Każda noc była naszym świętem. Fragment książki "Powrót do Gruzji"

Data: 2021-02-11 14:35:58 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Ana, Polka kierowana miłością do przystojnego gruzińskiego lekarza Giorgiego, po wielu perypetiach wraz z córkami przenosi się na stałe do Gruzji. Tu układa sobie życie jako szczęśliwa żona ukochanego Gio.

Okazuje się jednak, że w nowej ojczyźnie musi pokonywać kolejne przeciwności, które zsyła jej los. Czy wyzwania związane z prowadzeniem biznesu, bunt starszej córki Niny i tęsknota za utraconą przyjaźnią Timara to jedyne problemy, które Ana będzie musiała rozwiązać?

Niespodziewany wyjazd Giorgiego na granicę z Osetią Południową staje się osią historii, w której Ana, wspólnie z tajemniczym Vano, mierzy się z okrucieństwem Osetyjczyków, do ostatnich kart powieści walcząc o szczęśliwy powrót męża do domu.

Dla Any, znanej już Czytelniczkom bohaterki powieści Gruzińskie wino, powrót do Gruzji okazuje się także odnalezieniem siebie. Nowa ojczyzna, stare przyjaźnie, trudne wybory…

Co przyniesie kaukaski wiatr? Czy zburzy szczęście Any?

Obrazek w treści Każda noc była naszym świętem. Fragment książki "Powrót do Gruzji" [jpg]

Do lektury powieści Anny Pilip Powrót do Gruzji zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment książki tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania kolejnej części: 

CZĘŚĆ PIERWSZA

Raz i dwa, raz i dwa,

Dziewczynka Wojenka na imię ma.

Trzy i cztery, trzy i cztery,

Dziwne ona ma maniery.

Pięć i sześć, pięć i sześć,

Wcale lodów nie chce jeść.

Siedem, osiem, siedem, osiem,

Wciąż o kości tylko prosi.

Dziewięć, dziesięć, dziewięć, dziesięć,

Kto z was kości jej przyniesie?

Może ja, może ty?

Licz od nowa: raz, dwa, trzy.

Lao Che, Wojenka (fragm.)13

Rozdział pierwszy

Ana

Tbilisi, Gruzja, listopad 2019

— Cześć, mamo, jesteśmy! — wykrzyknęła moja starsza córka, rzucając w kąt przedpokoju szkolny plecak.

Westchnęłam ciężko, karcąc ją wzrokiem. Ostatnio mocno się rozbestwiła, naruszając każdą zasadę, którą kiedyś wspólnie ustalałyśmy, a Gio, broniący jej jak tygrys, nie pomagał mi w egzekwowaniu porządku. Od pamiętnej akcji uratowania uszgulskiej krowy, kiedy lody pomiędzy nimi rozpuściły się jak tuszetyjski śnieg w czerwcu, ci dwoje żyli w zadziwiającej komitywie, z której — nie ukrywam — chwilami czułam się nieco wykluczona.

— Daj, ja to wezmę. — Gio podniósł plecak z podłogi i skierował się w stronę pokoju dziewczynek.

Krew we mnie zawrzała.

— O, nie, kochanie. Ninka zaniesie swój plecak sama — wycedziłam przez zęby, próbując zachować spokój, ale w środku narastała we mnie złość na Bogu ducha winnego męża. Czasem miałam wrażenie, że widzi w Ninie swoją tragicznie zmarłą Nanę i dlatego tak jej pobłaża, próbując nadrobić lata spędzone bez rodziny. A na to nie mogłam i nie chciałam pozwolić. Ich dobra relacja była dla mnie bardzo ważna, ale powinna mieć pewne granice, niepodważające mojego autorytetu. „Musimy o tym porozmawiać, kiedy Nina pójdzie spać” — pomyślałam, dopisując kolejny punkt do listy wieczornych tematów

do wspólnego omówienia.

Patrząc na minione miesiące, nie mogłam wyjść z podziwu nad tym, jak wiele wysiłku Gio włożył w ułożenie dobrych relacji z dziewczynkami. Mogłam na niego liczyć, kiedy wraz z jego siostrą, rozkręcając agencję marketingu internetowego TamAna Digitals, siedziałyśmy do późnych godzin nocnych, debatując, ustalając i — prawdziwie po gruzińsku — dochodząc do tych samych wniosków po wielu dyskusjach. Zawoził Ninę do polskiej szkoły, Helę do międzynarodowego przedszkola, a po ciężkim dyżurze dawał dziewczynkom kolację i kładł je do łóżek, nie zapominając o wprowadzeniu ich w arkana gruzińskiej literatury dziecięcej. Oczywiście nie dałby sobie rady sam, na co dzień pomagała nam przyjaciółka Belli — Maka, ale wiedziałam, że cokolwiek by się stało, mój Pan Doktor Straszny czuwa i mnie odciąży. Zupełnie nie jak typowy tutejszy macho, który opiekę nad dziećmi sprowadzał do ich spłodzenia. Dzięki wsparciu Gio każdego dnia zagryzałam zęby i próbowałam sobie poradzić w tej nowej biznesowej rzeczywistości, tak różnej od polskich realiów.

Rozwijanie firmy w Gruzji okazało się ciągiem wyzwań i nieprzewidzianych zdarzeń. Absurd gonił absurd, a wszystko komplikowały niesprecyzowane przepisy i ich różne interpretacje, zależne nie tylko od tego, kto interpretował, ale w jakim był humorze, czy świeciło słońce albo czy był początek miesiąca lub jego koniec.

Bieda panująca w kraju, wrodzone… no, powiedzmy to otwarcie — lenistwo wielu osób oraz brak pomysłów na biznesy nie pomagały nam w rozwoju agencji. Mało kogo stać było na inwestowanie w marketing internetowy, a ci, którzy pieniądze mieli, nie potrzebowali dodatkowej reklamy, by pomnażać swój majątek. Na szczęście jednak, dzięki zagranicznym kontaktom Tam, miałyśmy sporo klientów z Londynu, którzy z chęcią korzystali z niższych stawek oferowanych przez naszą agencję, a i moi polscy znajomi oraz dawni klienci z czasów, kiedy pracowałam jeszcze w domu mediowym, coraz chętniej przesyłali briefy na kolejne kampanie. Okazało się też, że wielu naszych rodaków coraz intensywniej myśli o rozwoju eksportu i wejściu ze swoimi produktami na gruziński rynek. Powszechnie dostępny internet był najłatwiejszym sposobem dotarcia do potencjalnych klientów, poinformowania ich o ofercie, wykreowania popytu. Nasza lokalna wiedza okazała się bezcennym atutem. W ciągu ostatniego roku, z trudem, ale wreszcie udało się więc nam zbudować solidny zespół młodych, zdolnych analityków, grafików i specjalistów od komunikacji, otworzyłyśmy też własne studio fotograficzne i wideo, dzięki czemu zminimalizowałyśmy koszty tworzenia reklam, a firma zaczęła przynosić konkretne zyski. Gorzej, że prawie wszystko było ostatnio na mojej głowie…

Niespodziewanie poczułam na szyi ciepły oddech, a na talii zaciskające się ręce. Znajomy, tak bardzo męski zapach miłości mojego życia wywołał bezwiedny skurcz pożądania, koncentrujący się gdzieś w podbrzuszu. 

Westchnęłam, próbując skupić się na krojeniu czosnku i manifestowaniu lekkiego focha, podkarmionego zmęczeniem i rozdrażnieniem.

— Kotku, nie dąsaj się na Ninkę… i na mnie — wyszeptał mi wprost do ucha, przesuwając władczym gestem dłonie na moje pośladki.

Cała moja złość wyparowała w ułamku sekundy. Drań wiedział, jak mnie podejść, i bez skrupułów to wykorzystywał.

— Gio, tyle razy o tym rozmawialiśmy… — zaczęłam, opierając się dla fasonu, choć najchętniej rzuciłabym w cholerę szykowanie kolacji i zamknęła się z nim w naszej pachnącej jeszcze remontem sypialni.

Odwrócił mnie delikatnie do siebie i utonęłam w uścisku.

— Wiem, wiem… Mam nie pobłażać Nince i stanowić jeden front — uśmiechnął się rozbrajająco — zzz… moja żena — dodał łamaną polszczyzną, sadzając mnie na kuchennym blacie.

— Z mo-ją żo-ną — poprawiłam ze śmiechem, targając mu włosy.

Przycisnął mnie mocniej do siebie, dzięki czemu od razu wyczułam — dosłownie — jego niecne intencje, potęgowane namiętnymi pocałunkami w szyję i niejednoznacznym ruchem dłoni pod moją bluzką. Przymknęłam oczy, czując nadchodzącą falę pożądania.

— Mamo… o, sorry… — Usłyszałam jak przez mgłę, próbując wrócić do rzeczywistości w tempie przystającym szanownej matronie… wróć, matce dwóch córek.

W tym jednej, nieco już uświadomionej w kwestii tego, że dzieci nie znajduje się w kapuście, a relacja między dwojgiem ludzi może przyjmować również wymiar cielesny.

Westchnęłam, pospiesznie zsuwając się z blatu, podczas gdy niezrażona młodzież perorowała dalej, po polsku, żeby ojczyma nie deprymować.

— Bo wiecie, nie przeszkadzajcie sobie, ale, mamo, jest już prawie dwudziesta pierwsza, a Helka zasnęła w opakowaniu na moim łóżku. Ja w sumie trochę już głodna jestem, bo co prawda jadłam coś tam, mama Tiki nas poczęstowała naprawdę re-we-la-cyj-ną czichirtmą, ale wiesz, no… rosnę, nie? No i muszę jeść. No więc może jednak byś zostawiła Gio i ogarnęła się trochę? — rzuciła moja starsza córka jednym tchem, sprawiając, że odechciało mi się amorów na najbliższe… no dobrze, kilkadziesiąt minut.

Gio, usłyszawszy swoje imię, uśmiechnął się pod nosem i wykazał nagłe zainteresowanie zawartością lodówki, najwyraźniej dając sobie czas na ochłonięcie, wsparte chłodem płynącym z nowego sprzętu firmy Electrolux.

Mrożącego całkiem skutecznie, co przetestowałam podczas ostatniej próby przyrządzenia chinkali. Spalonej, jak zwykle. Znaczy rozklapciałej, jeśli miałabym być precyzyjna w zeznaniach. Nawet mrożenie nie pomogło im przybrać właściwej formy.

— Zaraz ogarnę Helkę, niech śpi — powiedziałam, dorzucając czosnek do duszącego się kurczaka. W mgnieniu oka w całym domu zapachniało smakowicie. — Ninka, rozłóż, proszę, talerze i sztućce. Gio, ogarnij napoje — rozdysponowałam zwyczajnym tonem, krojąc płaski chleb na cienkie paski i na powrót wchodząc w rolę perfekcyjnej pani domu.

Dzień jak co dzień. Wieczór jak inne wieczory: spokojny, ciepły, wypełniony miłością. Czy czegoś mi brakowało? Czy mogło mi czegoś brakować? Czy miałam prawo uznać, że czegokolwiek może mi brakować?18

*

Każda noc z Gio była naszym świętem, naszym słodkim oderwaniem się od rzeczywistości. Rozglądając się po tbiliskich ulicach, powiedziałabym, że wcale nie takiej szarej, raczej kolorowej, choć w wielu miejscach biednej. Co noc krzyczałam z rozkoszy, kąsana, drapana i duszona aż do utraty tchu, by móc oddawać mu się cała, z pełnym zaufaniem, że nie zrobi mi nic, co by mogło mnie skrzywdzić. I tylko ślady ukąszeń na plecach i szyi świadczyły o naszych intensywnych nocnych zabawach.

Zaskakiwał mnie. Każdego dnia, każdej nocy poznawałam nowy centymetr jego osobowości, nadal noszącej ślady kul sprzed jedenastu lat. Ale wychodziliśmy z tego, nie rozmowami i rozdrapywaniem ran, lecz pełną ciepła i zwyczajności codziennością. Tak było dobrze.

Wśród wielu wyzwań, które przynosiła nam obojgu praca, byliśmy dla siebie wsparciem. W te wieczory, kiedy z westchnieniem zmęczenia, ale i satysfakcji zamykałam laptopa, a Gio dochodził do siebie po ciężkim dyżurze, siadaliśmy na kanapie z kieliszkami tsinandali w dłoniach i rozmawialiśmy albo przytuleni oglądaliśmy seriale na Netflixie, próbując nadgonić zaległości. Było tak, jak powinno być: spokojnie, domowo, ciepło i miękko.

Otulona bursztynowym światłem spokojnego wieczoru, odpływałam.

Tylko czasem, jak błyskawica, przeszywała mnie ta zła myśl. To ukłucie strachu, przeczucie… Podświadomość dawała znać, że ten stan dany jest nam tylko na chwilę. Że wkrótce zdarzy się coś, co zburzy misternie poukładany przez nas świat. Nie wiedziałam, skąd może przyjść zagrożenie, nie potrafiłam go przewidzieć. W takich chwilach tak bardzo się bałam tego północnego kaukaskiego wiatru…

*

Messenger, grupa: Maja Krasnodębska-Kowalska, Kamila Michalczewska, Sara Krause, Ana Elerdashvili

> Maja Krasnodębska-Kowalska

Hej, ho, witajcie z krainy mlekiem płynącej. Bez miodu i wina. Mlekiem zalanej właściwie, jeśli miałabym być precyzyjna.

> Kama Michalczewska

No hej, Matko Polko Cycata. Jak tam nasz mały książę? Ładną dzisiaj kupkę ogarnął? Nic nie wstawiłaś na Insta…

> Maja Krasnodębska-Kowalska

Weź mnie nie w…… Jeżu, nawet bluzgać przy dziecku nie mogę. Ja juuuuuż niiiiic nie moooogęęęę. Ana, Sara, matki w niedoli, ratujcie, bo zeświruję przez ten baby blues.

> Ana Elerdashvili

Luz-blues. Co się dzieje? Mów prędko, bo ja trzy godziny do przodu, muszę zaraz się kłaść spać, żeby jutro nie wystraszyć potencjalnego klienta. A obiecująco wygląda…

> Kama Michalczewska

Klient? To już doktorek Ci nie wystarcza?

> Ana Elerdashvili

Od doktorka się odczep. Nie klient, tylko spotkanie. Spotkanie obiecująco wygląda. Duży deweloper, apartamenty pod wynajem… No idealnie, można mu kampanijkę pyknąć.

> Kama Michalczewska

Nie rozpędź się w tym pykaniu, kochana…

> Maja Krasnodębska-Kowalska

Ej, zapomniałyście o mnie? Ja tu cieeeerpięęęęę!

> Ana Elerdashvili

Nie zapomniałyśmy, cierp ciało, skoroś chciało. Pisz, co tam u Jana Kowalskiego.

> Maja Krasnodębska-Kowalska

Aaaaaa, ja już nie mogę! Nie śpię, nie jem, bo ten mały cycoholik, syn ojca swego, nie chce wypuścić spomiędzy zębów… pardon, dziąseł, mojego suta! Ja nie wiem, czy tam jakiś magnes ma, czy co? Odłożę na chwilę, zaraz ryk. Smoka nie chce, ryk. Jedynie na rączkach, z cycem w gębie, i tak 24 na dobę. Jestem wrakiem. Przeminęła moja uroda, wyglądam jak cień samej siebie…

> Ana Elerdashvili

Zadumaaaaała się dziewczyna nad swoją urodąąąąą, co tu roooobić Panie Boże, żeby zostać młodąąąą… Tak, tak, Rogucki niezawodny. Posłuchaj sobie w ramach terapii.

A serio — szmatę kup, ja Ci mówię. Znaczy chustę. Na początek ci pasiak styknie, a potem się rozkręcisz, jak Cię znam. Podeślę Ci na priv namiar na moją kumpelkę, uczy motać.

> Kama Michalczewska

Chyba miotać…

> Maja Krasnodębska-Kowalska

Ja Cię, Kama, zaraz miotnę mietłą. Podeślij, Ana, bo ja już tonę i nawet brzytwy w najbliższym otoczeniu nie widzę. 

Książkę Powrót do Gruzji kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Powrót do Gruzji
Anna Pilip2
Okładka książki - Powrót do Gruzji

Ana, Polka kierowana miłością do przystojnego gruzińskiego lekarza Giorgiego, po wielu perypetiach wraz z córkami przenosi się na stałe do Gruzji...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Reklamy