Reporterska opowieść o jedynej funkcjonującej w czasie II wojny światowej drużyny harcerskiej w obozie koncentracyjnym. To był fenomen na skalę światową. Drużyna powstała w 1941 r. Tworzyły ją więźniarki Ravensbrück, w większości przedwojenne harcerki. Odbywały się regularne zbiórki. Harcerki pomagały innym więźniarkom, chorym i ,,królikom".
Drużyna miała swój sztandar - znaleziony w czasie sortowania rzeczy nowoprzybyłych do obozu proporzec 13 warszawskiej drużyny harcerskiej. Drużynę tworzyło 7 zastępów, działały w nich aż do wyzwolenia w sumie 102 osoby. Te, które przeżyły, tworzyły do końca swych dni "drużynę" bardzo bliskich sobie osób, połączonych niewymazywalnymi wspomnieniami...
Do lektury książki Harcerki z Ravensbrück Anny Kwiatkowskiej-Biedy zaprasza Wydawnictwo Bellona. My z kolei prezentujemy premierowy fragment publikacji:
SPAŁA
Lipiec 1935 roku, na dworcu tłok. Zielonoszary tłumu barwiają bajeczne kolory proporców. Wszyscy podnieceni czekają na wjazd pociągu. Ścisk, tłok, duszno. Ciężko upchać plecak, a co dopiero resztę wyposażenia. Płyną harcerskie piosenki. „Wszędzie nas pędzi, wszędzie gna, harcerska dola radosna” – śpiewają druhny. Druhowie starają się im dorównać. Dworzec w Spale tętni życiem.
Małe, na co dzień prowincjonalne mazowieckie miasteczko, przywykło do znamienitych gości. W czasach zaborów odbywały się w tutejszych lasach carskie polowania, dla rosyjskich gości wzniesiono kilka hoteli, a sam cesarz miał swój pałacyk myśliwski, a właściwie potężny pałac, z którego po przejściu Armii Czerwonej w 1945 roku kamień na kamieniu nie został… Ale wcześniej, po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, prezydent Stanisław Wojciechowski w 1922 roku polecił zbudowanie w Lasach Spalskich rezydencji prezydentów RP. Często odwiedzał Spałę kolejny prezydent RP, Ignacy Mościcki – wielki miłośnik polowań. To on wprowadził zwyczaj obchodzenia ogólnopolskich dożynek właśnie w tym miasteczku. Bywali w Spale generałowie, politycy, przewalały się tłumy, podczas dożynek zjeżdżało po 10 tysięcy i więcej gości. Ale nigdy tak wielu jak w 1935 roku, gdy przybyło tam ponad 25 tysięcy ludzi. Była to i tak tylko reprezentacja polskiego harcerstwa, ograniczona możliwościami obozowiska w Spale i funduszami dającymi możliwości, by dotrzeć na Jubileuszowy Zlot Harcerstwa w 25. rocznicę powstania ZHP. Poza stałymi bywalcami – ministrami i politykami – Spałę latem 1935 roku opanowały tysiące młodych ludzi w harcerskich i skautowych mundurach. „Czuwaj!” – rozbrzmiewało wszędzie harcerskie powitanie, ale także dało się słyszeć: „Be prepared!” (Bądź gotów), oficjalne pozdrowienie skautowe, bo wśród uczestników zlotu byli też: Duńczycy, Węgrzy, Amerykanie, Anglicy, a nawet Meksykanie i Hindusi. Wszyscy karnie, w zorganizowanym szyku zastępów i drużyn wędrowali drogą wyznaczoną przez znaki do obozu. Po jednej stronie Pilicy chłopcy, po drugiej dziewczęta. Pierwszym zadaniem, jakie otrzymała każda drużyna, było stworzenie leśnych podobozów. W ruch idą toporki, powstają szałasy, sprawne dłonie ze sznurków wyczarowują prycze. Są też namioty i cała infrastruktura zbudowana wcześniej przez grupę pionierską. Pojawiają się sklepiki z lodami, a nawet kino. Jest też potężny „amfiteatr” – krąg, gdzie będą odbywały się ogniska. Osiem podobozów. Hufce i chorągwie mają wyznaczone swoje miejsca. Każdy podobóz dzieli się na obozy drużyn i hufców – każdy chce być najładniejszy.
Współzawodnictwo zobowiązuje. Ziutę Kantor i Władkę Pawłowską łączy to, że drużynowymi zostały w 1932 roku, obie są też nauczycielkami, obie przyjechały ze Śląska wraz z 1,5-tysięczną reprezentacją śląskich harcerzy. Razem z dziewczętami ze swoich drużyn pracowicie urządzają swoje obozowiska.
Dzieli je tylko kilka kroków. Tak się poznały. Ziuta pracowała w Szkole Miejskiej nr 1 w Szopienicach, Władka w szkole w Cieszynie. Ziuta, starsza od Władki z górą 20 lat, na Śląsk przeprowadziła się we wrześniu 1922 roku po plebiscycie, w wyniku którego część Górnego Śląska została przyłączona do Polski.
Chciała pomagać starszemu bratu – Marianowi. Ufała mu i go podziwiała. Kiedy była dziewczynką, opowiadał jej o działalności konspiracyjnej i o bitwach, w których uczestniczył w czasie pierwszej wojny światowej.
W czasie ostatniego powstania śląskiego zaprzyjaźnił się z Michałem Grażyńskim, późniejszym wojewodą śląskim i naczelnikiem Związku Harcerstwa Polskiego. Kiedy już w wolnej Polsce zaproponował młodszej siostrze pracę w szkole w Szopienicach, nie wahała się ani chwili. W rodzinnym Tarnowie skończyła seminarium nauczycielskie. Pracowała w szkołach elementarnych w województwie lubelskim. W Woli Radzięckiej uczyła polskiego nie tylko dzieci, ale także dorosłych – 123 lata zaborów zrobiły swoje, na Lubelszczyźnie były wioski, w których porozumiewano się wyłącznie po rosyjsku. W Szopienicach mówiło się po niemiecku, po śląsku, czasem po polsku. Ziuta wiedziała, jak ważne są: edukacja, wspólnota kulturowa, znajomość tych samych książek i tego samego języka. Dla wielu jej uczniów ważniejszą motywacją do nauki niż poznawanie poezji Mickiewicza była konieczność wypełniania druków urzędowych w języku polskim. A wiadomo – spraw do załatwienia w urzędach zawsze jest co niemiara. Ambitna nauczycielka nie rezygnowała jednak z krzewienia nie tylko użytecznych umiejętności, ale także budowania wspólnoty opartej na kulturze. Zorganizowała więc chór teatru akademickiego, prowadziła kursy dokształcające dla kobiet, a także założyła koło młodzieży Polskiego Czerwonego Krzyża i oddział Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej w Szopienicach. Ta społeczna działalność pochłaniała znacznie więcej czasu i energii niż praca nauczycielki. Wzorem był dla niej brat Marian, który działał w Polskim Stronnictwie Chrześcijańskiej Demokracji, Związku Obrony Kresów Zachodnich (późniejszym Polskim Związku Zachodnim), wydawał pisma „Szkoły Śląskie” i „Młody Polak”. Siostra dzielnie dotrzymywała mu kroku, angażując się w pracę stowarzyszeń nauczycielskich, a przede wszystkim w działalność harcerską.
W 1932 roku zorganizowała w Szkole Podstawowej nr 4 w Szopienicach Drużynę Harcerską im. Emilii Plater. W 1935 roku, roku jubileuszowym – 25-lecia harcerstwa – została hufcową w Szopienicach. Przyjazd na zlot do Spały i uczestniczenie w wielkim święcie harcerstwa polskiego były dla niej ogromnym przeżyciem. Dla Władki Pawłowskiej także. W przeciwieństwie do Ziuty zaborów nie pamiętała wcale. Urodziła się w Rzeszowie w 1917 roku. Jej pokolenie nazwano za sprawą książki Romana Bratnego pokoleniem Kolumbów. Na zlocie w Spale ledwie pełnoletnia – osiemnaste urodziny obchodziła w lutym 1935 roku – a jednak już drużynowa.
Do harcerstwa wstąpiła trzy lata wcześniej, w 1932 roku w Cieszynie, do którego przeprowadziła się z rodzicami ze względu na śląskie korzenie rodziny. Przyrzeczenie harcerskie złożyła na obozie harcerskim Hufca Cieszyńskiego w Rytrze na ręce Komendantki Chorągwi Śląskiej ZHP Emilii Węglarzówny. Była szeregową, zastępową, a w końcu drużynową.
Kiedy rozstawiała obóz w Spale po sąsiedzku z druhną Ziutą, obie cieszyły się tak samo. Po raz pierwszy zobaczyły, że harcerek i harcerzy jest tak wiele, poczuły, że w tak wielkiej „rodzinie” radość życia i duma z harcerskiego dorobku są zaraźliwe. Drugiego dnia zgrupowania wyprowadziły swoje harcerki na defiladę. Choć siąpiący deszcz przenikał do szpiku kości, cieszyły się, że są razem, że patrzy na nie prezydent. Równy krok, piosenka, poczucie wspólnoty. Niekończący się korowód harcerzy idących w równych kolumnach przed prezydentem Ignacym Mościckim. Ten obraz zapamiętają – da im siłę, choć jeszcze o tym nie wiedzą. Zlot trwał dwanaście dni. Chorągiew Lubelska zorganizowała imponujące ognisko dla starszych harcerzy, ukazywały się zlotowe gazetki, były harcerskie gry, a przede wszystkim nawiązywanie kontaktów w barwnym międzynarodowym tłumie. Znalazła się w nim także Janka Krygier, pełniąca na zlocie funkcję oboźnej harcerek z Chorągwi Łódzkiej ZHP. Na co dzień komendantka hufca w Tomaszowie Mazowieckim, miała ogromne doświadczenie. Wielokrotnie prowadziła letnie obozy Łódzkiej Chorągwi ZHP, a nawet Kwatery Głównej.
W obozie Chorągwi Małopolskiej podobóz starszoharcerskiej drużyny „Magiki” z Nowego Sącza prowadziła Teresa Harsdorf-Bromowiczowa. Druhny nazywały swoją drużynową Gwarzącą Jodłą. Gawęd, które wygłaszała humanistka, pisarka i poetka, rozmiłowana w górskich wędrówkach, słuchały jak zaczarowane. Rok wcześniej poprowadziła „Magiki” na obóz wędrowny po Huculszczyźnie. Wiedziały, że razem z mężem Zbigniewem Bromowiczem należała do nieformalnej grupy taterniczej. Ich trudne i pionierskie wyprawy budziły podziw nie tylko należących do drużyny harcerek, ale także uznanych taterników. Gwarząca Jodła była dumna z rozmachu i znakomitej organizacji Jubileuszowego Zlotu w Spale. Miała porównanie, bo cztery lata wcześniej uczestniczyła w Zlocie Skautów Słowiańskich w Pradze. Teresa Harsdorf-Bromowiczowa była harcerką od dwunastego roku życia, kiedy to wstąpiła do III Żeńskiej Drużyny Harcerskiej im. Emilii Plater w Nowym Sączu. Uczyła się wtedy w gimnazjum, pisała wiersze, które publikowała na łamach „Zewu Gór” i w piśmie sądeckiej młodzieży „Lot”. Miała o czym pisać, bo wydarzeniami ze swego dwunastoletniego życia mogłaby obdzielić kilka maturzystek. Urodziła się w Zielonej koło Kamieńca Podolskiego w rodzinie o głębokich tradycjach patriotycznych, wywodzącej się od barona Jobsta Harsdorfa von Enderndorfa, żołnierza napoleońskiego osiadłego po klęsce moskiewskiej w Krasnostawcach. Domu w Zielonej i należącego do ojca majątku Teresa nie pamiętała. Miała niespełna trzy lata, kiedy po wybuchu pierwszej wojny światowej musieli z niego uciekać. Zamieszkali razem z dziadkami w rodzinnym majątku w Krasnostawcach, a później w Kamieńcu Podolskim. W niepodległej już Polsce ojciec otrzymał posadę urzędnika państwowego, matka Teresy była nauczycielką, tłumaczką i redaktorką. W Kamieńcu Teresa poszła do szkoły, ale tylko do wstępnej klasy gimnazjum, bo znów musieli uciekać. Był rok 1920, ruszyła bolszewicka nawała. Żaden Polak na Kresach nie był bezpieczny, a co dopiero urzędnik państwowy i arystokrata.
Rodzina Harsdorfów ewakuowała się przez Lwów do Nowego Sącza. Tu Teresa skończyła gimnazjum i liceum. W 1926 roku złożyła przyrzeczenie harcerskie, prowadziła swój zastęp. W 1929 roku wyjechała do Krakowa, tam studiowała polonistykę i romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nauki było mnóstwo, w dodatku rozmiłowana w książkach Teresa wiele czasu spędzała w bibliotece. Ale i tak znalazła czas na działanie w akademickiej drużynie harcerskiej „Watra”. Po studiach wróciła do Nowego Sącza, gdzie pracowała jako nauczycielka polskiego w Prywatnym Gimnazjum Żeńskim i Liceum Ogólnokształcącym im. Marii Konopnickiej, a równocześnie uczyła w dwóch innych liceach. Popołudniami zaś prowadziła założoną przez siebie drużynę starszoharcerską „Magiki”. W ciągu niemal dwóch lat działania zdążyły się ze sobą zżyć, nauczyć współdziałać, przeżyć niejedną przygodę. W międzynarodowym gwarnym tłumie w Spale czuły się jak ryby w wodzie. To było ukoronowanie ich wspólnej działalności; były dumne i silne harcerską wspólnotą. To samo czuły harcerki z drużyn Józefy Kantor i Władki Pawłowskiej w odległych obozach Chorągwi Śląskiej i Janki Krygier z Chorągwi Łódzkiej.
Ziuta Kantor i Władka Pawłowska będą się po zlocie często spotykały – na zbiórkach w Chorągwi Śląskiej w Katowicach. Brała w nich udział także Marysia Rydarowska, hufcowa z Gorlic, podobnie jak Ziuta i Władka – nauczycielka. Z Janką Krygier spotkają się na przełomie 1941 i 1942 roku w zupełnie innych warunkach. W 1944 roku dołączy do nich Teresa Harsdorf-Bromowiczowa.
Wspomnienie zlotu w Spale, podobnie jak rodzinne tradycje i nauczycielskie doświadczenia, staną się formacyjne dla drużyny harcerskiej, którą w konspiracji stworzą w obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Będą do niej należały siostry Halina i Irena Poborcówny oraz Janina i Bronisława Cabanówny – w 1935 roku uczestniczące w Jubileuszowym Zlocie, córki leśników opiekujących się Lasami Spalskimi, w których odbywał się zlot.
Książkę Harcerki z Ravensbrück kupić można już w popularnych księgarniach internetowych: