Trudno wyobrazić sobie gorsze czasy dla katolika. Rzym, który powinien być dla wiernych źródłem spokoju i pewności, ostoją i punktem oparcia, drży w posadach. Coraz częściej można odnieść wrażenie, że papiestwo miota się bezsilnie, ulegając kolejnym światowym modom i prądom, że zamiast głosić prawdę „w porę i nie w porę” poddaje się dyktatowi potężnych ideologii. Coraz bardziej palące staje się pytanie, jak rozumieć słowa Jezusa, który obiecał przecież, że „bramy piekielne nie przemogą Kościoła”. Jak to nie przemogą, kiedy zdają się właśnie to czynić? Co zrobić z wezwaniem skierowanym do Szymona i – jak zawsze wierzono – do jego kolejnych następców: „Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci”. Te słowa brzmią dziś jak wyrzut. Jak obce zdają się bowiem i odległe od tego, co można zaobserwować – pisze Paweł Lisicki we wstępie do publikacji Grób rybaka. Opisuje w niej, jak papież Pius XII w 1939 wbrew stanowisku swoich poprzedników postanowił zweryfikować dane dyktowane przez tradycję pątniczą i dokładnie zbadać watykańskie podziemia. Po dziesięciu latach prac wykopaliskowych i badawczych ogłosił światu, że odnaleziono prawdziwe miejsce pochówku Rybaka znad Jeziora Galilejskiego.
Czy papież miał rację?
Skąd czerpał niewzruszoną pewność?
Co stało się z kośćmi Piotra?
Dlaczego w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat tak mało mówi się o tym wielkim odkryciu?
Komu mogło na tym zależeć?
To najbardziej dramatyczna, pełna zwrotów, zagadek i tajemnic historia ostatnich lat.
– Publikacja Pawła Lisickiego to znakomity reportaż historyczny, to fascynująca opowieść o archeologicznym śledztwie, o którym w mediach mówiono stanowczo zbyt mało – piszemy w naszej redakcyjnej recenzji. – To pozycja ciekawa nie tylko dla osób wierzących, nie tylko dla katolików, ale też dla tych, których interesuje historyczna warstwa Pisma Świętego. W naszym serwisie zamieściliśmy również wywiad z Pawłem Lisickim oraz fragment książki Grób rybaka. Dziś czas na ciąg dalszy tej historii:
Chwila chaosu i zamieszania, ten czas zawieruchy i niepewności sprawia, że tym silniejsza jest tęsknota za oparciem się na tej pierwszej opoce, na skale, którą wskazał Jezus. Tym bardziej chciałoby się odkryć i dotknąć tego kogoś, na kim, jak przyrzekał Galilejczyk, wzniesie On swój Kościół. Paradoksalnie nigdy nie było to w sensie historycznym równie łatwe, jak obecnie. Mimo owej atmosfery niejasności i rozproszenia, osłabienia i zagubienia właśnie dzisiaj można zdobyć pewność, że owa Skała, rybak Piotr, Szymon z Betsaidy, Kefa, naprawdę był w Rzymie, naprawdę tu poniósł męczeńską śmierć, naprawdę zaniósł wiarę do stolicy Imperium i zbudował tam wspólnotę, która mimo zawieruch, wyzwań i niebezpieczeństw przetrwała do naszych czasów. Im dokładniej bada się starożytne teksty i im więcej wie się o tamtych czasach, im głębiej zanurza się w historię, mówiąc językiem kardynała Newmana, tym dokładniej można dostrzec, że późniejsi papieże są Piotra następcami i że pradawne roszczenie papiestwa ma mocne, historycznie niewzruszone podstawy.
Jak śmiesznie brzmią dziś słowa tych, którzy od wieków powątpiewali, krytykowali, kręcili nosem. Rzeczowe i bezstronne badanie nie pozostawia wątpliwości, że historia przyznała rację katolikom. Nie w tym sensie oczywiście, że prawdziwa jest treść ich wiary, tego zwykłe badanie zdarzeń z przeszłości dać nie może, ale że prawdziwe są jej historyczne podstawy. Nie jest wymysłem późniejszej propagandy ani to, że Piotr był w Rzymie, ani to, że poniósł tam śmierć męczeńską, ani wreszcie to, że rzymska wspólnota od początku wiernie i z narażeniem życia przechowywała pamięć o miejscu jego pochówku. Tak, brzmi to jak chełpienie się albo niewczesne przechwalanie, zgrzyta niemiłosiernie w uszach, powoduje niechęć i odrzucenie, jest nieekumeniczne i niewłaściwe. Ba, wręcz można by powiedzieć, że słowa te nie mają prawa paść, że są przykładem triumfalizmu, pyszałkowatości, że jest w nich ukryta niewczesna apologetyka i brak wrażliwości, ale mimo to nie sposób ich nie wypowiedzieć: każdy kierujący się zdrowym rozsądkiem człowiek będzie musiał przyznać, że zebrane poszlaki – dokumenty, przekazy, wspomnienia, a przede wszystkim dokonane przez archeologów i architektów odkrycia – wskazują, iż Szymon Piotr założył rzymski Kościół i zginął w Wiecznym Mieście za czasów Nerona, a także pozostawił po sobie następców, którzy strzegli jego grobu aż do czasów, kiedy to najpierw w IV wieku została na nim ufundowana przez Konstantyna bazylika, a później w XVI i XVII wieku, po jej zburzeniu, zbudowana bazylika watykańska, największy i najwspanialszy kościół zachodniego świata. Ilekroć zatem idziemy via della Conciliazione i patrzymy na majestatyczną kopułę górującą w oddali nad placem, tylekroć możemy być pewni, że znajduje się ona dokładnie nad grobem, gdzie dwa tysiące lat temu grupa chrześcijan złożyła w ziemi umęczone zwłoki pierwszego ucznia Jezusa. To nie legenda, nie mit, nie domniemanie ani nie hipoteza. Rzymskość Piotra i Pawła jest potwierdzona. Ich ciała stały się prawdziwym ziarnem, które musiało obumrzeć, aby przynieść plon stokrotny, aby wyrósł z niego Kościół – idąca przez pokolenia wspólnota.
Wiem, brzmi to jak bajka. Wiem, publiczność nie chce happy endu. Wiem, pobrzmiewa to jak wykwit starej, katolickiej propagandy pochodzącej z czasów słusznie zapomnianych, z epoki, za którą dziś należy się wstydzić i z całą mocą przepraszać, ale właśnie tak się rzeczy mają. Wbrew dziesiątkom, setkom mędrków, wbrew oświeconym mistrzom podejrzeń zwłoki świętego Piotra znajdują się w najbardziej nieprawdopodobnym i nie dającym się zaakceptować miejscu: dokładnie tam, gdzie miały się znajdować zdaniem maluczkich, prostych i nie całkiem, trzeba przyznać szczerze, oświeconych, tych, którzy przez wieki, a musi ich być do dziś przecież setki milionów, pokornie zmierzali do grobu Apostoła. Być może ta prawda jest tak bezwstydna i oszałamiająca, i tak kłóci się z dzisiejszymi oczekiwaniami, nie pasuje do „płynnej ponowoczesności”, do powszechnego sceptycyzmu i niedowiarstwa, że nawet ci, którzy najbardziej powinni być nią zainteresowani, papieże i katoliccy hierarchowie, mówią o niej półgębkiem i z dystansem.
Aż trudno uwierzyć, ale jest to faktem: mimo że w 1950 roku Pius XII powiadomił świat, że pod posadzką bazyliki odkryto grób Apostoła, mimo że Paweł VI ponad pięćdziesiąt lat temu ogłosił, iż pod Bazyliką św. Piotra znajdują się jego autentyczne relikwie, a w 2013 roku Franciszek pokazał część kości światu – wiedza ta przebija się z oporami i powoli. Uderzyło mnie, jak bardzo sceptycznie i z dystansem media informowały o pokazaniu przez papieża Franciszka skrzyni z fragmentami dziewięciu kości. W każdej depeszy zaraz po informacji o uroczystości, która miała miejsce w Watykanie, padały słowa, że część archeologów podważa autentyczność pokazanych szczątków albo że zdania są podzielone. Wielkie media w ogóle poświęciły pokazaniu kości niewiele uwagi, informację na ten temat umieszczając obok migawek o nowej plastycznej operacji gwiazd rocka albo anomalii pogodowej. Dla kogoś, kto nie ma czasu i głowy do badania takich spraw, przekaz był jasny: ot, może to wymysł, może znowu jakaś religijna sztuczka. Lepiej zachować dystans, lepiej stać z boku, bo nauka nie wydała ostatecznego osądu, a dopóki NAUKA tego nie zrobiła, to należy się wstrzymać i grzecznie poczekać. Otóż w tym przypadku nauka – dokładne i metodyczne badania przeprowadzone przez kompetentnych profesjonalistów – wyraźnie pokazała, że racja jest po stronie tych, którzy w obecność Piotra w Rzymie nigdy nie zwątpili.
Dlaczego zatem o odkryciach tych mówi się tak niewiele? Dlaczego odnalezienie grobu i zwłok Piotra, a później w 2009 roku i Pawła odbiło się tak niewielkim echem? Może chodzi o to, że w dzisiejszym dialogiczno-ekumenicznym świecie zbyt głośne mówienie o tych odkryciach nie uchodzi? Może zanadto byłoby ono kłopotliwe dla powątpiewających i inaczej wierzących? Nie wiem. Trudno powiedzieć, skąd ta ostrożność. W Polsce informacja pojawiła się w kilku rozproszonych artykułach prasowych, może jako przypis w pismach specjalistycznych. Wielu w ogóle nie słyszało o największym odkryciu archeologicznym XX wieku, o największym w ogóle odkryciu archeologicznym w dziejach Kościoła. Tym bardziej trzeba o nim opowiedzieć. Pokazując wszystkie okoliczności, nie tylko cofamy się w przeszłość i docieramy do źródeł, ale też namacalnie niemal widzimy, jak bardzo sama Opatrzność chciała, aby do tego odkrycia doszło.
Mówię za dużo? Przemawia przeze mnie zbytni entuzjazm? Dobrze. Niech będzie, że do odkrycia doszło nie wskutek działania Opatrzności (a kysz! a kysz! co za staroświeckie słowo, co za niemodny zwrot, jak bardzo nie na czasie, nie au courant!), ale za sprawą ciągu niezwykłych, nigdzie w takim natężeniu nie występujących przypadków. Kto nie wierzy, kto myśli, że to tylko retoryczny zabieg lub chwyt marketingowy, niech czyta i niech spróbuje potem odpowiedzieć na pytanie, czy przesadziłem. Takie rzeczy po prostu w naturze nie występują. Tyle zbiegów okoliczności, tyle niespodzianych zwrotów akcji, tyle zaskakujących i niewytłumaczalnych zdarzeń nie ma prawa pojawić się w jednym miejscu. Zastanawiam się, jak niewielkie musi być prawdopodobieństwo zdarzenia, żeby kierujący się zdrowym rozsądkiem człowiek uznał, że było ono skutkiem działania woli wyższej. Cóż, upartego nie przekona żaden dowód. Jeśli jednak ktoś ma otwartą głowę, odnajdzie w tej historii palec Boży (znowu muszę przeprosić za fatalny zwrot, który dawno już powinien zostać z języka polskiego wyrugowany…). To, że doszło do odkrycia grobu, a jeszcze bardziej fakt, iż odnaleziono szczątki doczesne Piotra, jest efektem niezwykłej wręcz liczby nieprawdopodobnych zdarzeń. Żeby to zrozumieć, należy sobie wyobrazić, że mnożymy nieprawdopodobieństwa.
Grób rybaka możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: