Namiętność, zachłanność, zemsta i poszukiwanie namiętności w Afryce. „Niegasnący żar" Hannah Fielding

Data: 2024-01-04 09:54:00 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 15 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wielka namiętność rodząca się w sercu Afryki.

Miłość, która musi zmierzyć się z tajemnicami i zdradą.

Coral Sinclair - piękna, ale naiwna młoda fotografka - kilka dni po odwołaniu ślubu dostaje wiadomość o śmierci ojca.

Opuszcza Anglię i płynie do Kenii, by przejąć swoje dziedzictwo - Mpingo, plantację, w której dorastała.

Podczas podróży spotyka charyzmatycznego obcego mężczyznę.Czuje, że coś ich do siebie przyciąga. To doznanie jest tak silne i zagadkowe, że wywraca jej życie do góry nogami. Dopiero później Coral dowiaduje się, kim jest ten człowiek, do tego wszyscy ostrzegają ją, że nie powinna mu ufać. Rafe de Monfort, właściciel nocnego klubu i sąsiadującej z posiadłością Coral plantacji, słynie z łamania kobiecych serc, a w dodatku mówi się o jego romansie z macochą dziewczyny, który podobno mógł przyczynić się do śmierci jej ojca. Coral nie potrafi się oprzeć urokowi Rafe'a i w egzotycznej scenerii niebezpiecznych, dzikich terenów Afryki rozkwita ich miłość. Jednak pogłoski o przeszłości mężczyzny nie dają Coral spokoju.

Jakie naprawdę są jego intencje? Czy możliwe, że owiany złą sławą uwodziciel poluje jedynie na jej majątek? Czy też za każdym jego posunięciem kryje się cierpienie i jest to człowiek bardziej wrażliwy, bardziej podatny na zranienie, niż Coral mogłaby to sobie wyobrazić?

Zapraszamy do lektury książki Niegasnący żar Hannah Fielding. Dziś na naszych łamach przeczytać możecie premierowy fragment powieści: 

Rozdział 1

Rok 1970 – na oceanie

To miała być jej noc poślubna. Tymczasem dwudziestopięcioletnia Coral Sinclair patrzyła, jak księżyc w pełni rzuca srebrne promienie na Ocean Indyjski, kiedy uśpiony statek unosił ją w ciemną dal. Nad wodami wisiała lekka mgiełka, powietrze było świeże, łagodny wiatr rozwiewał jej jasne włosy. Tylko ona znajdowała się na pokładzie. Wyprostowana, nieruchoma sylwetka rysowała się wyraźnie przez biel wieczorowej jedwabnej sukni bez ramiączek. Szczupłe palce zaciskały się na poręczy. Cienki szal z woalu powiewał za dziewczyną.

Coral nie mogła zasnąć. Patrzyła w mrok, czuła się bezradna, samotna i zdruzgotana. Ani jedna gwiazda nie świeciła na niebie, nawet najmniejsza, nie było żadnego przebłysku nadziei. Jedynym dźwiękiem był szum silników i rytmiczne, nieustające uderzenia fal o kadłub.

Po kolacji Coral chodziła nerwowo po swojej dusznej kabinie, próbowała czytać książkę, w roztargnieniu przerzucała jakiś magazyn. Nie mogła się na niczym skupić, wyszła więc zaczerpnąć świeżego powietrza. Na pokładzie było pusto, na leżakach ustawionych w dwóch rzędach nikt nie siedział. Ich upiorne cienie w bladym świetle księżyca tworzyły ponurą atmosferę odbijającą jej nastrój.

− To cudowny rejs − mówiła sobie ze smutkiem, raz jeszcze starając się wyrwać z depresji. Nie korzystała w pełni z tej podróży i wiedziała, że pewnego dnia będzie tego żałować. Przecież o takiej przygodzie marzyła od lat. Ścisnęło ją w gardle.

− No nie, nie całkiem takiej… − szepnęła sama do siebie.

Okoliczności, które skłoniły ją do wybrania się w tę długą podróż, były bolesne. Miała przejąć swój spadek.

Tym statkiem wracała do domu – w każdym razie do tego, który znała jako dziewczynka mieszkająca w Kenii. Mpingo… Już na sam dźwięk tego słowa robiło się jej cieplej na sercu, jakby grzało je poranne afrykańskie słońce. W języku suahili to znaczyło „drzewo muzyczne”. Tak nazywano heban afrykański, poszukiwane ciemne drewno, z którego wytwarzano instrumenty dęte. Jak wielu członków białej społeczności Kenii – eklektycznej zbieraniny pozbawionej ziemi arystokracji, myśliwych polujących na wielką zwierzynę, byłych wojskowych – rodzina Coral należała do żyjących na emigracji osadników. Odludne, niezadrzewione krajobrazy pokryte pyłem i spieczone słońcem, które mogłyby budzić lęk, mała Coral odbierała całkiem inaczej. Dla dziewczynki o bujnej wyobraźni każdy dzień otwierał scenerię pełną brunatnych i szmaragdowych barw, gdzie można było swobodnie buszować w złotym świetle afrykańskiego słońca. Myślała, że będzie tu mieszkać zawsze i nie była na to przygotowana, że nagle sytuacja może się zmienić.

Próbowała przywołać w myśli obraz tamtego pogodnego ranka na początku kwietnia szesnaście lat temu, kiedy żegnała się ze światem, który kochała – słońcem, Afryką i swoim ojcem. Miała dziewięć lat i, choć wiele z tego okresu się zatarło w jej pamięci, niektóre wspomnienia pozostały wyraźne.

Stałe kłótnie rodziców kładły się cieniem na spokojnym poza tym dzieciństwie Coral. Niektóre reminiscencje dręczyły ją w snach, zawsze dominowała w nich wysoka postać ojca Waltera Sinclaira, mężczyzny, który przez swoją elegancję, urok osobisty i opinię poszukiwacza przygód (nie wspominając o zamiłowaniu do uwodzenia cudzych żon) zyskał sobie wśród miejscowych sympatyczne przezwisko: Biały Pirat. Coral kochała i podziwiała swojego pełnego fantazji ojca i przez długi czas strasznie za nim tęskniła.

Pamiętała, jak wiosną 1956 roku wróciła z matką Angelą do Anglii, potem rodzice się rozwiedli i została wysłana do szkoły z internatem. To był dla niej najtrudniejszy okres. Dla dziecka przyzwyczajonego do smaganych wiatrem wielkich przestrzeni buszu i kalejdoskopu tropikalnej scenerii nagłe zamknięcie w angielskiej szkole z internatem było jak osadzenie w więzieniu i nigdy się do tego nie przyzwyczaiła. Dlatego w czasie tych zdających się ciągnąć w nieskończoność lat dorastania uciekała w cudowny świat nostalgicznych marzeń, potajemnie obiecując sobie, że pewnego dnia wróci do swojego prawdziwego domu.

A później, kiedy Coral skończyła szesnaście lat, jej matka wyszła za sir Edwarda Ranleigha, owdowiałego prawnika cieszącego się wielką renomą. Zaręczyny były dla dziewczynki szokiem, choć człowiek ten często u nich bywał, kiedy mieszkały w Londynie. Z początku go nie znosiła i odmówiła pojawienia się na ślubie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, by ktoś mógł zająć miejsce ojca w sercu matki – albo jej łóżku.

Wujek Edward, jak go nazywała, był wesołym i towarzyskim mężczyzną, bon vivantem, bezpretensjonalnym, z gestem. Podobnie jak jej ojciec podróżował po świecie, nie tyle po to, by pomnażać majątek, ale głównie dla przyjemności. Przeniosły się do jego luksusowego mieszkania z widokiem na St. James’s Park w Londynie, a większość wakacji spędzali w jego wiejskiej posiadłości Ranleigh Hall w Derbyshire. Z czasem spokojny i cierpliwy Edward zaskarbił sobie sympatię dziewczynki. Nauczył ją jazdy konnej, żeglowania i rozbudzał jej wyobraźnię, opowiadając o swoich przygodach w dalekich krajach. Coral stopniowo przywykła do jego obecności i przestała go traktować tak surowo. Po kilku miesiącach stali się przyjaciółmi.

Rok później jej świat znów przewrócił się do góry nogami świeżo poślubionej parze urodziły się bliźniaki, Lavinia i Thomas, jej przyrodnie rodzeństwo. Coral źle się czuła z powodu tej nagłej, dramatycznej zmiany w jej życiu. Starannie ukrywała swoje uczucia. Chętnie wróciłaby do Kenii, ale dano jej jasno do zrozumienia, że to nie wchodzi w rachubę. Znowu się poddała, a z czasem, dzięki cierpliwemu wsparciu ze strony wujka Edwarda, który traktował ją jak rodzoną córkę, polubiła te dzieci, a nawet nauczyła się nimi opiekować. Na osiemnaste urodziny Coral wujek wydał bal na jej cześć i założył dla niej fundusz powierniczy, na który wpłacił dużą sumę pieniędzy. W tym czasie była już pogodzona z nową sytuacją życiową, która została jej narzucona. Kochała bliźniaki i przepadała za wujkiem Edwardem, ale nigdy nie zastąpił on w jej sercu ojca i nadal tęskniła za Kenią, krajem swojego szczęśliwego dzieciństwa.

Zamyślona wspięła się na palce i nachyliła nad poręczą, by obserwować białe grzywy piany zostawiane na wodzie przez statek. Podmuchy słonawego morskiego powietrza rozwiewały jej włosy. Odgarnęła kosmyki z szerokiego czoła, by pozwolić rozpylonym w powietrzu kropelkom chłodzić swoją twarz. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że do domu sprowadzą ją takie okoliczności. Wróciła myślami do tego, gdzie miała być dziś wieczorem, do swojej nocy poślubnej.

„Bajeczne wesele” zapowiadały jednogłośnie plotkarskie gazety. Dale’a Hallowaya, młodego amerykańskiego miliardera, poznała na otwarciu wystawy Halloway African Exhibition w Nowym Jorku. To było jej pierwsze zagraniczne zlecenie dziennikarskie. Miała dostarczyć materiał na temat tej ekspozycji i zrobić zdjęcia wspaniałych rzeźb i obrazów afrykańskich. To była wielka szansa, żeby wyrobić sobie pozycję w zawodzie, takie okazje nie trafiały się często młodym fotografom, a zwłaszcza kobietom. Choć sytuacja szybko się zmieniała i rok 1970 zapowiadał ekscytującą nową dekadę, nadal bardzo trudno było przebić się w tym zdominowanym przez mężczyzn świecie. Coral chciała być fotografem od zawsze i choć wszystkie jej przyjaciółki dorosły i podążając przewidywalną ścieżką, powychodziły za mąż, Coral próbowała się zrealizować w wymarzonej pracy.

Kiedy poznała Dale’a na tamtej wystawie, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wyglądał jak amerykański bohater, miał w sobie coś ze stylu Wielkiego Gatsby’ego. Zawsze w garniturze od Halstona lub Ralpha Laurena był uosobieniem wpływowego, odnoszącego sukcesy amerykańskiego potentata. To, że on i jego rodzina mieli związki z Afryką, sprawiało, że wydawał się jeszcze bardziej pociągający. Podróże Dale’a po kontynencie afrykańskim często prowadziły do Kenii, a to, co opowiadał, zaspokajało jej głód informacji o życiu w kraju, za którym tak bardzo tęskniła.

Przez wiele miesięcy byli nierozłączni, jednak choć lata dojrzewania Coral przypadły na czas rewolucji seksualnej, ona przysięgła sobie, że zachowa dziewictwo do nocy poślubnej, więc ich związek pozostawał niewinny. Dale był tak samo zauroczony Coral, jak ona nim, choć na pewno wykazywał mniejszy entuzjazm wobec jej tradycyjnego podejścia do kwestii seksu przedmałżeńskiego. Mimo to zapewnił ją, że poczeka, aż będzie gotowa, a ponieważ mieszkali po przeciwnych stronach Atlantyku i prowadzili osobne życie, czas mijał szybko. Półtora roku później ogłosili zaręczyny. Ślub miał się odbyć za trzy miesiące w Nowym Jorku, a na miesiąc miodowy zamierzali się wybrać do Kenii.

W świąteczny weekend Coral poleciała do Nowego Jorku. Bez zapowiedzi. Chciała zrobić narzeczonemu niespodziankę. Tymczasem to ją samą czekało przykre zaskoczenie, bo Dale nie przejął się zbytnio, kiedy pojawiła się w jego biurze i przyłapała go na gorącym uczynku, jak całował się ze swoją sekretarką. „Co za banał”, pomyślała. Ze złamanym sercem uciekła z gabinetu Dale’a i jeszcze tego samego wieczoru wróciła do Anglii.

Miesiąc później dostała list od prawnika, który powiadamiał ją o śmierci ojca i o tym, że stała się dziedziczką sporego majątku w Kenii. List przyszedł opóźniony – na afrykańskiej poczcie nie można było za bardzo polegać – dlatego Coral nie zdążyła pojechać na pogrzeb. W przeciągu paru miesięcy jej życie, dotąd tak spokojne i uporządkowane, rozsypało się i zapanowały w nim chaos i niepewność.

Popadła w apatię. Przez jakiś czas pozwoliła sobie na życie w otępieniu, z dnia na dzień, niezdolna myśleć jasno czy podejmować jakichkolwiek decyzji. A potem, jak grom z jasnego nieba, pojawiła się propozycja podróży. W nowym roku przyjaciele matki, doktor Thomas Atkinson, członek WHO, i jego żona wybierali się do Somalii. Mogli załatwić miejsca pasażerskie na statku handlowym z Londynu do Kilindini, nowego portu w Mombasie. Coral powinna pojechać do Kenii, by przejąć spadek i uporządkować sprawy ojca, i ta sprzyjająca okazja sprawiła, że oprzytomniała.

− To da ci czas, żeby pozbierać się po tamtym bolesnym doświadczeniu – stwierdziła matka. – Będziesz mogła pozwiedzać po drodze różne afrykańskie porty. Taka szansa może się już nie powtórzyć. Poza tym w Kenii wiele się zmieniło po zabójstwie Mboi. Powiadają, że za tym mógł stać sam prezydent Kenyatta, ale kto wie. Polityka plemienna wymyka się spod kontroli. Pewnego dnia może nie będziesz już mogła wrócić do Afryki, kochanie. – Jak zwykle, matka nie owijała w bawełnę.

Coral westchnęła. Choć bardzo pragnęła znaleźć się w kraju swojego dzieciństwa, Mpingo bez jej ojca nie będzie już takie jak dawniej. Przebiegł ją dreszcz.

− Zimno ci? – Z ciemności za nią odezwał się łagodny, niski głos i niespodziewanie wyrwał ją z zadumy.

Zaskoczona drgnęła i obróciła się.

− Proszę, w tym będzie ci cieplej – powiedział nieznajomy. Zdjął marynarkę i okrył nią jej nagie ramiona.

Patrzyła na mężczyznę stojącego przed nią w mroku. Próbowała przyjrzeć się jego rysom i wreszcie skojarzyła, kto to – rozpoznała w nim nowego pasażera, który wsiadł na pokład w porcie w Mogadiszu. Stała przy barierce i machała na pożegnanie doktorowi Thomasowi i jego żonie, którzy właśnie opuścili statek, gdy zauważyła tego człowieka idącego trapem. Wieczorem mignął jej przelotnie podczas kolacji. Siedział przy stole kapitana.

Wysoki, szczupły brunet. W świetle księżyca oczy, którymi ją powoli z upodobaniem lustrował, wydawały się czarne, ale domyślała się, że w dzień mogły mieć inny kolor. Twarz nie wydawała się specjalnie przystojna. Była w niej jakaś siła, coś więcej niż konwencjonalna uroda – zuchwała zmysłowość, charyzmatyczny magnetyzm, który przyciągał jej uwagę, choć wolałaby go ignorować.

− Te tropikalne noce są zdradliwe – powiedział. – Nieoczekiwanie może zrobić się bardzo chłodno.

Nieznajomy miał francuski akcent, którego brzmienie nie było całkiem nieprzyjemne.

Coral skinęła głową na te słowa i uśmiechnęła się skromnie, co sprawiło, że w kąciku ust zrobił się jej dołeczek.

− Niedługo dopływamy.

− Która godzina? – spytała.

− Czwarta. Za kilka minut zacznie świtać nad horyzontem. O tam.

Czuła się dziwnie, kiedy stał tak blisko, a rękaw jego koszuli musnął jej policzek, gdy wskazał na jakiś niewidoczny punkt.

− Wschód słońca nad Oceanem Indyjskim to widok zapierający dech w piersiach, zwłaszcza kiedy obserwuje się go z pokładu statku – mówił ciepło, jego niski głos lekko drżał.

„Początek kolejnego dnia”. Ogarnął ją smutek. Kto wie, ile jeszcze żalu i samotności ją czeka? Obraz przed jej oczami się zamazał, napłynęły do nich gorące łzy. Lada chwila trysną wbrew woli, a ostatnie, czego chciała, to zrobić z siebie widowisko przed tym obcym człowiekiem. Zacisnęła zęby i starała się opanować.

− Mogę w jakiś sposób pomóc?

Coral pokręciła głową. Zwykle uznałaby takie wtrącanie się za impertynencję, ale w jakiś osobliwy sposób troska nieznajomego działała na nią kojąco.

Obróciła się twarzą do niego. Cofnął się trochę i obserwował ją z rękami założonymi na piersi. Zmrużył oczy w lekkim uśmiechu. Czego on chce? Szuka przygód? „Na pewno nie”, pomyślała. Nie przypominał mężczyzn, których spotykała w swoich kręgach towarzyskich. Zresztą nie był taki młody. Po prostu męski, serdeczny, współczujący i taktowny.

Odprężyła się.

− Wydajesz się znać te strony – powiedziała, patrząc w ciemny ocean w dole.

− Urodziłem się w Afryce.

− W Kenii?

− Nie, w Gwinei Francuskiej. Do Kenii przyjechałem dopiero osiem lat temu, ale trochę podróżowałem po całym kontynencie.

Na chwilę umilkł.

– Nieokiełznana Afryka… − szepnął cicho, jakby sam do siebie.

Coś w tym, jak wypowiedział te słowa, kazało jej unieść głowę. Przypomniała sobie, co mówiła matka: „W Kenii wiele się zmieniło…” . Kiedy spojrzała na nieznajomego, napotkała jego wzrok skupiony na niej. Wpatrywał się intensywnie w jej niebieskie oczy i uśmiechał się w półmroku. Nagle poczuła, że chce się zwierzyć temu spokojnemu, dodającemu otuchy człowiekowi.

− Ja też urodziłam się w Afryce – szepnęła. – Ale dawno temu stąd wyjechałam, tyle rzeczy się zmieniło od tamtej pory, że aż się boję, co mnie czeka.

Stali blisko siebie, niemal się dotykali. Wyciągnął rękę i z nieskończoną czułością położył dłoń na jej szczupłych palcach ściskających reling. Ogarnęło ją przyjemne ciepło. Bała się drgnąć, by nie popsuć tego delikatnego, a jednak wywierającego na niej ogromne wrażenie kontaktu. Przez ulotną chwilę, w tym bladym świetle, czuła, że jej zranione serce wyrywa się ku temu przemawiającemu łagodnym, kojącym głosem nieznajomemu.

Niebo pomału przejaśniło się na horyzoncie. Ciemna zasłona nocy zaczynała się unosić, leniwie ustępując miejsca bledszym odcieniom, od indygo po stalowoniebieski. Pierwsze promienie afrykańskiego słońca przebijały się w oddali, znacząc horyzont smużką koloru. Coral czuła na sobie wzrok nieznajomego i nagle zaczęły ją palić policzki.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Niegasnący żar. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Niegasnący żar
Hannah Fielding0
Okładka książki - Niegasnący żar

Wielka namiętność rodząca się w sercu Afryki. Miłość, która musi zmierzyć się z tajemnicami i zdradą. Coral Sinclair - piękna, ale naiwna młoda fotografka...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje