Kto jest mnie godzien? Fragment powieści "Księga tęsknot"

Data: 2021-07-08 08:44:17 | Ten artykuł przeczytasz w 15 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Na imię mi Ana. Byłam żoną Jezusa z Nazaretu, syna Józefa. Nazywałam go Ukochanym, a on mnie Małym Grzmotem, zawsze się przy tym śmiejąc. Twierdził, iż kiedy spałam, rozlegało się we mnie dudnienie, niczym dźwięk pioruna dolatujący z dalekiej doliny Nahal Zippori lub jeszcze odleglejszej Jordanii. Nie wątpię, że naprawdę coś słyszał. Odkąd sięgam pamięcią, gnieździły się we mnie tęsknoty, które wzbierały jak nokturny, mącące swymi dźwiękami ciszę nocy.

Tak rozpoczyna się opowieść Any. Młodej Żydówki z zamożnej rodziny, blisko związanej z dworem tetrarchy Heroda Antypasa. Jej los dyktują mężczyźni i tradycje, a przekleństwem nastolatki jest pęd do wiedzy, który nie pozwala się jej podporządkować. Przemożną chęć do wyrażania swoich myśli i spisywania losu kobiet pielęgnuje w dziewczynie ciotka Yaltha, uczona siostra jej ojca, która po latach banicji powróciła w tajemnicy na łono rodziny.

Brutalny męski świat zmusza Anę do ucieczki. Dziewczyna rozpoczyna własną podróż przez życie, spisując pomijaną w oficjalnych przekazach historię kobiet początku naszej ery. Jej droga rozpoczyna się w 16 roku w Seforis, a kończy w 60 roku w Egipcie.

Obrazek w treści Kto jest mnie godzien? Fragment powieści "Księga tęsknot" [jpg]

Księga tęsknot przedstawia, z kobiecej perspektywy, wydarzenia znane z Nowego Testamentu. To poruszająca, hipnotyzująca powieść, napisana z rozmachem i jednocześnie szacunkiem do religii chrześcijańskiej, ukazująca ludzką twarz Jezusa z Nazaretu i jego życie z Aną. Do lektury długo wyczekiwanej nowej książki autorki światowych hitów - Sekretne życie pszczół i Czarne skrzydła, zaprasza Wydawnictwo Literackie. Ostatnio mogliście przeczytać premierowy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury ostatniej jego części:

A teraz matka szła za moim ojcem, wyprostowana, z podniesioną głową, patrząc przed siebie, nigdy na boki. W blasku słońca jej płaszcz zdawał się płonąć setką płomieni. Powietrze wokół niej jaśniało, pełne wyniosłości, piękna, woni sandałowca. Rozejrzawszy się po ulicy w poszukiwaniu Jalty lub Judasza, zaczęłam odmawiać moją modlitwę, bezgłośnie poruszając ustami: „Panie mój i nasz Boże, wysłuchaj mojej modlitwy, płynącej prosto z serca. Pobłogosław wielkość, którą noszę w sobie, nie bacząc na to, jak bardzo się jej boję”.

Jej słowa przynosiły mi ukojenie, gdy posuwaliśmy się wzdłuż wspaniałych budowli, które nieodmiennie wzbudzały mój zachwyt. Antypas wzniósł w Seforis wiele imponujących gmachów użyteczności publicznej: królewski skarbiec, pokrytą freskami bazylikę i łaźnię. To jemu zawdzięczaliśmy

kanalizację, zadaszone chodniki czy brukowane drogi, kładzione zgodnie z układem idealnej rzymskiej siatki. Duże wille jak ta, która była własnością mojego ojca, nie należały wcale do rzadkości, a pałac tetrarchy nie ustępował w niczym siedzibom największych królów. Antypas odbudowywał

miasto, od czasu, gdy przed laty zniszczyły je wojska Rzymu, tłumiąc rebelię, w której Judasz stracił rodziców. Ze zgliszczy tamtego miejsca wyłoniła się bogata metropolia, którą mogła przyćmić wyłącznie Jerozolima.

W ostatnim czasie Antypas rozpoczął budowę na północnym zboczu miasta rzymskiego amfiteatru, który miał pomieścić cztery tysiące osób. Pomysł zrodził się w głowie mojego ojca, który uznał, że to doskonały sposób na zaimponowanie cesarzowi Tyberiuszowi. Z kolei Judasz stwierdził, że raczej na to, by wepchnąć nam Rzym jeszcze głębiej do gardeł. Na tym jednak nie kończyły się wcale intrygi ojca.

Doradził Antypasowi, żeby zaczął wybijać własną monetę, ale jednocześnie zerwał z rzymską tradycją umieszczania na niej swojego wizerunku i zamiast tego zastąpił ją menorą. Ten przemyślany gest miał sprawić, by w oczach mieszkańców Antypas zyskał opinię władcy szanującego prawo mojżeszowe — to samo, które ja dziś rano złamałam. Ludzie nazywali tetrarchę lisem, ale to mój ojciec był przebiegły.

Czy rzeczywiście byłam do niego podobna, jak sugerował Judasz?

Gdy naszym oczom ukazał się targ, tłum zgęstniał. Przeciskaliśmy się przez grupki ludzi: członków sądu, skrybów, rządowych oficjeli, kapłanów… Dzieci dźwigały grube snopy ziół, jęczmienia i pszenicy, naręcza cebuli i gołębie w wiklinowych klatkach. Kobiety ze zdumiewającą zręcznością nosiły towary na głowach: słoje oliwy, kosze oliwek z późnego zbioru, bele tkanin, kamienne dzbany, a nawet trójnożne

stoły. Wszystko, co dało się sprzedać. „Szelama, szelama”, witały się uprzejmie. Ich widok za każdym razem budził moją zazdrość — o to, że mogły poruszać się swobodnie, bez opieki przyzwoitek. Jak widać, nawet chłopskie pochodzenie miało swoje zalety.

Wewnątrz potężnej bazyliki panował jeszcze większy zgiełk, było tam też gorąco i duszno. Pociłam się coraz mocniej pod moim wymyślnym zdobionym płaszczem. Rozejrzałam się wokół, po rzędach straganów i wózków targowych. W powietrzu wisiał gęsty odór potu, spalenizny, mięsa pieczonego

na rożnach i podgnitych solonych ryb z Magdali. Zasłoniłam nozdrza dłonią, a żołnierz zamykający pochód

szturchnął mnie naprzód.

Nieco dalej moja matka zatrzymała się pośrodku alejki stoisk sprzedających dobra jedwabnego szlaku: chiński papier, przyprawy i, rzecz jasna, jedwabie. Oglądała beznamiętnie jakąś lazurową tkaninę, podczas gdy ojciec, czekający na końcu alejki, wodził wzrokiem po tłumie.

Od chwili, gdy opuściliśmy dom, towarzyszyło mi przeczucie, że zmierzamy ku czemuś zgubnemu. Moje obawy wynikały nie tylko z kuriozalności tej niespodziewanej wyprawy, ale również z drobnych grymasów twarzy rodziców. Tymczasem matka jakby nigdy nic podziwiała luksusowe materiały, a ojciec towarzyszył jej cierpliwie, przyglądając się codziennej krzątaninie. Czyżbyśmy jednak przyszli tu handlować? Z ulgą wypuściłam powietrze z płuc.

Z początku nie widziałam małego człowieka, który szedł w stronę mojego ojca — dopiero gdy rozstąpił się tłum, spostrzegłam, jak się kłania. Był ubrany w kosztowny płaszcz głęboko fioletowej barwy, a na głowie miał szpiczasty kapelusz — najwyższy, jaki kiedykolwiek widziałam — który dodatkowo podkreślał jego nienaturalnie niski wzrost.

Matka odłożyła lazurowy materiał. Obejrzała się i machnęła na mnie ręką.

— Kim jest tamten człowiek? — zapytałam, dołączywszy do niej.

— To Nataniel ben Hananiah, znajomy twojego ojca.

Gdyby nie bujna broda mężczyzny, opadająca na jego pierś niczym splątane strąki lnianej kądzieli, byłabym gotowa przysiąc, że ma jakieś dwanaście lat. Ciągnął odruchowo za tę brodę, a jego rozbiegane oczy łasicy spoglądały to na mnie, to na mojego ojca.

— Jest właścicielem nie jednej, a dwóch posiadłości ziemskich — ciągnęła matka. — Na jednej hoduje daktyle, a na drugiej oliwki.

W tej samej chwili miało miejsce jedno z tych drobnych, nieokreślonych zdarzeń, których istota i wielkość stają się jasne dopiero po czasie. Na krawędzi mojego pola widzenia błysnęła feeria kolorów. Odwróciłam się i zobaczyłam młodzieńca, wieśniaka, który unosił ręce. Na palce nawiniętą miał przędzę: czerwoną, zieloną, liliową, żółtą i niebieską, opadającą do kolan barwnymi kaskadami. W przyszłości

miały mi się kojarzyć z tęczą — i jednocześnie budzić pytanie, czy to Bóg zesłał mi znak nadziei, jak to uczynił dla Noego, bym mogła się go uchwycić pośród ruin zatopionego świata. Jednakże wówczas, na targu, uznałam je wyłącznie za urocze rozkojarzenie.

Dziewczyna niewiele starsza ode mnie próbowała zwijać przędzę w schludne motki, żeby je sprzedać. Nawet z daleka widziałam, że są zabarwione tanimi barwnikami uzyskanymi z warzyw. Młodzieniec śmiał się dudniąco, z głębi piersi, a ja zorientowałam się, że poruszał palcami, by utrudnić

towarzyszce złapanie włókien. Dziewczyna też się śmiała, chociaż bardzo starała się poskromić radość.

Cała scena była tak zaskakująca, a zarazem pełna beztroski, że nie mogłam oderwać od niej wzroku. Widywałam wcześniej kobiety, które używały swoich palców jak kołeczków do sortowania przędzy, ale żeby to robił mężczyzna… Jaki mężczyzna pomaga kobiecie zwijać motki?

Wyglądał na starszego ode mnie o kilka lat — gdybym musiała zgadywać, powiedziałabym, że miał ich dwadzieścia. Nosił krótko przyciętą czarną brodę i miał gęste włosy, długie do podbródka, jak nakazywał zwyczaj. W pewnej chwili założył je za ucho, ale niesforny kosmyk nie dał się okiełznać i znów opadł mu na twarz. Miał też długi nos, szerokie kości policzkowe i migdałową skórę. Ubrany był w zgrzebną tunikę oraz dodatkowe wierzchnie okrycie z cicit — niebieskimi frędzlami, które oznaczały go jako wyznawcę prawa Bożego. Ciekawe, czy był fanatycznym faryzeuszem, jednym z nieustępliwych zwolenników Szammaja, którzy potrafili zejść dziesięć sążni z drogi, byle uniknąć spotkania z jedną z bezbożnych dusz.

Obejrzałam się na matkę. Bałam się, że spostrzeże, jak się gapię, lecz jej uwagę zbytnio absorbował teraz znajomy ojca. Targowy gwar na moment przycichnął, dzięki czemu udało mi się dosłyszeć uniesiony głos ojca, przebijający się przez hałas:

— Tysiąc denarów i część zbiorów daktyli.

Wyglądało na to, że ich spotkanie przemieniło się w żarliwe pertraktacje handlowe.

Dziewczyna ze stoiska z kolorową przędzą skończyła pracę i położyła ostatni motek na desce, która służyła jej za półkę. Z początku sądziłam, że jest żoną młodzieńca, gdy jednak przyjrzałam się jej bliżej, dostrzegłam łączące ich podobieństwo — najpewniej byli więc rodzeństwem.

Młodzieniec musiał wyczuć na sobie ciężar mojego spojrzenia, bo nagle się odwrócił. Jego wzrok opadł na mnie niemal fizyczne, jak welon, rozpalając moje ramiona, szyję i policzki. Powinnam była popatrzeć w przeciwną stronę, ale nie umiałam. Najbardziej zdumiewające były jego oczy. Nie chodziło wcale o ich piękno, choć nie brakowało im uroku; fascynował mnie płonący w nich ogień, wyrazistość, którą widziałam nawet z daleka. Zupełnie jakby jego myśli unosiły się w mokrym, ciemnym blasku, tylko czekając, aż ktoś je odczyta. Zobaczyłam w nich także rozbawienie, ciekawość, nieskrępowane zainteresowanie. Nie było w nich cienia pogardy dla mojego bogactwa ani świętobliwej wyższości. Nie oceniały mnie, przepełnione szczodrością i dobrocią. I czymś jeszcze, czymś bardziej niedostępnym… Jakiegoś rodzaju krzywdą?

Mimo iż uważałam się za osobę wprawną w odczytywaniu języka twarzy, nie wiedziałam, czy to wszystko, co widzę, naprawdę tam jest, czy tylko sobie tego ż y c z ę. Chwila przeciągała się ponad wszelkie granice przyzwoitości. Młodzieniec uniósł kąciki ust w nieśmiałym uśmiechu, po czym

odwrócił się do dziewczyny, którą miałam za jego siostrę.

— Ano! — doleciał mnie krzyk matki, która podążyła za moim wzrokiem w kierunku dwojga wieśniaków. — Ojciec cię wzywa.

— Czego ode mnie chce? — zapytałam, choć powoli docierało do mnie, w jakim celu przyszliśmy do bazyliki, co tu robił ten maleńki człowiek i dlaczego ojciec się z nim targował.

— Ojciec przedstawi cię Natanielowi ben Hananiahowi, który chciałby cię bliżej poznać.

Spojrzałam na mężczyznę i poczułam, jak coś we mnie pęka.

Przybyliśmy tutaj, żeby znaleźć mi męża.

Panika powracała, tym razem wzbierając wielką falą w brzuchu. Zaczęły mi drżeć ręce i żuchwa. Obróciłam się do matki na pięcie.

 — Nie możecie mnie zaręczyć! — zawołałam. — Jeszcze nie osiągnęłam dojrzałości.

Chwyciła mnie mocno za rękę i odciągnęła jak najdalej od Nataniela ben Hananiaha, żeby nie usłyszał moich protestów i nie zobaczył przerażenia na mojej twarzy.

— Daruj sobie te kłamstwa, Ano. Szifra znalazła szmaty z twoją krwią. Sądziłaś, że będziesz w stanie je przede mną ukryć? Nie jestem głupia. Ale jestem zła, że zdecydowałaś się na tak haniebne oszustwo.

Chciałam na nią krzyczeć, ciskać w matkę słowami jak kamieniami: „A myślisz, że od kogo uczyłam się sztuki zwodzenia?! Od ciebie, matko, to ty ukrywasz dziką rutę i niepo kalanek w spiżarni”.

Uważnie przyjrzałam się mężczyźnie, którego mi wybrali. Broda bardziej siwa niż czarna, głębokie zmarszczki pod oczami, a na obliczu znużenie i gorycz. I to właśnie za niego chcieli mnie wydać! Boże, ukróć moje męki… Nie mieściło mi się w głowie, że odtąd miałabym wysłuchiwać jego poleceń, dbać o domostwo, znosić na sobie jego skarlałe, szorstkie ciało i rodzić mu dzieci, będąc zarazem pozbawiona

dostępu do piór i pergaminów. Myśl o tym budziła we mnie tak niepohamowane spazmy gniewu, że musiałam złapać się dłońmi w pasie, żeby nie wydrapać matce oczu.

— Jest stary! — zdołałam w końcu wykrztusić najmarniejszy z moich zarzutów.

— Owszem, to wdowiec z dwiema córkami. Ale…

— Ale pragnie też syna — dokończyłam za nią zdanie.

Stałam pośrodku targu, nie zwracając uwagi na mijających nas ludzi, na żołnierzy ojca, którzy próbowali nimi dyrygować, ani na widowisko, jakie z siebie robiłyśmy.

— Mogłaś mnie chociaż uprzedzić, po co tu idziemy — rzuciłam.

— A czy ty mnie nie zdradziłaś? Oko za oko! Już to byłby wystarczający powód, żeby utrzymać spotkanie w tajemnicy. — Matka wygładziła płaszcz i zerknęła na ojca. — W rzeczywistości postanowiliśmy o niczym ci nie mówić, bo nie mieliśmy ochoty znosić twoich protestów. Wystarczy, że teraz robisz publiczne sceny.

Westchnęła i przemówiła do mnie łagodniej, by położyć kres mojemu buntowi:

— No, doprowadź się do porządku. Nataniel czeka. Spełnił swój obowiązek, stawka jest wysoka.

Raz jeszcze spojrzałam na niskiego mężczyznę o zgorzkniałym obliczu i zadarłam wyzywająco głowę, jak Jalta, gdy ojciec odmawiał jej jakichś drobnych swobód.

— Nie pozwolę, żeby oglądał mnie w poszukiwaniu skaz niczym jagnię na paschę.

Matka westchnęła.

— Nie sposób oczekiwać od mężczyzny, by zdecydował się na krok równie wiążący co zaręczyny, jeśli nie pozwoli mu się wpierw ocenić, czy wybranka jest go godna. Takie obowiązują nas zwyczaje.

— A co ze mną? Czy ja mogę ocenić, k t o jest mnie godzien?

— Och, Ano, Ano… — Kiedy na mnie spojrzała, w jej oczach widać było stare zmęczenie i żal, że przyszło jej wychowywać równie krnąbrne dziecko. — Niewiele dziewcząt natychmiast znajduje szczęście u boku mężczyzny, ale to zaszczytne małżeństwo. Zobaczysz, że niczego więcej nie będziesz pragnęła.

„Kiedy ja pragnę wszystkiego”, przemknęło mi przez myśl.

Skinęła na Szifrę, która pojawiła się u naszego boku, jakby chciała siłą pociągnąć mnie ku memu przeznaczeniu. Ściany bazyliki zdawały się na nas napierać, czułam, że nie ma ucieczki. Ja nie byłam Judaszem, który mógł odejść; byłam Aną, a mój świat — klatką.

Książkę Księga tęsknot kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Księga tęsknot
Sue Monk Kidd5
Okładka książki - Księga tęsknot

Długo wyczekiwana nowa książka autorki światowych hitów - Sekretne życie pszczół i Czarne skrzydła, które przez wiele tygodni zajmowały...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje