Ponad 75 lat po wyzwoleniu obozu w Auschwitz okazuje się, że za jego drutami, w jednym z esesmańskich bloków, mieszka kobieta, która do dziś jest więźniarką tego miejsca i jego historii.
Ostatnia „więźniarka" Auschwitz to niezwykła opowieść o rodzinnych dramatach i przewrotności losu, który połączył miłością więźniarkę obozów na Majdanku, w Ravensbrck i Buchenwaldzie z więźniem Auschwitz, zsyłając ich po wojnie do Birkenau.
Tych dwoje naznaczonych śmiercią ludzi współtworzyło Muzeum Auschwitz-Birkenau, tu urodziły się ich dzieci, tutaj przemieszkali i przepracowali całe życie i tu do dziś mieszka ich córka. Anna stała się ostatnią więźniarką Auschwitz. W wieku czterech lat, towarzysząc mamie, oprowadzała pierwszych zwiedzających. Zaraz po szkole podjęła pracę w muzealnym archiwum i pracuje w nim do dziś. Zna historię Auschwitz najlepiej i wie o nim niemal wszystko, uwięziona w szponach historii obozu.
Do lektury nowej książki Niny Majewskiej-Brown zaprasza Wydawnictwo Bellona. Wkrótce zaprosimy Was na spotkanie live z autorką. A już dziś w naszym serwisie przeczytać możecie premierowy fragment tej historii:
Mamusia jest niemożliwa. Stale nalega, że powinnam nauczyć się szyć, a ja całym sercem tego nie cierpię. Teraz też się uparła, że jeśli nie opanuję ściegów, wykrojów i wreszcie nie uszyję samodzielnie dwuczęściowego kostiumu na zimę z szarej, miękkiej wełny, to nie puści mnie do Warszawy.
Kocham mamę i tylko dlatego, nie chcąc jej sprawiać zawodu, ślęczę nad naszym czarnym mundlosem, usiłując po raz enty nawlec nitkę. W jego dwóch szufladkach mama ukrywa swoje największe skarby: barwne guziki, mieniące się kolorami tęczy nici, gumki, ostre szpilki i skrawki koronek. Gdy byłam mała, uwielbiałam do nich zaglądać i bawić się guzikami. Udając, że są ludźmi, łączyłam je w rodziny, obdarowywałam przyjaźniami, miłościami, zazdrościami i wreszcie konfliktami, by pod koniec dnia wrzucić je z powrotem na dno szufladki.
Lubię monotonny stukot maszyny do szycia, miarowe obracanie się połyskującego srebrnego koła i równomierne opadanie igły na tkaninę, ale tylko wtedy, gdy siedzi przy niej mama. To ona opanowała tę sztukę do perfekcji i jest tu mistrzynią. Szyje nie tylko dla domowników, nieustannie przerabiając, co się da, ale też dla naszych sąsiadów i mieszkańców miasteczka. Lata temu skończyła w Warszawie kurs dla szwaczek i w niewielkim zakładzie krawieckim zdobywała pierwsze szlify pod czujnym i surowym okiem właściciela, pana Baumana.
Jest krawcową, bardzo dobrą krawcową, i jest z tego dumna. My zresztą też.
– Mamo, może ty dokończysz? – Naiwnie i raczej bez większej nadziei próbuję się wyzwolić od znienawidzonego zajęcia.
– Kochanie, musisz mieć jakiś fach w ręku. – Niewzruszona mama starannie składa wilgotną lnianą ściereczkę, którą przed chwilą wycierała talerze, i kładzie ją na stole.
Powtarza to za każdym razem, gdy usiłuję z nią dyskutować i wymigać się od szycia. Zafrasowana spogląda na mnie uważnie, jakby chciała przeniknąć moją duszę i przepowiedzieć mi przyszłość.
– I będę miała, przecież chodzę do szkoły. – Jak zwykle staram się ją przekonać, że moje stopnie i zaangażowanie mogą sprawić, że w przyszłości będę zarabiać, robiąc to, co lubię, a nie to, co po prostu potrafię i czego szczerze nienawidzę.
– To nie to samo – odpowiada twardo.
– Może zostanę nauczycielką albo lekarką? Przecież wiesz, że mam najlepsze stopnie w klasie i mogę…
– To nie to samo – upiera się. – Masz umieć robić coś, czego ludzie zawsze będą potrzebowali i za co ci zapłacą. Nigdy nie wiadomo, co się w życiu przyda, co się wydarzy, a szycie ci zagwarantuje zarobek. Musisz mieć fach w ręku.
– Moim zdaniem za dużo ode mnie wymagasz. – Dąsam się coraz bardziej i czuję, że za chwilę, wbrew mej woli, jakaś nieznana siła wyciśnie z moich oczu łzy.
– Może, ale zrozum, że to była jedyna umiejętność, która tutaj, z dala od domu, we Francji, mi się przydała. Nikt nie zatrudniłby mnie w szkole czy w biurze, przecież nie znałam francuskiego.
– Czasy się zmieniły.
– Obawiam się, że nie aż tak.
– Moim…
– Lepiej pokaż, co tam znowu sknociłaś. – Mama się pochyla, muskając mój policzek kosmykiem kruczoczarnych włosów.
Wyraźnie czuję konwaliowy, słodkawy aromat jej perfum i mimowolnie przymykam oczy, jakbym podświadomie chciała nauczyć się go na pamięć. Zapamiętać na zawsze.
– Tylko się nie denerwuj – uprzedzam. Nie lubię tych chwil, gdy przygląda się mojej pracy, wskazuje błędy i niedociągnięcia, bo wiem, że każe mi pruć, zrobić wszystko od nowa, i jak zwykle powie, że za mało się przykładam.
– No, no, muszę powiedzieć… – mówi ku mojemu zaskoczeniu, jednocześnie ciągnąc za nieodciętą nitkę. Zawija ją na palec wskazujący i szybkim, zdecydowanym szarpnięciem urywa – że jestem miło zaskoczona. Prawie idealnie.
Od tego „prawie” zaczynają się wszystkie moje krawieckie kłopoty, ale tym razem, o dziwo, jest inaczej. Mama uważnie ogląda obszycie dziurek, sprawdza, czy rękawy żakietu są równe, czy dobrze przyszyłam guziki, i wreszcie, odłożywszy robótkę na stół, patrzy mi prosto w oczy.
– Brawo, jesteś gotowa. Gdybyś zrobiła w spódnicy o trzy centymetry dłuższą podszewkę, byłoby idealnie. – Uśmiecha się promiennie, a w jej policzku pojawia się dołeczek. – Mireille, uroczyście oświadczam, że nauczyłaś się szyć.
– Naprawdę?
– Tak, kochanie, jestem z ciebie dumna. – Poklepuje mnie po ramieniu.
– Obiecaj, że już nigdy nie będę musiała ślęczeć przy maszynie. – Przy okazji sukcesu, jaki właśnie stał się moim udziałem, usiłuję na zawsze uwolnić się od tego zajęcia.
– Ja mogę ci tylko obiecać, że cię przy niej nie posadzę. Wzdycha cicho i po chwili dodaje: – Ale nie wiem, co zaplanował los.
Gdybyśmy tylko wtedy wiedziały... Dzięki jej uporowi to właśnie szycie, do którego mnie przymuszała, w późniejszych latach nieraz ratowało mnie przed biedą i beznadzieją. Pozwalało zarobić na chleb. Nie zostałam bowiem ani nauczycielką, ani lekarką, ani nikim innym, kim sobie wymarzyłam. Los wszystko pogmatwał tak, że gdyby w tamtym dniu ktoś uchylił rąbka tajemnicy i ukazał mi mój świat za dziesięć–dwadzieścia lat, nie uwierzyłabym i zwyczajnie go wyśmiała.
– Dobre i to. Czyli mogę jechać? – Podekscytowana, nie wierząc w swoje szczęście, klaszczę w dłonie z nadzieją, że wreszcie się zgodzi.
– Do Warszawy? – Mama się droczy, udając, że nie wie, o czym mówię.
– Wiesz, jak nie mogę się doczekać.
– Wiem, wiem. I owszem, możesz jechać.
Przypadam do niej i ściskam ją tak, że niemal traci oddech. Serce bije mi jak oszalałe i miałabym ochotę skakać radośnie jak dziecko, ale tego nie robię, w obawie, że mama uznałaby takie zachowanie za niedojrzałe i na powrót dostrzegła we mnie małą dziewczynkę, po czym cofnęła zgodę na eskapadę.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Ostatnia „więźniarka" Auschwitz. Powieść Niny Majewskiej-Brown kupicie w popularnych księgarniach internetowych: