Przeczytaj recenzję książki "Ostatnie fado": KLIK!
Lizbona sama podsuwała mi pomysły
– rozmowa z Iwoną Słabuszewską-Krauze, autorką powieści „Ostatnie fado”
Anna Szczepanek: Jaka jest Lizbona? Jacy lizbończycy?
Iwona Słabuszewska–Krauze: Lizbona jest różnorodna, kolorowa, zaskakująca. Tętni życiem. To miasto, w którym wychodzi się na obiad z przyjaciółmi o 21.00, w którym dzieci biegają po uliczkach do nocy, i w którym, żeby spotkać się ze znajomym, wystarczy zejść na dół do pastelarii.
Lizbończycy na pierwszy rzut oka wydają się zdystansowani, chłodniejsi niż Włosi czy Hiszpanie, ale kiedy zacznie się z nimi rozmawiać, potrafią opowiedzieć historię swojego życia i robią to w naturalny, szczery sposób. Tak było na przykład, kiedy zaszliśmy w Lizbonie z radiem RMF Classic do jednego z warsztatów tapicerskich przy Santa Catariana. Jego właściciel pokazał nam zdjęcia i opowiedział niezwykle wzruszającą historię przyjaźni z kobietą, z którą pracował w tym miejscu przez 30 ostatnich lat. Ta kobieta niedawno zmarła. To było niesamowite spotkanie, taka historia w sam raz do książki.
Jacy są jeszcze Lizbończycy? Wiedzą jak żyć przyjemnie. Pielęgnują swoje przyzwyczajenia, żyją w swoim, można by powiedzieć, trochę nieeuropejskim rytmie. Ulicę traktują jak przedłużenie domu. Dlatego na ulicy można grillować sardynki, obierać ziemniaki na obiad albo po prostu siedzieć na stołeczku i patrzeć.
Co było inspiracją do napisania "Ostatniego fado"?
To Lizbona i jej mieszkańcy byli impulsem, który sprawił, że sięgnęłam po pióro. Przed spotkaniem z Lizboną wiedziałam, że chcę napisać takiego, a nie innego rodzaju historię, ale brakowało tego czegoś, jakiegoś impulsu właśnie. Kultura portugalska jest niezmiernie bogata, mogę powiedzieć, że poznałam zaledwie jej rąbek. Te aspekty kultury, które znalazły miejsce w książce, zafascynowały mnie naprawdę i mam nadzieje, że jest to odczuwalne. Fascynują mnie również losy ludzi w kontekście bogatej historii Portugalii. Kontakty ze światem Afryki, podróże morskie, osiedlanie się Portugalczyków w krajach na całym świecie tworzą niesamowite tło dla fascynujących historii ludzkich.
Lizbona jest na tyle niezwykła, że sama podsuwała mi pomysły. Ludzie, których spotkałam, pewne sploty przypadków, które miały miejsce, atmosfera i nastrój miasta – to wszystko musiało przybrać formę książki. Oczywiście oprócz poznawania miasta i rozmów z jej mieszkańcami spędziłam dużo czasu na pogłębianiu wiedzy na temat historii miasta i kraju, muzyki fado, postaci historycznych występujących w książce, obmyślaniu fabuły.
W jaki sposób gromadziła pani materiał do powieści?
Jak gromadziłam materiał? Najpierw po prostu chłonęłam to miasto, włócząc się po uliczkach i wspinając się na niezliczone schody, podglądając mieszkańców i ich codzienne życie. Potem, kiedy już myślałam o książce, sięgnęłam po opracowania faktograficzne. Odwiedziłam Dom Pessoi, Amalii Rodrigues, poprosiłam lizbońskiego przewodnika, aby oprowadził mnie po miejscach związanych z Pessoą, rozmawiałam z ludźmi, dopytywałam, szperałam. Właściciel hostelu, w którym się z mężem zatrzymaliśmy, okazał się również skarbnicą wiedzy, kierował nas w odpowiednie miejsca, na przykład do niezwykłej tasca, którą opisałam później dokładnie w książce. Spora część sytuacji opisanych w książce miała naprawdę miejsce – chociażby ta kucharka, która zdejmuje fartuch, wychodzi na środek tasca i zaczyna śpiewać fado.
Lizbona wymogła na mnie sięgnięcie głębiej, wciągnęła mnie, odsłaniając swoje kolejne tajemnice. Jak napisał ostatnio mój przyjaciel: możesz wyjechać z Lizbony, ale ona ciebie nigdy nie puści...
Czy podchodzi pani emocjonalnie do pisania?
Kiedy piszę, staram dobrze wczuć się w bohaterów, poznać ich, wyobrazić sobie jak żyją, jak mieszkają, pracują – bo dopiero ubrany w szczegóły bohater staje się wiarygodny. Więc jadę w metrze i myślę o książce, robię zakupy i zastanawiam się nad jakimś rysem. Żyję wtedy pisaniem i uwielbiam ten stan. Więc w tym sensie tak, podchodzę emocjonalnie do pisania. Ale mam też takie momenty, że mówię: na dziś dość, zamykam komputer i idę z dzieckiem na plac zabaw. Nabieram w ten sposób dystansu, co bardzo dobrze zresztą robi i mnie i książce.
Którego z bohaterów książki lubi pani najbardziej? Dlaczego?
Trudne pytanie. Lubię Alicję, bo ma odwagę zajrzeć do swojego serca, lubię Dominika, bo jest uosobieniem człowieka niezależnego, takiego podróżnika dla którego nie ma granic, lubię nawet Teresę, bo wbrew pierwszemu wrażeniu, tak naprawdę nie życzy nikomu źle. Lubię też i rozumiem Pessoę, z jego pragnieniem pozostawienia po sobie jakiegoś śladu… Każdy z bohaterów ma dla mnie jakiś rys, który sprawia, że ta postać jest mi bliska.
Zna pani zakończenie historii? Czy planuje pani napisać kontynuację "Ostatniego fado"?
Ostatnie fado mówi o podejmowaniu wyborów, czasem trudnych, ale koniecznych. Bohaterowie podejmują decyzje – i te zasadnicze wybory zostają w książce dokonane, opisane. Dlatego dla mnie ta książka jest w tym sensie zamknięta.
Zostaje co prawda wątek Alicji i Kostka, i on stanowi pewien znak zapytania, ale to z kolei dodaje lekkości książce i nie wyobrażam sobie, żeby go od razu też zamknąć. Tak jak w życiu – niektóre historie kończą się i rozwiązują, inne pozostają jeszcze niedomknięte, niedopowiedziane, powodując, że życie jest takie fascynujące.
Swoją drogą, po recenzjach czytelników widzę już, że każdy odczytuje „Ostatnie fado” trochę inaczej, każdy zadaje inne pytania i co innego go nurtuje. Chętnie ogłosiłabym konkurs na pomysły, jak dalej mogą potoczyć się losy bohaterów, żeby dowiedzieć się, czego najbardziej chcą dowiedzieć się moi czytelnicy.
Czy mówi pani po portugalsku? Jak się pani podoba ten język?
Znam podstawowe zwroty, ale nie mówię po portugalsku. Dla mnie to bardzo piękny język, śpiewny, dla postronnego ucha brzmi jakby połączenie francuskiego z polskim. Z pewnością najlepszy język dla fado.