Lockdown ogłoszony został słowem roku przez brytyjski Collins Dictionary. Twórcy słownika odnotowali wzrost popularności słowa o 6000% w stosunku do 2019 roku.
Jak donosi The Guardian, brytyjski słownik Collins Dictionary uznał termin „lockdown” za „słowo roku”. Określenie to powstało w krajach anglojęzycznych i oznaczało nakładane przez rząd ograniczenia w prowadzeniu przedsiębiorstw gospodarczych, zakaz wychodzenia z domów, przymusową izolację i zamykanie granic państwowych.
Czytaj także: Biblioteki będą otwarte? Wypożyczenia tylko przed drzwiami!
Według definicji umieszczonej w Collins Dictionary, „lockdown” to „nałożenie surowych ograniczeń na podróżowanie, interakcje społeczne i dostęp do przestrzeni publicznych”. Twórcy słównika przeanalizowali matriały prasowe pojawiającej się w prasie tradycyjnej, Internecie, telewizji i radiu. W 2019 roku badacze odnotowali użycie słowa „lockdown” 4000 razy, tymczasem w 2020 r. terminu użyto ponad ćwierć miliona razy.
Wśród innych popularnych słów znalazły się także: „koronawirus”, „social distancing” („dystans społeczny”), „TikToker” czy „Megxit” (wycofanie się z życia brytyjskiej monarchii księżnej Meghan oraz księcia Harry’ego).
Słowo „lockdown” weszło do powszechnego użycia ze względu na epidemię koronawirusa i stosowane było przez polityków wielu krajów. Terminu stosunkowo często używano również w Polsce.
Czytaj także: Zamknięcie galerii handlowych. Księgarnie pozostaną otwarte
W materiale przygotowanym przez PAP – Nauka w Polsce profesor Jerzy Bralczyk zauważa z kolei, że termin „Tarcza Antykryzysowa” jest tak naprawdę ciekawie skonstruowaną metaforą.
„Tarcza” ma pozytywne konotacje: tarczą się zasłaniamy przed ciosami; możemy być z tarczą albo na tarczy
– mówił Jerzy Bralczyk dla PAP.
W języku polskim pojawiło się zresztą wiele nowych słów i terminów związanych ze „zdalnością”. Powstały więc „koronaferie” (żartobliwe określenie stworzone przez uczniów i opisujące brak lekcji spowodowany przymusowym zamknięciem szkół), a także „zdalna edukacja” czy „praca zdalna”. Coraz częściej zaczęliśmy mówić także, że jesteśmy zajęci, bo mamy akurat „calla” (z ang. mamy „rozmowę”, czyli telekonferencję).
Czytaj także: Wydawcy apelują: "Kupujcie książki"
Bralczyk podkreśla, że epidemia znalazła oddźwięk w języku. Językoznawca ma jednak nadzieję, że część z nowo powstałych słów odejdzie szybko w zapomnienie – wraz z wirusem.
Mam nadzieję, że związane z epidemią słowa nie wejdą na dłużej do języka; że wiele z nich odejdzie wraz z koronawirusem
- mówił profesor dla PAP – Nauka w Polsce.