Londyn, początek XX wieku. Młoda arystokratka Eleanor Hardinge zyskuje na salonach miano skandalistki i musi zmierzyć się z towarzyskim wykluczeniem przez londyńską socjetę. Rozdarta pomiędzy walką o własne szczęście a zatargami ze znienawidzonym szwagrem Roderickiem, próbuje budować związek z Cillianem. Ten jednak coraz mocniej angażuje się w działalność niepodległościową na rzecz Irlandii, wikłając się przy tym w niejednoznaczne układy towarzyskie.
Gdy sprowokowana przez szwagra Nora zostaje wplątana w jego niecną intrygę i wpada w kolejne kłopoty, sytuację postanawia wykorzystać lord George Moubray, jej adorator.
Bohaterka, brutalnie wyrwana ze świata arystokracji, musi zmagać się ze swoją bezsilnością, samotnością i kruchością. Nie byłaby jednak lady Eleanor, Damą Kier, znaną z poprzedniej powieści autorki, gdyby nie podjęła i tego wyzwania.
Czy miłość jest wystarczającą siłą do pokonania wszystkich trudności?
Do lektury nowej powieści Moniki Godlewskiej Król Pik zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment książki, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury kolejnego fragmentu powieści:
Przerwało jej pełne zniecierpliwienia westchnienie.
— Proszę się nie wysilać, madame — odparł Moubray. — Nie jest pani nawet marną imitacją. Podobne słowa brzmiały przyjemnie tylko w jednych ustach, a w pani osobie nie ma ani krzty uroku czy bezczelności Nory Hardinge.
Helen roześmiała się perliście i poufałym gestem położyła dłoń na jego przedramieniu. Nachyliła się, a obfita koronka, którą obszyto jej dekolt, zgniotła się w kontakcie z frakiem hrabiego. Moubray miał do Nory jakąś dziwną słabość, z którą się nie afiszował, ale też jej nie ukrywał.
— Wiedziałam, że jednak pan hrabia pojął, co miałam na myśli! To widać na pierwszy rzut oka, kto siedzi panu w głowie. Proszę mi wierzyć, na czym, jak na czym, ale na tym to ja się doskonale znam!
Zanim Moubray zdołał ustosunkować się do tego spostrzeżenia, hrabina Bulwer dostrzegła pewnego człowieka lawirującego pomiędzy pozostałymi gośćmi. Człowiek ów, na oko trzydziestoparoletni, pojawił się jakby znikąd — Helen nie widziała, by w trakcie aktu pierwszego zajmował swoją lożę. Wszyscy rozstępowali się przed nim jak Morze Czerwone przed Mojżeszem, lecz on nic nie robił sobie z szeptów za plecami. Po chwili w sali huczało jak w ulu, a damy przysłaniały swe lica wachlarzami, by skomentować pojawienie się między nimi tego mężczyzny. Zatrzymał kelnera, łapiąc go bezceremonialnie za ramię.
Rzekł coś i rozciągnął wąskie usta w uśmiechu, po czym zdjął z tacy ostatni pełny kieliszek szampana. Wypił alkohol jednym haustem, wydał z siebie głośne westchnienie i cisnął szkłem o podłogę.
Trzask rozbrzmiał w uszach zgromadzonych niczym pierwszy zwiastun burzy. Teraz już wszystkie oczy spoczęły na intruzie. Niektóre damy zaczerpnęły głośno powietrza, inne odwróciły wzrok i kręciły głowami, nie dowierzając tej impertynencji. Dżentelmeni przyjęli niezdecydowane miny, nie wiedząc, czy się oburzyć, czy roześmiać. Mężczyzna nic sobie nie robił z ich irytacji. Rozłożył szeroko ramiona, niczym prestidigitator po udanym bisie, i zaśmiał się drwiąco.
— Mili państwo, co z wami… rozbijanie szkła jest ostatnio très à la mode! — oświadczył kpiąco, obracając się dookoła, jakby szukał aprobaty.
— No tak… — rozległ się czyjś natarczywy szept. — Ta skandalistka…
Impertynent wskazał palcem w stronę, skąd dochodził głos, i pokiwał głową, a później ruszył dalej, nie zatrzymując się przy nikim na dłużej.
— A ten co tutaj robi…? — syknęła, mrużąc oczy, Helen bardziej do siebie niż hrabiego, lecz Moubray ją usłyszał.
Wzruszył ramionami.
— Markiz Torfaine wraca ze swoich kolejnych wojaży. Kto wie czym to może grozić.
— Grozić? Komu? Przecież nie mnie… Panu hrabiemu także nie. Jeśli mnie pamięć nie myli, markizowi Torfaine brak jest jakichkolwiek ambicji politycznych. Jego jedyną ambicją jest zapić się na śmierć w burdelu — mruknęła hrabina z uśmieszkiem.
Ów człowiek dostrzegł Moubraya i skierował swoje kroki w ich stronę. Gdy lord Brackenwell zaszedł mu drogę, chcąc zamienić kilka słów, markiz minął go bezceremonialnie, jakby lord nic nie znaczył. W przelocie porwał kolejny trunek z tacy kelnera i trzymał go z gracją. Kosztowne, ciemne ubranie wisiało na nim, a on nosił je tak, jakby uszyte było z samodziału. Podszedł do nich, a na jego chudej twarzy pojawił się uśmiech. Jak jednak zauważyła Helen, nie sięgał on oczu markiza.
— Moubray, szukałem cię wszędzie — oznajmił zamiast powitania, wbijając świdrujące spojrzenie w twarz arystokraty. — Dobrze cię widzieć.
Moubray skinął nieznacznie głową.
— Lord Thurlowe — rzekł. — Co słychać w Berlinie?
— Tym razem nic ciekawego. Aufseldt i ja tylko piliśmy całymi dniami… Takie czasy, trudno dobrze pochę… — Markiz zrobił naburmuszoną minę jak szesnastolatek rozczarowany pierwszą wizytą w domu uciech.
Goście powrócili do przerwanych dyskusji, nie zajmując się dłużej obecnością intruza, a markiz już zatopił kły w jednej ofierze, jeśli kiedykolwiek przyszło komuś do głowy, by ochrzcić Moubraya w ten sposób. Tych dwóch arystokratów — dumny hrabia o nienagannej reputacji oraz markiz z lubością łamiący wszelkie zasady — stanowili swoje idealne przeciwieństwa i towarzystwo zdawało sobie z tego sprawę. Nie miało jednak pojęcia, że pomimo tak wielu różnic łączy ich szorstka przyjaźń. Markiz miał do hrabiego zaufanie i uważał go za człowieka honoru, w przeciwieństwie do pozostałej zbieraniny, jak zwykł nazywać londyńską socjetę.
— Powściągnij język, Thurlowe. — Moubray zmierzył go spojrzeniem pełnym przygany i wskazał na hrabinę. — Madame la comtesse nie musi słuchać takich określeń.
Thurlowe odwrócił głowę w kierunku Helen. Uniósł ciemne brwi, jakby dopiero spostrzegł, że hrabina stoi obok.
Obdarzył ją chłodnym spojrzeniem i wykrzywił wargi w pogardliwym uśmieszku.
— Od kiedy zrobiłeś się taki wrażliwy, Moubray… Nie znałem cię od tej strony. A przecież nic takiego się nie stało.
Hrabina lubi, gdy ją sponiewierać.
— Monsieur le marquis… — odezwała się Helen. Chciała poszukać męża, lecz para podstarzałych arystokratek o wysokich fryzurach skutecznie ich od siebie oddzielała.
— W Moskwie mówili mi, że należy cenić doświadczenie ladacznic, ale ja nie gustuję w przechodzonym towarze.
Wybacz, madame la comtesse.
W odpowiedzi hrabina wydała z siebie westchnienie; Thurlowe nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Najpierw obrócił się i spojrzał na zgromadzonych za jego plecami przedstawicieli socjety. Ich usta wciąż krzywiły się, gdy mówili, lecz zagadką było, kogo tym razem dotyczą plotki.
— Wolę sięgać po świeże owoce. Moja najnowsza kochanka, panna Lemaire, jest bardzo odświeżająca. I bardzo francuska, bien sûr. Ogromnie się w niej kocham, więc ufundowałem jej niedużą pracownię w domu towarowym.
Jej geniusz krawiecki niemal przewyższa jej inne zalety…
Ale nie mówmy o tym. Doszły mnie słuchy o jakimś niedawnym skandalu… I o tej histeryczce. Hardinge, tak? Nie znam. Powiesz mi coś o niej, Moubray?
Urwał i wbił w hrabiego Harthrama uważne spojrzenie.
Jego dłoń, ta trzymająca szampana, nieustannie kręciła malutkie kółka. Helen również zerknęła w stronę hrabiego; czuła, jak przenika ją chłód.
Moubray nie pozwolił sobie na reakcję. Beznamiętnie omiatał wzrokiem hall, a dłonie zaciskał na lasce. Markiz nie zwrócił uwagi na jego milczenie.
— Uwielbiam histeryczki. Może zerwę ten kwiat — oświadczył Thurlowe i za jednym haustem osuszył kieliszek.
— Jakie gatunki hoduje markiz w swoim ogródku? — zagadnęła Helen, nie odrywając wzroku od hrabiego. —Czyżby tulipany? Słyszałam, że teraz w modzie jest Semper
augustus.
Hrabia drgnął nieznacznie, co nie uszło uwadze hrabiny. Spojrzał na nią, dostrzegła zdziwienie w jego oczach. Zrozumiał. Pojął, że Helen wie o bukiecie posłanym Norze. I bardzo dobrze. Pozwoliła sobie na wyzywający uśmiech.
Nie zdążył nic powiedzieć, gdyż w tej chwili rozbrzmiał dzwonek wzywający na kolejny akt. Markiz złapał go za ramię.
— Chodź, Moubray. Zapraszam do mojej loży. Popatrzymy sobie na zespół. Pozwól mi zgadnąć, która baletnica trzyma cię teraz na smyczy. Może też skorzystam… Chociaż słyszałem, że tancerki to chciwe bestyjki.
Obydwaj mężczyźni odeszli bez pożegnania, pozostawiając hrabinę samą. Bulwer dołączył do żony dopiero na prowadzącej do loży alejce; Tommy przezornie trzymał się z tyłu, mając dla matki jedynie swój uśmiech. Ujęła jedną dłonią suknię, drugą rękę zaś wsunęła pod łokieć męża.
— Udane rozmowy? — zagaiła. — Rozmawiałeś z Lansdowne’em, widziałam.
Hrabia zasępił się na chwilę. Ich loża znajdowała się na pierwszym piętrze, a prowadziła do niej wąska alejka. Ciemnozielone ściany co kilka kroków zdobiły fotografie tancerek z zespołu w dosyć frywolnych pozach, a między nimi wisiały kinkiety o jasnych abażurach.
— Nie mam wystarczającego poparcia — odparł jej mąż. — Nasze plany mogą spełznąć na niczym.
— Nigdy nie potrafiłeś udawać dyplomaty. — Helen pokręciła głową. — Ani zjednywać sobie ludzi.
— To ty jesteś od czarowania, madame, nie ja.
— Mógłbyś nauczyć się paru sztuczek.
Bulwer zmarszczył brwi.
— Dobiegły mnie jakieś plotki dotyczące twojej małej pupilki — rzekł. — Jesteś pewna, pani, że nadal powinnaś się z nią przyjaźnić?
— Mnie nie obchodzi, jakim towarzystwem ty się otaczasz, monsieur — rzuciła z pewnym ostrzeżeniem, przypominając mu, że chroni jego sekret. — Lubię ją, potrafi mnie rozbawić.
— I to o niej rozmawiałaś z Moubrayem? — Hrabia uniósł brew.
Helen uśmiechnęła się krzywo. Kiwnęła przelotem mijającemu ich zaprzyjaźnionemu małżeństwu.
— Niezupełnie. Rozmawialiśmy o tobie, jeśli mam być szczera, monsieur. Chce wiedzieć, dlaczego blokujesz jego nominację.
— Nie mam zamiaru dopuścić do jego panoszenia się w Irlandii.
— Och. Myślę, monsieur, że jednak powinieneś nauczyć się więcej dyplomacji… Moubray może być przydatny.
— Wracając zaś do lady Eleanor… — Bulwer wolał zmienić temat. Jego brwi drgnęły nieco. Doszli już do loży, odsunął się więc, by przepuścić żonę przodem, i otworzył przed nią drzwi.
Hrabina zatrzymała się w progu.
— Nie pojmuję, monsieur, dlaczego nieustannie wiąże się jej osobę z osobą Moubraya. Ciekawe… — mruknęła do siebie, a w jej głowie pojawiła się pewna myśl. Rzuciła mężowi uważne spojrzenie; nie pora, by zastanawiać się nad tym.
Wyciągnęła dłoń do syna wciąż trzymającego się trzy kroki za rodzicami. Ścisnęła palcami jego palce i nachyliła się poufale do ucha.
— Chodź, skarbie. Teraz czas na drugą część przedstawienia.
Powieść Król Pik kupić można w popularnych księgarniach internetowych: