Każde pokolenie ma swój alfabet wspomnień. „Żyło się" Daniela Koziarskiego i Wojciecha Obremskiego

Data: 2024-10-23 15:36:20 | aktualizacja: 2024-10-23 15:36:21 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Żuliście kiedyś gumę Turbo? Katowaliście joysticki, grając na komputerze w River Raid? Kolekcjonowaliście plakaty z Bravo i Popcornu, a może polowaliście na kolejne części komiksowych serii, takich jak Kapitan Żbik czy Tytus, Romek i A'Tomek?

Jeśli przynajmniej na część z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco, to znak, że ta książka trafiła w odpowiednie ręce!

Na światopogląd ludzi urodzonych jeszcze za żelazną kurtyną znacząco wpłynęły lata osiemdziesiąte oraz pierwsza dekada po upadku systemu komunistycznego. Autorzy książki Żyło się, Wojciech Obremski i Daniel Koziarski, barwnie opisują, jak wyglądała rzeczywistość w tamtych czasach. Przy pomocy haseł przywołują wspomnienia: komiksów, filmów, seriali czy przedmiotów codziennego użytku.

Żyło się - grafika promująca książkę

Żyło się zabierze was w podróż do ery sklepowych kolejek, pamiętnych przełomów i rodzącego się w bólach kapitalizmu – tym razem jednak nie za sprawą historycznych faktów, ale przede wszystkim popkulturowych fenomenów i towarzyszących im osobistych wspomnień. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki: 

„Komiksu PRL-u

„O komiksach PRL-u czy ich twórcach powstało już wiele książek – w tym trzy autorów niniejszej publikacji. Jeśli ktoś ma ochotę zgłębić zagadnienie – uwaga: bezwstydne autoreklamowe lokowanie produktu! – może sięgnąć po subiektywny wybór najlepszej komiksowej pięćdziesiątki z tamtych czasów (Od Nerwosolka do Yansa: 50 komiksów z czasów PRL-u, które musisz przeczytać przed śmiercią), przeczytać rozmowy z twórcami tamtych komiksów lub ich bliskimi (Zatrzymane w kadrze. Komiksowi twórcy z czasów PRL-u) bądź sięgnąć po biografię twórczą jednego z najważniejszych rysowników tamtego okresu – Bogusława Polcha (Polch. Kowal od komiksów). Albo po inne książki na ten temat, których nie brakuje. Wspominamy o tym dlatego, że nie chcemy tutaj uprawiać odtwórczego recyklingu i wypełniając książkę hasłami Kapitan Żbik, Tytus, Romek i A’Tomek, Jonka, Jonek i Kleks, Ekspedycja, Yans czy Thorgal (listę tę ciągnąć można by oczywiście jeszcze długo), przypominać bohaterów naszego dzieciństwa. Niemniej jednak nie sposób pominąć milczeniem tego ważnego wątku. Więc popatrzmy na niego nieco bardziej wspomnieniowo.

Obecni czterdziestoparolatkowie i pięćdziesięcioparolatkowie nie tylko wychowali się na komiksach PRL-u, ale często też właśnie od nich zaczynali naukę czytania. Obrazki (nawet nie trzeba pisać, że kolorowe, bo czarno-białe również) dosłownie się chłonęło, a warstwa tekstowa wydawała się nie mniej ważna. Komiks traktowany był w PRL-u najpierw z wrogością, potem po pewnej liberalizacji ze sporą dozą podejrzliwości, wreszcie przeszedł do głównego nurtu, choć oczywiście wciąż musiał się liczyć z cenzurą, dodatkowo, w warunkach niedoboru, musiał walczyć o papier. Pewne otwarcie na komiks, które nastąpiło w latach siedemdziesiątych, wpisuje się czasem w szerszy kontekst epoki Gierka i przypomina, że sam Gierek, który część życia spędził we Francji i Belgii, a więc w państwach tak istotnych dla historii komiksu, musiał mieć styczność z komiksem frankofońskim. Niemniej trzeba mieć świadomość, że partyjne przyzwolenie na komiksową sztukę wiąże się w dużej mierze ze świadomością siły jej oddziaływania na dzieci i młodzież, którą to siłę można było zdyskontować dla celów propagandowych. A funkcja propagandowa mogła być realizowana w sposób mniej lub bardziej ostentacyjny. Ideą serii Kapitan Żbik, która powstała jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a rozwinęła się w kolejnej jego dekadzie, było ocieplanie wizerunku Milicji Obywatelskiej wśród młodych czytelników. Sojusz polsko-radziecki pokazywały takie serie jak Kapitan Kloss czy Dziesięciu z Wielkiej Ziemi. Słynny magazyn komiksowy „Relax” roił się od propagandowych komiksów umieszczonych pośród rzeczy bardziej ambitnych czy pozbawionych ideologii. Niektórzy autorzy, tacy jak Tadeusz Baranowski, uciekali w bezpieczne światy swoich kreacji, dzięki którym nie musieli martwić się o zmagania z cenzurą; inni w fantastykę, która raczej nie budziła podejrzliwości partyjnych ośrodków (szczególnie kiedy przedstawiała tezy przeciwstawiające się temu, co głosi Kościół katolicki); jeszcze zaś inni okazjonalnie musieli iść na kompromisy z władzą w treści swoich komiksów, ale nie w sposób szczególnie dyskredytujący czy kompromitujący (vide pewne wstawki w Tytusie, Romku i A’Tomku Henryka Jerzego Chmielewskiego znanego jako Papcio Chmiel). Czasem komiks docelowo miał być tylko dodatkiem sprzedającym całość – jak w legendarnym piśmie „Świat Młodych”, gdzie ostatecznie stał się główną atrakcją (szerzej o tym pod hasłem „Świat Młodych”); podobnie rzecz się miała z „Wieczorem Wybrzeża”, w którym królowały komiksowe paski Janusza Christy decydujące w dużej mierze o popularności gdańskiej popołudniówki.

Przedstawiciele pokoleń, dla których oglądanie i czytanie komiksów doby PRL-u było jedną z ciekawszych form rozrywki w tamtych czasach, mają oczywiście wiele odrębnych opowieści, jak wyglądała ich pierwsza styczność ze światem komiksowych obrazków i dymków, a później rozwijania w sobie tej pasji. Zasadniczo jednak źródłem komiksów były, jak wskazano wyżej, komiksowe albumy, czy to stanowiące części serii bądź miniserii, czy osobne publikacje, zwane również w niektórych przypadkach „kolorowymi zeszytami”, lub prasa, która publikowała je w odcinkach (w formie plansz bądź pasków).

O takich mniej istotnych formach, jak czytanie na ekranie gdzie komiks był pokazywany i czytany w jednym z programów młodzieżowych na antenie telewizji – na chwilę tutaj zapomnijmy. Komiksy ukazywały się w zawrotnych nakładach wyrażonych sześcioma cyframi. Można je było nabyć – jeśli chodzi o sprzedaż pierwotną – w zależności od tytułu, w księgarniach bądź kioskach Ruchu. Czasem na imprezach plenerowych, na przykład z okazji obchodów Święta Pracy. Jednak i te kilkusettysięczne nakłady często nie wystarczyły, żeby zaspokoić zapotrzebowanie czytelników, stąd polowania komiksowych fanów na poszczególne pozycje bądź wyczekiwanie na ewentualne wznowienie, co pokazuje, jak wielką popularnością cieszyły się wówczas komiksowe publikacje i jaki był głód tych obrazkowych historii. Podobnie rzecz się miała z prasą – nawet kilkusettysięczne nakłady „Świata Młodych” (ukazującego się u szczytu popularności w trzy dni – wtorek, czwartek i sobotę) nie pozwalały spać spokojnie fanom komiksów, zwłaszcza tym, którzy wycinali komiksowe plansze z ostatnich stron i wklejali je do specjalnego zeszytu, tworząc metodą chałupniczą albumy. Wystarczyła jednak chwila nieuwagi i można było zapomnieć o kompletności danej historii – w najlepszym razie trzeba było zjechać pół miejscowości, angażując przy tym pozostałych członków rodziny, w nadziei, że w którymś z kiosków znajdzie się upragniony tytuł. Bezpieczniej było zakładać u zaprzyjaźnionych pań kioskarek tak zwane teczki, do których odkładały one pożądane tytuły. Było coś magicznego w tych – idąc za kolorem winiety – niebieskich wtorkach, zielonych czwartkach, czerwonych sobotach. Świadomość, że w tygodniu są aż trzy dni ze „Światem Młodych”, z komiksem, była naprawdę pokrzepiająca. Komiksy się czytało, zbierało, komiksami się chwaliło, wymieniało się je – na chwilę lub na zawsze. Kolejne pozyskiwane czy poznawane komiksy wraz z kolejnymi, nowymi publikacjami układały się w czytelniczy pejzaż historii polskiego komiksu, w konkretne serie czy bibliografie poszczególnych autorów. A najczęściej trzeba było zapomnieć o chronologii. Orientacja w kolejności serii, skojarzeniu, co wynikało z czego i którą wersją było, przychodziła dopiero z czasem, a jakieś sensowne opracowania tematu wówczas praktycznie nie istniały. Było to frustrujące, ale miało również jakiś niezaprzeczalny urok, jaki towarzyszy poszukiwaniom młodego odkrywcy-pasjonata.

(DK) Nie pamiętam już, jak wyglądały początki mojej komiksowej pasji, ale pamiętam dobrze kilka czynników, które zadecydowały o jej rozwoju. Na pewno były to anglojęzyczne antologie komiksowe, których tytułów już nie pamiętam, a które przywiózł mój tata z zagranicy. Było to kilka tomów opowieści utrzymanych w różnych konwencjach i gatunkach – przede wszystkim historie wojenne, ale też rodem ze średniowiecza, kreska realistyczna sąsiadowała z humorystyczną. Te historie zrobiły na mnie wielkie wrażenie, mimo że nie rozumiałem anglojęzycznych dymków – mogłem jednak na podstawie obrazków dopisać sobie w jakimś zakresie ich znaczenie. Nie mam podobnego wspomnienia, jeśli chodzi o komiksy polskie, może dlatego, że dość szybko nauczyłem się czytać. Ważna była prasa. Byłem wielkim fanem i zbieraczem „Świata Młodych” – to była piękna szkoła miłości do komiksu. Mieszkając na Pomorzu, miałem również dostęp do pasków Janusza Christy publikowanych na łamach lokalnej prasy, jeszcze zanim zetknąłem się z pełnometrażowymi albumami o Kajku i Kokoszu. Kiedy rodzice czy dziadkowie przynosili „Wieczór Wybrzeża”, wystarczyły cztery kadry Christy i już człowiek czuł się lepiej. Kiedy nie przynosili, na moją twarz wstępował grymas złości i rozczarowania. Komiksy kupowało się w księgarniach czy kioskach, wypatrując z wielkim wyczekiwaniem kolejnych tytułów. Czasem są to tak silne wspomnienia, że po trzydziestu kilku latach człowiek pamięta, że kupił Kapitana Klossa. Partię Domina w rumskim kiosku na dworcu, a Dziesięciu z Wielkiej Ziemi – Nim wstanie świt w gdańskim szpitalu, podczas odwiedzin u leżącej tam babci. Oczywiście komiksy kupowało się też z drugiej ręki – w mojej lokalnej księgarni funkcjonował antykwariat, który był skarbnicą komiksów. Co tydzień pojawiała się kolejna partia używanych tytułów, a wśród nich komiksy Tadeusza Baranowskiego, Żbiki, Klossy, Kleksy, Tytusy, Relaxy, komiksy Wróblewskiego, poszczególne części Ekspedycji. Kupowało się, a potem porównywało swoje zdobycze – czasem satysfakcja szybko ustępowała miejsca dziecięcej zazdrości, kiedy okazywało się, że twój konkurent zdobył coś ciekawszego albo coś, co pierwszy raz widziało się na oczy. Czasem zaskakiwali rodzice, przynosząc do domu jakąś komiksową zdobycz. Wokół poszczególnych tytułów koncentrują się jakieś wspomnienia. U mnie było tak w przypadku Kapitana Żbika. Złotego Mauritiusa (o czym już opowiadałem w książce Polch. Kowal od komiksów) – kiedy mama pojechała do szpitala rodzić brata, ja, pełen niepokoju co do losu ich obojga, zatracałem się w lekturze Kapitana Żbika – ten zeszyt przeczytałem i obejrzałem dokładnie kadr po kadrze z dziesięć razy. Pamięta się też, które komiksy wywarły największe wrażenie. Ile frajdy sprawiło mi przeczytanie pierwszego w moim życiu albumu o Tytusie za sprawą XIV księgi, czy jak pochłaniało się księgę XIII Wyprawę na Wyspy Nonsensu. Potem sięgało się po kolejne albumy i człowiek miał jakieś przekonanie, że kochany Papcio ma wyobraźnię nieposkromioną, nieograniczoną. Pamiętam smutek, jaki towarzyszył mi przy śmierci Ramy, bohatera Ekspedycji, towarzysza Ais, który poświęcił się dla sprawy w Walce o planetę (do dziś słyszę jego myśli: „Muszę odpalić ładunki, zanim spalą mnie te kule. Żegnaj, Ais!”). Pamiętam niedowierzanie, kiedy trzymałem w rękach pierwszy album z przygodami Funky Kovala. To jest naprawdę polski komiks? I tego rodzaju wspomnienia można by oczywiście mnożyć. A ja na koniec przywołam taki powracający sen, który – jak się później okazało dzięki komentarzom w mediach społecznościowych – nie jest odosobniony. Sen wygląda tak, że jesteś w księgarni czy przed kioskiem Ruchu i nerwowo wypatrujesz komiksu bądź gazety z komiksem. Czy ten sen bardziej wyraża ślad dawnej traumy czy jest wyrazem sentymentalizmu, wspomnienia czasów, w których, chociaż ciągle czegoś brakowało, małe rzeczy cieszyły bardziej – a może jedno i drugie – zostawiam już ocenie innych. Bo jeśli chodzi – przenosząc się już na grunt realistyczny – o kompulsywne kupowanie kolejnych wznowień komiksów z przeszłości, które przeczytało się wiele razy, a które często wciąż ma się w swojej kolekcji, to już sprawa jest chyba bardziej oczywista. Dobrze wiemy, że zawarte w nich dodatki stanowią doskonały pretekst do zakupu.

(WO) Doprawdy, co tu napisać, skoro komiks był i jest obecny w moim życiu praktycznie od początku? Czy opisać wrażenie, jakie towarzyszyło mi jako kilkulatkowi, gdy tata przyniósł mój pierwszy komiks, XI księgę z przygodami Tytusa, Romka i A’Tomka, w której chłopacy zajmowali się ochroną zabytków (ojciec był z zawodu historykiem sztuki i… konserwatorem zabytków)? Czy może wspomnieć chwilę, gdy, również tata, czytał mi na głos przy fontannie na bydgoskim placu Teatralnym (wówczas Zjednoczenia) z trudem zdobytego parę chwil wcześniej w legendarnej Księgarni Współczesnej Kajka i Kokosza Skarby Mirmiła? A może skupić się na wycinaniu komiksowych plansz z ostatniej strony „Świata Młodych”? Czy też na moich pierwszych i późniejszych publikacjach poświęconych sztuce komiksu? Nie można zapomnieć o mojej pasji kolekcjonowania, która nasiliła się paradoksalnie w latach komiksowego zastoju, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to stworzyłem pierwszą bibliografię dzieł rysownika Jerzego Wróblewskiego i kiedy jeździłem regularnie na łódzkie konwenty (będące odpowiednikiem dzisiejszego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier), by w świetnej, uroczo kameralnej jeszcze wtedy atmosferze uzupełniać zbiory lub pogadać z podobnymi do mnie wariatami? Doprawdy, gdybym miał skupić się na tych wszystkich „okołokomiksowych” wspomnieniach, powstałaby osobna książka.

Podobnie jak Daniel pamiętam, w jakich okolicznościach trafiła do mnie ta lub tamta pozycja, i to mimo upływu dziesiątek lat, w pamięci mam również emocje, które towarzyszyły pochłanianiu kolejnego Klossa, Kleksa czy Żbika, doprowadzając przez setne może już czytanie danego zeszytu czy albumu do jego zniszczenia, przez co później kolekcja musiała być odnawiana.

Komiksowa pasja jest żywa u mnie do dziś. Wciąż uzupełniam jakieś braki kolekcjonerskie, raz po raz skrobnę jakiś tekst (lub całą książkę – patrz: współpraca z Danielem) na temat tego lub innego autora czy bohatera komiksowego.

Może właśnie dlatego, zamiast zagłębiać się dalej w moje wspomnienia, pozwolę sobie odesłać Was, drodzy czytelnicy, do owych tekstów i książek, w których, mam nadzieję, wyczerpująco przedstawiliśmy z Danielem najbardziej istotne aspekty komiksowego (zwłaszcza rodzimego) podwórka."

Książkę Żyło się kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Żyło się. Lata 80./90. sentymentalnie i refleksyjnie
Daniel Koziarski0
Okładka książki -  Żyło się. Lata 80./90. sentymentalnie i refleksyjnie

Każde pokolenie ma swój alfabet wspomnień Żuliście kiedyś gumę Turbo? Katowaliście joysticki, grając na komputerze w ,,River Raid"? Kolekcjonowaliście...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Niewolnica elfów
Justyna Komuda
Niewolnica elfów
Jak (nie) zostać królową
Katarzyna Redmerska ;
Jak (nie) zostać królową
Lucek
Iwonna Buczkowska ;
Lucek
Mykoła
Michał Gołkowski ;
Mykoła
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Misia i jej mali pacjenci. Sekrety biblioteki
Aniela Cholewińska-Szkolik
Misia i jej mali pacjenci. Sekrety biblioteki
Z pamiętnika jeża Emeryka
Marta Wiktoria Trojanowska ;
Z pamiętnika jeża Emeryka
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Pokaż wszystkie recenzje