Irmina – od kilku lat w szczęśliwym, wydawałoby się, związku ze swoją szkolną miłością. Jednak określenie „szczęśliwy” z każdym kolejnym dniem zaczyna budzić jej wątpliwości. Zwłaszcza że ukochany coraz bardziej ulega wpływom swojej despotycznej i zaborczej matki. Sytuacji nie ratują jego powtarzające się co roku nadaremne oświadczyny. I choć wygląda na to, że Irmina już nie zmieni podejścia do instytucji małżeństwa, nigdy nie wiadomo, co przyniesie życie.
Czasem jedna decyzja może na zawsze zmienić nasze życie. Przekonują się o tym bohaterowie najnowszej powieści Magdaleny Kołosowskiej „Jutro pokochamy Rzym". To opowieść o utraconej miłości oraz potrzebie bliskości w niespokojnych czasach.
- recenzja książki „Jutro pokochamy Rzym"
Do lektury powieści Jutro pokochamy Rzym – trzeciego tomu cyklu Pod wspólnym niebem, którego autorką jest Magdalena Kołosowska – zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Jutro pokochamy Rzym. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Środa, 15 kwietnia
20.08
Zosia:
Naprawdę mam już dosyć tej pandemii! Wydawnictwa weryfikują swoje plany, zlecenia poleciały mi na łeb na szyję, Filip wciąż leży na OIOM-ie, a ja zaczynam wariować!
Irmina:
Co mówią lekarze?
Zosia:
Stan ciężki, ale stabilny, cokolwiek to znaczy! Martwię się, że nic się nie zmienia. Leczą go już prawie trzy tygodnie i zamiast poprawy jest ciężki stan. Boże, kiedy to się skończy?
Danka:
Bądź dobrej myśli! Popatrz na Janusza! Oberwał kulkę i wedle wszelkich prognoz powinien już dawno wąchać kwiatki od spodu, a żyje 😉 Filip da sobie radę, wyzdrowieje!
Zosia:
Daj Boże! Dziewczyny, w święta byłam w kościele… Codzienne modlę się o jego zdrowie. I nawet ślubowałam, że jeśli wyzdrowieje, to odbędę pielgrzymkę do Rzymu i że weźmiemy ślub kościelny!
Danka:
A dlaczego do Rzymu, a nie do, dajmy na to, Częstochowy? Taki bardziej popularny kierunek pielgrzymkowy…
Zosia:
Do Częstochowy mam rzut beretem, mogę tam sto razy na dzień jechać. Żaden wysiłek.
Irmina:
Jestem pod wrażeniem, Zosiu! Wiedz, że i ja palę świeczki w jego intencji! Będzie dobrze 😊
Zosia:
Jeśli kiedykolwiek mówiłam inaczej, to kłamałam, kocham go! Chcę by do mnie wrócił, cały i zdrowy!
Danka:
Wróci, zobaczysz! I będziesz mogła pojechać do Rzymu… Podziękować. Może mogłabym pojechać z Tobą? Do Rzymu czy gdzieś indziej? Chcę pojechać dokądś bez tej głupiej maseczki na twarzy, bez uważania i bez słuchania o koronie. Jak myślicie? Jeśli zaczynają luzować obostrzenia, to może wkrótce będzie to możliwe, co?
Zosia:
I ja bym pojechała! Wszystko jedno gdzie, byle na spokojnie, byle ze świadomością, że wszyscy zdrowi, wszystkie, wiecie, jak to się skończy…
Danka:
To może podróż poślubna w jakieś ciepłe kraje? Nie można wydawać kasy na żadne szaleństwa, to może sobie wycieczkę na Malediwy wykupimy w zamian?
Irmina:
Nie zapominajcie o mnie 😊 Ja też chcę z Wami pojechać! Nawet w podróż poślubną Zośki 😉
Danka:
I super! Babski wypad 😊
Zosia:
Halo, halo! ja tu jestem 😊 Ładnie to tak planować moją podróż poślubną bez mego przyszłego małżonka?
Danka:
A myślisz, ze będzie chciał z nami pojechać? 😊
Zosia:
A wiesz, że nie wiem 😉
Danka:
No widzisz! Co u Ciebie, Imciu? Taka milcząca jesteś…
Irmina:
Dzisiaj był pogrzeb matki Irka. Dziwny. W ogóle ta choroba jest dziwna. Pakują ludzi do worka i do trumny. Na pogrzebie nie ma ludzi, bo każdy się boi. Irkowi cudem udało się wszystko sprawnie załatwić.
Zosia:
Byłaś?
Irmina:
Byłam. Wahałam się, ale Irek poprosił.
Danka:
A Ty się zgodziłaś? O, jakie masz dobre serduszko 😉
Zosia:
Danka!
Irmina:
Zosiu, rozumiem. Sama bym tak zareagowała. W końcu tyle razy Wam opowiadałam, że dla tej kobiety byłam zakażeniem, wrzodem na dupie i tak dalej…
Danka:
Właśnie!
Irmina:
Ale odeszła. A ja zostałam. I mogłam wybrać, czy chcę stroić fochy w stosunku do kobiety, która już nic mi nie może zrobić, czy też po prostu zapomnieć i żyć dalej.
Danka:
Mówiłaś, że to przez nią rozstałaś się z Irkiem. Wtedy i słowo daję, tym razem pośrednio też. Jak mogłaś jej wybaczyć?
Irmina:
A Ty jak mogłaś wybaczyć Stefanii?
Danka:
Okej, rozumiem, nie rozmawiamy o teściowych. Może w takim razie o facetach?
Zosia:
Super 😊 Ty zaczynasz!
Danka:
Mogę Ci powiedzieć, że poznałam przez tę pandemię sąsiada z balkonu obok. Biedak siedzi na pracy zdalnej i w ramach tejże przesiaduje całe dnie na balkonie 😊 I zaczęliśmy któregoś dnia rozmawiać…
Zosia:
Danusiu, litości, znowu sąsiad?
Danka:
A kogo ja mam w tej pandemii poznać? Wychodzę z Klopsikiem i ktokolwiek by mnie nie zobaczył, ucieka jak najdalej. Jakby z daleka widać było, że ja radioaktywna jestem i świecę na zielono! A ten nie ma opcji, albo balkon, albo mieszkanie. Chyba woli balkon 😊 Zresztą nie w głowie mi romanse, o nie! Ale mam przynajmniej do kogo gębę otworzyć, bo Klops ma mnie już chyba po kokardkę 😉 Zresztą, czemu, Zocha, do mnie mówisz „znowu sąsiad”, a Imce nie mówisz „znowu Irek”?
Zosia:
Nie wiem ☹ Powinnam?
Irmina:
Nie ma „znowu”. Nic nie ma! To, że mogę mu pomóc, sprawia mi radość.
Danka:
Ojoj, żebyś z tej euforii się nie zapomniała czasami 😉
Irmina:
Czasami się nie zapomnę!
* * *
Obudziłam się zlana potem. Cała się trzęsłam, bałam się, choć nie mogłam sobie przypomnieć, czego. Włączyłam lampkę. Ciepłe, rozproszone światło sprawiło, że odrobinę się uspokoiłam. Popatrzyłam na pościel. Była skopana i mokra, podobnie jak ja. Postanowiłam wziąć zaraz prysznic, zmienić pościel i nastawić pranie. Miałam gdzieś, że jest środek nocy. Wiedziałam, że nie usnę. Dawno tak źle nie spałam. Z ulgą stałam w strumieniu ciepłej wody, zmywałam z siebie cały pot i zły sen. Wciąż nie wiedziałam, co spowodowało moje przebudzenie, czego tak strasznie się bałam, ale za nic nie chciałam tego powtarzać. Wytarłam się dokładnie i założyłam pidżamę, którą kiedyś dostałam od Irka. Krótkie, różowe spodenki w czarne serduszka, na czarnej bluzce różowy dinozaur szczerzył kły i mówił „wrrr”. Irek powiedział, że ona odgoni wszystkie moje strachy. Nie miałam ich wtedy i prezent traktowałam bardziej w kategoriach żartu niż faktycznej potrzeby, ale teraz chciałam mieć pewność, że nie dopadną mnie żadne lęki.
– Zły sen?
Stanęłam jak wryta, widząc czekającego na mnie Irka. Od razu zauważyłam zdjętą pościel.
– Koszmarny – przyznałam. Związałam mokre włosy. – Dziękuję. I przepraszam, jeśli cię obudziłam…Nie dokończyłam. Irek zamknął mnie w objęciach.
– Mogę ci jakoś pomóc?
– Raczej nie. Już jest dobrze, poza tym założyłam magiczną pidżamkę… Co robisz?! – krzyknęłam, czując, ze tracę kontakt z podłogą. Irek uniósł mnie, a ja
zarzuciłam mu ręce na szyję. – Zwariowałeś?
– Tak. Mam już dosyć.
– Czego?
– Dosyć takiego życia. Ty i ja w jednym domu, a zachowujemy się jak aktorzy grający w filmie. Chcę ci powiedzieć, że wcale nie jest mi dobrze bez ciebie. – Kopniakiem otworzył drzwi gościnnego i położył mnie na łóżku. – Cholernie bolało, kiedy postanowiłaś to zakończyć. Znowu! Znowu! – powtórzył.
– Imka, dlaczego nie możemy być razem? Nie chcesz ślubu? Dobrze, przeżyję. Co mam jeszcze zrobić? Jak mam ci udowodnić, że zawsze byłaś i nadal jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie?
– Dlaczego…
– Nie chcę, żebyś miała koszmary. Chcę wtedy być przy tobie, przytulać cię i odganiać strachy. Powiedział to wszystko i zamilkł. Siedział obok, a miałam wrażenie, że dzieli nas gruby mur. Nie potrafiłam odnieść się do tego, co usłyszałam.
– Chcesz ze mną być? – zapytałam, gdy milczenie się przedłużało.
Spojrzał na mnie. Pierwsze promienie wschodzącego słońca padały wprost na jego twarz.
– Dlaczego to cię tak dziwi? Mówię niewyraźnie?
– Nie, ale… ja kogoś miałam – wypaliłam.
– I co z tego? Ja też kogoś miałem, nie wyszło, bo kocham tylko ciebie. Zawsze tak było. Nie potrafię być z nikim innym. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy byśmy się nie rozstali, ale… nie ja wtedy zerwałem.
– Wiem. Ale to było prawie półtora roku temu…
– Półtora roku temu? Nie mówię o tym, co się stało półtora roku temu, a prawie trzydzieści! Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie to, że pewnego dnia po prostu mnie zostawiłaś. Wtedy! Nigdy nie zapytałaś, jak się z tym czułem! Uważasz, że to w porządku?
– Naprawdę chcesz rozmawiać o tym, co się wydarzyło w ubiegłym stuleciu?
Był zły. Patrzył na mnie z niedowierzaniem i rozczarowaniem.
– To nie jest lekcja historii – powiedział w końcu. – I to nie wydarzyło się w ubiegłym stuleciu, tylko w naszym życiu, dwadzieścia parę lat temu i mam wrażenie, że cały czas tkwi miedzy nami. Jakbyś się czegoś bała, sam nie wiem…
– Wiesz przecież, że to nie chodziło o ciebie… – W chwili, gdy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że zrobiłam błąd. – Twoja matka…
– Moja matka? Co ma z tym wszystkim wspólnego moja matka? Czy to ona planowała z tobą wspólną przyszłość? Ona chodziła z tobą na randki? Ona się z tobą kochała cicho, po kryjomu, by nikogo nie obudzić? To byłem ja, Imka. Wszystko, co robiłaś, co zrobiłaś, miało tylko i wyłącznie związek ze mną. Nie z moją czy twoją matką, czy kim tam jeszcze. To dotyczyło nas! Naszego świata, naszych planów. Dlaczego wtedy nie dałaś nam szansy? I dlaczego teraz zachowujesz się w ten sposób? Kocham cię. Kochałem cię zawsze i nijak nie rozumiałem. Teraz też nie rozumiem. Nie chcesz ze mną być, ale zaproponowałaś, bym z tobą zamieszkał. Nie protestujesz, kiedy cię dotykam, czy przytulam. Rozmawiamy, śmiejemy się, nawet planujemy, jakby… Boże, Imka, przecież wtedy, latem, kiedy do mnie zadzwoniłaś, byłem tu i kochałem się z tobą. I jeśli mi powiesz, że wtedy myślałaś o kimś innym, to ci nie uwierzę. Nie chcesz seksu? O to chodzi? Nie odpowiadam ci?
– Jezu, Irek! Co ci przyszło do głowy?
Powiedziałam to zbyt szybko. Szybciej, niż pomyślałam o konsekwencjach, jakie to wyznanie przyniesie. Irek nachylił się i pocałował mnie, dając jasno do zrozumienia, że nie będzie negocjował. A ja nie miałam siły, by tych negocjacji spróbować.
– Położysz się ze mną? – zapytałam w końcu cicho, odsuwając się na odległość wyciągniętej ręki.
Nie patrzyłam mu w oczy, tylko gdzieś w dół. Usłyszałam głębokie westchnienie, po czym Irek wstał i uniósł kołdrę.
– Wskakuj – powiedział pozornie lekkim tonem. Położyłam się, po chwili położył się obok. Leżeliśmy w milczeniu kilka chwil. Żadne z nas ani myślało o śnie. Czułam jego obecność, ciepło jego ciała, a także napięcie, które go nie opuściło po naszej rozmowie. Zazwyczaj nie pozwalaliśmy sobie, by jakiekolwiek niedopowiedzenia wpływały na nasze zachowanie w łóżku. Obiecaliśmy sobie kiedyś, że nigdy nie położymy się pokłóceni i staraliśmy się dotrzymywać obietnicy. Teraz jednak czułam, że miedzy nami jest mur. Może niepotrzebnie Irek mnie pocałował? Może obiecywał sobie więcej, niż się stało? A może zrozumiał, że oboje jesteśmy już na innym etapie? Obróciłam się twarzą do niego. Przysunął się, jednocześnie otwierając ramię.
– Chodź – szepnął i przyciągnął mnie do siebie.
Położyłam głowę na jego piersi, unoszącej się coraz spokojniej. Wyraźnie czułam, jak się odpręża. Nachylił się. Zanim mnie pocałował, położyłam palec na jego ustach.
– Chciałabym, żebyś czegoś posłuchał – powiedziałam równie cicho. – Muszę ci o czymś opowiedzieć.
*****
Leżeliśmy niczym dwie łyżeczki w organizerze. Czułam na karku ciepły, miarowy oddech Irka. Wtuliłam się w niego. Chciałam być jeszcze bliżej, jakby było możliwe całkowite zatarcie granicy, gdzie kończy się jedno ciało, a zaczyna drugie. Dopasowałam swój oddech do jego. Mimo iż drzemał, wyczuł moje intencje i mocniej objął. Uśmiechnęłam się. W powietrzu unosił się jeszcze zapach naszych spoconych ciał, jeszcze słyszałam szeptane przez Irka słowa. Chłonęłam to wszystko, wiedząc, że niedługo będziemy musieli wrócić do rzeczywistości.
– Nie idź jeszcze – usłyszałam jego zaspany głos.
Otworzył oczy, po czym uniósł się na łokciu i patrzył, jak się ubieram.
– Twoja mama zaraz wróci – szepnęłam konspiracyjnie, jakby stała za drzwiami i podsłuchiwała.
– Na pewno nie zaraz. – Oboje spojrzeliśmy na budzik stojący na biurku. – I z pewnością nie powiedziałaby złego słowa.
– Jesteś pewien? – Wciągnęłam spodnie i odetchnęłam z ulgą. Zawsze się stresowałam, gdy przychodziłam do Irka w ciągu dnia. Ale to był jedyny sposób, byśmy mogli być ze sobą i cieszyć się seksem. U mnie to absolutnie odpadało. Raz, że nie było miejsca, a dwa… gdyby moi rodzice dowiedzieli się, albo nie daj Boże zobaczyli mnie z Irkiem w niedwuznacznej sytuacji… Nie chciałam o tym myśleć. U niego natomiast w ciągu dnia nikogo nie było i wykorzystywaliśmy to na tyle, ile mogliśmy.
– Nie przesadzaj, rodzice w końcu też byli młodzi. Czy ty naprawdę myślisz, że oni przed ślubem tak zupełnie nic? Że byli tacy święci i porządni, na jakich teraz pozują? To skąd my się wzięliśmy? – Podszedł do mnie, zamknął w objęciach i pocałował. To było moje miejsce. Najbezpieczniejsze pod słońcem. Miejsce, w którym czułam się najlepiej.
Najchętniej zostałabym tu i teraz, ale bardziej racjonalna część mnie przypominała, że przecież za godzinę powinnam być na uczelni. Odsunęłam się.
– Naprawdę muszę już iść.
– Zaczekaj chwilkę, odprowadzę cię.
Przyglądałam mu się, gdy się ubierał, zupełnie jak on kilka minut wcześniej, i żałowałam, że nie mogę zostać.
Tuż przed drzwiami Irek wetknął mi w ręce grubą, zaczytaną książkę.
– Na wszelki wypadek weź to – szepnął, otwierając drzwi. Nie zdążyłam zapytać, czemu miałoby to służyć, ale zrozumiałam, gdy zauważyłam jego mamę wchodzącą po schodach.
– Dzień dobry – przywitałam się.
– Dzień dobry, Irminko, ty tutaj?
– Wpadła po książkę – powiedział Irek, ubiegając moją odpowiedź.
– O! Nie wiedziałam, że interesuje cię Drucker. Na psychologii? – Mama Irka zlustrowała mnie dokładnie. Czułam się tak, jakby wszystko we mnie krzyczało: „Patrz! Kochałam się z Irkiem!”, a ona czytała ze mnie jak z otwartej księgi. Wrażenie, że robiłam coś złego, nie ustępowało. Uśmiechnęła się.
– Mamo!
– Przepraszam – powiedziałam, czerwieniejąc.
– Muszę już iść. Do widzenia!
Biegłam do domu, nie oglądając się za siebie. Byłam pewna, ze mama Irka wiedziała. Musiała wiedzieć. Nigdy nie mówiła do mnie „Irminko”. To musiało coś znaczyć. Przecież mnie nie lubiła, odradzała Irkowi spotykanie się ze mną. Skąd więc nagle jawna sympatia w stosunku do mnie?
Zziajana wpadłam do domu.
– Imka? Tak wcześnie?
– Tak wyszło, mamo.
– W sumie dobrze, że jesteś. Zostaniesz z Małgosią. A ja pójdę na zebranie do szkoły. Tata nie wrócił jeszcze z pracy, gdyby był, ogarnąłby te wywiadówki. Całe szczęście, że do ciebie i Jędrka już nie muszę. Przy waszej piątce to było nie lada wyzwanie – zaśmiała się. – Aha, Jędrek zabrał Szymona i Piotrusia na koszykówkę.
– Mamo!
– Tak, wiem, za dużo mówię. Lecę już, pa!
Nim się obejrzałam, mama wyszła, zostawiając mnie z siostrą. Wcale się nie zgodziłam. Chciałam powiedzieć, że nie mam ochoty się nią zajmować, że sama potrzebuję, by się mną ktoś zajął. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. Zmęczona i smutna.
– Mama powiedziała, żebyś mi pomogła w lekcjach. – Małgosia stanęła w drzwiach pokoju ze skrzyżowanymi rękami i buńczuczną miną.
– Wcale nie! – odburknęłam. – Powiedziała, ze mam z tobą zostać, na co w ogóle nie mam ochoty.
– Wiem, wolałabyś być z Irkiem – powiedziała tonem znawczyni. – Ale musisz mi pomóc w lekcjach – powtórzyła z naciskiem.
– Sama rób! Mnie nikt nie pomagał.
Nie wiedzieć czemu dziesięcioletnia siostra działała mi na nerwy. Weszłam do kuchni i wstawiłam wodę.
– Tobie nie musiał.
– A tobie muszę?
– Tak. Jesteś moją siostrą, a siostry sobie pomagają. Zwłaszcza starsze młodszym. To byłby z twojej strony dobry uczynek. Tak nam mówiła siostra na religii.
– Na razie to ja pomagam tobie, a ty migasz się na wszelkie możliwe sposoby. Mowy nie ma, muszę odpocząć.
– Jak tam sobie chcesz! – powiedziała nagle Małgosia, ale czułam, że za tymi słowami kryje się coś jeszcze. Zbyt szybko zrezygnowała. Normalnie dopiero teraz zaczynało się proszenie i do gry wchodziły: „no weź”, „proszę”, „zrób to”, „bo powiem mamie” czy w najbardziej beznadziejnych przypadkach, gdy zbyt długo odmawiałam: „błagam, zrobię, co zechcesz”. Tym razem nie było nic z tych rzeczy.
Popatrzyłam na nią uważnie. Coś mi nie grało.
– Zaczekaj!
Małgosia odwróciła się, a na jej twarzy igrał figlarny uśmieszek.
– O co chodzi?
– O matematykę – wypaliła. – Mówiłam!
– Nie mówię o tym. Co tam masz? – zapytałam, bo wiedziałam, że ukrywa asa w rękawie, a dokładniej w zaciśniętej dłoni.
– Nic.
– Gośka!
Spojrzała na mnie przestraszona, podeszła i otworzyła dłoń.
– Skąd to masz?
– Znalazłam u ciebie – przyznała się. Zbladłam.
Na jej rączce leżało opakowanie prezerwatyw.
– Schowane pod poduszką. Pewnie nie chcesz, żeby mama się dowiedziała, co?
– Nie chcę. – Zgarnęłam sreberko. – I w ogóle, kto ci pozwolił grzebać w moich rzeczach? Przecież mówiłam…
– Mówiłaś, i co z tego? Pomożesz mi? – zmieniła ton na proszący. Gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że jest najsłodszą dziewczynką na świecie.
– Za chwilę.
– Imka, a co to jest? Twoje czy Irka? Imka? Powiedz mi! Nie lubię, kiedy masz przede mną tajemnice!
– Jesteś jeszcze dzieckiem, nie musisz o wszystkim wiedzieć. A na pewno nie o tym! – podniosłam głos.
Małgosia zaś kontynuowała niezniechęcona.
– Aha! O tym nie mogę, o tamtym nie mogę. Kiedy mam nabyć życiowego doświadczenia, skoro cały czas traktujecie mnie jak malucha?
– Jesteś maluchem. Masz dziesięć lat i jeszcze nie wyrosłaś z lalek.
– Phi! To akurat nic nie znaczy! Ty też masz pluszowe miśki na łóżku!
– Pluszowe miśki to nie domek dla lalek i popołudniowa herbatka z zabawkami.
Przez całą tę wymianę zadań zastanawiałam się, w jaki sposób wymigać się od pomocy młodszej siostrze i jednocześnie zapewnić sobie jej milczenie. I jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy.
– Gosiu…
– Imciu – przerwała mi słodko. – Możesz mi chyba powiedzieć, czy ty kochasz Irka? Kalinie mówisz na pewno, a to ja jestem twoją siostrą, nie ona.
– Do czego ma ci posłużyć ta informacja?
– Oj, powiedz! Kochasz go?
Westchnęłam.
– Kocham.
– A powiesz mi jeszcze, co to jest kondom? To służy do miłości? Bo tak tam jest napisane, a ja nie wiem… Mama i tata też to mają? Myślisz, że mogłabym zapytać?
Miałam ochotę krzyczeć, ale wiedziałam, że przede wszystkim powinnam odwrócić jej uwagę. I za nic nie zamierzałam tłumaczyć jej, co to jest kondom.
– Chodź, zrobimy wreszcie tę matematykę.
Irek lubił wpadać do mnie wieczorem, a ja lubiłam te nasze intymne spotkania. Wychodziliśmy wówczas na spacer i rozmawialiśmy. Snuliśmy plany i śmieliśmy się.
Tego wieczoru przyszedł wcześniej niż zwykle. Cieszyłam się, kiedy przychodził do naszego domu. Widziałam, jak swobodnie się czuł. Lubił z nami być, rozmawiać z moimi rodzicami, bawić się z rodzeństwem. Nasz dom był inny od tego, w którym się wychował. Według niego nasz dom był normalny, do życia. W niczym nie przypominał sterylnych pomieszczeń, w którym mieszkał z matką. Muzeum, jak czasem żartował. Jego matka była chorobliwa pedantką.
– Mam bilety do kina – oznajmił. – Wybacz, że nie zapytałem, czy ci odpowiada dzisiaj wieczorem, ale pomyślałem, że nie będziesz miała nic przeciwko, skoro mówiłaś, że chcesz zobaczyć ten film…
Czekałam, aż poda tytuł, ale po chwili zrozumiałam, że nie ma zamiaru. Miałam się domyślić? Zaraz? Na co to ja chciałam pójść? Było mnóstwo filmów, które chciałam zobaczyć, ale zawsze staraliśmy się wypracować jakiś kompromis, bo mój gust nie był zbieżny z Irka i wielokrotnie dochodziło między nami do scysji, kiedy próbowaliśmy się wzajemnie przekonać albo zbuntować przeciw wyborowi tej drugiej strony.
– „Bodyguard”? – zapytałam z niedowierzaniem.
Irek uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni bilety.
Zarzuciłam mu ręce na szyję. – Jesteś cudowny! – Pocałowałam go. – Kocham cię.
– Ja myślę – zaśmiał się.
– Zaraz będę gotowa.
Cmoknął mnie w policzek i wyszedł z pokoju.
Przez cienkie drzwi dochodziły do mnie rozbawione głosy rodziców i rodzeństwa. I wtórującego im Irka. Ze wszystkich sił chciałam, abyśmy stworzyli podobny dom, pełen miłości i radości. Rozmyślałam o tym w drodze do kina. Od czasu do czasu Irek rzucał na mnie zaniepokojone spojrzenie i próbował bawić rozmową. Odpowiadałam zdawkowo.
– Hej! – W pewnej chwili odwrócił się i zaczął iść tyłem, tuż przede mną, patrząc mi prosto w twarz.
– Co jest?
– A co ma być? Nic! Nie idź tak, proszę!
– Boisz się? Czego? Że uderzę w słup? Wierzę, że mnie przed tym uchronisz – zaśmiał się i na dowód przyspieszył, nie zwracając uwagi na przechodniów, którzy w popłochu ustępowali mu miejsca.
– Irek! Dziwnie się czuję! Mam wrażenie, że zaraz się przewrócisz!
– Oki – skapitulował. – Zadowolona? – zapytał, znów idąc obok.
– Bardzo!
– Potrafisz być irytująca, wiesz?
Zaśmiałam się.
– Naprawdę? A czym cię tak zirytowałam? Swoją prośbą? A może swoim zachowaniem?
– No już, już! Nie denerwuj się. – Cmoknął mnie w policzek. – Po prostu stwierdzam fakt, że potrafisz być irytująca. Będziesz okropną żoną.
– Żoną? O czymś nie wiem?
Irek zatrzymał się.
– Pobierzmy się.
Stanęłam jak wryta i patrzyłam na niego z otwartymi ustami.
– Pobierzmy się? – powtórzyłam. – To mają być oświadczyny?
Położył dłonie na moich ramionach i spojrzał mi głęboko w oczy.
– To jest… wstępne pytanie – próbował wybrnąć z twarzą.
– Wstępne pytanie? Ale dotyczące małżeństwa, a to raczej oświadczyny! – Byłam rozczarowana.
– Nie chcesz zostać moją żoną?
– Teraz?
Wzruszył ramionami.
– A dlaczego nie?
– A dlaczego mielibyśmy to zrobić? Teraz? Studiując? Mówiliśmy kiedyś, że pobierzemy się po studiach.
– Może dlatego, że wtedy moglibyśmy się kochać bez strachu i kiedy tylko mielibyśmy na to ochotę?
Przewróciłam oczami i ruszyłam.
– A ty cały czas o jednym! Małżeństwo to nie tylko seks. Gdzie będziemy mieszkać?
– No nie wiem, u mnie?
– Zwariowałeś! W życiu nie zamieszkam z twoją mamą pod jednym dachem! Zbyt mnie przeraża.
– Nie przesadzaj. Jak każda matka ma swoje humory, ale ogólnie jest okej. Co do tego byłam sceptycznie nastawiona. Irek, widząc, że milczę, dodał:
– Zresztą zawsze moglibyśmy coś wynająć.
– Wynająć? – zaśmiałam się. – A kto będzie płacił rachunki? Z czego będziemy żyć?
– Imka… najpierw się pobierzmy. Jak chcesz? Mały, kameralny ślub, czy impreza z wielką pompą? Rodzina, znajomi, ksiądz, orkiestra…
– O! Ksiądz i orkiestra? Razem? To może byćinteresujące.
– Nie śmiej się. Poważnie pytam.
– Jak mogę być poważna, skoro mówisz o tym tak lekko. Ksiądz? Przecież ty nawet wierzący nie jesteś!
– Oj, od razu niewierzący. Taki defekt z racji zawodu mamusi. Ślub wziąć mogę. I zrobię to, bo wiem, że dla ciebie to ważne. Chcę, by wszystko było tak, jak trzeba. Już i tak wydaje mi się, że całe życie czekam, aż powiesz „tak”. Chcę, by tego dnia wszystko było tak, jak sobie wymarzyłaś. To co? Wchodzisz w to?
Zatrzymałam się. Uniosłam dłoń do jego policzka.
– Irek, kocham cię. I tak, zostanę twoją żoną. Kiedyś, na pewno nie teraz. – Spojrzałam na zegarek. – Teraz musimy przyspieszyć kroku, bo ominie nas seans.
Wcale nie było łatwo przekonać Irka, że mam rację. Niekiedy potrafił godzinami dowodzić, że jego punkt widzenia ma swoje zalety i nasza decyzja o ślubie nie byłaby taka nieprzemyślana. Kusił mnie. Wyobrażenie wspólnego życia przemawiało do mnie bardziej niż słowa. I jeszcze coś. Świadomość, że moje usamodzielnienie się z pewnością byłoby na rękę rodzicom. Nie przelewało nam się. Oboje pracowali, a utrzymanie naszej piątki i domu pochłaniało każdą ilość pieniędzy. Gdybym poszła „na swoje”, z pewnością odciążyłabym znacznie budżet rodziców. Nie chciałam jednak, by to był jedyny powód, dla którego zdecyduję się na przyjęcie „wstępnego pytania” Irka. Każdego wieczoru przed zaśnięciem robiłam bilans „za” i „przeciw”, studziłam emocje i usypiałam dopiero, gdy ze spokojem stwierdzałam, że naprawdę nie ma się co spieszyć. A ilekroć pomyślałam, że w sumie to całkiem rozsądny pomysł, przed oczami stawała mi matka Irka. Dzięki niej spadałam z obłoków i wracałam do rzeczywistości. Wiedziałam, że nie zwiążę się z Irkiem, dopóki nie będę samodzielna i samowystarczalna. Nie mogłam sobie pozwolić, by uzależnić się od niej w jakikolwiek sposób. Bałam się jej, poza tym nie należałam do jej ulubienic, o czym nie omieszkała kiedyś wspomnieć, jak również o tym, że nie jestem idealną kandydatką na ewentualną synową. Swój wywód zakończyła wówczas stwierdzeniem:
– Irek na razie jest młody i musi się wyszaleć, ja to rozumiem. Poza tym…
Co było „poza tym” mogłam się tylko domyślać.
Zawsze jednak wizyty w ich domu mnie stresowały i jeśli tylko była taka możliwość, pojawiałam się tam pod nieobecność właścicielki.
– Mama zaprasza cię na niedzielny obiad – zakomunikował Irek w któryś piątkowy wieczór. – Będzie rosół, schabowy, ziemniaki…
– Chyba nie mówisz poważnie? – Byłam przerażona.
– O schabowym? Jak najbardziej!
– O swojej matce. Schabowego jakoś przeżyję – sarknęłam.
– Moje maleństwo. – Irek zamknął mnie w objęciach. – Nie bój się, obronię cię. To właściwie był pomysł obojga moich rodziców. Stwierdzili, że jak na tak długi staż naszego związku bywasz u nas stanowczo za rzadko.
– Ja nie narzekam.
– Ani ja – zaśmiał, się wiedząc, o czym mówię.
– Bardziej chodzi o to, że moi rodzice nie widują cię zbyt często.
– A muszą?
– Twoi widzą mnie non stop. Jakbym był ich szóstym dzieckiem.
– Moi rodzice cię uwielbiają, a to zmienia postać rzeczy.
– To zmień też moich. Niech się w końcu przyzwyczają do córki.
W niedzielę wyciągnęłam z szafy najlepszkieckę. Cieszyłam się, że mam ich kilka i dzięki temu, że nie przepadałam za chodzeniem w nich na co dzień, wciąż były jak nowe. Podświadomie chciałam wyglądać elegancko, choć nie do końca byłam przekonana, czy ma to sens. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Cieślakowie mnie zaprosili.
Węszyłam jakiś podstęp. Mama uśmiechała się lekko, patrząc na moje starania, a ja coraz bardziej się denerwowałam. Kilka razy musiałam skorzystać z toalety, a raz o mało nie zwymiotowałam.
– Kochanie, wyglądasz cudownie – powiedziała, gdy tuż przed wyjściem stanęłam jeszcze przed lustrem. Tata wychylił się z pokoju i zlustrował mnie dokładnie, po czym uniósł kciuk.
– No nie wiem… – mruknęłam. Nie mogłam pozbyć się uciążliwego wrażenia, że coś w tym wszystkim nie gra. Najchętniej nigdzie bym się nie ruszała. Wiedziałam jednak, jak ważne to było dla Irka.
– Imciu… – Mama podeszła do mnie, nachyliła się i zniżyła głos. – Co dla ciebie znaczy to zaproszenie? O czymś z ojcem nie wiemy?
– Nic nie znaczy – odpowiedziałam, po czym zreflektowałam się, że nie tego oczekiwała. – To po prostu obiad, nic więcej.
– Skoro to tylko obiad, nie ma powodu do zdenerwowania – uśmiechnęła się. – Wyglądasz pięknie.
W czasie wizyty cały czas czułam na sobie wzrok matki Irka. Świadomość, że jestem obserwowana, odbierała mi pewność siebie. Odzywałam się mało, prawie nic nie jadłam, bo ilekroć włożyłam coś do ust, miałam od razu odruch wymiotny. W końcu z ulgą wróciłam do domu, obiecując sobie, że podobna sytuacja długo nie będzie miała miejsca.
Okres spóźniał mi się już dwa tygodnie i stwierdziłam, że to najwyższy czas, aby wykonać test. Chciałam mieć pewność, zanim udam się do lekarza i powiem Irkowi. Na razie nic mu nie mówiłam. Jakaś część mnie broniła się przed przyznaniem, że po prostu zaszłam w ciążę. Kiedy dopuszczałam do siebie tę myśl, byłam przerażona. To rujnowało wszystkie moje plany, zmieniało diametralnie życie. Nie tak miało być. Pani w aptece beznamiętnym głosem zapytała, co podać, a następnie leniwie sięgnęła po test. Schowałam go do torby i wróciłam do domu. Czekając na wynik, przypomniałam sobie jedną z rozmów, jakie przeprowadziłam z mamą. Było to już jakiś czas temu, przed naszym wyjazdem pod namiot.
Kiedy powiedziałam rodzicom, że mamy taki plan, zareagowali nad wyraz spokojnie. Myślałam, że będą chcieli nas od tego odwieść albo, nie daj Boże, powiedzą twardo: nie! Ale tylko spojrzeli po sobie, po czym tata zostawił mnie z mamą. Nie bałam się tej rozmowy. Mama od samego początku tłumaczyła mi, co się dzieje z moim ciałem, gdy zaczynałam dojrzewać i buntowałam się przeciwko rosnącym piersiom czy okresowi. Rozmawiała ze mną, podrzucała książki, z których mogłam się dowiedzieć wszystkiego, o co nie pytałam.
– Dobrze przemyślałaś tę decyzję? – zapytała. – Na pewno tego chcesz?
– Oczywiście! Wieki nie byłam pod namiotem!
– Dziecko, nie mówię o tym. – Spojrzała na mnie znacząco. Zarumieniłam się i spuściłam wzrok. Tajemnicą dla mnie było, skąd mama wie o wszystkim, skoro nie mówiłam jej zbyt wiele? Nie traktowałam jej jak przyjaciółki. Była moją mamą. Lubiłam z nią rozmawiać, ale zwierzać się? – Nie pochwalam – kontynuowała. – Ale jesteś już dorosła i nie mogę traktować cię jak dziecko. Uważajcie, proszę. Zwłaszcza ty. Zanim coś zrobisz, pomyśl sto razy. To tylko chwila przyjemności, a konsekwencje ponosi się całe życie. Cokolwiek by się nie stało, będziesz na straconej pozycji. Dla mężczyzny nic się nie zmieni. To ty będziesz znosić trudy ciąży, porodu i wychowania dziecka…
– Mamo!
– Chyba nie zaprzeczysz? – Uśmiechnęła się.
– Dlatego dobrze to wszystko przemyśl, żebyś później nie została sama. To ty będziesz zmuszona zweryfikować swoje plany, nie Irek. Jego życie się nie zmieni, nic a nic.
Ostatnie zdanie dudniło mi w głowie, gdy patrzy- łam na wynik testu. Dwie wyraźne i grube kreseczki prężyły się dumnie, nie pozostawiając wątpliwości. Byłam w ciąży. I byłam przerażona. Irek, co prawda, nalegał, byśmy się pobrali, wprost nie mógł się tego doczekać, ale w jego wizji naszego wspólnego życia nie pojawiały się dzieci. To nie był główny temat naszych rozmów. Owszem, zdawaliśmy sobie sprawę, że zapewne kiedyś będziemy mieć dzieci, ale żadne z nas nie myślało o tym w czasie teraźniejszym. I nagle się stało. Próbowałam zapanować nad myślami, skupić się i podjąć decyzję co dalej?
Irek. Powinnam przede wszystkim z nim porozmawiać. To on, jako pierwszy powinien dowiedzieć się, że jestem w ciąży. Że zostaniemy rodzicami. Jak to przyjmie? Będzie zadowolony? Szczęśliwy? A może rozczarowany?
Schowałam test z powrotem do pudełka i spojrzałam na zegarek, a następnie wyszłam z domu. Nacisnęłam domofon i po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, ciesząc się, że zgodnie z przewidywaniami zastałam Irka w domu. Weszłam na piętro i zapukałam. Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam, że drzwi mieszkania otwiera pani Cieślakowa. Wyglądała, jakby dopiero niedawno wstała z łóżka. Miała na sobie kolorowy szlafrok i domowe pantofelki na obcasie przyozdobione różowymi pomponikami. W ręku trzymała pilnik i nadawała paznokciom pożądany kształt. Kolorowe papiloty zakręcone na włosach wyglądały jak macki meduzy.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Irminka! Wejdź, kochanie – powiedziała. – Chodź!
Pod płaszczykiem miłych słów kryła się niechęć. To, co mówiła, kłóciło się z tym, o czym informowało jej ciało. Nie byłam mile widzianym gościem. Mimo to weszłam.
– Co cię sprowadza?
– Myślałam, że zastanę Irka – powiedziałam cicho.
– Tak właśnie sądziłam. Niestety, kochanie, Irek z samego rana pojechał obejrzeć swoje nowe mieszkanie.
– Nowe mieszkanie? – zdziwiłam się.
– Nie mówił ci? Ooo, przykro mi – uśmiechnęła się złośliwie. – Widocznie uznał, że nie ma potrzeby zajmowania twojej ładnej główki takimi sprawami. Tak, postanowiliśmy kupić mu mieszkanie. Niedługo kończy studia, powinien mieć coś swojego, gdzie będzie mógł się czuć swobodnie, nie uważasz? Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Byłam zszokowana.
– Wie pani, kiedy wróci? Może mogłabym… –
Słowa ugrzęzły mi w gardle. Cieślakowa patrzyła na mnie uważnie, mrużąc oczy i lekko unosząc kąciki ust.
– Możesz na niego zaczekać – stwierdziła łaskawie. – Chętnie z tobą porozmawiam.
Przełknęłam ślinę, bojąc się dalszego ciągu.
– Możemy pomówić szczerze?
Skinęłam głową.
– Czy Irek wspominał ci o ślubie?
– Tak.
– Co myślisz o tym pomyśle? Zgodziłaś się?
– Ja…
– Mam nadzieję, że przemówiłaś temu mojemu synowi do rozumu i wyperswadowałaś ten pomysł. – Cieślakowa kontynuowała swój wywód. – Ślub! No naprawdę, nic głupszego ostatnio nie słyszałam! Zdajesz sobie sprawę, że na żaden ślub się nie zgodzę?
Patrzyłam na nią przerażona. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa.
– Zrobię wszystko, by do waszego ślubu nigdy nie doszło. I zapamiętaj sobie, nie pomogą żadne sztuczki. Nie próbuj kombinować i łapać go na dziecko… – przerwała i wlepiła we mnie swój wzrok. Długo mi się przypatrywała. – Chyba nie jesteś w ciąży, co? – zapytała ostro.
Skuliłam się i spuściłam wzrok.
– Ty jesteś w ciąży! – krzyknęła nagle triumfalnie. – To dlatego przyszłaś, mam rację?
Opuściłam głowę jeszcze niżej i zaczęłam płakać.
– Płacz, dziewczyno, płacz nad swoim losem i głupotą. Naprawdę myślałaś, że to coś zmieni? Otóż muszę cię rozczarować. To niczego nie zmienia, wręcz przeciwnie, utwierdza mnie w przekonaniu, że miałam rację. Naprawdę myślałaś, że skoro jesteś w ciąży, zacznę o tobie inaczej myśleć? Otóż nie. Zawsze wiedziałam, że tak to się skończy, w końcu twoi rodzice też tylko dzieci potrafią robić! – Wstała energicznie i zniknęła w głębi mieszkania. Po chwili wróciła z grubym plikiem banknotów. Rzuciła je stół. – Umowa jest taka – powiedziała twardo – bierzesz te pieniądze i znikasz. A wraz z tobą znika to dziecko. I nie myśl sobie, że wyjdziesz stąd i po prostu je urodzisz. Nie. Ono ma zniknąć. Ma nie być po nim śladu, rozumiesz?
Zbladłam. Uniosłam głowę i patrzyłam na pełną nienawiści twarz matki Irka.
– Pani nie może tego żądać! – powiedziałam.
– Otóż mogę. W przeciwnym wypadku zrobię wszystko, by zniszczyć twoją rodzinę i ciebie. Myślisz, że to takie trudne? Wystarczy moje jedno słowo, a twoi rodzice stracą pracę. Chcesz tego? Chcesz patrzeć, jak rozcieram ich na proch, wiedząc, że mogłaś temu zapobiec?
– Nie zrobi pani tego!
Cieślakowa chwilę na mnie patrzyła, po czym sięgnęła po telefon i wybrała numer.
– Przekonajmy się zatem.
Serce waliło mi jak szalone. W głowie rozważałam każde możliwe wyjście. Gdyby chodziło jej tylko o mnie… Nie mogłam jednak dopuścić do tego, by zaszkodziła moim rodzicom. Co wtedy stałoby się z moim rodzeństwem?
Nie blefowała. Miała taką moc, mogła zmienić ich życie w koszmar jednym ruchem, podpisem, telefonem. Czasem dochodziły do mnie plotki, nawet mama ostrzegała mnie, bym była ostrożna, gdy zaczynałam spotykać się z Irkiem. Ale przez tyle lat nie wydarzyło się nic niepokojącego. Nie lubiła mnie jednak. Przez cały ten czas wydawało mi się, że da się z tym żyć. Że jeśli nie będziemy wchodzić sobie w drogę, wszystko się ułoży. Myliłam się. Co mogła zrobić tacie? Wyrzucić go z pracy?
Aresztować? Oskarżyć?
Nie mogłam na to pozwolić.
– Niech pani zaczeka – powiedziałam cicho.
Odłożyła słuchawkę i założyła ręce na piersi.
– Czy jeśli się zgodzę… – zaczęłam łamiącym się głosem. – Czy naprawdę nic pani nie zrobi?
Usiadła naprzeciwko mnie.
– Dla mnie umowa to umowa. Sprawa wygląda tak: rozstajesz się z Irkiem i pozbywasz się kłopotu, w zamian dostajesz kasę na zabieg. Proszę. – Sięgnęła do wizytownika i po chwili wręczyła mi mały prostokącik. – Pójdziesz do tego lekarza i powołasz się na mnie. Wszystkim się zajmie. Nikt o niczym się nie dowie. Pełna dyskrecja. Zobaczysz, będziesz zadowolona i jeszcze mi podziękujesz. Wiedz, że robię to też dla twojego dobra. Wciąż się wahałam. Jak mogłam tak po prostu przerwać ciążę? Zapomnieć i żyć dalej? Bez Irka…? Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Ale nie mogłabym też spojrzeć w oczy rodzicom, gdyby coś im się stało przeze mnie. Ukryłam twarz w dłoniach.
– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Zgadzam się.
– Grzeczna dziewczynka. Wszystko się ułoży, jeśli dotrzymasz warunków umowy, pamiętaj o tym. Wydawało mi się, że uśmiechnęła się tryumfalnie. Poczułam rumieniec wypełzający na policzki. Wstałam zbyt energicznie, a odsuwane krzesło nieprzyjemnie zaskrzypiało.
– Weź pieniądze – powiedziała jeszcze
Książkę Jutro pokochamy Rzym kupicie w popularnych księgarniach internetowych: