Nadchodzi Nowy Świat! Dla jednych będzie rajem, dla innych – piekłem. Na całą wieczność…
Zamknięta w sobie studentka, szaman romskiego pochodzenia, zdolna gimnastyczka, pozbawiony powołania katolicki ksiądz i kobieta bez wspomnień – to od nich, rozdartych między krwawym bożkiem a beznamiętnym aniołem, będzie zależała przyszłość Wieloświata. Każdy zaś wybór okupiony będzie ofiarą i próbą silnej woli.
Era rozwiniętych technologii i prób ratowania środowiska naturalnego wkroczyła w nową fazę. Uciekające ze swojej części Zaświatów demony robią wszystko, aby wytrącony z równowagi Wieloświat zawalił się, ustępując miejsca zjednoczonemu, Nowemu Światu. To, co dla jednych zdaje się nęcącą wizją, według innych ma okazać się koszmarem. Anioły szukają pomocy wśród ludzi, w których przebudziły się szamańskie moce. Jednak uratowanie starego porządku nigdy nie było tak trudne jak teraz…
Słowiańskie wierzenia i mity mistrzowsko połączone z miejską fantastyką i wątkami science fiction! Wieloświat – kolejną powieść Anny Sokalskiej z cyklu Opowieści z Wieloświata – można czytać niezależnie od trylogii Wiedźma, Żertwa oraz Kuglarz.
Słowiańszczyzna zyskuje coraz większą popularność, bo z jednej strony jest nam najbliższa, jednocześnie pozostawiając bardzo wiele do odkrycia i własnej interpretacji, a z drugiej strony jest też bardzo uniwersalna – korzenie słowiańskich wierzeń sięgają mitologii protoindoeuropejskich.
- wywiad z Anną Sokalską.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach możecie przeczytać premierowy fragment Wieloświata.
Sina mgła przeciekała przez przedmioty jak czas przez ludzkie palce. Jak chmura wysłana przez bóstwa z posłannictwem, dotykała ziemi deptanej stopami śmiertelników, kryjąc przed ich oczyma to, czego nie powinni oglądać.
Alicja miała jednak oczy otwarte szerzej niż ktokolwiek i dlatego nawet w tak ponurą pogodę odcinała się od świata tarczą ciemnych okularów. Oglądane zza czarnych szkieł sylwetki spieszących przed siebie ludzi i migoczących, rozchybotanych płomyków wydawały się pochodzić ze świata snu. Tylko twarde kamienie pod nogami i chłód jesiennego powietrza jak kotwica łączyły dziewczynę z poczuciem rzeczywistości. A rzeczywistość i tak pełna była złudzeń.
W tych dniach na cmentarz przybywały trzy rodzaje gości.
Pierwsi spoglądali na swoje minimalistyczne, lecz wielofunkcyjne zegarki, których wirtualne kompasy wskazywały drogę na groby bliskich. Dotarłszy tam, krzątali się przy płytach, stawiali elektroniczne znicze i sztuczne kwiaty podświetlane LED-owymi żaróweczkami. Poliestrowe i nylonowe płatki składały się i rozkładały zależnie od pory dnia, tworząc pozór życia. A ludzie przychodzili i odchodzili, w ciągłym ruchu, tak jak stawiane przez nich, napędzane bateriami i sprężynkami dekoracje.
Równie wiele było cmentarnych gości drugiego rodzaju — statycznych. Ci trwali przy grobach jak na warcie. Część z nich siedziała na płytach i dumała, inni, niecierpliwiąc się, dreptali w kółko, a jeszcze kolejni rozmawiali między sobą ze swobodą właściwą luźnej znajomości. Wszystkich zaś łączyły dwie cechy: po pierwsze, znikąd nie przybywali i donikąd nie wracali, a po drugie, niezależnie od płci byli w jednym wieku, na granicy młodości i dojrzałości ciała. Na ich twarzach malowała się mądrość i beztroska jednocześnie — pomyśleć można było, że tak musi wyglądać wieczność.
Ale to nie ich wzroku Alicja unikała. Był bowiem wreszcie trzeci rodzaj gości odwiedzających nekropolię. Dookoła cmentarza, przy głównych alejach i na rozstajach dróżek straż trzymali oni. Wszyscy młodzi i dojrzali zarazem, jak rozgadana gromada nagrobkowców, lecz pozbawieni wesołości i swego rodzaju swojskości tamtych. Nie, ci milczący strażnicy granic i przejść mieli aurę tak chłodną i odpychającą, że choć wiązało się to z pewnym ryzykiem, Alicja starała się ich unikać. W listopadowej mgle, pod pozorem omijania kałuż i wystających z bruku kostek, lawirowała tak, aby nie otrzeć się nawet o skrawek ich czarnych płaszczy.
Te kobiety i mężczyźni o obojętnych fizis zdawali się z jednej gliny ulepieni — a może raczej z jakiegoś kosmicznego pyłu? Ich oczy były czarne i bezdenne jak pustka, włosy jak bezgwiezdna noc, a skóra — niby skrzący się lód. Nie znali litości, nie słuchali błagań i nie rozumieli współczucia. Ich kompletna, nieskazitelna natura znała tylko posłuszeństwo wobec wyroków losu — komu przeznaczone było odejść, musiał odejść. Alicja rozumiała to aż nazbyt dobrze.
Jedna z takich ponurych kobiet pospiesznie zmierzała ku wybranemu ze swych towarzyszy. Jej płaszcz rozchylił się, a Alicja zza jego poły dostrzegła błysk metalu. U pasa trzymającego szerokie niby spódnica, czarne spodnie, w sakiewce zabezpieczającej serce z nadnaturalnego kruszcu, spoczywał niepozorny dzwonek w złotym kolorze; jego rączka kiwała się jak metronom z każdym krokiem kobiety, odmierzając czyjś czas.
Szły wprost na siebie. Alicja nie mogła uskoczyć, bo dałaby poznać, że ją widzi. Napięła więc swoje ciało i nie zwalniając ani nie zbaczając z kursu, wyczekiwała zderzenia; aż zacisnęła powieki skryte za ciemnymi okularami. Przeszył ją dreszcz, chłód tak koszmarny, że zaćmił na chwilę jej umysł. Poczuła się, jakby spadała w otchłań, jakby jej jestestwo roztrzaskało się w drobny mak niby rozbite zwierciadło.
A potem wróciła znów do przytomności, jak korek wciśnięty pod powierzchnię wody, który wyskakuje z powrotem nad taflę. Jej ciało, przytomniejsze od umysłu, uparcie szło przed siebie, jak gdyby nic się nie stało. Ponura kobieta przeszła przez nią i bez najmniejszego wzdrygnięcia zmierzała dalej przed siebie. Alicja odetchnęła z ulgą i przyspieszyła. Chciała jak najprędzej dotrzeć na grób swego brata.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Wieloświat. Powieść Anny Sokalskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: