Mazurska wieś, w której panują tradycyjne patriarchalne zasady. Trzy kobiety, które latami tkwiły w toksycznych związkach. Teraz, gdy wyzwoliły się z relacji pan-niewolnica, Malwina, Sylwia i Wiktoria starają się żyć tak, by każdy dzień przynosił im satysfakcję. A najwięcej jej znajdują we wnikliwym obserwowaniu siebie i otoczenia oraz pogłębianiu swojej duchowości. Kiedy przyjaciółki uświadamiają sobie, ile antyfeministycznych treści niesie religia chrześcijańska, zaczynają wnikliwie drążyć problem. I zadają sobie pytanie: co by było, gdyby bóg był kobietą? Wkrótce ich prywatne studia biblijne doprowadzają do odkryć, które nie wszystkim się spodobają...
To tamci wszystko schrzanili. To oni zawalili. Oni ją olali i nie liczyli się z jej uczuciami. Nie trzeba było iść do wróżki, żeby wyczuć, że sprawa taka jak ta zupełnie ich nie obchodzi. Pan - Bóg! Mężczyzna jest władcą. Chłop rządzi. I czy to był przypadek, że Wiktoria użyła powiedzenia jak trwoga, to do Boga w nawiązaniu do powrotu Malwiny? Owszem, zrobiła to nieświadomie. Tyle że Malwina powoli poznawała już tajniki ludzkiej nieświadomości. Wiedziała również to, że przypadek nie istnieje. Fakt zatem, że coś kazało jej wysypać zawartość zajętego przez Błażeja plecaka Niny, także nie był przypadkowy. Nie było przypadku i w tym, że bazgroły naniesione przed dwoma laty na kartkę formatu A4 trafiły ponownie w jej ręce.
Do lektury książki Wioletty Milewskiej Mazurka zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytać możecie premierowy fragment powieści:
1
Nagrzane sierpniowym słońcem leniwe powietrze wibrowało nad asfaltową nawierzchnią drogi wojewódzkiej numer sześćdziesiąt pięć, a ciągnący za ciężarówką sznur pojazdów wił się po serpentynach mazurskiej szosy niczym rozleniwiony po obfitym posiłku zaskroniec.
Ciało, zmęczone już wielogodzinną podróżą, zdawało się zestrajać z otoczeniem i z każdą kolejną minutą przybliżającą je do konfrontacji z nieuniknionym drżało coraz intensywniej, zawiadamiając o nadciągających kłopotach.
Malwina nauczyła się odczytywać sygnały płynące z ciała w stopniu wystarczającym, aby wiedzieć, że było ono doskonałym przewodnikiem. W przeszłości ignorowała te ostrzeżenia dostatecznie często, żeby się przekonać, czym się kończy taka przekora. Samowola, czyli postępowanie zgodnie z własną wolą, jeśli ta przypadkiem różniła się od woli innych, kończyła się właściwie na różne sposoby, a każdy z nich był niekorzystny zarówno dla ciała, jak i dla psychiki. Przykładów znalazłoby się tyle, że nie sposób było spamiętać je wszystkie, tymczasem myśli zajęte miała analizą sposobów najmniej bolesnego sprostania obowiązkom, przed którymi postawił ją bezlitosny los, życie lub inny równie abstrakcyjny twór.
– Chcesz wody? – dobiegło z sąsiedniego fotela.
– Nie, dzięki – odparła krótko Malwina, po czym usłyszała dźwięk nalewanej do kubka wody, którą Nina wypiła duszkiem.
Potem z torby na prowiant dziewczyna wyjęła banana i wyciągnęła go w kierunku matki. Malwina pokręciła przecząco głową. Jej ciało było w fazie jakiegoś buntu, który zakazywał mu przyjmowania jakiejkolwiek treści, a wręcz natrętnie nagabywał, żeby pozbyć się i tego, co już przyjęła, i co teraz zalegało w żołądku, bo ten, widocznie w akcie podobnego sprzeciwu, o jakim dawało znać ciało, nie trawił tego, co mu kiedyś podano.
Malwina rozumiała dwuznaczność i zatrzymała się przy niej na chwilę.
Czego nie mogę przyjąć? Co chcę zwrócić? – zapytała w myślach, ale odpowiedź do zmęczonego umysłu nie przyszła. Zamiast tego pojawił się nowy mętlik w głowie i niejasna informacja, że odpowiedź Malwina pozna na miejscu. Do tego czasu opanowała jednak przykre symptomy na tyle, żeby uspokoić odruch wymiotny, a także, po trosze, skołatane nerwy. Miała żywą nadzieję, że go po prostu nie spotka. Tak mogło się przecież stać, rachunek prawdopodobieństwa na to pozwalał. Lecz problem polegał na tym, że było to bardzo mało prawdopodobne.
Przez chwilę przyglądała się córce.
Ostatni rok przyniósł prawdziwy przełom w życiu ich obu. Nina zakończyła pierwszy rok studiów z bardzo dobrymi wynikami. Malwina odżyła.
Logicznie rzecz biorąc, skoro odżyła, to musiała być przedtem martwa. W przypadku Malwiny ta metafora była bardzo na miejscu. Nie dało się zaprzeczyć, że żyła i wcześniej, bo przecież oddychała, a w jej organizmie zachodziły różne procesy. Ocenę prawdziwości tego życia i jego intensywności można by w każdym razie sprowadzić do egzystencji człowieka podłączonego do maszynerii podtrzymującej życie. W jego ciele zachodzą procesy życiowe. Owszem, oddycha, a jego ciało bierze udział w przemianie materii. Tylko co to za życie?
Siła odśrodkowa wybiła Malwinę z toku myśli na kolejnym ostrym zakolu drogi.
Jeszcze tylko jakiś kwadrans i wszystko stanie się jasne.
Ostatnia wizyta w tych stronach przed czterema miesiącami przyniosła tylko kolejną serię rozczarowań, a tych miała już dość.
Półtora roku po rozwodzie życzyła sobie uregulowania wszelkich formalności i możliwości wyjścia na prostą. Miała dość tej dziwnej gmatwaniny i przeciągania w nieskończoność spraw, których sama nie mogła załatwić, a on załatwić nie chciał. I na odwrót: on chciał tego, czego ona nie chciała. W tej kwestii przynajmniej nic się nie zmieniło i z całą odpowiedzialnością można było stwierdzić, że Błażej był jednak stały w swoich postanowieniach. Rozwodu nie uznawał, bo zgodnie z jego świętym przekonaniem śluby kościelne, złamane przez niego samego i przez to unieważnione, wciąż były ważne i obowiązujące, a więzy wciąż zaciśnięte na nadgarstkach żony niczym boleśnie wrośnięte w delikatne ciało pęta.
Trzęsącymi się palcami przekręcała Malwina klucz w zamku drzwi.
Zapadka odskoczyła, co zapowiadało, że w środku być może nikogo nie ma.
Wewnątrz panoszył się zapach aldehydu octowego i nikotyny.
Malwina poczuła się, jakby weszła do meliny. Jej płuca automatycznie odmówiły oddychania, a ręka odruchowo zasłoniła nos.
Choć podłoga w kuchni była dość czysta – i głównie to przykuwało uwagę – to na kuchennej szafce stał talerz, na którym piętrzył się kopiec smalcu. Również patelnia wypełniona była niemal po brzegi tym specyfikiem. O talerz ze smalcem oparta była łopatka. Wyglądało na to, że smażono tu w kółko skwarki, a nadmiar tłuszczu wytapianego podczas tego zabiegu zbierano dopiero wtedy, gdy jego ilość zbliżała się do poziomu krytycznego, zapowiadającego przelanie.
Oddech Malwiny stał się płytki i szybki.
Wzbierała w niej wściekłość.
Przecież jest tu zameldowany – odezwał się gdzieś między uszami głos policjanta, dosadnie pouczającego, że Malwina nie ma prawa decydować odnośnie do przebywania tu osób, które z niejasnych pobudek zostały zameldowane w tym domu, wobec czego te z kolei osoby prawa mają. Przede wszystkim prawo do deptania jej mającej się ostatnio coraz lepiej psychiki oraz sponiewieranego czynem wiadomym podbrzusza.
Zanim wyrzuciła przez zamknięte okno wszystko, co zawierało smalec, głęboko nabrała powietrza i zaniechała pierwotnego zamiaru. W przeszłości wiele razy doświadczała takiego stanu i zawsze lepiej wychodziła na tym, że energię powstałą w nagłym przypływie wściekłości spożytkowała na coś twórczego, a przynajmniej pożytecznego. Drugi oddech okazał się śluzą w tamie, za którą spiętrzona woda próbowała zalać niczemu niewinny teren. Trzeci oddech sprawił, że wzbierająca wściekłość ustępowała i spływała stopniowo, użyźniając i pojąc wszystko, co tego potrzebowało.
Nina zajęła się rozpakowywaniem torby z prowiantem.
Malwina nie chciała, żeby córka zauważyła jej stan.
Złapała torby, w których miały niezbędne na czas zaplanowanego pobytu przedmioty, i podreptała do sypialni. Życzyła sobie teraz, żeby jej były małżonek nie korzystał z tego pokoju podczas jej nieobecności, i stan pomieszczenia na pierwszy rzut oka wskazywał, że nie była w błędzie. W pokoju było dość czysto i nie wyczuwało się w nim odstręczającego zapachu tłuszczu w takim stopniu jak w kuchni. Wprawdzie panował tu zaduch, bo pomieszczenie widocznie nie było wietrzone, ale przez okna wpadało światło popołudniowego słońca i ogrzewało wnętrze.
Słoneczne kolory ścian i pościeli złożonej tak, jak ją tu zostawiła, mówiły, że wszystko jest jasne.
Przelotnie spojrzała w lustro. Jej odbicie różniło się znacznie od tego, jakie zapamiętała tafla zwierciadła, a może i ona sama. Wydawała się sobie żywsza, zdrowsza, a nawet młodsza, i to było zastanawiające spostrzeżenie. Potem krótko przyjrzała się szczegółom.
To łóżko. Ta szafa. Ta podłoga. Wszystko przypominało o tym, co się tu działo przed dwoma laty, jakby przedmioty miały własną pamięć i zdolność przekazywania jej ludziom.
Tego już nie ma – pokrzepiła się myślą Malwina. – Było, ale już nie ma.
Naraz spostrzegła, że wciąż trzyma w rękach torby, i odstawiła je na podłogę.
Logika podpowiadała, że skoro Błażej tu nie sypiał, to ulokował się w pomieszczeniu, które było chyba od zawsze nazywane „dużym pokojem”.
Popchnęła drzwi w chwili, gdy Nina oznajmiła, że nastawiła wodę na herbatę.
Odepchnął ją zapach wskazujący na zachodzącą tu intensywnie przemianę etanolu oraz dymu papierosowego. Odruchowo znowu zakryła ręką nos i usta. Okno było uchylone, ale na niewiele się to zdało. Pomijając przykrą woń, można było powiedzieć, że nawet tutaj było dość czysto. Nie licząc piętrzącej się na fotelu sterty ubrań i warstwy kurzu na meblach, widok minął się z oczekiwaniami Malwiny.
Zastanowiła się, czy Hubert powiedział Błażejowi o jej przyjeździe. Prócz jej brata nikt nie był wtajemniczony.
Ona sama nie miała zresztą obowiązku tłumaczyć się z niczego swojemu byłemu małżonkowi ani zapowiadać wizyty w domu własnej matki, w którym wciąż była zameldowana, a zatem miała takie samo prawo w nim przebywać, jakie miał, niestety, jej były mąż.
Wystarczył rzut oka, żeby wychwycić niektóre szczegóły.
Na złożonej wersalce przykrytej wełnianą wzorzystą narzutą leżała poduszka. Poszewka, w którą ją obleczono, była w stanie wskazującym, że nie prano jej od miesięcy, a ten, kto tu sypiał, mył włosy równie rzadko. Wyobraźnia podsuwała Malwinie obraz człowieka wylegującego się tu godzinami i oglądającego telewizję. Na krześle ustawionym tuż obok stał talerz z resztkami smalcu i kawałkiem niedojedzonego chleba. Nie myliła się więc, odgadując wcześniej czynności kulinarne. Skwarki jadano tutaj.
Wykładzina w tym miejscu była niemiłosiernie poplamiona i obserwująca ją wnikliwie kobieta wolała nie myśleć o składzie biologicznym tych zabrudzeń. Stojąc w miejscu, pobiegła wzrokiem dalej. Tuż przy nodze niskiego stołu stał plecak. Był to stary plecak Niny, który dziewczyna dostała niegdyś od Huberta, brata Malwiny, a który służył jej wytrwale przez całe liceum. Nina właśnie skończyła z wyróżnieniem pierwszy rok studiów, ale ten, kto przywłaszczył jej plecak, chyba nie miał o tym pojęcia.
W Malwinie wezbrała kolejna fala wzburzenia. Nic jej nie dałeś! Nawet nie oddałeś tego, co jej ukradłeś! I dalej ją okradasz?! Szarpnęła z podłogi plecak, którego stan czystości współgrał z powłoczką na poduszce, otworzyła zamek i wywróciła torbę do góry nogami. Wyfrunęły z niej jakieś papiery, które w tej samej chwili rozpierzchły się w różne strony, i wypadły różne drobiazgi. Wśród nich zegarek prezent od niej dla niego z okazji, której już nie pamiętała. Pomiędzy wysypanymi papierami mignął jej paszport. Odsunęła przykrywające go częściowo kartki i otworzyła jedną ręką, nie podnosząc z podłogi. Był to stary paszport, który już dawno stracił ważność.
Już zamierzała wypróżnić pozostałe kieszenie plecaka i pozbawić torby jej bezprawnego posiadacza, gdy jej wzrok padł na list. Był zaadresowany do niej. Wcześniej nie zwróciła uwagi, czy na szafce, gdzie Hubert miał odkładać korespondencję do niej, leżały jakieś listy. Podniosła kopertę i oberwała krótszy brzeg. Było to rutynowe zaproszenie na badania cytologiczne.
Wstała z kucek i odłożyła plecak. Tuż za wersalką stało coś, co znowu przykuło jej wzrok.
Przyjrzała się. Butelka po wódce była pusta.
Kucnęła ponownie. Za szeroką nogą stołu coś błysnęło. Skierowała tam wzrok, żeby stwierdzić, że to płyta kompaktowa. Wydobyła ją, przewieszając się przez fotel, odczytała napis i umieściła krążek w odtwarzaczu, a następnie włączyła telewizor. Odczytawszy tytuł, domyśliła się, że Dreszcz to horror, i jak się wkrótce przekonała, nie myliła się. Dla niej to był horror. Koszmar ostatnich lat życia z Błażejem. Po zapowiadającym się dość nudno wstępie aktorzy przeszli bowiem do scen zwanych „rozbieranymi”, a ciąg dalszy nie był wyjątkowo zróżnicowany.
Przed paroma laty pewnie przeżyłaby to bardzo emocjonalnie. Teraz uznała to za prawdę oczywistą i znacznie mniej bolesną, choć stawiała na to, że Błażej, zapytany o kontynuację swojego rzemiosła, kategorycznie by wszystkiemu zaprzeczył.
Nie patrzyła już na ekran, ale filmu nie wyłączyła. Przez moment myślała nawet, jakby to było, gdyby teraz pojawił się właściciel plastikowego krążka.
Odłożona na stół koperta nie dawała jej spokoju.
To jasne! Skoro w plecaku znajdował się jeden list adresowany do niej, to mogło być ich więcej.
Żeby zdążyć przed ewentualnym przybyciem właściciela większości dokumentów zalegających bezładnie na podłodze, należało działać bez zwłoki. Malwina przegarniała kolejne kartki, koperty, których adresat nawet nie otworzył, i inne papiery. Zatrzymała się przy jednej z nieotwartych kopert. Był to list z KRUS-u sprzed paru miesięcy. Podobnych listów znalazła kilka, ale żaden nie był zaadresowany do niej. Może korespondencja do niej leży na szafce w kuchni.
Potem jej oczom ukazała się mała żółta karteczka zapisana pismem Błażeja. Były to jej nicki, których używała na forach, jej adres mailowy zaś stał na samej górze. Niektóre nicki się powtarzały. Coś w niej wzbierało. To jasne, że ją śledził. Dlaczego jednak ciekawiło go jej zdanie na tematy natury filozoficznej lub społeczno-obyczajowej? Bo pod tymi pseudonimami zwykle właśnie na takie tematy się wypowiadała.
Do pokoju weszła Nina. Malwina tymczasem zastanawiała się, czy Błażej już zgłosił w ubezpieczalni, że Malwina się z nim rozwiodła. Choć pewnie prędzej by skłamał, że to on się z nią rozwiódł, a zatem sam zainicjował proces, na którym notabene nawet się nie pojawił. Ale raczej tego nie zgłosił. Inaczej ubezpieczyciel przesłałby jej powiadomienie o zmianie warunków ubezpieczenia albo coś w tym rodzaju.
Nina zerknęła na ekran i zareagowała zdziwieniem.
– Znalezione, nie kradzione – rzuciła Malwina, nie odrywając się od przeglądania papierów.
– Zrobiłam herbatę. Przynieść ci tutaj? – zapytała jej córka.
– Nie. Już idę. Zobacz. – Malwina wskazała na list opatrzony jej danymi osobowymi. – Zawłaszcza moje listy. Może ma więcej. Dałaś mu ten plecak?
– Nie. – Nina podążyła wzrokiem we wskazanym przez matkę kierunku. – Sam sobie dał.
Po chwili oczom Malwiny ukazało się coś, co już znała. Z kupki papierów wysunęła się zapalniczka, a następnie pojawił się znajomy widok. Malwina szybko wydobyła arkusz z wypisanym ręcznie tekstem. Przebiegła wzrokiem po literach. Znała tę treść bardzo dobrze. Ja, niżej podpisany… skrzywdziłem żonę. I oświadczam, że to się powtórzy. Pieczętuję własną krwią. I poniżej bezkształtny zarys plamy krwi.
Malwa biła się z myślami. Była jednocześnie ukontentowana i rozżalona. Fakt, że prawidłowo wytypowała niegdyś złodzieja odnalezionego właśnie oświadczenia, dodawał jej pewności siebie, ale im bardziej cieszyła się odkryciem, tym większa wzbierała w niej gorycz i narastała liczba pytań. Jeśli Błażej wykradł jej wtedy to pismo, to dlaczego go nie zniszczył? Po co w ogóle wykradł? Dlaczego ona je teraz znajduje? Do czego ma to jej posłużyć?
Nieprzejrzanych papierów zostało już niewiele. Dotąd znalazła zaledwie cztery koperty zaadresowane do niej. Głównie reklamy. Nic ważnego.
Nie było wśród nich odpowiedzi z KRUS-u. Przed czterema miesiącami poszła tam osobiście, wyjaśniła sytuację i czekała na reakcję. Nadaremnie.
– Ale, pani Malwino, tutaj jest zaległość – usłyszała, wpatrując się w beżowe szpilki na może dwunastocentymetrowym obcasie.
Malwina zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że zaległość jest. Odkąd Błażej podjął pracę w pełnym wymiarze godzin w gospodarstwie szwagra, i miał być z tego tytułu ubezpieczony, Malwina przestała płacić składki. Wciąż oczekiwała na wyjaśnienie, a tego dotąd nie było.
– W takim razie chciałabym uregulować zaległość za siebie. Tutaj mam dowód wpłaty za poprzedni rok. – Malwina wyjęła stosowny wydruk. – I chciałabym zapłacić resztę. Za siebie.
Potem dowiedziała się, że konto jest wspólne, na co wyjaśniła, że nie jest już żoną Błażeja. Potem dowiedziała się, że zgłoszenia powinien dokonać rolnik. Pan. Błażej. Już wtedy Malwina zastanawiała się, jaka jest jej rola w tym wszystkim. Skoro rolnik był panem, to ona była służącą pana? Nie. Służba otrzymuje wynagrodzenie za pracę, a Malwina pracowała na polu pana za ironicznie uśmiechnięte friko. Poza tym pan żył od niemal trzech lat na własny rachunek. Nieotwarte koperty adresowane do rolnika i brak listów adresowanych do niej wręcz krzyczały, że pan dotąd tego nie zgłosił. I ona ma teraz pokrywać jego zaległości tylko dlatego, że pan jeszcze nie zgłosił? Wówczas zrobiła, co jej polecono. Złożyła wniosek o rozłożenie zaległości na raty. Kiedy po paru dniach przyszło pismo adresowane do Błażeja, domyśliła się, że wysłano do niego decyzję. Do pana, choć to ona pisała wniosek. Przecież nie do niej. Ona nie miała praw. No może poza prawem do spłaty zaległości. Bez proszenia pana o podzielenie się informacją dowiedziała się o wysokości rat i o tym, że trzeba je spłacać przez niemal cztery lata. Spisała sobie liczby, i to wystarczyło. Czekała, aż pan rolnik zgłosi, spłacając zaległość za niego i za siebie. Po pół roku przestała czekać. Płaciła składki i zaległość tylko za siebie.
Ostatnią kartką na kupce był rachunek.
Malwina zerknęła. Broń wiatrowa, cena…, sposób zapłaty: przelewem w ciągu…
Przebiegł ją dreszcz tak silny, że wykonała ruch, jakby chciała się zasłonić przed strzałem.
Na ekranie migały rozbierane sceny.
Nerwowo wyłączyła telewizor i rozejrzała się, jakby coś tutaj miało jej dać odpowiedź.
Coś przyciągało jej uwagę w stronę wersalki. Zanim podniosła siedzisko, krótko wpatrywała się w leciwy mebel.
W skrzyni leżała kołdra o czystości porównywalnej do powłoczki na poduszce, a z boku wciśnięta była zmiętoszona, równie brudna poszewka. Szarpnęła kołdrę, nie wiedząc właściwie, po co to robi.
Na dnie skrzyni leżała nowa wiatrówka. Malwina kiepsko znała się na broni palnej, ale widziała kiedyś wiatrówkę. Ta wyglądała bardzo podobnie. W połączeniu z jej wcześniejszym odkryciem nietrudno było odgadnąć rodzaj broni.
Poczuła się, jakby odkryła wielką tajemnicę, za co koniecznie powinna ponieść karę.
W kolejnej chwili przypomniała sobie, jak niegdyś, stojąc w kuchni naprzeciw okna, miała wrażenie, jakby ktoś z panującej na zewnątrz ciemności mierzył do niej z broni palnej. Wtedy odsunęła się od okna i teraz jeszcze bardziej uwierzyła w moc swojej intuicji lub czegoś innego, czymkolwiek to było. Niespecjalnie nawet zdziwiło ją odkrycie wiatrówki. Przeczucie, które kiedyś informowało, że ktoś chce ją odstrzelić niczym szkodliwą zwierzynę, mówiło teraz dość wyraźnie, że tym kimś ma być Błażej.
Wróciła do tamtego wspomnienia. Było równie wyraźne jak wtedy, i nawet nie musiała stać w kuchni. Oczyma wyobraźni zobaczyła siebie taką jak wtedy, i jego za oknem, i kogoś, kto instruował go w obsłudze strzelby. Robił to tak, jak mistrz strzelecki uczy nowicjusza. Choć obraz był niewyraźny, uparła się, żeby zobaczyć jak najwięcej szczegółów. Stary coś mówił, a młody potakiwał. Nie słyszała słów, co nie przeszkodziło jej zrozumieć, o co tam chodziło. Błażej miał celować w jej serce i w głowę. Po pierwszym kursie zaczynała już rozumieć te podpowiedzi. W serce trafiała przemoc emocjonalna, w głowę – psychiczna. Kiedy w tej wizji padł rozdzierający ciszę strzał, wszystko zniknęło.
Książkę Mazurka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: