Magia, walka z kompleksami i Alicja w Krainie Czarów. „Książę Kłamstw" Agnes A. Young

Data: 2024-07-03 09:43:16 | aktualizacja: 2024-07-11 08:01:33 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Śmiertelniczka Delice trafia do magicznej krainy. Jej przybycie łamie trwającą tysiąc lat klątwę snu. Okazuje się, że ten świat i jego mieszkańcy umierają tak samo jak magia, która dotychczas go wypełniała. Na powierzchnię wypełzają okrutne i przerażające bestie, nieuchronnie zbliża się wojna, a doprowadzili do tego uzurpatorka Kirke i mag zwany Nekromantą. Tylko Książę, który trafił do niewoli, może to powstrzymać. Trzeba go odszukać i uwolnić.

Delice zawiera pakt – zgadza się uratować Księcia w zamian za pomoc w powrocie do domu. Nie jest to łatwe zadanie. Na jej drodze staje wiele magicznych istot, niekoniecznie przyjaźnie nastawionych, ale prowadzi ją magia. Dziewczyna robi wszystko, co konieczne, by wypełnić umowę, choć często nie wie, jak odróżnić iluzje od rzeczywistości…

Kim jest Książę Kłamstw? Czy Delice to odkryje?

Czy jej życie wróci jeszcze do normalności?

Książę Kłamstw Agnes A. Young - grafika promująca książkę

Do przeczytania książki Agnes A. Young Książę Kłamstw zaprasza BookEdit. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Książę Kłamstw:

Sunęłam w dół z zawrotną prędkością. Krzyczałam z przerażenia, starałam się wyhamować, łapiąc wystające z ziemi korzenie, wbijałam palce w twardą ziemię, zapierałam się nogami, a jednak nic to nie dało. Zjeżdżałam w dół tunelu, zdając sobie sprawę, że upadek będzie bolał.

Zagryzłam zęby w oczekiwaniu na zderzenie, a już chwilę później z tępym hukiem wylądowałam na twardej, ubitej ziemi twarzą w dół i straciłam przytomność.

Ocknęłam się, łapiąc powietrze haustami. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam, co się stało ani gdzie jestem. Potrzebowałam kilku minut, żeby dojść do siebie, a gdy znów zaczęłam normalnie oddychać, wcale nie było lepiej. Jęczałam z bólu, każdy oddech przychodził z trudem, bolało mnie wszystko od palców stóp przez klatkę piersiową po czoło. Czułam ziemię i metaliczny posmak krwi w ustach, zbierało mi się na wymioty. W panice zaczęłam wypluwać mieszaninę krwi, śliny i piachu zalegającą w buzi. Miałam nadzieję, że w ten sposób mdłości miną. Niewiele to dało, bo ucisk w żołądku nie ustąpił. Zrezygnowana otarłam brodę rękawem kurtki, po czym stękając, pomacałam twarz w poszukiwaniu okularów. Odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że nadal tkwią na nosie.

Usiadłam i objęłam głowę dłońmi, bojąc się, że jeśli ją puszczę, rozleci się na milion małych kawałków. Docierało do mnie, że zderzenie z ziemią było naprawdę potężne. Siedziałam, próbując przywyknąć do bólu oraz pulsowania w czaszce, i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że otaczają mnie całkowite ciemności. Nie widziałam nic, nawet czubka własnego nosa.

Zamykałam i otwierałam oczy, żeby zrozumieć, co się dzieje. Ciemność nie ustępowała.

– Idiotka! – zaklęłam pod nosem. Zachciało mi się zaglądać do starej krypty.

Od dziecka uwielbiam jeździć rowerem. Odkąd pamiętam, przemierzam tę samą ścieżkę w lesie nieopodal domu, mijając po drodze ruiny średniowiecznego kościoła. Nie są one zachwycające, bo na powierzchni zachowały się jedynie porośnięte trawą i mchem kawałki fundamentów, ale w podziemiach kryje się prawdziwy skarb prawie nienaruszona krypta z jedenastego wieku ze strzelistymi sufitami, kolumnami i kilkoma grobami. Za każdym razem, kiedy ją mijałam, myślałam o tym, by stanąć na chwilę i zajrzeć do środka. Nigdy jednak nie znalazłam na to odwagi. Boję się ciemności i przeraża mnie to, czego nie znam. Dlatego omijałam ją szerokim łukiem. Przejeżdżałam obok i jak mantrę powtarzałam: „Następnym razem, Delice, następnym razem”. Właśnie dzisiaj poczułam, że to ten wielki dzień.

Zebrałam się na odwagę, by w końcu po latach nieuzasadnionego strachu zejść pod ziemię. Tak naprawdę nigdy nie miałam kogo i czego się bać, po prostu jestem tchórzem.

Jak to ja, zanim zrobiłam pierwszy krok na schody prowadzące w dół, po raz kolejny zapytałam siebie, czy na pewno tego chcę i już setny raz w ciągu minuty powtórzyłam w myślach, że tak, bo przecież nic złego nie może mnie spotkać. To tylko stara, zaśmiecona przez pijaków krypta.

Wchodząc do środka, starałam się zachować ostrożność. Przy każdym kroku upewniałam się, że mam pod stopami twardy grunt, jednak coś poszło nie tak i oparcie nagle zniknęło. Zanim zdążyłam zareagować, sunęłam w dół wąskim tunelem, głębiej i głębiej w dół.

„Co złego może się stać?” – pomyślałam wściekła na siebie. Na co dzień jestem zachowawcza, nie lubię ryzyka, nie łamię zasad i prawie wszystko kalkuluję milion razy. Pierwszy raz świadomie i z premedytacją postanowiłam przełamać własny strach i skończyłam, jak skończyłam – poobijana, krwawiąca i przestraszona na dnie ciemnej dziury!

Ciemność była wszechobecna, tak samo jak cisza, która przerażała mnie jeszcze bardziej. Starałam się usłyszeć śpiew ptaków czy szelest liści, ale docierało do mnie jedynie dudnienie wystraszonego serca. Potrzebowałam światła!

Telefon! Przypomniałam sobie o urządzeniu tkwiącym w kieszeni kurtki. Wymacałam go ręką, wyciągnęłam trzęsącymi się z ekscytacji dłońmi i włączyłam ekran. Siłą woli powstrzymywałam łzy. Ulżyło mi, kiedy okazało się, że telefon jest cały, nie było na nim nawet jednego zadrapania.

Potrzebowałam kolejnej chwili, by opanować targające mną emocje i przywyknąć do światła, jednak od razu zauważyłam, jak bardzo poraniłam dłonie. Były czarne od ziemi i czerwone od krwi, z paznokci zostały strzępy. Trzęsłam się jak galareta, bałam się jak nigdy w życiu.

Zapaliłam latarkę, wstałam stękając i zweryfikowałam swoją kondycję. Nogi były całe, co prawda dżinsowe spodnie z niebieskich zrobiły się czarne, przetarły się na kolanach i pękły z lewej strony pod pośladkiem, ale nadal trzymały się na miejscu. Widok rozciętego łokcia uświadomił mi, jakie miałam szczęście. Wciąż żyję. Rozpruta jesienna kurtka nasiąkła krwią. Zdarłam skórę z całego przedramienia, jednak to łokieć wyglądał najgorzej – skóra była w strzępach, rana pokryta warstwą ciemnej ziemi mocno krwawiła, a poruszanie ręką sprawiało mi duży problem. Jęczałam z bólu, na domiar złego czułam ciepłą ciecz spływającą po twarzy. Krew. Odetchnęłam kilka razy, usiłując nie zemdleć.

Trzęsącymi się dłońmi wybrałam numer do mamy, jednak nie było zasięgu. Zanim panika wzięła górę, spróbowałam jeszcze zadzwonić na numer alarmowy, ale to również nic nie dało. Znajdowałam się zbyt głęboko! Uświadamiając to sobie, przełknęłam ślinę, ucisk w gardle przybierał na sile, tak jak pieczenie oczu. Wiedziałam, że panika w niczym mi nie pomoże, dlatego starałam się myśleć racjonalnie. Oddychałam głęboko, odpędzając straszliwe wizje rodzące się w przerażonym umyśle. Drżącymi ze strachu dłońmi otarłam łzy z policzków i postanowiłam działać.

Miałam jedno wyjście – wrócić na powierzchnię, bo nie zamierzam umierać w ten sposób!

Odwróciłam się gotowa na wspinaczkę, jednak doznałam szoku. Patrzyłam na litą skałę. Cofnęłam się o kilka kroków, by móc oświetlić jej większą część, ale nie znalazłam żadnego otworu. Przeniosłam snop światła nad głowę, ale tam też nic nie było, żadnej, nawet najmniejszej, dziury prowadzącej na zewnątrz. Przerażona dotykałam ściany, obmacywałam ją kawałek po kawałku, szukając drogi powrotnej. W przypływie desperacji uderzałam w nią pięściami. Skała była zimna, chropowata i bardzo twarda. Przerażająco prawdziwa.

– Nie, nie, nie! To niemożliwe, kurwa! – Osunęłam się na kolana. Znalazłam się w potrzasku, bez możliwości powrotu, a już na pewno nie tą samą drogą, którą tu trafiłam. Coś zablokowało wlot.

Mimo usilnych starań nie dałam rady powstrzymać łez. Brak wyjścia przelał czarę goryczy, rozpłakałam się jak mała dziewczynka. Płakałam i płakałam. Nie wiem, jak długo trwała moja rozpacz. Nie rozumiałam, jakim cudem droga powrotna przepadła, przecież nie spadłam tu znikąd. Poczułam dreszcze na plecach, słysząc własne myśli: Co, jeśli to pułapka?! To jedyne wyjaśnienie, jakie znajdowałam w tej sytuacji – ktoś zastawił pułapkę. Ale kto i dlaczego?! Jeśli moje przypuszczenia były prawdą, sytuacja zdawała się o wiele gorsza, niż początkowo zakładałam. Nikt normalny nie robi takich rzeczy dla zabawy. W myślach widziałam seryjnego mordercę, którego ofiarą niebawem się stanę.

Otrzeźwił mnie dopiero dźwięk rozładowującej się baterii.

Zaklęłam pod nosem wściekła. Pierwszy raz w ciągu swojego dwudziestotrzyletniego życia postanowiłam zrobić coś inaczej, przełamać bariery i udowodnić sobie, że nie jestem totalnym tchórzem. I po co? Otoczona mrokiem i pozbawiona nadziei na ratunek pozwoliłam, by strach przejął kontrolę. Nie potrafiłam uspokoić oddechu, nawiedzały mnie okropne wizje, czekałam, aż jakiś potwór wyskoczy z ciemności i rozerwie mnie na strzępy.

Powinnam zostać w miejscu i czekać na ratunek, jednak telefon uparcie dawał sygnał o wyczerpującej się energii. W końcu światło zgaśnie, a wtedy na pewno umrę ze strachu. Podniosłam się i postanowiłam, że dokładnie obejrzę miejsce, do którego spadłam. Może niepotrzebnie marnowałam czas na płacz, kiedy gdzieś obok czekało wyjście?

– Halo, jest tu kto?! – zawołałam w poszukiwaniu pomocy. Jedyne, co słyszałam, to echo własnego głosu. Powtórzyłam wołanie kilka razy, byłam jednak sama jak palec.

Ruszałam się z trudem. Obolałe ciało nie chciało współpracować, byłam zmęczona i spragniona, a bidon z wodą został na powierzchni przy rowerze. Tylko tyle po mnie zostanie – rower porzucony w środku lasu. Rodzina będzie mnie szukać, na pewno zajrzą do krypty, ale czy ktoś wpadnie na pomysł, że ugrzęzłam pod nią?

Jestem dorosła, jednak nadal mieszkam z rodzicami w ich domu. Trójka mojego rodzeństwa już od dawna ma swoje życie. Wyprowadzili się, założyli rodziny, ja niestety nie spotkałam swojego księcia. Zawsze unikałam towarzystwa, nie potrafiłam nawiązywać kontaktów z ludźmi, przez co zaczęłam coraz mniej mówić, a więcej milczeć, czytałam dużo książek, marząc o innym życiu, o ucieczce z własnej głowy.

Od wyjścia z domu minęła zaledwie godzina. To zbyt mało czasu, żeby rodzice zaczęli się martwić. Pewnie stwierdzą, że coś jest nie tak dopiero po zmroku. Zadrżałam na samą myśl o spędzeniu nocy w zimnej, śmierdzącej stęchlizną jaskini. Ponownie poświeciłam latarką nad głową, ale dostrzegłam jedynie mrok, dlatego powoli zaczęłam się obracać. Wykonałam zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i stanęłam jak wryta – nie wiedziałam, na co patrzę. Pomyślałam nawet, że może to omamy, jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłam? Ruszyłam w kierunku dziwnej struktury. W oddali majaczył zarys kamiennych łuków. Dotarłam do nich po kilku minutach, nie wierzyłam własnym oczom. Prawdopodobnie nie byłam skazana na śmierć, zmarnowałam jedynie czas, rycząc i myśląc, że nie ma dla mnie ratunku. Naprawdę jestem tchórzem!

Patrzyłam na siedem majestatycznie wyglądających przejść tworzących półokrąg. Były ogromne, każde kończyło się łukiem. Nie zdawałam sobie sprawy, że znajduję się tak głęboko. Powinnam skakać z radości i dziękować opatrzności, że upadek nie pozbawił mnie życia. Przejścia zionęły ciemnością, skała wokół otworów była wyjątkowo mocno wypolerowana, kamień wręcz lśnił w blasku latarki. Tak, jak dziwne pismo, którym pokryto każdy z łuków, nie potrafiłam przyporządkować go do żadnego ze znanych mi języków. Przyjrzałam się uważniej. Znaki przypominały runy, jednak te były bardziej owalne. Zbliżyłam się do środkowego otworu, dotykając skały – była lodowata i śliska, jakby pokrywała ją cienka warstwa wody. Pochyliłam się nad jedną z liter – która wyglądała jak wijący się wąż

– i świdrowałam ją wzrokiem, żeby dostrzec jak najwięcej szczegółów. Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana, jednak w pewnej chwili zadrżałam, dając krok w tył. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że wąż faluje! Dotknęłam czoła trzęsącą się dłonią i jęknęłam, zabolało. Krew oblepiła drżące palce, przyglądałam się im, myśląc, że może wszystko, co widzę, to halucynacje spowodowane wstrząsem mózgu. Przeniosłam wzrok na znaki, a im dłużej patrzyłam, tym trudniej było mi przestać. Zastanawiałam się, skąd się tu wzięły. Naprawdę dużo czytam, to moja pasja, i znam historię swojego miasteczka prawie na pamięć, ale nie przypominam sobie wzmianki o podziemnych jaskiniach i kamiennych łukach. Na myśl przyszli mi jedynie mnisi opiekujący się kościołem, jednak było ich niewielu i nie wiem, czy daliby radę zbudować coś takiego.

Pikanie rozładowującej się baterii z każdą chwilą przybierało na sile, dosłownie jakby zmuszało mnie do podjęcia decyzji. Rozsądniej byłoby zostać na miejscu, bo kiedy padnie bateria, utknę nie wiadomo gdzie i zapewne miną godziny, a nawet dni, zanim ktoś mnie znajdzie, jednak uczucie budzące się w moim ciele było silniejsze od rozsądku, pragnęłam przejść na drugą stronę.

Podeszłam do łuku po prawej stronie i dotknęłam kamienia. Był suchy i ciepły, jakby ogrzewało go letnie słońce, mogłabym przysiąc, że poczułam je na skórze. Nie potrafię wytłumaczyć, czemu to robiłam, ale zbliżyłam się do kolejnego, kładąc na nim dłoń. Skała była ciemniejsza,wyglądała jak węgiel, a wykute na niej znaki były prawie niewidoczne, zimna skała wibrowała, zapraszając do środka.

Odskoczyłam przestraszona. Uświadomiłam sobie, że jestem gotowa wejść w ciemność. Czułam się jak pod wpływem leków odurzających, świat wirował. Rozejrzałam się dookoła, oświetlając mrok resztkami światła, upewniałam się, że przejście przez arkadę to jedyne rozwiązanie, jakie mi pozostało. Zdawałam sobie sprawę, że bez latarki nie znajdę drogi powrotnej i jeśli łuk nie zaprowadzi mnie do wyjścia, to prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Umrę samotna, przerażona i pogrążona w ciemnościach.

Przełknęłam ślinę. Głowa bolała coraz bardziej, pulsowała niemiłosiernie, a krew cieknąca z łokcia zaczynała zasychać. Przyglądałam się czarnemu przejściu i nie wiedzieć czemu przez głowę przemknęła mi myśl, że jeśli mam szukać ratunku, to właśnie za nim. Nie zastanawiając się, co robię, wkroczyłam w ciemność. Jak się później okazało, to była druga najgłupsza rzecz, jaką zrobiłam tego dnia.

Znalazłam się w wysokim cylindrycznym pomieszczeniu. Gdy skierowałam lampkę telefonu w górę, nie dostrzegałam jego końca, a mimo to w oczach miałam łzy, patrzyłam na schody pnące się spiralą wysoko w górę. Podpierały je czarne misternie zdobione kamienne kolumny, wąskie stopnie pokrywał zielony nalot. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i wilgoci, co było trochę przerażające, jednak uśmiechałam się, czując ulgę. Byłam uratowana!

Czekała mnie długa wspinaczka, byłam zmęczona i obolała, ale perspektywa powrotu do domu dodawała mi energii. Spojrzałam na ekran telefonu. Zostało osiem procent baterii, powinnam się więc śpieszyć. Nie oglądając się za siebie, zaczęłam biec, co prawie przypłaciłam rozbitym nosem. Mech porastający czarny kamień okazał się na tyle śliski, że pośpiech był niemożliwy. Uważniej stawiałam kroki, a im wyżej byłam, tym szłam wolniej. Dyszałam z wyczerpania, pot lał się ze mnie jak z mokrego psa woda, nie czułam mięśni nóg, za to coraz większą presję – zostało trzy procent baterii, a ja nawet nie dotarłam do połowy schodów! Przez cały czas zastanawiałam się, kto je zbudował, dlaczego i dokąd prowadzą. Jedyne prawdopodobne miejsce to kościół, ale on znajdował się za daleko.

Szłam praktycznie przyklejona do ściany, lęk wysokości dawał o sobie znać z wielką mocą. Świadczył o tym ucisk w żołądku, kręciło mi się w głowie, ledwo się poruszałam. Brakowało bardzo niewiele, bym zawróciła. Zdawałam sobie sprawę, że wystarczy jedno potknięcie, a skończę, lecąc w dół. Potrzebowałam chwili odpoczynku. Zatrzymałam się i oparłam o ścianę. Przylgnęłam do niej plecami, opierając o nią dłonie, zamknęłam oczy i oddychałam. Po chwili zawroty ustąpiły, tak samo jak drżenie dłoni. Kiedy to się stało, odkryłam coś bardzo zaskakującego. Skałę pokrywały znaki.

Odwróciłam się, lustrując ścianę. Wyżłobiono w niej te same runy, które znalazłam przy łukach. Były wszędzie, ciągnęły się w nieskończoność. Do tego kamień wibrował, jakby w jego wnętrzu drzemał potwór. Cała ta sytuacja i miejsce były dziwne, nienormalne.

Po powrocie do domu zaszyję się w bibliotece i nigdzie się nie ruszę, a już na pewno do końca życia nie wejdę pod ziemię, za żadne skarby świata! Żadnego przełamywania granic, zero wychodzenia ze strefy komfortu, jeśli spacery czy przejażdżki rowerem, to tylko po znanych i bezpiecznych trasach. Przygody zostawię postaciom z książek, które tak kocham czytać.

Od samego początku przygotowywałam umysł na nastanie całkowitego mroku, ale nie spodziewałam się, że ten nadejdzie tak szybko. Telefon padł, a ja zostałam bez światła. Stanęłam w miejscu, nie wiedząc, co robić. Wstępnie obiecałam sobie, że pójdę dalej, ale świadomość tego, że znajduję się w połowie wiszących nad ziemią schodów, w ciemnościach tak gęstych, że nie widzę własnego nosa, przyprawiła mnie o paraliż. Stałam w miejscu otoczona martwą ciszą. Zapomniałam o bólu i zmęczeniu, próbowałam opanować chaos panujący w głowie. Zamknęłam oczy, chociaż nie było mi to do niczego potrzebne, bo i tak nic nie widziałam, jednak z zamkniętymi powiekami czułam się w pewien sposób bezpieczniej. Wierzyłam, że ciemność zniknie, a kiedy otworzę oczy, znajdę się z powrotem na powierzchni. Tak się jednak nie stało. Skupiłam się więc na oddechu i trwaniu w bezruchu. Aż zaczęłam dostrzegać światło. Pomyślałam, że to normalne w tak przerażającej sytuacji, że mózg próbuje jakoś oszukać sparaliżowane ciało, ale światło z każdą sekundą przybierało na sile.

Dłuższą chwilę zajęło mi przywyknięcie do blasku i przekonanie samej siebie, że to nie halucynacje, z wrażenia aż usiadłam na jednym z omszałych stopni. Jaskinia rozbłysła złotym światłem, każda z run błyszczała, jakby pokrywała ją fluorescencyjna farba. Poczułam się jak Alicja w Krainie Czarów i mogłabym przysiąc, że to magia!

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Książę Kłamstw. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Książę Kłamstw
Agnes A. Young2
Okładka książki - Książę Kłamstw

Śmiertelniczka Delice trafia do magicznej krainy. Jej przybycie łamie trwającą tysiąc lat klątwę snu. Okazuje się, że ten świat i jego mieszkańcy umierają...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje