Wielka Wojna zabiera Amaldine męża, majątek i marzenia, zostawia zaś długi i zbrukaną córkę na wydaniu, o której niesławie wszyscy tutaj zdają się wiedzieć, jakby miała wypalony na czole znak. Żeby uniknąć hańby, matka wysyła Julie do Ameryki, gdzie ma na nią czekać bogaty, choć niezbyt przystojny Maurice Boncoeure, który nie zna jej przeszłości i pragnie dziewczynę poślubić. Hojny narzeczony przysyła jej bilet pierwszej klasy na rejs luksusowym transatlantykiem Paris. Na statku Julie poznaje rodzeństwo, Romea i Delię Jonesów – saksofonistę i gwiazdę jazzowej estrady. Pracując na statku przy oprawie muzycznej dancingów i kolacji, zarabiają na własny, wymarzony klub jazzowy w Nowym Orleanie. Między Julie a Romeem szybko rodzi się uczucie, a dziewczyna jest gotowa bez namysłu porzucić wizję życia przy boku Maurice’a Boncoeure’a.
Jednak czy sam Boncoeure na to pozwoli? Czy naprawdę jest tym, za kogo się podaje? Co łączy go z muzykującym rodzeństwem i jaką rolę w tej historii odegra żyjąca na bagnach Mama Vande – stara kapłanka mambo?
Do lektury powieści Agaty Suchockiej Melodia serca zaprasza Wydawnictwo Replika. Dziś na naszych łamach publikujemy premierowy fragment książki:
Wagon kołysał się miarowo i Julie czuła, że za chwilę zaśnie. Usiłowała wyglądać przez okno, żeby czymś się zająć, ale wypalone słońcem pola, wzgórza i osady podrygujące w rytm podskakiwania kół ponad przęsłami, nie były zajmujące. Powinna być podekscytowana, w końcu nigdy dotąd nie wyjeżdżała na dłużej z miasta, a jeszcze kilka miesięcy temu nawet do głowy jej nie przyszło, że znajdzie się na innym kontynencie, oddzielona bezkresną głębią oceanu od wszystkiego, co znała, ale nie czuła ekscytacji. Odczuwała niemal fizycznie wiele różnych emocji, ale na pewno żadna z nich ekscytacją nie była.
Odwróciła głowę i odetchnąwszy głęboko, spojrzała przed siebie przez wpółprzymknięte powieki. Serge, z kapeluszem zsuniętym na oczy, drzemał naprzeciwko niej, zarzuciwszy protezę na zdrową nogę. Rozsunęła stopy, robiąc mu miejsce, żeby ich ciała się nie zetknęły. Nikt, kto nie wiedział o jego kalectwie, na pierwszy rzut oka nie domyślał się, że coś jest z nim nie tak. Na drewnianą stopę można było założyć prawdziwy but, więc jedynie chybotliwy krok i podpieranie się laską zdradzały, że nie wszystko jest w porządku z kondycją właściciela. Choć niezdrowa ciekawość paliła Julie, nigdy nie odważyła się poprosić Serge’a, by pokazał jej kikut. Coś takiego było możliwe, gdy jako dzieci okładali się patykami pod nieobecność rodziców. To znaczy ona okładała jego, a on upominał ją, że takie zachowanie nie przystoi młodej panience z dobrego domu. W jego oczach zawsze była czułość, a gdy Julie zaczęła dorastać, pojawiło się coś jeszcze, czego wówczas nie rozumiała. Dziś, gdy oboje byli dorośli, trzymali się od siebie na dystans. Szczególnie w sytuacjach, kiedy obok znajdowali się inni ludzie. Ciekawe, co myśleli współpasażerowie? Pewnie brali ich za rodzeństwo. A jeśli za wcześnie skreśliła Serge’a? Być może, pomimo kalectwa, powinna wyjść właśnie za niego, nie przejmując się obiekcjami matki? Za każdym razem, gdy rozmawiali o jakichś trywialnostkach zastanawiała się, jak wyglądałoby ich wspólne życie. Serge dorabiał tu i tam jako skryba, księgowy, żurnalista, nie wiedziała nawet dokładnie, z czego utrzymuje się po wojnie. Jedno było pewne: zarabiał zbyt mało, by założyć rodzinę, a Julie nie byłaby w stanie dołożyć ani centyma do wspólnego gospodarstwa. Owszem, miała posag, który wiozła ze sobą w ściskanej na kolanach torebce. Kilka matczynych klejnotów i walizka sukienek to było wszystko, co wnosiła do małżeńskiego majątku. Maurice zapewniał wprawdzie, że może przypłynąć w jednej koszuli na grzbiecie, ale Amaldine upierała się, by córka zabrała ze sobą wszystkie kosztowności i skrzynię modnych sukienek, w końcu Francuzki znane były z elegancji. Dlaczego tak bardzo zależało jej na tym, by córka zrobiła dobre wrażenie na przyszłym mężu? Przecież zamknęła się w klasztorze, a ostatnie słowa, które do niej skierowała, nie były przepełnione czułością.
– Pamiętaj, żeby napisać do mnie, jak tylko się zadomowisz. A najlepiej wyślij depeszę, będzie szybciej. Żegnaj, Julie.
I to wszystko.
Potem rozległ się już tylko przeciągły jęk zawiasów klasztornej bramy.
– Serge?
Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie spod kapelusza.
– Śpisz?
Kolejny pomruk, głębokie westchnienie. Jego pierś uniosła się pod skrzyżowanymi rękami, ale nie otworzył oczu, nie zsunął kapelusza z twarzy. Po powrocie z wojny dużo drzemał, bo nocami nękały go koszmary. Co właściwie chciała mu powiedzieć? O co zapytać? Co zasugerować? To, że powinni wysiąść na najbliższej stacji, wsiąść w powrotny pociąg do Paryża i wrócić razem do pustego mieszkania, które zostawiła za sobą Amaldine? Kto będzie w nim teraz grał na fortepianie? Być może Serge, choć jego umiejętności w tej materii były dość mikre. Może mógłby uczyć dzieci, zawsze się do niego garnęły.
Miał przyjemną aparycję, śmiejące się spojrzenie, płowe włosy, uroczy, delikatny wąsik. Tak bardzo różnił się od swojego kuzyna, któremu źle patrzyło z oczu! Tamten gładki, uśmiechnięty Serge został jednak w okopach. Wrócił z nich ponury, choć wciąż gadatliwy, poorany bliznami nie tylko na ciele, ale przede wszystkim na umyśle, mężczyzna, który wzdragał się na każdy głośniejszy dźwięk i nie potrafił spojrzeć jej w oczy.
A ona, głupia, wyobrażała sobie, że pokaże jej to, co zostało z jego urwanej nogi!
Przecież to wszystko były niedorzeczności. Wyimaginowała sobie uczucie Serge’a. Nigdy nie powiedział jej wprost, że chciałby ją poślubić. Wyczytała to gdzieś pomiędzy wierszami, pewnie tylko sobie wymyśliła. Przecież właśnie zamierzał wsadzić ją na statek i wysłać do innego mężczyzny. Swat, a nie amant, ot co. Wagon zakolebał się, gdy wjechali na most, koła stuknęły, rozległ się gwizd lokomotywy. Serge drgnął gwałtownie, strącił kapelusz z twarzy, rozejrzał się nieprzytomnie, w końcu zatrzymał wzrok na Julie, jakby zawstydzony, po czym pochylił, by podnieść nakrycie głowy.
Tchórz.
Zbeształa się w myślach. Przecież ten człowiek był na wojnie! Wielu żołnierzy wróciło z niej kompletnie załamanych i w porównaniu z nimi Serge radził sobie świetnie, biorąc pod uwagę, że w okopach zostawił kawałek siebie. Dosłownie. Jak widać, wojna również w nim została, w końcu minęły już lata od – Dojeżdżamy! – Serge na moment zacisnął powieki, strząsając z siebie resztki snu. – Zaraz będzie widać port, może nawet reję i statek! – Jego twarz rozjaśniła się i Julie znów dojrzała w nim tego ładnego chłopca, który z czułością pochylał się nad nią, gdy była kilkulatką. W jej wspomnieniach na zawsze miał pozostać tym młodzianem sznurującym jej trzewik, i nigdy nie przeobrazić się w zalęknionego, kalekiego mężczyznę, którego wojenna zawierucha wywiała z jej
przyszłości. W przyszłości czekał na nią Maurice Boncoeure, uśmiechał się szelmowsko pod cienkim wąsikiem i przyglądał się jej przez zmrużone powieki oczami, z których źle patrzyło.
Czy Maurice Boncoeure jest równie strachliwy? Nie wyglądał na takiego, ale przecież ewidentnie od czegoś uciekł. Może po prostu gonił za marzeniem, wyjechał, by zrealizować swój amerykański sen? Gdy wyruszał w podróż, był niewiele starszy niż ona teraz. Serge prawie go nie pamiętał, to jego ojciec utrzymywał kontakt z kuzynem, chcąc dostawać informacje z pierwszej ręki na temat amerykańskiej giełdy.
Julie nie miała o tym wszystkim pojęcia. O niczym nie miała pojęcia. Wszystko, co o zamorskim kuzynie opowiedział jej Serge, zdawało się niezrozumiałe i niepokojąco fascynujące. Handlarz dóbr luksusowych.
Co to właściwie znaczy? I czym są te dobra?
Z pewnością Julie wiedziałaby, gdyby dorastała w takim dobrobycie, jakim cieszyła się jako dziecko. Wojna pożarła cały ich majątek. Wojna, wojna, wojna! Wciąż tylko ta wojna!
Chciała uwolnić się od wojny raz na zawsze, a widok drewnianej nogi Serge’a , choć dobrze zakamuflowanej, nieustannie jej o niej przypominał. Podobnie jak zawsze smutna, wiecznie ściągnięta twarz matki, pogrążonej w żałobie po mężu i ich na zawsze utraconej niewinności. Julie nie mogłaby dalej żyć w mieszkaniu, w którym stało się tyle złego, a sił i wiedzy nie było w niej na tyle, by sprzedać lokum i się przeprowadzić. Nie wiedziałaby nawet, jak się do tego zabrać, a na Serge’u nie chciała ciągle polegać. Musiała się usamodzielnić.
Rejs luksusowym liniowcem może nie będzie jakąś ciężką szkołą życia, ale z pewnością stanie się symbolicznym momentem odcięcia od przeszłości.
Żegnaj, matko, żegnaj, Serge’u, żegnaj, wojno! Przed Julie rysowała się już tylko świetlana przyszłość, wyegzorcyzmowana z demonów przeszłości. Miała wrażenie, że przez nieszczelne okno wagonu dolatuje do niej słonawa bryza z portu w Hawrze, zmieszana z gryzącym zapachem dymu z komina lokomotywy.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Melodia serca. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: