Zimą 1820 roku do Warszawy przybywa owdowiała księżna Kurakina z córką. Ich pojawienie się budzi ciekawość tutejszej arystokracji. Szybko rozchodzi się pogłoska o tym, że księżna jest w finansowych tarapatach i przyjechała tu po to, by znaleźć córce męża. Prawdziwy powód jest jednak inny… Tymczasem na warszawskich salonach bryluje przystojny i rozpieszczany przez damy oficer Gieorgij Lwowicz Biezobrazow – faworyt księżnej namiestnikowej, Aleksandry Zajączkowej. Los sprawi, że drogi księżniczki Kurakiny i Biezobrazowa się przetną, a pomiędzy młodymi stanie księżna namiestnikowa.
Zapraszamy do zanurzenia się w klimat Warszawy z początku XIX wieku. Wielki książę Konstanty twardą ręką rządzi Królestwem Polskim, a Nowosilcow trzęsie Warszawą, budząc postrach mieszkańców. Mimo niewoli pod carskim jarzmem arystokracja korzysta z karnawału, bawi się i snuje intrygi…
Do lektury Alei Białych Róż Renaty Czarneckiej zaprasza Wydawnictwo Lira.
– Pragnienie miłości nie zmienia się od początku świata, ale w XVIII wieku miłość rzadko szła w parze z wybrankiem. Narzucony przez rodzinę mąż był jak strona umowy, obie wiązały korzyści finansowe i awanse. Małżeństwo było więc transakcją, a miłość inną kwestią, najmniej braną pod uwagę – mówiła w naszym wywiadzie Renata Czarnecka, autorka powieści.
„Aleja Białych Róż" to nie tylko powieść historyczna, ale także romans z elementami powieści psychologicznej.
- recenzja książki „Aleja Białych Róż"
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Aleja Białych Róż. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zubowa zajęła miejsce obok pań Potockiej i Gutakowskiej, a generałowa Blummerowa wróciła do przerwanego wątku, komunikując Tekli, że właśnie spotkała kapitana Biezobrazowa i głośno spekulowała, czy oficer na dłużej zatrzyma się w Warszawie, czy zaraz będzie wracać, bo jak powszechnie wiedziano, miał już pozostać w Petersburgu.
— Droga Emmo — oświadczyła Tekla — mam pewne wieści, że nasz uwielbiany kapitan Biezobrazow został zesłany do Warszawy karnie.
Wiadomość zaskoczyła damy, wlepiły ciekawskie spojrzenia w panią Zubową i uważnie nadstawiły ucha.
— A jakąż to zbrodnię popełnił? — spytała hrabina Gutakowska.
— Uwiódł carowi kochankę — oświadczyła Zubowa.
— Którą? — drążyła Potocka.
— Dobre pytanie, hrabino. Otóż chodzi o Marię Naryszkinę.
— To niemożliwe, ona ma już ze czterdzieści lat — ripostowała pani Potocka i roześmiała się, nie wierząc ani trochę w ową pogłoskę.
— Ach droga pani, w tym wieku życie dopiero się zaczyna — obruszyła się pani Gutakowska, dotknięta uwagą, sama bowiem miała piętnaście lat więcej i nie odczuwała starości. Nie siedziała zamknięta w pałacu przy ręcznych robótkach ani z różańcem w ręku, lecz korzystała z uciech, które według ogółu społeczeństwa pewien wiek przed kobietą zamyka, a jednak ona tym regułom się nie poddawała.
— Kilka tygodni temu byłam w Petersburgu i na własne oczy widziałam, jak Maria Naryszkina rozbijała się karetami po mieście z Biezobrazowem. Zresztą dla niej czas jakby stanął w miejscu, niewiele straciła z dawnej urody. A jej córka, Sonia? Wykapana matka, jest oczkiem w głowie cara.
— Teraz rozumiem, dlaczego car odesłał Biezobrazowa. — Wpadła na trop pani Blummerowa. — Bał się, by nie uwiódł jego ślicznej córki.
Namiestnikową oblał zimny pot. Słuchać o zdradach ulubionego oficera, zachowując zimną krew i kamienną twarz, to nie lada wyczyn. Księżna zacisnęła wargi, a na policzki wystąpił jej rumieniec wywołany tłumionym gniewem. To zmieszanie na twarzy namiestnikowej nie umknęło uwadze bystrej hrabiny Potockiej.
— Słabo pani, księżno?— spytała.
— Nie, tylko trochę tu duszno — odparła ochrypłym głosem.
— Mnie się wydaje, że w salonie jest aż nazbyt chłodno — oświadczyła Potocka. — À propos, księżno, czy pani nawet zimą sypia przy otwartym oknie?
Pani Zajączkowa, by rozproszyć skupioną na niej uwagę dam, sięgnęła ze stolika po wachlarz i rozłożywszy go, spiesznie nim zatrzepotała, skrywając twarz.
— Podobno jest to bardzo zdrowe i doskonale robi na cerę — stwierdziła hrabina Gutakowska.
I po co takie męki? Dla kogo tyle poświęceń? Mężczyźni, moje drogie panie, nie są warci nawet rubla – zakomunikowała ze znawstwem materii księżna Zubowa.
Damy zasiadły do kart, a w międzyczasie toczyły rozmowy. Najważniejszym tematem był zbliżający się bal u księżnej namiestnikowej, która teraz dyskretnie wypytywała panie o ich toalety.
— Droga księżno, sądzę, że na balu nie suknie dam będą na językach gości — oświadczyła hrabina Potocka.
— O, to pewne, gdyż wszystkie oczy zwrócą się na wielkiego księcia Konstantego — orzekła namiestnikowa. Zaproszenie dla niego od dawna czeka w pałacu Brühla.
— Myli się pani — powiedziała ze stoickim spokojem hrabina. — Najwięcej uwagi przyciągnie pani Friedrichs. Podobno jest proszona na bal.
Aleksandra Zajączkowa zbladła. Starała się zachować tę wiadomość w największym sekrecie, ale widać, że przed Aleksandrową Potocką nic się nie ukryje.
— Skąd pani ma takie informacje, hrabino? — spytała po chwili.
— Z pierwszej ręki, księżno. Pani Friedrichs na wieczorkach z żonami rosyjskich generałów chwali się, że na balu u księcia namiestnika pojawi się u boku carewicza. Proszę spytać madame Blummerową, która była na takim przyjęciu u generałowej Czeliszewej.
Namiestnikowa wbiła świdrujące spojrzenie w Emmę, która naraz się odezwała, jakby chciała natychmiast się wytłumaczyć:
— Tak, tak, na własne uszy słyszałam. Damy nie mogły wyjść ze zdumienia i szczerze zazdrościły pani Friedrichs towarzyskiego awansu.
— A to wywłoka — bąknęła pod nosem gospodyni, po czym powiedziała chłodno: — Przyznaję, że generał Kuruta czynił pewne starania u mojego męża, by wprowadzić tę damę do mojego salonu, lecz próby te okazały się daremne i pani Friedrichs nie otrzymała zaproszenia na bal.
— Gratuluję odwagi, księżno! — wypaliła hrabina Potocka. — Nie każdy ma śmiałość odmówić carewiczowi.
To była prawda. Pani Zajączkowa już teraz drżała na myśl, że przyjdzie jej stanąć oko w oko z wielkim księciem Romanowem, o którego mściwości wiele słyszała. Zresztą samo patrzenie na jego ponurą twarz było nie lada wyzwaniem, nigdy bowiem nie było wiadomo, co kryje się w jego duszy i jakie myśli chodzą mu po głowie.
— Drogie panie — odezwała się naraz pani Gutakowska — na mnie pora, dziś marszałkostwo Brońcowie wydają bal kotylionowy. Będzie wyborna zabawa.
— Pani już odchodzi? Jaka szkoda — rzekła Aleksandrowa Potocka.
— Hrabino, wkrótce zobaczymy się na balu u naszej drogiej księżnej namiestnikowej, a dziś, jeśli ma pani ochotę, zapraszam na zamek, do marszałkostwa.
— Dziękuję, ale ten wieczór spędzę u ordynatowej Zamoyskiej — wymówiła się, w głębi duszy będąc przekonaną, że to mogłoby nadszarpnąć jej reputację. Gdy Gutakowska opuściła salon, jeszcze przez chwilę panowało tu krępujące milczenie.
— Cóż… — Zubowa westchnęła. — Widać, że pan Broniec niejednej pani Grudzińskiej zawrócił w głowie. Podobno jest to wielce towarzyski i wesoły człowiek.
— Księżno, hrabina Grudzińska nie opuściła męża dla wesołości pana Brońca, lecz jak zapewnia, dlatego, że był on w Paryżu i widział tam bardzo straszne zwierzę, jakim jest słoń — odparła na to pani Potocka.
Ta uwaga rozbawiła Teklę tak bardzo, że roześmiała się perliście. Słowa hrabiny Potockiej dowodziły parweniuszostwa Brońca, a jeszcze więcej jego obecnej żony, która dla takiego człowieka, dla byle kogo, rozwiodła się, poświęciwszy tym samym wysoką pozycję, tytuł hrabiny i żyła nieustannie ponad stan, znosząc cierpliwie rzesze wierzycieli, którzy codziennie pukali do drzwi mieszkania, żądając spłacenia długów.
— Słyszałam, że Brońcowie co drugi wieczór dają bale na zamku. — Namiestnikowa poczekała, aż śmiech Zubowej ucichnie. — I podobno bywa tam różne towarzystwo.
— I owszem — przytaknęła Blummerowa. — Gazety o tym piszą. Mówi się, że te bale to dla córek, które choć śliczne, to ciągle nie mają mężów.
— Droga Emmo, na przeszkodzie stoją długi ich ojczyma, o których wierzyciele nawet w gazetach piszą i przestrzegają przed Brońcami kolejnych naiwnych. Zresztą z tego, co wiem, panny mają prowincjonalne wykształcenie, no i urodę jako jedyny posag, na jaki mogą liczyć przy zamążpójściu — rzekła Tekla.
Rozmowę przerwał lokaj, który przyniósł na tacy bilet. Gospodyni otworzyła wiadomość i w jednej chwili pochłonęła treść listu, skupiając na sobie spojrzenia towarzyszek.
— Księżna Radziwiłłowa przyjechała do Warszawy rzekła wreszcie, majestatycznie podnosząc się z krzesła. Każdy jej ruch i każdy gest był wyważony, zaplanowany, wyuczony, przez co czasami przypominała pokrytą złotem marionetkę. Zawsze uprzejma i życzliwa, pod pozorem dobroduszności skrywała prawdziwe odczucia i prawdziwe intencje, starając się panować nad emocjami.
— Wojewodzina wileńska? — dociekała pani Potocka.
— Tak, tak, ona.
— Dawno o niej słuch zaginął.
— Cóż się dziwić, hrabino. Los mocno ją doświadczył. Przeżyła przecież wszystkie swoje córki — odparła gospodyni, i w tym momencie jej oblicze się zasępiło. Przypomniała sobie zawsze tryskającą witalnością księżną Radziwiłłową, która ponad wszystko kochała swoje dzieci i przyjemne życie. Wiele lat temu, gdy namiestnikowa była jedynie skromną generałową, nieraz latem widywała księżną, jak z córkami mknęła kabrioletem ulicami Warszawy, radosna i dumna ze swoich latorośli. Potem śmierć córek pokazała jej kruchość ludzkiego życia i wepchnęła w rozpacz, która topniała bardzo wolno i długo, pozostawiając w niej bolesne wspomnienia.
Dalsza rozmowa dotyczyła wszystkiego, co się dzieje w Warszawie. Damy dzieliły się wiadomościami o tym, kogo jeszcze można w karnawale spotkać w Warszawie, u kogo wyprawia się najlepsze bale, na których należy bywać, a których unikać, które z pań wyróżniają się najpiękniejszą toaletą, i jakie panny z najlepszych domów są na wydaniu. Czas minął im przyjemnie i szybko pośród plotek, żartów i śmiechu.
Dochodziła siódma wieczór, gdy salon pani Zajączkowej opustoszał. Wtedy księżna usiadła do stolika, by skreślić parę słów do księżnej Radziwiłłowej, którą serdecznie zapraszała do siebie. Jeszcze tego wieczoru nadeszła odpowiedź od wojewodziny, że złoży ona wizytę namiestnikowej nazajutrz około południa.
Książkę Aleja Białych Róż kupicie w popularnych księgarniach internetowych: