Mamusia wyciągnie go z każdych tarapatów. Fragment książki „Podróż do Carcassonne"

Data: 2019-09-05 12:01:57 | Ten artykuł przeczytasz w 23 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Są marzenia, które uskrzydlają, i takie, które stają się przekleństwem.

Warszawa, rok 1921. Hrabina Stefania Leszczyńska aranżuje korzystne małżeństwo dla swojego syna, Ksawerego, które ma zapewnić mu wysoką pozycję towarzyską i otworzyć drzwi do wielkiej kariery w dyplomacji. Realizację tego planu komplikuje jego romans z początkującą aktorką, Natalią Moore, która w dodatku spodziewa się dziecka. Dziewczyna, nakłaniana przez hrabinę do wyjazdu z Warszawy, w końcu znika bez śladu, a Ksawery rozpoczyna nowe życie. Życie pełne goryczy, poczucia niespełnienia i żalu…

Podróż do Carcassonne Agnieszki Janiszewskiej to poruszająca historia jednej rodziny, której członkowie będą musieli zmierzyć się z bolesnymi konsekwencjami swoich decyzji, zawalczyć o marzenia i nauczyć się przebaczać. A w tle – odmalowane z pietyzmem i czułością Warszawa i Kraków z okresu międzywojnia, okupacji i pierwszych lat powojennych.

-> Oto nasza redakcyjna recenzja książki Podróż do Carcassonne. Przeczytajcie! W serwisie opublikowaliśmy również wywiad z Agnieszką Janiszewską.

Powieść Agnieszki Janiszewskiej poleca Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu mogliście przeczytać jej premierowy fragment książki Podróż do Carcassonne. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:  

Rozdział 3

Ksawery od początku był oczkiem w głowie swojej matki. Już wówczas, gdy po raz pierwszy trzymała go w ramionach, nabrała przekonania, że to właśnie on będzie jej największą miłością i kto wie, czy nie jedyną odwzajemnioną. W stosunku do córek niczego podobnego nie czuła, choć przecież także je kochała. Co do Rafała…

No cóż, tu sprawy przedstawiały się w sposób zdecydowanie bardziej skomplikowany. Fascynował ją od momentu, gdy po raz pierwszy go zobaczyła. Zresztą nie tylko ją jedną. Czy dlatego, że był przystojny? Owszem, to także, ale przecież znała mężczyzn równie przystojnych, a nawet przystojniejszych od niego. Bardziej liczył się fakt, że był po prostu inny niż pozostali. Niby należał do towarzystwa, w którym wspólnie się obracali – ludzie z ich sfery na ogół byli na tyle rozsądni, by tego nie unikać – niemniej trzymał się wyraźnie na uboczu. Gdy przychodził na zebrania, rauty, popołudniowe herbatki i tym podobne spotkania, rozmawiał przeważnie z obecnymi tam mężczyznami. Z kobietami zamieniał zaledwie parę zdań i trudno było nie zauważyć, że robił to jedynie ze względów grzecznościowych. Przyjmował też zaproszenia na bale – gdy już naprawdę nie mógł tego uniknąć. Tyle że nie tańczył, jego udział w tego rodzaju zabawach ograniczał się jedynie do mniej lub bardziej aktywnej konwersacji z kilkoma osobami, po czym, tak szybko jak to było możliwe, opuszczał towarzystwo. Widywano go za to w teatrze i na koncertach, tam jednak całą jego uwagę pochłaniało przedstawienie. Taki, a nie inny sposób bycia nie miał jednak nic wspólnego z ewentualnym zapracowaniem, zaangażowaniem we własnym majątku. Leszczyńscy od pokoleń mieli posiadłość na południowym Mazowszu, skądinąd urokliwe – jak twierdzili niektórzy Pobierowo. Tyle że lata świetności majątek miał już za sobą. Pałacyk, od lat nieremontowany, stopniowo podupadał. Ogród i park jeszcze zachowały swoją urodę, aczkolwiek większe zasługi w tej dziedzinie przypisać należało upartej naturze, która wciąż jeszcze nie chciała się poddać zaniedbaniu, aniżeli staraniom ogrodnika. Ziemi, z której niegdyś słynęła posiadłość i na której dziesiątki lat wcześniej wyrosła fortuna Leszczyńskich, pozostało już niewiele. Przyczyniły się do tego oba powstania, zwłaszcza zaś to z tysiąc osiemset sześćdziesiątego trzeciego, i dekrety, które były jego następstwem. Pobierowo nie było tu wyjątkiem, ten sam los dotyczył niemal wszystkich majątków w Królestwie (oczywiście były i takie, które w ogóle skonfiskowano), niemniej nie dla wszystkich zubożenie oznaczało nieodwracalny upadek. Leszczyńscy znaleźli się jednak w tej dość pokaźnej niestety grupie ziemian, która w zmienionych warunkach zwyczajnie nie potrafiła sobie poradzić. Nie wykrzesali z siebie potrzebnej energii, by sprostać nowej, pouwłaszczeniowej rzeczywistości. Rodzice Rafała Leszczyńskiego częściej niż w Pobierowie spędzali czas w Warszawie, co dodatkowo uszczuplało ich dochody. On sam do Pobierowa zaglądał jedynie wtedy, gdy już nie mógł tego uniknąć, nagabywany przez administratora i rządców.

– Sprzedaj pan to, póki jeszcze ziemia i budynki mają jaką taką wartość – radzono mu.

On jednak z jakiegoś sobie tylko znanego powodu tego nie robił. Domyślano się jednak, że głównie z niechęci do podejmowania tego typu decyzji, których następstwem byłyby bardziej konkretne działania. Cóż więc robił młody jeszcze człowiek, skoro i rozrywki oferowane mu przez warszawskie towarzystwo także nie wzbudzały w nim entuzjazmu?

Nie było tajemnicą, że pasjonowała go zawsze nauka, literatura, sztuka, że w gronie takich ludzi czuł się najlepiej. Podejrzewano, że to, co jeszcze pozostało z jego majątku, wspierało niejedną tego typu inicjatywę i instytucję. Lubił też podróże, choć nie mógł sobie na nie pozwolić częściej niż raz w roku. Zdaniem co niektórych nie powinien, on jednak najwyraźniej nie przejmował się podobnymi opiniami. Podróże te zresztą podtrzymywały kontakty, jakie jeszcze w przeszłości nawiązał zarówno nad Sekwaną, jak nad Tamizą czy Tybrem. I wbrew przewidywaniom co niektórych „ekspertów” obu płci wyjazdy te nie uczyniły Rafała Leszczyńskiego bankrutem. Co więcej – nadal był pożądaną figurą na rynku matrymonialnym, a to z powodu hrabiowskiego tytułu, chociaż on sam najwyraźniej nie przywiązywał do owego atutu szczególnej wagi. W każdym razie gdy był już zmuszony wypowiedzieć się na ten temat, robił to bardzo zdawkowo i od niechcenia.

– Maniera niedoświadczonego młokosa – mawiano, komentując tę niezrozumiałą dla wielu postawę.

– Nie ma się przecież czego wstydzić – dodawali ci, którzy mienili się lepiej poinformowanymi. – Leszczyńscy, w przeciwieństwie do wielu, tytułu tego nie kupili ani go nie wyżebrali. Mają go od pokoleń.

– W dodatku to ich jedyny skarb – kpili jeszcze inni. Skarb ten jednak działał jak magnes. Niejedna ziemiańska rodzina byłaby gotowa wejść w rodzinne koligacje z Leszczyńskim, a przy okazji wesprzeć upadające Pobierowo. On jednak nie wydawał się tym zainteresowany, aż wreszcie, ku zdumieniu i oburzeniu szlachty, zdecydował się poślubić pannę Stefanię Jaskólską, córkę znanego w stolicy zamożnego przedsiębiorcy pewnego swoich wysokich dochodów, niemniej… człowieka bez tytułu szlacheckiego. Tak, na litość boską, mieszczanina! Jeremi Jaskólski mógł uchodzić za potentata finansowego, bez wątpienia był zacnym, nawet światłym człowiekiem, co z tego jednak, skoro w pewnych kręgach towarzyskich, do których należał Leszczyński, ktoś taki jak jego teść nie był nigdy traktowany z taką samą atencją jak szlachta. Przyjmowany – owszem. Czasy się zmieniały (niestety! – zdaniem wielu) więc należało nawiązywać z podobnymi ludźmi jakąś formę współpracy, nawet czasem kontakty towarzyskie, ale przecież wszystko w pewnych granicach! Jakich granicach? Otóż to! Ludziom z towarzystwa nie trzeba było tego wyjaśniać. Rozumieli, na czym polega ten niuans. Wydawało się, że i Leszczyński to pojmował. Niestety okazało się, że jego zdziwaczenie jest większe, niż sądzono. Że nie zamierza przejmować się żadnymi konwenansami ani niczyją opinią. Że granice zrozumiałe i przestrzegane przez ludzi dobrze wychowanych jego najwyraźniej nie dotyczą.

Ożenił się z Jaskólską, co powszechnie uznano za przypieczętowanie jego życiowej, majątkowej, a przede wszystkim towarzyskiej klęski – tak się jednak nie stało.

– Dzięki mnie – lubiła po latach z upodobaniem powtarzać Stefania – i oczywiście dzięki mojemu ojcu. – Który dziesięć lat później opuścił ten padół.

A wtedy ona – jak sama lubiła mówić – pociągnęła ten wózek. Udało się jej. Choć nie było łatwo. Kosztowało ją to mnóstwo wysiłku, musiała przełamać wiele barier i uprzedzeń ze strony środowiska, w oczach którego początkowo nie była niczym więcej niż tylko zwykłą parweniuszką. Spryciarą, która złapała utytułowanego, choć zubożałego arystokratę. Początkowo, gdy opadła największa fala krytyki i wzburzenia, była ignorowana. Nigdzie ich nie zapraszano, co jej mąż przyjął z niekłamaną ulgą. Ona jednak nie zamierzała stać na uboczu. Nie kto inny, jak ojciec nauczył ją, że nie wolno tak od razu oddawać pola przeciwnikowi. Wręcz przeciwnie – należy wykorzystać każdą lukę w jego szeregach, każdą niekonsekwencję, każdy, bodaj najdrobniejszy, błąd. I robić swoje. Ona tak właśnie zrobiła. W efekcie już po kilku latach nastawienie wobec ich rodziny zaczęło się zmieniać, a po kolejnych kilku już nikt nie wypominał jej pochodzenia. Dziś zaś jedni o nim nie pamiętają, natomiast dla innych przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie.

Szybko bowiem udowodniła, że córka bogatego, skądinąd także wykształconego i światłego fabrykanta może być nie mniej wytworną damą od arystokratek. Przecież ojciec zadbał o jej wykształcenie, jako podrastająca panienka miała świetnych nauczycieli, ukończyła najlepszą warszawską pensję, a potem spędziła kilka miesięcy za granicą. Miała dobry gust i wyrobiony smak, niezłe oko i talent do wyszukiwania prawdziwych cacek, dzięki którym zupełnie odmieniła wygląd zarówno warszawskiego mieszkania męża, jak i przede wszystkim – Pobierowa. Może nie od razu wróciło ono do czasów swojej potęgi z początku wieku, niemniej dość szybko nabrało szyku wytwornej wiejskiej rezydencji, i to w dodatku bez konieczności inwestowania weń wielkich sum – takimi bowiem Leszczyńscy już nie dysponowali, choć Jaskólski nie żałował na posag jedynaczki. To jednak, co jej ofiarował, potrafiła w znakomity sposób wykorzystać, angażując architektów, którym stale zaglądała przez ramię. Znała się bowiem na wystroju wnętrz, a i w kwestii odnowienia zewnętrznej bryły pałacu i ogrodów miała własną wizję i wiele do powiedzenia. Zatrudnieni fachowcy i robotnicy jeszcze długo potem wspominali, że tak ingerującego w ich prace klienta dotychczas nie mieli. I to w dodatku w osobie damy. Ona sama lubiła podkreślać, że dzięki temu pałac nie nabrał wyglądu przesyconej niepotrzebnymi ozdobami, przyciężkawej rezydencji, zaś jego surowa, oszczędna w dodatkach majestatyczna bryła okazała się czymś, co mogło przyciągać powszechną uwagę, wzbudzać podziw i chęć naśladownictwa. Ona też przejęła prowadzenie majątku, a sceptyczni wobec tego faktu rządcy, administrator i służba szybko pojęli, że nie powinni jej lekceważyć. Z miejsca doprowadziła do wymówienia posady jednej trzeciej personelu, i to właśnie ci ludzie przez pewien jeszcze czas roznosili prawdziwe bądź wyssane z palca opowieści o „mieszczce”, która rozpanoszyła się w majątku Leszczyńskich. I pomyśleć, że na coś podobnego muszą patrzeć z portretów wielcy przodkowie i szlachetne panie, które niegdyś z taką godnością i dostojeństwem pełniły swą bogobojną funkcję strażniczek ogniska domowego Leszczyńskich!

Wreszcie do Pobierowa zaczęli przyjeżdżać goście. Początkowo niby opieszale, niby niechętnie, z konieczności, przez przypadek, powodowani jakimś nieznoszącym zwłoki interesem. Wyjeżdżali zauroczeni: rezydencją, otoczeniem, gospodynią. I nawet nie starali się tego ukrywać. Stefania Leszczyńska, z domu Jaskólska, zdobyła ich uznanie, doceniono jej wiedzę, umiejętności towarzyskie, smak i elegancję. A także wytworność, która maskowała oczywiste niedostatki urody, powodując, że owe mankamenty (nad którymi w przeszłości bynajmniej nie przechodzono do porządku dziennego) przestały zwracać powszechną uwagę.

– Możesz być z siebie dumna, mamo – zauważyła kiedyś starsza córka, Celina.

Młodsza, Aurelia, znacząco milczała. Stefania nie mogła oprzeć się wrażeniu, że spostrzeżenia tej dziewczyny dotyczyły spraw, których nie dostrzegała, czy raczej nie chciała dostrzec, jej siostra.

– Tak, jestem z siebie dumna – odparła wtedy oschle, choć zarazem nie chciała, aby mniej niestety inteligentna Celina wzięła do siebie jej mało przyjazny ton.

Dopiero wtedy odezwała się Aurelia:

– Nasza mama miała też mnóstwo szczęścia – zauważyła z niewinną miną, pozornie słodkim głosem. – Papa zostawił jej wolną rękę. Do niczego się nie wtrącał. Nie każda kobieta może się cieszyć podobną swobodą w działaniu.

Ten strzał był celny, hrabina przygryzła wargi. Wiedziała, że powinna natychmiast odpowiedzieć, w pierwszej chwili nie miała jednak pojęcia, w jaki sposób. Reprymenda nie wchodziła w grę – Aurelia przecież zachowała wszelkie formy grzeczności i z pewnością zrobiłaby wielkie oczy, gdyby matka zwróciła jej uwagę na niestosowność tych słów, a właściwie na ich mało starannie ukryte znaczenie. Stefania wiedziała jednak, że zdanie głośno wyrażone przez córkę podzielało wiele innych osób. A ona niewiele mogła na to poradzić. Bo w istocie tak właśnie było. Prawie. Rafał do niczego się nie wtrącał. Zostawił jej wolną rękę. Pozostawił jej „swobodę w działaniu”. Nie oznaczało to jednak, że jego żona „miała mnóstwo szczęścia”. Nie, nic podobnego. Oznaczało to jedynie, że Leszczyńskiego kompletnie to wszystko nie interesowało. Ani jej karkołomne, uwieńczone sukcesem wysiłki, by poprawić stan majątku. Ani fakt, że jego rodowa rezydencja nabrała stosownej oprawy, a warszawski apartament stał się miejscem interesujących eleganckich zgromadzeń. Hrabia nie okazywał też, że niewątpliwe sukcesy towarzyskie małżonki robią na nim jakiekolwiek wrażenie. To znaczy pozytywne wrażenie. Wręcz przeciwnie – wiele przemawiało za tym, że było wręcz odwrotnie. Dom przestał być jego azylem, spokojnym miejscem, w którym mógł się schronić przed męczącymi towarzyskimi spotkaniami. Jedynym pomieszczeniem, w którym czuł się jeszcze swobodnie, pozostała biblioteka, tu bowiem władza jego małżonki nie sięgała, nie pozwolił na to.

W miarę upływu lat co bardziej przenikliwi (aczkolwiek nie wymagało to szczególnie błyskotliwej inteligencji) nie mogli pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, następnie zaś przekonania, że w małżeńskim stadle Leszczyńskich nie wszystko dobrze funkcjonuje. A właściwie mało co funkcjonuje dobrze. Niby na tle innych małżeństw nie powinno to aż tak bardzo dziwić, niemniej Leszczyńscy nie byli typowym, nudnym, szablonowym stadłem. Byli parą silnych indywidualności, tyle że żyjących zdecydowanie bardziej obok siebie niż ze sobą. Żadne z nich nie było skłonne podporządkować swych upodobań współmałżonkowi. A były to upodobania wzajemnie się wykluczające.

Co zatem w przeszłości przyciągnęło w tej kobiecie uwagę Leszczyńskiego? I co go w miarę upływu kolejnych lat od niej odpychało?

Doczekali się trójki udanych dzieci. Hrabina okazała się – w zgodnej opinii obserwatorów – idealną, dobrze zorganizowaną panią domu. Do tego błyskotliwą, wytworną, obdarzoną wieloma talentami damą. Wniosła w to małżeństwo znaczący posag. Zatroszczyła się o odpowiednie wychowanie i wykształcenie potomstwa. Dlaczego jednak nie okazała się idealną żoną?

Nikt oczywiście nie podejrzewał, jak często ona sama zadawała sobie to pytanie. Z drugiej jednak strony narodziny Ksawerego łagodziły nieco gorycz małżeńskiej porażki. Rafał w pewnym sensie ją zawiódł, ale z synem będzie inaczej. Już wtedy, gdy był jeszcze małym dzieckiem, snuła plany na jego przyszłość. Oczywiście – świetlaną przyszłość. Starała się nie zaniedbywać córek, niemniej… No cóż, nawet ona nie była w stanie sprostać wszystkiemu. Co mogła poradzić na to, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny? Czasem czuła się niczym samotny wojownik. Rafał bowiem coraz bardziej izolował się od takich kwestii jak dbanie o odpowiednio wysoką pozycję rodziny. Co nie znaczyło, że był nieświadom tego, co się działo w domu. Nie rezygnował też z wyrażenia swojego zdania w tej czy tamtej sprawie. Niestety – przeważnie zupełnie rozmijającego się z poglądami żony.

– Nie wyręczaj go we wszystkim – mawiał, mając na myśli jej relacje z synem. – Nie usprawiedliwiaj każdego jego wybryku. Niech nauczy się ponosić konsekwencje własnych błędów.

Nie chciała tego słuchać. W gruncie rzeczy była przecież świadoma wad Ksawerego, jego niefrasobliwości, roztrzepania.

– Dlaczego ma być inny, skoro wie, że mamusia wyciągnie go z każdych tarapatów? – kpił Rafał.

Raz czy dwa razy nawet Aurelia, jego ulubienica, mu zawtórowała:

– Pamiętaj tylko, że nie zawsze będziesz w stanie przybyć mu z pomocą. Pewnego dnia nie zdążysz.

Pewnego dnia cię zabraknie – takie słowa wisiały w powietrzu, jednak nie padły.

Oczywiście nie była głupia. Wiedziała, że miał przynajmniej trochę racji. Nie potrafiła jednak zmienić swojego postępowania. Jeszcze nie teraz, jeszcze musi czuwać nad synem, nad spadkobiercą ich majątku. Pewnego dnia… odpuści. Zresztą jeśli Bóg pozwoli i dożyje starości, będzie chciała wreszcie odpocząć od ciągłej troski o rodzinę. Do tego jednak czasu musi trzymać stery w ręku i trwać na posterunku. Szkoda, że nie może liczyć na wsparcie tego, który składał jej przed laty stosowną przysięgę w kościele.

I wtedy stało się coś, czego przewidzieć nie mogła. To znaczy może by i przewidziała – inni przecież nie byli tak zaskoczeni – gdyby jej uwagi na okrągło nie zaprzątała troska o majątek, o pozycję towarzyską rodziny, o przyszłość syna i dorastających córek.

Nagle wybuchła wojna i niemal doszczętnie pogrzebała świat, który znała i w którym nauczyła się po mistrzowsku funkcjonować. Majątek, tak dobrze dzięki jej staraniom funkcjonujący, o mały włos nie przestał istnieć. Dzięki Bogu tak się nie stało, niemniej Pobierowo bardzo podupadło. I teraz ta kwestia stała się jej główną troską, tym się przeważnie zamartwiała przez cztery lata Wielkiej Wojny. W przeciwieństwie do męża, który nagle jakby się wybudził i wreszcie wyjrzał ze swojej biblioteki i naukowo-literackich zebrań. Pochłonęła go polityka, o co Stefania nie miałaby pretensji, gdyby to zainteresowanie przerodziło się w konkretną karierę. Tak się jednak nie stało. Rafał stał się aktywnym komentatorem tego, co się działo na frontach i w gabinetach polityków, nie przekuł tego jednak w nic bardziej konkretnego. W coś, co pomogłoby ich podupadłej posiadłości, a przy okazji przywróciłoby rodzinie jej przedwojenne stanowisko. Dużo mówił o przyszłości, nie w taki jednak sposób, jak by sobie życzyła jego żona. Trzymał się z daleka od utworzonej przez Niemców Tymczasowej Rady Stanu, z dużą też rezerwą – aczkolwiek bez wrogości – podchodził do Rady Regencyjnej. Dzięki Bogu nie wstąpił do wojska, a kiedy sprzeciwiła się pomysłom syna, któremu zamarzyła się wojenna przygoda – powstrzymał się od komentarzy.

Potem liczyła, że Rafał włączy się w wir politycznych zdarzeń w wolnej już Polsce. Nie sympatyzował jednak z rządem Moraczewskiego, co ustawiło go w kontrze do Naczelnika Państwa, czyli do Piłsudskiego, a gdy z kolei na czele nowej ekipy stanął Paderewski, hrabia ponownie ograniczył się do roli komentatora i obserwatora. Tym razem jednak Stefania dostrzegła w postawie męża pewną korzyść – otóż ich warszawskie mieszkanie, a niekiedy nawet Pobierowo, stały się miejscem, gdzie spotykali się ludzie odgrywający dużą rolę w życiu politycznym, gospodarczym i społecznym kraju. A także – co również było istotne – dziennikarze i publicyści. Leszczyńska zaś nauczyła się już doceniać wpływy prasy w kształtowaniu opinii publicznej. To mogła być szansa dla Ksawerego; w tym bowiem czasie hrabina znalazła już dla jedynego syna pomysł na życie i na karierę. Polityka! Otóż to! To może zapewnić mu przyszłość. Przy czym nie chodziło jej nawet o zdobywanie laurów na rodzimym podwórku. Przysłuchując się dyskusjom gości, obserwując ich i zbierając na ich temat informacje, Stefania doszła do wniosku, że zaangażowanie w sprawy polityczne kraju przypomina dryfowanie na krze, względnie rozpaczliwe przeskakiwanie z jednej kry na drugą, by szczęśliwie dotrzeć do brzegu. Nie, takiej szarpaniny ukochanemu Ksaweremu nie życzyła. Co innego praca w dyplomacji. To już była zupełnie inna sprawa. Inne perspektywy. To mogłoby otworzyć synowi wrota do europejskich salonów (światowych nie brała pod uwagę – tak daleko nie sięgała), do zawarcia interesujących i korzystnych znajomości, może nawet przyjaźni. W obmyślaniu podobnych projektów nie brała pod uwagę zdania Ksawerego, jego możliwości i faktycznych zdolności. Był przecież jeszcze taki młody, sam nie wiedział, czego chce. A jej powinnością jako matki było mu w tym pomóc. I wskazać właściwą drogę. W przeciwieństwie do syna miała przecież spore doświadczenie życiowe. Oczywiście dowiedziała się o jego znajomości z początkującą aktoreczką, choć wiedzę tę posiadła dość późno, to znaczy wtedy, gdy kontakty obojga młodych osiągnęły już niestety… zażyły charakter. Trudno, pomyślała wówczas, przeoczyłam. To dlatego, że muszę się zajmować tyloma sprawami naraz. Ostatecznie jednak… nic się takiego nie stało. Nie była naiwna, znała reguły rządzące tym światem. Nie ona je tworzyła, ale przyjmowała do wiadomości. Młody mężczyzna musi się wyszumieć; grunt, aby to uczynił w odpowiednim czasie, to znaczy zanim skojarzone zostanie jego małżeństwo, zanim założy rodzinę. A i później… o ile będzie dyskretny… Niestety Ksawery nie dbał o dyskrecję, i to nawet wówczas, gdy na horyzoncie pojawiły się, początkowo jeszcze niepewne, lecz w miarę upływającego czasu coraz bardziej realne perspektywy korzystnego mariażu. Dlatego tym razem nie oponowała, gdy w lipcu dwudziestego roku postanowił wstąpić do wojska. Po pierwsze w obliczu ofensywy bolszewików i towarzyszących temu wezwań do obrony ojczyzny nie wypadało jej stawać okoniem. Po drugie – ojciec wytypowanej przez nią przyszłej synowej, Jakub Lubieniecki, pracował w dyplomacji i niezbyt przychylnym okiem patrzyłby na przyszłego zięcia, który ociągałby się z wypełnieniem patriotycznego obowiązku, zwłaszcza że jego bratanek uczynił to już w pierwszych dniach wojny. Wreszcie – udział w wojnie byłby dodatkowym atutem w rozpoczęciu kariery politycznej. No i… otwierał szansę na zakończenie romansu, który w miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej uwierający, niewygodny i kompromitujący – przynajmniej z punktu widzenia hrabiny. Warunek był tylko jeden: Ksawery musiał przeżyć wojnę. Jego udział w konflikcie zbrojnym miał okazać się możliwie jak najmniej dla niego ryzykowny. Należało tylko pociągnąć za odpowiednie sznurki. I tak też się stało; w tej sprawie hrabina okazała się wystarczająco przebiegła, skuteczna i dyskretna. Ksawery wrócił cały i zdrowy. Wszystko byłoby zatem na najlepszej drodze do sfinalizowania kolejnych zamierzeń Leszczyńskiej, gdyby nie… jednoczesny powrót syna w ramiona tej Moore (czy jak się tam naprawdę nazywała!). I jakby tego było mało, tym razem jego powrót do tej kobiety zaowocował konkretnym skutkiem.

Wracając z „wizyty” w domu Natalii Moore, hrabina nie darowała jej w myślach żadnej obelgi. Drżała na sama myśl o chwili, gdy Lubieniecki dowie się o ciąży tej przebiegłej bezwstydnicy.

Wciąż miała w uszach jego nie tak dawno wypowiedziane ostrzeżenie:

– Chyba pani rozumie, droga hrabino, że nie oddam córki na niepewny los. Nawet hrabiowski tytuł nie spowoduje, że przymknę oczy na wybryki człowieka, który ma się stać moim zięciem. To ma się skończyć, natychmiast. Moja córka nie będzie żyć w tym, co się kuriozalnie nazywa trójkątem. I jeszcze jedno: nie interesują mnie pozory czy tak zwana dyskrecja w tych sprawach. Mówię poważnie: to ma się skończyć. Wóz albo przewóz.

Hrabina zdobyła się więc na to, czego nigdy wcześniej nawet nie brała pod uwagę. Poszła do mieszkania aktorki. Lecz niestety – rozegrała to najgorzej, jak mogła. Ona, która do tej pory bez większego trudu radziła sobie z przeszkodami. Ach, człowiek nie powinien odnosić w życiu samych sukcesów. Za bardzo się do nich przyzwyczaja, zaczyna wierzyć, że jest wszechmocny, a co za tym idzie – lekceważyć przeciwników. Teoretycznie przecież zawsze to wiedziała. Co z tego, skoro zapomniała w najbardziej decydującym momencie. W efekcie zachowała się źle, posunęła do gróźb, jak – niestety – zwykła awanturnica.

A kiedy, szalejąc z niepokoju, zdecydowała się podzielić swoją goryczą i strachem z mężem, jak zwykle przekonała się, że nie może na niego liczyć. Usłyszała te same co zawsze uwagi. Że wyręczała Ksawerego we wszystkim, że nie pozwoliła mu dorosnąć. Że wobec tego powinna wreszcie zejść z pola bitwy i przestać walczyć o jego sprawy. Że powinna pozwolić, aby Ksawery zachował się… jak mężczyzna. Co przecież musiało prowadzić do zniweczenia, do pogrzebania jej planów gwarantujących mu wielką przyszłość. Planów, które byłyby rekompensatą za wszelkie inne zawiedzione nadzieje. W tym za jej własne nieudane małżeństwo bez odwzajemnionej miłości.

Podróż do Carcassonne możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Podróż do Carcassonne
Agnieszka Janiszewska2
Okładka książki - Podróż do Carcassonne

Są marzenia, które uskrzydlają, i takie, które stają się przekleństwem. Warszawa, rok 1921. Hrabina Stefania Leszczyńska aranżuje korzystne...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje