Na imię mi Ana. Byłam żoną Jezusa z Nazaretu, syna Józefa. Nazywałam go Ukochanym, a on mnie Małym Grzmotem, zawsze się przy tym śmiejąc. Twierdził, iż kiedy spałam, rozlegało się we mnie dudnienie, niczym dźwięk pioruna dolatujący z dalekiej doliny Nahal Zippori lub jeszcze odleglejszej Jordanii. Nie wątpię, że naprawdę coś słyszał. Odkąd sięgam pamięcią, gnieździły się we mnie tęsknoty, które wzbierały jak nokturny, mącące swymi dźwiękami ciszę nocy.
Tak rozpoczyna się opowieść Any. Młodej Żydówki z zamożnej rodziny, blisko związanej z dworem tetrarchy Heroda Antypasa. Jej los dyktują mężczyźni i tradycje, a przekleństwem nastolatki jest pęd do wiedzy, który nie pozwala się jej podporządkować. Przemożną chęć do wyrażania swoich myśli i spisywania losu kobiet pielęgnuje w dziewczynie ciotka Yaltha, uczona siostra jej ojca, która po latach banicji powróciła w tajemnicy na łono rodziny.
Brutalny męski świat zmusza Anę do ucieczki. Dziewczyna rozpoczyna własną podróż przez życie, spisując pomijaną w oficjalnych przekazach historię kobiet początku naszej ery. Jej droga rozpoczyna się w 16 roku w Seforis, a kończy w 60 roku w Egipcie.
Księga tęsknot przedstawia, z kobiecej perspektywy, wydarzenia znane z Nowego Testamentu. To poruszająca, hipnotyzująca powieść, napisana z rozmachem i jednocześnie szacunkiem do religii chrześcijańskiej, ukazująca ludzką twarz Jezusa z Nazaretu i jego życie z Aną. Do lektury długo wyczekiwanej nowej książki autorki światowych hitów - Sekretne życie pszczół i Czarne skrzydła, zaprasza Wydawnictwo Literackie. Tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury premierowego fragmentu powieści:
I
Na imię mi Ana. Byłam żoną Jezusa z Nazaretu, syna Józefa. Nazywałam go Ukochanym, a on mnie Małym Grzmotem, zawsze się przy tym śmiejąc. Twierdził, iż kiedy spałam, rozlegało się we mnie dudnienie, niczym dźwięk pioruna dolatujący z dalekiej doliny Nahal Zippori lub jeszcze odleglejszej Jordanii. Nie wątpię, że naprawdę coś słyszał. Odkąd sięgam pamięcią, gnieździły się we mnie tęsknoty, które wzbierały jak nokturny, mącące swymi dźwiękami ciszę nocy. W mężu najbardziej kochałam dobroć, kiedy na cienkiej słomianej macie przychylał mi serce, aby słuchać — to zaś, co wówczas słyszał, było w rzeczywistości budzącym się we mnie życiem.
II
Świadectwo, które tutaj przedstawiam, rozpoczyna się w czternastym roku mojego życia, tamtej nocy, gdy ciotka zaprowadziła mnie na płaski dach wielkiego domu ojca w Seforis, niosąc pękaty przedmiot zawinięty w płótno.
Podążyłam za nią po drabinie, wpatrzona w tajemniczy tobołek, który zawiesiła sobie na plecach niczym niemowlę. Jakie mógł skrywać sekrety? Nuciła przy tym dość głośno hebrajską piosenkę o drabinie Jakubowej, a ja bałam się, że dźwięki przeciekną przez szczeliny w oknach i zbudzą matkę. Matka zabroniła nam chodzić razem na dach, ze strachu, że Jalta napcha mi do głowy bezeceństw.
W przeciwieństwie do mojej matki — i każdej innej kobiety, jaką znałam — ciotka była wykształcona. Jej umysł zdawał mi się nieogarnioną, dziką krainą, która nieustannie poszerzała swe granice. Nie istniały dlań miejsca niedostępne. Ciotka przybyła do nas cztery miesiące wcześniej z Aleksandrii z powodów, o których nikt nie chciał mówić. O tym, że ojciec ma siostrę, dowiedziałam się w chwili, gdy ta zjawiła się pewnego dnia na progu naszego domu ubrana w prostą, niefarbowaną tunikę. Oczy ciotki płonęły, a jej drobne ciało prostowała duma. Ojciec nie objął przybyłej ani nie zrobiła tego matka. Oddali jej w użytkowanie pomieszczenie dla służby, które otwierało się na górny dziedziniec, a moje pytania zbyli milczeniem. Jalta także nie była skora do rozmowy.
— Twój ojciec kazał mi przysiąc, że nie będę wspominać o przeszłości. Woli, byś myślała, że spadłam prosto z nieba niczym ptasie łajno.
Matka sądziła, że Jalta ma niewyparzony język — i przynajmniej w tej jednej sprawie musiałam przyznać jej rację. Usta ciotki były źródłem fascynujących i nieoczekiwanych wypowiedzi. Właśnie to w niej najbardziej lubiłam.
Nie pierwszy raz wymykałyśmy się pod osłoną ciemności na dach, z dala od wścibskich uszu. Tuląc mnie pod gwiazdami, ciotka opowiadała mi o dziewczętach z Aleksandrii, piszących na drewnianych tabliczkach złożonych z wielu woskowanych części — wynalazkach, których nawet nie umiałam sobie wyobrazić. Przytaczała opowieści o Żydówkach prowadzących synagogi, studiujących wraz z filozofami, tworzących poezję czy posiadających domy na własność. O egipskich królowych, o kobietach faraonach i cudownych boginiach.
Skoro drabina Jakubowa sięgała nieba, to mogła także i nasza.
Choć Jalta liczyła sobie nie więcej niż cztery i pół dziesiątka lat, jej dłonie były zdeformowane i powykręcane jak u staruszki. Skórę na policzkach miała pofałdowaną, a jej prawe oko opadało smętnie, jakby zwiędłe. Pomimo tego wspinała się po szczeblach ze zwinnością pająka. Patrzyłam, jak podciąga się na dach, a zawiniątko na jej plecach huśta się w tę i we w tę.
Usiadłyśmy na słomianych matach, zwrócone do siebie twarzami. Był pierwszy dzień miesiąca tiszri, ale zimne jesienne deszcze miały dopiero nadejść. Księżyc zawisł na wzgórzach niczym maleńkie ognisko, a czarne, bezchmurne niebo lśniło powodzią iskier. Nad miastem unosiła się woń pieczonych pit i dymu z pieców. Umierałam z ciekawości, co też znajduje się w tobołku ciotki, ona jednak zapatrzyła się milcząco w przestrzeń. Cóż mi pozostało — musiałam czekać.
Moje własne bezeceństwa spoczywały w rzeźbionej skrzyni z drewna cedrowego, stojącej w kącie pokoju. Były to zwoje papirusu i pergaminu, a także skrawki jedwabiu, zapełnione moim pismem; były to kalamosy*, nożyk do ostrzenia, cyprysowa tabliczka do pisania, fiolki z atramentem, paleta z kości słoniowej i kilka cennych barwników, które ojciec przynosił z pałacu. Po barwnikach nie ma dziś śladu, lecz wciąż błyszczały soczyście, gdy unosiłam wieko przed Jaltą.
Wpatrywałyśmy się z ciotką milcząco w te skarby.
Aż w końcu sięgnęła do skrzyni po papirus i pergamin. Niedługo przed jej przybyciem zaczęłam spisywać historie kobiet z Pisma. Jeśli się słuchało wyłącznie rabinów, można było dojść do przekonania, że jedyne postaci w dziejach świata, które warto upamiętniać, to Abraham, Izaak, Jakub, Józef… Dawid, Saul, Salomon… i Mojżesz, Mojżesz, Mojżesz. Dopiero gdy sama nauczyłam się czytać, ze zdumieniem odkryłam, że w Piśmie istniały także (cóż za niespodzianka!) niewiasty.
Czy istnieje większe nieszczęście, niż być ignorowanym, a w końcu zapomnianym? Poprzysięgłam więc sobie, że odtąd będę skrzętnie wynotowywać ich osiągnięcia i wychwalać zasługi, nawet te najdrobniejsze. Tym sposobem stałam się kronikarką utraconych historii. Był to właśnie ten rodzaj śmiałości, którym gardziła moja matka.
Tamtego dnia, kiedy otworzyłam skrzynię przed Jaltą, spisane były losy Ewy, Sary, Rebeki, Racheli, Lei, Zilpy, Bilhy i Estery. Tak wiele historii zostało jednak do opowiedzenia: Judyty, Diny, Tamar, Miriam, Debory, Rut, Anny, Batszeby, Izebel…
Przyglądałam się ze wstrzymanym oddechem, jak ciotka przegląda efekty mojej pracy.
— Jest tak, jak sądziłam — oznajmiła rozpromieniona. — Otrzymałaś od Boga wielki dar.
Te słowa…
Dotąd sądziłam, że najtrafniej opisuje mnie określenie „osobliwa”. Że jestem wybrykiem natury, przeklętym odmieńcem. Od dawna potrafiłam czytać i pisać. Z wyjątkową łatwością przychodziło mi przekuwanie słów w opowieści, rozszyfrowywanie języków i tekstów, wychwytywanie ukrytych znaczeń. Chłonęłam bez sprzeciwu wszelkie idee, nawet te ze sobą sprzeczne.
Ojciec mój, Maciej — naczelny skryba i doradca tetrarchy Heroda Antypasa — uważał, że wszystkie te talenty są odpowiedniejsze raczej dla proroków i mesjaszy, dla ludzi, którzy przemierzają morza, budują świątynie i rozmawiają z Bogiem na szczytach gór, czy też, skoro o tym mowa, dla każdego obrzezanego mężczyzny w Galilei. Musiałam nauczyć się języka hebrajskiego, a potem długo się przymilać i jeszcze dłużej błagać, by pozwolił mi przeczytać Torę. Odkąd skończyłam ósmy rok życia, prosiłam go o nauczycieli, o pisma do studiowania, o pergamin do pisania i barwniki, z których mogłabym wyrabiać własne atramenty, a on często ulegał — choć nie umiałam powiedzieć, czy z podziwu, czy ze słabości, czy może raczej z miłości. Moje ambicje wprawiały go w zakłopotanie. Kiedy nie chciał im ulegać, śmiał się z nich. Nieraz powtarzał, że jedyny chłopiec w rodzinie urodził się dziewczyną.
Dziecko tak dziwaczne jak ja wymagało wyjaśnienia. Tato sugerował, że kiedy dobry Bóg formował mnie jeszcze w łonie matki, zagapił się i przez nieuwagę dał mi talenty przeznaczone dla jakiegoś nieszczęsnego chłopca. Czy zdawał sobie sprawę, jak obraźliwe było dla Boga oskarżenie o taką nieudolność?
Z kolei mama uważała, że to wszystko sprawka Lilith, żeńskiego demona o szponach sowy i skrzydłach sępa, który polował na noworodki lub, jak w moim przypadku, kalał je nienaturalnymi skłonnościami. Przyszłam na świat podczas gwałtownej zimowej ulewy. Żadna ze starszych kobiety, które przyjmowały w mieście porody, nie odważyła się przyjść, mimo że posłał po nie mój wysoko postawiony ojciec. Biedna matka, siedziała zrozpaczona na krześle porodowym, bo nie miał jej kto ulżyć w cierpieniu, nie miał kto ochronić przed zakusami demona modlitwami czy amuletami. To jej służąca Szifra wykąpała mnie w wodzie, winie, soli i oliwie; to ona zawinęła mnie w pieluchy i porzuciła w kołysce, przy której czyhała już Lilith.
Ciało moje i kości nasiąkały opowieściami rodziców. Nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że moje zdolności są zamierzone, że Bóg obdarzył mnie nimi z rozmysłem — Anę, dziewczynę o niesfornych czarnych lokach i oczach barwy chmur burzowych.
Z pobliskich dachów dolatywały do nas głosy: płacz dziecka, beczenie kozy… W końcu Jalta sięgnęła po tobołek i zaczęła odwijać płótno. Ściągała warstwy tkaniny powoli i jakby z rozmysłem, a jej oczy lśniły, gdy rzucała mi ukradkowe spojrzenia.
Uniosła w dłoniach zawartość: misę z wapienia, lśniącą i okrągłą jak księżyc w pełni.
— Przywiozłam ją z Aleksandrii i chcę podarować tobie.
Gdy złożyła ją w moich dłoniach, przeszył mnie dreszcz. Przeciągnęłam opuszkiem po gładkiej powierzchni, po szerokim brzegu i ozdobnych, mlecznych zawijasach.
— Wiesz, czym jest misa inkantacyjna?
Pokręciłam głową. Wiedziałam tylko, że to z pewnością przedmiot o wielkim znaczeniu — coś tak cudownego lub zdradliwego, że można to pokazywać wyłącznie na dachu domu pod osłoną nocnych ciemności.
— W Aleksandrii my, kobiety, używamy ich, by się modlić. Zapisujemy w środku najbardziej sekretne prośby, o tak. — Włożyła do misy palec i powiodła nim spiralnie wzdłuż ścianki. — Każdego dnia wyśpiewujemy modlitwę, obracając misę nieśpiesznie, żeby słowa ożyły i wzbiły się ku niebu.
Głos uwiązł mi w gardle, tak zachwyciło mnie to cudowne naczynie, przepełnione ukrytymi mocami.
— Na dnie malujemy zaś swoją podobiznę — ciągnęła ciotka — żeby Bóg wiedział, kto się do niego zwraca.
Rozchyliłam bezgłośnie usta. Przecież ciotka musiała zdawać sobie sprawę, że pobożnemu Żydowi nie wolno wpatrywać się w podobizny ludzi czy zwierząt — a cóż dopiero je tworzyć. „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią”.
— Musisz zapisać swoją modlitwę w tej misie — nakazała mi ciotka. — Tylko dobrze się zastanów, czego sobie zażyczysz, bo twoja prośba na pewno się spełni.
Spojrzałam w puste naczynie i przez krótką chwilę miałam wrażenie, że w jego wnętrzu zamknięty jest cały firmament. Że to odwrócona do góry nogami gwieździsta kopuła.
Kiedy na powrót uniosłam głowę, Jalta spojrzała mi w oczy.
— Sanktuarium mężczyzny skrywa prawa boskie, a tymczasem w tym należącym do kobiety mieszkają wyłącznie tęsknoty. — Postukała w płaską kość nad moim sercem i wypowiedziała polecenie, które rozpaliło w mojej piersi ogień: — Napisz o tym, co nosisz tutaj, w swoim świętym świętych.
Uniosłam rękę, by dotknąć punktu, w którym ciotka obudziła życie, i zamrugałam mocno, starając się powstrzymać nawałnicę emocji.
Święte Świętych… Tam przecież mieszkał jedyny prawdziwy Bóg, w Świątyni Jerozolimskiej — czy więc nie było grzechem utrzymywać, że podobne miejsce istnieje w ludzkim ciele, i na dodatek sugerować przy tym, że tęsknoty niewiasty takiej jak ja pretendują do miana świętości? Cóż, bez wątpienia było to najcudowniejsze bluźnierstwo, jakie kiedykolwiek słyszałam, tak ekstatycznie cudowne, że tej nocy już nie zasnęłam.
Moje łoże, stojące na nogach z brązu, pełne było poduszek barwionych na żółto i karmazynowo, wypchanych sianem, pierzem, kolendrą i miętą. Dawno już minęła północ, a ja leżałam miękko w ich woniach, układając w głowie modlitwę. Nie umiałam zamknąć w słowach rozległości wszystkiego, co się we mnie działo.
Wstałam jeszcze przed świtem i ruszyłam po cichu przez galerię wychodzącą na główne piętro, boso i bez lampy, obok pokojów, w których spała moja rodzina. Później w dół po kamiennych stopniach, przez portyk sali recepcyjnej i górny dziedziniec. Każdy krok stawiałam ostrożnie, z obawy, że zbudzę służbę — jakbym drobiła przez pole pełne kamieni.
Mykwa, w której obmywaliśmy się zgodnie z zasadami czystości, mieściła się w zawilgoconym pomieszczeniu pod domem, a dojść tam można było jedynie przez dolny dziedziniec. Zeszłam po schodach, po omacku szukając drogi. Gdy wzmógł się szum wody w kanale, a mrok nieco rozproszył, ujrzałam zarys basenu. Bez trudu radziłam sobie z rytualnymi ablucjami nawet w mroku — przychodziłam do mykwy od mojego pierwszego krwawienia, jak wymagała tego wiara, ale wyłącznie nocą i w odosobnieniu, ponieważ wciąż nie powiedziałam ma ce o tym, że moje ciało osiągnęło dojrzałość. W rezultacie od kilku miesięcy musiałam zakopywać poplamione szmaty w ogrodzie ziołowym.
Tym razem jednak nie przyszłam do mykwy z powodów związanych z moją kobiecością, lecz po to, by się przygotować do zapisania misy — wypełnienia jej modlitwą, co jawiło mi się zadaniem głębokim i świętym. Sam akt pisania przywołuje moc, nierzadko boską, ale i niestabilną, która wnika w litery i napełnia atrament tajemniczą pulsującą energią. Bo czyż błogosławieństwo wyryte w talizmanie nie chroni noworodka? Czy inskrypcja zawierająca klątwę nie strzeże grobowca?
Zsunęłam z ramion szatę i stanęłam naga na pierwszym stopniu, mimo iż zwyczaj nakazywał wejść do wody w bieliźnie. Chciałam się jednak obnażyć, pozbawić barier, które oddzielałyby moje ciało od wody. Zwróciłam się do Boga z błaganiem, by uczynił mnie czystą i pozwolił mi spisać modlitwę z poczuciem słuszności zarówno w sercu, jak i w umyśle, a następnie wkroczyłam do mykwy. Przez chwilęwiłam się pod powierzchnią niczym ryba, a gdy zabrakło mi tchu, wynurzyłam głowę po powietrze.
Wróciwszy później do sypialni, przebrałam się w czystą tunikę. Wzięłam przybory do pisania i misę, zapaliłam lampy olejne. Na zewnątrz świtało, pomieszczenie wypełnił rozmyty, bladoniebieski blask. Moje serce było przelewającym się kielichem.
Książkę Księga tęsknot kupić można w popularnych księgarniach internetowych: