Brat Winnetou, Kojak i pan Delbeta to tylko niektórzy bohaterowie opowiadań Wawrzyńca Siedleckiego Na końcu świata, czyli Afryka dzika. Miłośnicy absurdalnego humoru znajdą tu możliwość zajrzenia w surrealistyczny, dziecięcy świat, w którym jak w krzywym zwierciadle, odbija się dorosła rzeczywistość. Krótkie impresje pokazują zwykłe rzeczy i sprawy, nadając im nowe, nieoczekiwane znaczenia. Lekka, pełna wdzięku lektura inspirująca do rozważań - o rzeczach małych i wielkich.
Jej autor, Wawrzyniec Siedlecki, ur. 1972 r., urodził się i wychował w mazowieckiej wsi złożonej z dziesięciu domów. Zaczynał jako pomocnik murarza i drwal, a następnie studiował germanistykę i prawo, które ukończył. Jego pasje to literatura, językoznawstwo i filozofia. Interesuje się także kulturą Indian Ameryki Północnej, Japonii oraz teatrem, filmem i literaturą dziecięcą. Tłumaczy książki z języka niemieckiego i angielskiego. Na końcu świata, czyli Afryka dzika to jego drugi już zbiór opowiadań. Przeczytajcie fragmenty książki:
Brat Winnetou
Moim największym przyjacielem był Brat Winnetou. To był prawdziwy Indianin i prawdziwy brat prawdziwego Winnetou. W naszej wiosce było trochę Indian i trochę bladych twarzy. Nie wszyscy jednak chcieli przyznawać się, że są Indianami, i niektórzy udawali blade twarze. Tak robił mój tata, który był prawdziwym wojownikiem, ale chciał to ukryć, więc zapuścił i nosił długie wąsy, aby nikt się nie zorientował. Wyglądał strasznie głupio. Wielu innych Indian z naszej wioski też pozapuszczało wąsy, żeby ukryć to, że są Indianami. Wyglądali bardzo dziwnie i było mi za nich wstyd. Tylko pan Koprowski był prawdziwym Indianinem, który nie ukrywał niczego za pomocą wąsów, a w dodatku był bardzo dumny, że jest Indianinem. Miał prawdziwy orli nos i prawdziwe groźne rysy, jak wódz Huronów Magua. I był nieustraszony jak Magua. I jak Magua niczego i nikogo się nie bał i nie słuchał nikogo oprócz mojego taty. Chodził, mówił i robił wszystko jak prawdziwy Indianin. Nie siadał na krześle, tylko na progu, bo żaden Indianin nie siedzi na krześle. Nie jeździł rowerem, tylko chodził pieszo jak prawdziwy Indianin. Nie mówił dużo lub prawie wcale nie mówił. Bo Indianin nie może gadać bez przerwy. Jeśli coś mówił, to tylko to, że nie należy bez sensu gadać. Ja wszystko chciałem robić tak, jak pan Koprowski Magua.
W sąsiedniej wiosce też było trochę Indian. A najbardziej groźni ze wszystkich byli synowie Heronima. Stach, syn Heronima. Maciej, syn Heronima. Józef, syn Heronima. Adam, syn Heronima. Kazik, syn Heronima. I sam Heronim oraz pani Sawicka, która była żoną Heronima, prawdziwą Indianką. Mogli pokonać wszystkich. To byli najprawdziwsi Indianie. Przyjaźnili się z moim tatą i tak samo jak pan Koprowski nie słuchali nikogo oprócz mojego taty. I wszyscy razem wyprawiali się każdego dnia do lasu, a ja bardzo często z nimi.
Moim największym przyjacielem był jednak Brat Winnetou. Uczył mnie, jak tropić ślady saren i lisów. Jak odnajdować w lesie drogę w nocy. Jak zastawiać sidła na zające i zbierać drzewo. Pokazywał mi, jak wybierać jajka z gniazd ptaków. Brat Winnetou był wobec mnie cierpliwy i nie zniechęcał się tym, że uczyłem się wolno i nie potrafiłem robić rzeczy, które on robił z największą łatwością. Nauczył mnie nawet robić łuki i z nich strzelać. Z nikim nie czułem się tak dobrze jak z nim. Brat Winnetou miał na imię Łukasz, a jego mama była największą szamanką w naszej wiosce i przepowiedziała moją przyszłość. Gotowała pyszną zupę jagodową, którą mnie częstowała. Moja mama nie była Indianką jak mama Łukasza i w ogóle nie rozumiała Indian. A najbardziej nie rozumiała, że ja jestem Białym Koniem, synem mojego taty, a nie Wawrzusiem, bo ciągle tak do mnie mówiła.
Indianie byli odważni i pracowici, nie oglądali telewizji, a jeśli już oglądali, to nie płakali na filmach jak mamy. Ale od czasu do czasu zdarzało się jakiemuś Indianinowi, że miał w oczach łzy, a nawet – bardzo rzadko – rozpłakiwał się, głównie gdy napił się wody ognistej. Zdarzało się to wszystkim Indianom, nawet mojemu tacie. Wtedy moja mama mówiła, że to nie tata płacze, tylko woda ognista, i inne mamy też tak mówiły o swoich mężach. Mamy niczego nie rozumiały i w ogóle nie wiedziały, co to znaczy być Indianinem.