Miejsce straceń. Fragment książki „Katedra"

Data: 2023-06-30 12:23:47 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Książka roku 2021 według Sunday Timesa, New York Timesa

Jedna z najlepszych powieści historycznych, jakie czytałem. - Dan Jones, autor bestsellerów Templariusze, Krzyżowcy, Świt królestw

Pierwsza połowa XIII wieku. W Hagenburgu trwa wielka przebudowa katedry. W cieniu monumentalnej budowli tętni życie. Wszyscy, od biskupiego skarbnika, przez miejskich kupców, utalentowanych mistrzów kamieniarskich, po miejscową społeczność żydowską, pozostają pod jej przemożnym wpływem wykraczającym poza kwestie duchowe i artystyczne.

Zaskakujące koleje losów skarbnika Eugeniusa von Zaberna, uparcie spełniających marzenia braci Schäfferów i ich przedsiębiorczej siostry Grete, żony kupca, barona von Kronthala zakochanego w córce heretyka oraz wyjątkowego żydowskiego chłopca Judla ben Icchaka tworzą barwną mozaikę życia ówczesnego społeczeństwa. Walka o władzę i wpływy między Kościołem a możnymi, płonące stosy heretyków, watykańskie i dworskie intrygi, polityczne stronnictwa i ekonomiczne interesy, skrywane miłości... Wszystko to sprawia, że miłośnicy prozy Umberta Eco, Hilary Mantel i Kena Folletta będą zachwyceni atmosferą i żywymi postaciami Katedry Bena Hopkinsa.

Katedra Ben Hopkins zdjęcie książki

„Katedra" Bena Hopkinsa to panoramiczna powieść o mikrokosmosie budowniczych katedry w Hagenburgu.

- recenzja książki „Katedra"

Do lektury książki Bena Hopkinsa Katedra zaprasza Dom Wydawniczy Rebis. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Katedra. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

† † †

Cele więzienne w Hagenburgu są pełne heretyków. Nie ma już tam miejsca. U bram miasta nowo przybyli zostają skierowani do zamku Kronenweiler oddalonego o kolejne dwie godziny męczącej drogi. Ta wiadomość nie wzbudziła zadowolenia. Okrążają miejskie mury, aż do Bramy Mogunckiej, i ruszają przez świeżo obsiane pola.

To trzeci dzień łapanki heretyków. Przez pierwsze dwa dni Manfred i jego towarzysze z milicji zostali wyznaczeni do akcji w mieście. Przed świtem dostali listę nazwisk i zgodnie z rozkazem ruszyli od drzwi do drzwi. Niektóre nazwiska nie wzbudziły ich zdziwienia. Czarna owca, odmieniec, osoby, które ludzie mają na językach – ta jest czarownicą, ten od lat nie był w kościele, tamten ma kobolda w piwnicy. O wielu zaś nigdy nie słyszeli – w końcu Hagenburg jest dużym miastem. Niektórzy na liście są im znani: porządni ludzie, sklepikarze, miłe starsze panie, dzieci. Ale kimże są, żeby kwestionować wytyczne Świętego Kościoła – Matki, zwłaszcza gdy zarabiają dziesięć pensów dziennie?

Niektórzy słuchają, co się im komunikuje, w milczeniu kiwają głową, zabierają tobołek, w nim kilka ubrań i kromkę chleba, a potem wyciągają ręce do kajdan. Inni krzyczą i zawodzą. Są też tacy, którzy wyskakują przez okno i mimo skręconych kostek uciekają półnadzy ulicami. Trzeba ich gonić. Oczywiście kapitan milicji wystawił wartowników przy czterech bramach miasta, mają powstrzymywać zbiegów.

Mimo to niektórym się udało. Wskoczyli do Ehle i popłynęli na bagna, inni zsunęli się po linach spuszczonych z miejskich murów i uciekli przez pola. Pochowali się w piwnicach, w beczkach albo pod workami na wozach i zostali wywiezieni na wzgórza. Jednakże większość znalazła się pod strażą i trafiła do ciasnych więziennych cel burmistrza.

Manfred idzie obok jednego z wozów wiozących kobiety tkaczy, swoją wycieńczoną szkapę prowadzi za kantar. Na wozie jadą dwie siostry, młodsza jest dość ładna, przyciąga wzrok, starsza natomiast przepiękna, tak urodziwej kobiety nigdy nie widział. Wciąż mimowolnie na nią spogląda.

Wiatr przycicha, gromadzą się chmury i zasłaniają słońce. Zamek Kronenweiler wznosi się ponad spiczastymi dachami wiejskich chat i splątanymi winoroślami na jałowych, brunatnych polach. Wiosna w tym roku jak zwykle przyszła i odeszła, rozwinęły się liście, a potem drżące opadły.

Bramy zamku się otwierają, dzień pracy dobiega końca. Na dziedzińcu dziesiątki więźniów kulą się w namiotach ze skór. Pośrodku koryto na wodę dla bydła. Każdy z nich trzyma mały bochenek chleba od zamkowego piekarza, który stoi tam w wełnianym płaszczu i fartuchu przy koszach z pieczywem. To gratka dla jego małego interesu. Kowale za kajdany, wartownicy za pełnienie straży, piekarze za więzienny chleb, mnisi i świeccy bracia za pełnienie roli inkwizytorów, furmani, barkarze, handlarze drewnem, płatnerze, stajenni na targu rybnym, którzy wypożyczyli Manfredowi bezużyteczną szkapę – przez pulchne palce sług Kościoła do rąk rzeszy pomocników i współpracowników płyną szylingi i pensy, a Kościół wyciąga z popiołu po stosach złoto zrabowane z domów, gospodarstw i pól.

W sumie opłacalny interes.

† † †

[…]

Niedługo potem zaczęli palić na stosach heretyków. Mój Manfred został powołany do miejskiej milicji, co w zasadzie sprowadzało się do tego, że jeden dzień na siedem spędzał na udawaniu, że nocą patroluje ulice, podczas gdy tak naprawdę siedział w wartowni, pił i grał na pieniądze z innymi nocnymi stróżami. Ale teraz został wezwany do zakuwania heretyków w kajdany i doprowadzania ich do miejsc, w których w zamknięciu czekali na osądzenie. Nie była to z pewnością przyjemna praca, ale dobrze płatna. Co więcej, Manfred uważał ich za wrogów Kościoła i twierdził, że ktoś musi się z nimi rozprawić, więc równie dobrze tym kimś może być on.

W mieście mieszkałam od niedawna i nie zdążyłam się jeszcze do niego przyzwyczaić w czasie pokoju, a tu wybuchła wojna. Wykopano rów przy Bramie Mogunckiej, wzniesiono tam ogromny stos i wrzucano w ogień skazanych heretyków. Wielu mieszkańców poszło się przyglądać, ale ja nie miałam ochoty. Jako dobra młoda żona czekałam w domu, aż mąż wróci z pracy, a potem uspokajałam go jak potrafiłam, bo pracę w tamtych czasach miał przygnębiającą.

Wiedziałam, że mierzi go zakuwanie ludzi w kajdany, ale po pewnym czasie zorientowałam się, że on i jego ojciec martwią się czymś jeszcze. Ci dwaj głupcy myśleli, że jestem wiejskim tłumokiem i niczego nie zrozumiem, więc mi nie powiedzieli. Szkoda. Mój Manfred przekonał się później, że mam głowę nie od parady, że potrafię rozwiązywać zagadki i wyprowadzać nas z zakrętów, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedział. Nie ufał mi. Tym bardziej szkoda.

A zatem pewnego ranka – właśnie świtało i odezwał się dzwon katedry – rozległo się pukanie do drzwi. Potem walenie i krzyki. Mój Manfred najwyraźniej wiedział, co się święci, bo od razu mnie złapał w ramiona. „Z miłości do Boga obiecaj, że będziesz milczeć, nie odezwiesz się ani słowem” – powiedział. Kiwnęłam głową, chociaż serce szamotało mi się jak zając w sidłach. Manfred pokiwał głową, pocałował mnie delikatnie i… wsadził do skrzyni na wiano! Umieścił wełnianą pończochę w zamku, żeby się nie zatrzasnął i żeby została szpara, przez którą będę mogła oddychać, a później unieść wieko i wyjść. Potem włożył koszulę i wyszedł do żołnierzy stojących na zewnątrz.

Usłyszałam, jak któryś odczytał: „Manfredzie Gerber starszy i Manfredzie Gerber młodszy, jesteście oskarżeni o popełnienie ciężkiego grzechu herezji”. Pośpiesznie przeszukali dom, ale mój Manfred powiedział: „Przysięgam, że pojechała do swojej wioski zobaczyć się z siostrami”.

Nie znaleźli mnie.

W domu zapadła cisza, po pewnym czasie również na ulicy. Wydostałam się ze skrzyni jak mysz z nory, usiadłam na naszym łóżku i nie wiedziałam, co począć. Najpierw pomyślałam o moich braciach, że może mogliby mi pomóc, ale byłam już dorosłą i zamężną kobietą, więc nie powinnam wypłakiwać się jak mała dziewczynka przed mężczyznami z rodziny.

Nie wiem dlaczego, ale do głowy przyszła mi myśl: zobaczyć na własne oczy, co się dzieje. Kim są ci heretycy i kim są ludzie, którzy ich palą.

Ubrałam się, wyszłam na opustoszałe ulice i skierowałam się w stronę dymu, rowu i ognia.

† † †

Na miejscu straceń, żeby wprowadzić ludzi w odpowiedni nastrój, herold Uto, stojąc na wozie, donośnym głosem snuł opowieść.

Pewien heretyk, schwytany przez inkwizytorów, wyrzekł się złych wierzeń, gdy przyżegano mu ramię gorącym żelazem. Odpokutował, a wtedy dzięki miłości Chrystusa straszne oparzenia przestały boleć i był jak nowo narodzony, odmieniony. Wrócił do domu, do swojej żony heretyczki, która go wysłuchała, a potem przygotowała mu smaczną, ciepłą kolację i zabrała go do łóżka. Tam zaczęła mu szeptać do ucha, że teraz, gdy oszukali Kościół, mogą potajemnie powrócić na swoją grzeszną drogę. Z miłości do żony mężczyzna niechętnie się zgodził i w jednej chwili rany po oparzeniach znów się otworzyły, czerwone pręgi na ramionach się zaogniły. Zaczął krzyczeć. Płonęło mu całe ciało, jakby diabły wciskały go w rozżarzone do białości węgle. Wrzeszcząc wniebogłosy, chwycił żonę w objęcia, a jego ręce, jakby były z rozpalonego żelaza, przyżegały jej ciało, które również zaczęło płonąć. Wyła z bólu nie do zniesienia, więc pobiegli nad rzekę i rzucili się do wody w nadziei, że ich ciała zasyczą jak rozgrzane do czerwoności podkowy zanurzone w kowalskiej solance. Nie syczały jednak i nie gasły jak żelazo, woda nie przyniosła im ulgi, szamotali się, lamentowali, zawodzili. Utonęli, a ich dusze porwały diabły, zaciągnęły prosto do piekła, gdzie udręka tych dwojga trwa do dnia dzisiejszego i trwać będzie do końca świata, bez przerwy, nigdy nie ustanie, a oni nie zaznają ukojenia. Amen.

Tę historię opowiadał Uto, kiedy przybyłam na miejsce straceń. Ogień w rowie był już rozniecony, a za rowem podpalono stos. Przybyli tam winiarze z Engiskirch, którzy przywieźli stare beczki i drewno na opał. Ich pomocnicy krążyli wśród zgromadzonych i sprzedawali skórzane kubki z ubiegłorocznym winem.

Z ulic pod wieżą Bramy Reńskiej, gdzie mieszkają biedniejsi, z Brüdergass prowadzącej na plac katedralny, z pól za murami miasta nadciągali ludzie zwabieni wznoszącym się szarym dymem. W przeważającej większości przybywali ubrani na czarno chłopi. Ogień wysuszył i wypalił trawę, więc przypomniało mi się zabijanie wron na polu pszenicy po żniwach, wszystkie czarne, brązowe, spalone do kości.

Przybyli księża z miejskich kościołów i niektórzy kanonicy z katedry. Bogatsi z grzbietów koni z tyłu, zza pospólstwa, obserwowali rozwój zdarzeń. Na murach zgromadziły się dzieci. Matki przywoływały je do siebie, ale żadne nie zwracało na to uwagi.

Otworzyła się brama od strony Renu i wjechał pierwszy wóz z heretykami. Przywieziono tkaczy z wioski za rzeką. Manfred służył w wysłanym po nich oddziale, zakuwał ich w kajdany. A teraz sam został zabrany.

Rozglądałam się, chciałam kogoś zapytać, jak go znaleźć, ale wciąż byłam tylko dziewczyną z Lenzenbachu. Jak miałam rozpoznać sędziego, członka rady, zakonników, którzy są inkwizytorami? Zdecydowałam się zaczepić dominikanina, który miał życzliwy wyraz twarzy.

Zbierałam się na odwagę, żeby do niego podejść, lecz wtedy Uto zerwał się ponownie i zaczął wykrzykiwać nazwiska skazanych na śmierć.

Oznajmił, że to katarzy, wielbiciele szatana czy coś w tym rodzaju. Właściwie nie wiem, ale kimkolwiek byli, to nie chrześcijanami. Przyznali się do nienawiści do Rzymu, wyszydzali komunię, odmawiali uznania władzy papieża i jego biskupów. Nigdy nie chodzili do kościoła, nie jedli mięsa i utrzymywali, że ten świat należy do diabła, nie do Boga.

Niektórzy próbowali coś powiedzieć, wykrzyczeć do tłumu, wygłosić przed nami ostatnie słowa, ale ledwo było ich słychać, bo ludzie ich zagłuszali. Najbardziej rozjuszeni rzucali w heretyków rozmaitymi przedmiotami, łajnem, skorupami glinianych naczyń, kamieniami.
Zabierali ich strażnicy, jednego po drugim, i wrzucali do rowu lub na stos.

Jakże krzyczeli, gdy wpadli w ogień! Wystarczy sobie uzmysłowić, jak szybko cofasz rękę, gdy przypadkowo zbliżysz ją do płomienia świecy, pomyśleć o pulsującym, przeszywającym bólu, gdy niezdarnie obchodząc się z ogniem, poparzysz sobie nadgarstek, a potem wyobrazić sobie taki ból na całym ciele utrzymujący się długo. Przez cały ten czas wrzeszczeli, jakby już byli w piekle.

I widok. Dało się zaobserwować, co płomienie robią z ich ciałami. Zwęglanie, palenie, pękanie, łuszczenie się skóry, sączenie się tłuszczu, płynów i krwi…

Kilku skazańcom udało się wydostać z dołu albo zeskoczyć ze stosu i uciekali jak demony z piekła pokryci płonącymi i dymiącymi czerwono-czarnymi bąblami od stóp do głowy. Takich strażnicy szturchali halabardami i wpychali z powrotem w płomienie. Ciżba reagowała śmiechem.
Przyglądałam się ludziom. Niektórzy, tak jak ja, byli bladzi, zrozpaczeni, ale reszta wesoła, roześmiana, jakby to była parada, widowisko z okazji dnia jakiegoś świętego albo zabawa na zakończenie karnawału.

Nie mogłam dłużej tego znieść, gdy strażnicy wyprowadzili dziewczynę mniej więcej w moim wieku. W długiej, białej i luźnej koszuli wyglądała jak anioł. Żeby ją upokorzyć, jeden z nich rozciął sztyletem koszulę. Dziewczyna stała przed nami naga. Mężczyźni na jej widok ucichli. Prawdopodobnie wszyscy chcieliby ją mieć. Woleliby wziąć ją do łóżka, niż patrzeć, jak płonie.

Starsze kobiety krzyczały, obrzucały ją obelgami. Strażnicy przypomnieli sobie, co mają robić, i zaczęli ją popychać w stronę ognia.

W tłumie rozległ się rozdzierający krzyk. Rozpoznałam Dombaumeistra Achima, mistrza mojego brata, o ładnych brązowych oczach i miękkim, przyjemnym głosie. Ale teraz coś z nim było nie tak. Na ustach miał pianę jak wściekły pies, twarz wykrzywioną, krzyczał i krzyczał: „Otylio! Otylio!”. Wydawało się, że odpycha innych w tłumie, próbując samemu wbiec na stos, ale mężczyźni stojący z przodu rzucili się na niego i go zatrzymali. „To wariat!” i „Panicz potrzebuje pomocy!” – wołali.

Z mistrza Achima przeniosłam wzrok na ogień i zrozumiałam, co go doprowadziło do obłędu.

Przysięgam, widziałam, jak dziewczyna płonie jak świeczka. W ciszy. Twarz miała zwróconą ku niebu, oczy już wypalone, niewidzące. Nie krzyknęła ani razu. Płomień wokół niej przybrał różowofioletową barwę zachodzącego letniego słońca i kształt płomienia upodobnił się do irysa. Wysokiego, smukłego kwiatu, który ją bezszelestnie oplatał.

Książkę Katedra kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Katedra
Ben Hopkins2
Okładka książki - Katedra

Książka roku 2021 według ,,Sunday Timesa", ,,New York Timesa" Jedna z najlepszych powieści historycznych, jakie czytałem. - Dan Jones, autor bestsellerów...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje