Kazachski kanibal. Fragment książki „Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim"

Data: 2020-12-11 11:04:22 | Ten artykuł przeczytasz w 42 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Koszmarne zbrodnie z sierpem i młotem w tle.

Związek Radziecki miał być rajem na ziemi – równość, dobrobyt i bezpieczeństwo dla każdego obywatela. Jednak próby całkowitego wyeliminowania przestępczości szybko okazały się mrzonką. W ZSRR zdarzały się historie przestępstw tak wielkie lub tak nietypowe, że zapisały się one w annałach tego państwa. Uprowadzenie samolotu przez 11-osobową rodzinę muzyków, zbrodniarka wojenna ukrywająca się przez 35 lat, działający przez wiele lat seryjni mordercy, złodzieje obrazów oraz sprawcy zadziwiającego napadu na bank…

Obrazek w treści Kazachski kanibal. Fragment książki „Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim" [jpg]

Autor książki Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim opisuje w esejach dziesięć frapujących historii, od których trudno się oderwać. Barwne losy ludzi, napięcie niczym w bestsellerowym kryminale, przekonująco ukazane motywy zbrodni i profile psychologiczne zabójców, a także szczegółowo zarysowane tło dziejowe. To opowieści fascynujące i wstrząsające, które pozwalają wejść w skórę zarówno ofiar, jak i ich katów.

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki: 

Szła sama. We mnie wszystko się zagotowało i pobiegłem za nią. Usłyszawszy moje kroki, odwróciła się. Dogoniłem ją, chwyciłem ręką za szyję i pociągnąłem w kierunku wysypiska. Gdy zaczęła stawiać opór, poderżnąłem jej gardło. Następnie piłem jej krew. Od strony wsi Fabryczny nadjechał autobus. Ukryłem się na ziemi obok zabitej kobiety. Leżałem, a ręce mi marzły. Kiedy autobus odjechał, ogrzałem ręce o ciało kobiety, a potem ją rozebrałem i pociąłem. Odkroiłem piersi wraz z paseczkami tłuszczu. Oddzieliłem miednicę i biodra. Te części ciała włożyłem do plecaka i zaniosłem do domu. Część tłuszczu roztopiłem, nasmarowałem solą i jadłem jak słoninę. Jeden raz przepuściłem mięso przez maszynkę do mięsa, nawet zrobiłem sobie pielmieni. Mięso zawsze jadłem sam i nikogo nie częstowałem. Dwa razy smażyłem serce i nerki. Mięso też, ale było twardsze i musiało się długo smażyć we własnym tłuszczu. Mięso tej kobiety jadłem około miesiąca. Pierwszy raz nie było łatwo. Potem się przyzwyczaiłem.

Kazachski kanibal opisuje podczas eksperymentu śledczego swoje pierwsze morderstwo i ucztę

JEDEN SOWIECKI CZŁOWIEK ZJADŁ DRUGIEGO

Radziecki Kazachstan walczył o trzecie miejsce w hierarchii „rodziny braterskiej” republik związkowych z Białoruską SRR. Konkurencja polegała na tym, że choć Białoruś nie obfitowała w ludność czy zasoby, była bardzo rozwinięta przemysłowo. Co więcej, była republiką europejską. Natomiast jeśli brało się pod uwagę zboże i zasoby naturalne (z wyjątkiem wody), to tutaj Kazachstan dysponował całą tablicą Mendelejewa, dzięki czemu wyprzedzał swoją europejską siostrę i pod tym względem konkurował o pozycję z republiką numer dwa Ukrainą. Pierwsze miejsce pod każdym względem należało oczywiście do Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.

Około 60 kilometrów na południowy zachód od kiedyś zielonej (a obecnie bardzo zadymionej) stolicy Kazachskiej SRR Ałma-Aty55 , której nazwa w tłumaczeniu oznacza „ojciec jabłek”, leżała mało interesująca miejscowość Fabryczny (obecnie Kargały), licząca 13 tysięcy mieszkańców, utrzymujących się z pracy w lokalnym zakładzie produkcji tkanin. Z tego miasteczka pochodził kazachski kosmonauta generał lejtnant lotnictwa Tałgat Musabajew – i oto cała jego atrakcyjność. 10 kilometrów dalej znajduje się miasteczko Uzynagasz, z 20 tysiącami mieszkańców.

Koło Fabrycznego, wzdłuż drogi prowadzącej do wsi Majbułak, znajdowało się wysypisko, na którym bardzo lubiły spędzać czas miejscowe dzieci, ponieważ zawsze można było na nim znaleźć coś ciekawego, pobudzającego wyobraźnię. 25 stycznia 1979 roku bawiący się na wysypisku chłopcy zaalarmowali dorosłych, ponieważ zaniepokoiło ich nietypowe znalezisko: odcięta głowa młodej kobiety oraz posiekany tułów z odsłoniętymi żebrami i krwawymi ranami zamiast piersi. Niedaleko leżały oddzielone od tułowia nogi. Dookoła walały się inne kości i kawałki mięsa. Przestraszeni dorośli wezwali milicję.

Na miejsce kaźni przyjechała grupa milicyjna, na której czele stanął pierwszy zastępca szefa milicji obwodu ałmaackiego, pułkownik milicji Iwan Rybałkin. Człowiek o surowym wyrazie twarzy i ciężkim spojrzeniu. Zajmował się głównie zabójstwami i poważnymi kradzieżami. Koledzy nadali mu przezwisko „Łeb”.

Gdy funkcjonariusze przeszukiwali teren, śledczy, najlepsi i najwyżsi rangą milicjanci w rejonie, usiłowali ustalić tożsamość zabitej. Najpierw przejrzeli zgłoszenia o osobach zaginionych w okolicy i to był dobry trop. Okazało się, że znalezione ciało należało do Nadieżdy Andronnikowej, mieszkanki Fabrycznego, skarbniczki lokalnego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Dziewczyny, która wyszła z domu na modlitwę wieczorną i nie wróciła, poszukiwali rodzice.

W ciągu następnych kilku miesięcy na tym cichym, słabo zaludnionym obszarze, wśród stepów i gór pomiędzy Uzynagaszem a Fabrycznym, gdzie czas się zatrzymał, rozegrały się najstraszniejsze wydarzenia w jego historii. Niczym w horrorze w okolicach miast zaczęły ginąć młode kobiety. Znikały w dzień i w nocy ze swoich domów i z dróg. Ich ciała znajdowano zmasakrowane i pocięte na kawałki. Kawałki te wyglądały na nadjedzone.

Z KIM MAMY DO CZYNIENIA?

Zwłoki Andronnikowej, a raczej to, co z nich pozostało, wysłano do ekspertyzy. Podczas narady oficerów milicyjnych wysunięto główną hipotezę: skarbniczka padła ofiarą rozboju. Ktoś wiedział, że ma przy sobie pieniądze wspólnoty, i ją zaatakował, a ciało zmasakrował, żeby zatrzeć ślady. Fakt, że głowa i kończyny, z których można było zdjąć odciski palców ofiary, pozostały stosunkowo nienaruszone, uznano za oznakę zdenerwowania, słabego przygotowania i niewiedzy mordercy. Nie wykluczano też, że ktoś przestraszył napastnika lub napastników. Swoje zrobiły także ptaki i inne zwierzęta. Taka wersja wydarzeń wyglądała najbardziej wiarygodnie.

Inną hipotezą było zabójstwo na tle religijnym. W ZSRR wszystkie religie poza głównymi, takimi jak islam, prawosławie, katolicyzm czy judaizm, a także członkowie stowarzyszeń opierających swoją działalność na wierze w Boga, o którym nikt nie słyszał, określano mianem sekt. Za sekty uważano zrzeszenia, w których zamiast zwykłych modlitw na kolanach praktykowano grupowy śpiew, tańce i rytuały składania jakichkolwiek ofiar. Członkami sekt w Związku Radzieckim byli świadkowie Jehowy, sobotnicy, adwentyści Dnia Siódmego, staroobrzędowcy itp. Powszechnie uważano, że w takich organizacjach panuje despotyzm, a liderzy sekt okradają i wykorzystują seksualnie swoich podwładnych. Dookoła Fabrycznego i Uzynagaszu funkcjonowało kilka takich organizacji. Zatem może to ktoś z członków sekty złożył krwawą ofiarę swojemu bogu lub bogom?

Wyniki sekcji zwłok Andronnikowej bardzo szybko jednak wykazały, że raczej nie chodziło o rozbój, a zwierzęta i ptaki nie były przyczyną stanu, w jakim znaleziono zwłoki. Ciało było pocięte na części, z których ktoś za pomocą bardzo ostrego narzędzia wyciął piersi, duże kawałki mięśni oraz niektóre organy.

Ta ekspertyza zmieniła kierunek śledztwa. Odtąd za podstawową przyjęto wersję, że zabójstwa dokonał ktoś chory psychicznie, prawdopodobnie członek sekty.

W grupie śledczej pojawił się również pomysł, że może ktoś tak pokroił ciało kobiety, żeby potem je zjeść, nie potraktowano tego jednak poważnie.

Był rok 1979. ZSRR wkroczył w okres „budowy rozwiniętego socjalizmu”, zwanego później „Breżniewowską stagnacją”. Okres ten charakteryzowały nuda i brak zmian – przez 15 lat rządził wygodny dla wszystkich frakcji partyjnych i popadający w demencję Breżniew. W tym czasie w Kazachstanie przez 15 lat rządy sprawował jego koleżka Dinmuchamed Kunajew. On też nie był młody. Obaj swoimi ciężkimi twarzami z policzkami opadniętymi do ramion, oczami o pustym wzroku oraz nieśpiesznymi przemowami, podczas których, oddychając, poruszali klatką piersiową ozdobioną kilogramami orderów, reprezentowali swoją epokę – wszystko spokojnie, wszystko stabilnie. Jak zatem w tym błogim czasie socjalistycznej nirwany jeden homo sovieticus mógłby zjeść innego? Ostatni raz coś podobnego miało miejsce w czasie wojny, w oblężonym Leningradzie, kiedy z głodu i zimna wyginęła jedna trzecia trzymilionowego miasta. W czasie blokady oszalali z głodu leningradczycy rzucali się na siebie. No i jeszcze było tak w czasie głodu w latach 1946–1947. Jednak do tych przypadków dochodziło w skrajnych okolicznościach. Masło, mięso, mleko może i były byle jakie, może nie zawsze dostępne w sklepach, ale czasami pojawiały się w zasięgu zwykłych ludzi. Zawsze też funkcjonowały stołówki, gdzie podawano chleb, ziemniaki i makarony. Nie dało się umrzeć z głodu. Skąd zatem miałby się wziąć ludożerca?

Tymczasem doszło do kolejnej tragedii…

Późną nocą 21 kwietnia 1979 roku jedna z mieszkanek Fabrycznego, młoda Anna Legler, powiedziała rodzicom, że wychodzi do znajdującej się tuż obok łaźni, około 25 metrów od domu. Wczesnym rankiem, obudziwszy się, rodzice zgłosili na komisariacie jej zaginięcie.

Zwłoki Anny Legler znaleziono kilkadziesiąt metrów od drogi prowadzącej do łaźni. Miała poderżnięte gardło.

Od łaźni do niewielkiego lasu, gdzie odkryto ciało, prowadził ślad na piasku. Widocznie napastnik unieruchomił ofiarę, a następnie zaciągnął do zagajnika i tam zabił. Tylko dlaczego? Kobieta szła do łaźni, nie miała przy sobie niczego wartościowego. Pozostało zatem zbadać hipotezy o tle religijnym lub miłosnym.

Dwa miesiące po śmierci Anny doszło do kolejnego morderstwa. W nocy z 21 na 22 czerwca, o drugiej nad ranem, tym razem w sąsiadującym z Fabrycznym Uzynagaszu kilku mieszkańców obudził straszny krzyk dobiegający z domu sąsiadów – rodziny Sawielijewów. Po chwili krzyk ucichł. Sąsiedzi, wiedząc, że ostatnio w rejonie było niespokojnie, postanowili nie sprawdzać, co było powodem wrzasku. Po namyśle jednak wezwali milicję.

Kiedy przyjechał radiowóz, w domu panowały cisza i ciemność. Funkcjonariusze zapukali, a gdy nie usłyszeli odpowiedzi, weszli, forsując słabe drzwi. W jednym z pokojów wiejskiego domu znaleźli dwa ciała – gospodynię i jej matkę. Kobiety leżały w swoich łóżkach z poderżniętymi gardłami, z nóg gospodyni wycięto mięśnie. Pościel i podłoga zalane były krwią. Patrol wezwał dyżurną brygadę z posterunku.

Technicy i detektywi rozpoczęli działania: opisywanie miejsca przestępstwa oraz poszukiwanie dowodów. Nagle z szafy sąsiadującego z sypialnią pokoju rozległo się pukanie. Milicjanci chwycili za broń i ostrożnie odtworzyli drzwi. Na stróżów prawa z głębi szafy patrzyło dziecko – Ludmiła Sawielijewa, najmłodsza z domowników. Spała w pokoju obok sypialni mamy i babci, gdy usłyszała hałas, jakby ktoś włamywał się do domu. Instynkt samozachowawczy nakazał jej schować się w szafie i cicho obserwować przez drzwiczki, co się dzieje. Drzwi pomiędzy pokojami nie było. Normalna rzecz na kazachskiej wsi.

Dziewczynka opowiedziała milicjantom przebieg wydarzeń. Przestępca wszedł do domu przez okno. W Kazachstanie latem temperatura sięga 40 stopni Celsjusza, więc domownicy pozostawili je otwarte. Włamywacz nożem zabił najpierw śpiącą babcię, potem mamę, która wcześniej zdążyła się obudzić i krzyknąć. Zszokowani funkcjonariusze usłyszeli od dziecka, że morderca poderżnął kobietom gardła i pił płynącą krew. Najpierw próbował krwi babci, lecz krztusił się, jakby mu nie smakowała. Krew mamy pił dłużej. Następnie odkroił kawałek nogi i zniknął, tak jak przyszedł – przez otwarte okno.

Niektórzy funkcjonariusze myśleli, że dziewczynka pomyliła coś, będąc w szoku, lub po prostu fantazjuje. Przecież w akademiach milicyjnych uczyli się, że małoletni świadkowie mają tendencje do fantazjowania i przypisywania sobie cierpień lub bohaterstwa, które nie miały miejsca. Chcą poczuć się ważni i wartościowi dla dorosłych. Jednak zeznania małego świadka ostatecznie potwierdziło śledztwo. Detektywi w pełni zrozumieli, że mają do czynienia z psychopatą, kanibalem bądź członkiem jakiejś sekty, który w ten sposób składa ofiary bogom lub działa na zlecenie swoich kapłanów.

W obliczu takich okoliczności milicjanci urządzili sobie kwaterę w zakładzie produkcji tkanin w Fabrycznym i tam pracowali nad sprawą.

W ramach śledztwa przeszukiwano dane ośrodków psychiatrycznych obwodu ałmaackiego. Sprawdzano teczki w zakładach karnych, przede wszystkim badano recydywistów, którzy wyszli niedawno na wolność. Rozpoznanie było prowadzone także w miejscach zgromadzeń różnych stowarzyszeń religijnych. Ich członków wzywano na przesłuchania, a miejsca zgromadzeń przeszukiwano. Kontrole były bardzo dokładne, obejmowały nawet zrywanie podłóg, w celu znalezienia jakichkolwiek dowodów zabójstw. Do sekt z zadaniem obserwacji wysyłano agentów milicyjnych podających się za neofitów. W swoich raportach podkreślali oni, że w takich zgromadzeniach uczestniczą głównie młode kobiety. Czasami podczas obrzędów używają zwierzęcej krwi i śpiewają. Opisywano grupowe śpiewy i przemowy kapłanów, podczas których ludzie trzymali się za ręce i drżeli w ekstazie.

Skoncentrowano się na pierwszym zabójstwie.

Jedna z osób mieszkających w pobliskim hotelu pracowniczym słyszała krzyk dobiegający od strony wysypiska. Na wysypisku, tam, gdzie odkryto pierwszą ofiarę, znaleziono srebrny orientalny pierścionek. Zgodnie z kazachskimi tradycjami pierścionki takie nosiły kobiety w celu ochrony przed czarami. Pozostało zagadką, jak Rosjanka Andronnikowa łączyła lokalne stepowe tradycje z wierzeniami adwentystów. Przesłuchano wszystkich znajomych Nadii oraz jej rodziców. Rodzice zeznali, że córka wstąpiła do zboru adwentystów niedawno, niecały roku temu. Zauważyli wówczas zmianę w jej zachowaniu. Stała się cicha, tajemnicza, nerwowa, mogła siedzieć i patrzeć przed siebie godzinami, znikała w nocy, przez cały dzień nosiła chustę. Okazało się także, że Nadieżdę napastował i prześladował młody mężczyzna – Wadim Ziemcow. Kilka razy prosił ją o rękę, ale kobieta zawsze odmawiała. Świadkowie zaznaczali, że wtedy odrzucony Wadim zmienił taktykę. Od kwiatów, listów i prezentów przeszedł do gróźb. Kilkakrotnie pojawiał się obok Nadzieżdy z nożem w ręku.

Ziemcowa zatrzymano i zabrano na przesłuchanie. Blady ze strachu od razu się przyznał:

– Tak, to byłem ja! Ja ją u siebie w domu zabiłem, pociąłem i wyrzuciłem na wysypisko.

Wspaniale! Praca milicji na tym etapie mogła zostać zakończona, materiały należało przekazać do prokuratury.

Jednak śledczym coś nie pasowało. Kto przyznaje się do przestępstwa bez twardych dowodów podczas pierwszego przesłuchania? Przecież za takie morderstwo można stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Co więcej, w czasie eksperymentów śledczych Wadim gubił się w zeznaniach. W jego domu zaś, gdzie kobieta została rzekomo zabita i pocięta na kawałki, nie znaleziono żadnych śladów krwi. A przecież po takim zabójstwie krew musiała lać się strumieniami. Stało się zatem jasne, że podejrzany kłamie.

W celu ustalenia, czy robi to, by kogoś chronić, czy nie, podejrzanego odesłano na badanie psychiatryczne. Tam postawiono diagnozę – schizofrenia. Ziemcow nie miał z zabójstwami nic wspólnego. Wszystko wymyślił, a praca funkcjonariuszy poszła na marne.

W Uzynagaszu i Fabrycznym wybuchła panika. Informacje o mordercy, który atakuje kobiety i włamuje się do domów w środku nocy, spowodowały, że ludzie na widok każdej nowej twarzy reagowali telefonem na milicję. Zdarzył się raz taki przypadek: kucharz z lokalnej knajpy stwierdził, że klienci na uroczystość, którą chcieli przygotować, przynieśli jakieś dziwne mięso56 . Działając pod wpływem plotek o grasującym ludożercy, zadzwonił na milicję z donosem, że to na pewno mięso ludzkie. Goście zostali zatrzymani. Ekspertyza wykazała jednak, że rzekome ludzkie mięso jest zwykłą baraniną niskiej jakości.

Denerwowała się także władza. Sprawę kontrolowało kierownictwo milicyjne republiki, interesowali się nią w KC Partii Komunistycznej Kazachstanu. Brak wyników irytował wysokich funkcjonariuszy. Pułkownika Rybałkina nieraz wzywał do siebie na dywanik Makan Jesbułatów, minister spraw wewnętrznych Kazachskiej SRR i generał major milicji. Choć zwykle nie krzyczał na podwładnych i im nie groził, w tym przypadku wrzaskiem żądał od Rybałkina szybkiego schwytania sprawcy, a za brak wyników mieszał szefa grupy śledczej z błotem. Groził, że z naramienników polecą gwiazdy, a z ramion głowy.

Nieznany psychopata jednak przyczaił się i nie pojawiały się zgłoszenia o nowych zmasakrowanych ciałach. Towarzysz minister i partyjniacy w końcu się uspokoili i zostawili Rybałkina w spokoju.

Praca śledczych wciąż nie dawała oczekiwanych rezultatów. Za mało było poszlak, które mogłyby wskazać tożsamość napastnika.

Stało się tak, że sam znacznie ułatwił sledczym swoje odnalezienie.

KANIBAL

Wieczorem 17 grudnia w Uzynagaszu na miejscowy posterunek milicji wpadła grupa dziwnie wyglądających obywateli. Jak na zimową porę byli ubrani zbyt lekko: mieli na sobie same koszule i czapki, a jeden tylko majtki i kurtkę. Niektórzy wyglądali na poplamionych krwią. Z przerażeniem w oczach krzyczeli, że w domu miejscowego Nikołaja Dżumagalijewa gospodarz tnie na kawałki kobietę.

Zaczęło się podobno tak: „Siedzieliśmy, piliśmy, a on zapytał: »A pokazać wam coś fajnego?«. I wyszedł. Po chwili przyniósł na tacy głowę jednej z dziewczyn, z którą jeszcze kilka minut wcześniej piliśmy”. Głowa miała wysunięty język i straszne, krwawe oczy. Zgłaszający rzekomo właśnie stamtąd uciekli.

Jako że od całej grupy mocno czuć było alkohol, milicjanci nie uwierzyli w ich zeznania. Znali Kolkę Dżumagalijewa w sierpniu tego samego roku podczas libacji chciał się popisać przed kolegami i zdjął ze ściany nabitą strzelbę, nieumyślnie nacisnął spust i zabił jednego z gości. Jednak to był wypadek. Mimo że najpierw zakopał strzelbę i uciekł, po kilku godzinach wrócił i sam zgłosił się na komisariat. Sąd potraktował niekaranego pracującego młodego człowieka łagodnie i za nieumyślne spowodowanie śmierci dostał on cztery i pół roku w zawieszeniu. W listopadzie wrócił do domu. Obecnie pracował jako strażak. „To dobry chłopak, a wy tu mówicie, że on babę tnie u siebie i przynosi jej głowę na tacy gościom?! Co wy za chemię pijecie?!” – naśmiewali się.

Jednak do wskazanego domu wysłano patrol. W środku świeciła się żarówka, było cicho. Funkcjonariusze zapukali do drzwi, a gospodarz im otworzył. To, co zobaczyli, było jak wyciągnięte prosto z jakiegoś koszmaru.

Przed nimi stał dobrze zbudowany młody mężczyzna. Całkiem nagi. Był od stóp do głów wymazany krwią i szeroko się uśmiechał. W ręce trzymał czerwoną siekierę, na której wisiały kawałki narządów. Popatrzył wyłupiastymi oczami na milicjantów i zaśmiał się głośno. Nagle kopnął jednego z funkcjonariuszy i rzucił się do ucieczki w ciemność. Gdy milicjanci doszli do siebie, ruszyli w pościg, oddali kilka strzałów ze swojej broni służbowej, Dżumagalijew jednak zdołał im umknąć.

Patrol wszedł do domu Nikołaja. Kuchnia i salon były zachlapane krwią. Na podłodze znajdowały się: odcięta ludzka stopa, dłonie, ręce, kobieca głowa. Pijani goście nie kłamali. Tu naprawdę zabito i poćwiartowano człowieka. I to niejednego. W kuchni znaleziono beczkę z solonym ludzkim mięsem wraz ze skórą, kośćmi i kończynami z paznokciami.

Kierownictwo milicyjne po tym, jak otrzymało raport od patrolu, przypomniało sobie o nie tak dawnych zabójstwach kobiet oraz pociętych kobiecych ciałach. Zatarli ręce: „To nasz kanibal się znalazł! Mamy go! Długo sobie nagi w grudniowym mrozie po kazachskich stepach nie pobiega”.

W ciągu kilku godzin mały Uzynagasz zaczął przypominać miasto w trakcie stanu wojennego. Ulice wypełniły się żołnierzami, wojskowymi pojazdami i patrolami milicji, a w powietrzu krążyły śmigłowce. Mieszkańcom zabroniono wychodzenia z domów. Wszyscy szukali Dżumagalijewa.

Ustalono, że na obrzeżach miejscowości w prywatnym domu mieszka krewna poszukiwanego. Ten dom należało przeszukać. Milicja udała się do obywatelki i już w progu zapytała:

– No, gdzie Nikołaj?

Gospodyni nie odpowiedziała, tylko mamrotała coś pod nosem.

Zaczęło się przeszukanie. Trwało ono kilka godzin, ale nigdzie nie było śladów podejrzanego. Zauważono jednak pewien szczegół. Podłoga w domu była stara, zgniła, skrzypiąca. Wbite w nią gwoździe zardzewiały. Ale w jednym miejscu gwoździe błyszczały nowością. Gdy zdjęto w tym miejscu podłogę, wyciągnięto czystego i przebranego w ciepłe ubrania Nikołaja. Leżał pomiędzy ziemią a deskami podłogowymi. Skuto go i zabrano na posterunek.

Podczas przesłuchania opowiedział swoją historię. Przyznał się do zarzuconych mu zabójstw. Od jego odpowiedzi na pytania, dlaczego zabijał, masakrował i jadł kobiety, krew stygła w żyłach. Uśmiechał się przy tym, jakby był z siebie bardzo dumny.

Nikołaj Jespolowicz Dżumagalijew urodził się w Uzynagaszu 15 listopada 1952 roku. Słowiańskie imię i kazachskie nazwisko były wynikiem małżeństwa Kazacha i Białorusinki. Nikołaj przyszedł na świat jako trzecie dziecko w rodzinie. Miał dwie starsze siostry: Galinę, Zoję, oraz jedną młodszą: Katerinę. W jego dzieciństwie nie wydarzyło się nic niezwykłego. Uczył się w technikum kolejowym i zdał maturę. Po technikum, jak wszyscy, trafił na dwa lata do wojska. Służył w wojskach chemicznych w Uzbekistanie, w jednym z najstarszych miast świata i perełce radzieckiej Azji Środkowej – Samarkandzie. Potem los rzucił go bliżej domu, pod kazachskie miasteczko Otar, w pobliżu Ałma-Aty, gdzie kontynuował służbę.

Z wojska Dżumagalijew wyszedł w 1975 roku. W ciągu trzech następnych lat często zmieniał pracę i odwiedził prawie cały ZSRR – od Murmańska przy granicy fińskiej do Czukotki nad Oceanem Spokojnym. Był marynarzem, kierowcą ciężarówki, operatorem buldożera, elektrykiem. Później próbował dostać się na studia do Kazachskiego Państwowego Uniwersytetu im. Siergieja Kirowa w Ałma-Acie. Bez sukcesu. W 1978 roku, nie zdawszy egzaminów wstępnych na stołeczną uczelnię, wrócił do ojczystego Uzynagaszu i tam znalazł pracę w straży pożarnej. To było rok przed pierwszym zabójstwem. Myśli o kobietach dręczyły go już od dawna. Jednak nie takie, jakie zwykle miewają młodzi mężczyźni.

Nie można powiedzieć, że Dżumagalijew – jak to zwykle bywa w przypadku psychopatów czy maniaków – nie miał powodzenia u kobiet, miał problemy z potencją, cierpiał przez rówieśników czy doświadczył trudnego dzieciństwa. Wręcz przeciwnie. Był pewny siebie, silny, a gdy patrzyło się na jego twarz, można było uznać, że odziedziczył on najlepsze rysy po azjatyckim ojcu i europejskiej matce. Dosłownie tryskał męską energią, a kobiety takiemu mężczyźnie nie odmawiały. Szkopuł w tym, że Nikołaj znajdował się pod wpływem religijnego i konserwatywnego ojca, z którym razem studiował Koran oraz podstawy islamu. Ojciec przekonywał syna, że kobieta powinna być cichą gospodynią, we wszystkim zgadzać się z mężem, nie podnosić wzroku i skromnie się ubierać. Do jej zajęć powinno należeć sprzątanie domu, dbanie o męża i dzieci. Stosunki z mężczyzną może odbywać tylko po ślubie i jedynie w celu płodzenia potomstwa. Mały Kolia słuchał swojego ojca i wszystko przyswajał. Światopogląd miał więc fanatyczny.

Jego poglądy na kwestię kobiet bardzo różniły się od rzeczywistości radzieckiej. Komunizm bowiem zachęcał kobiety do „budowania socjalizmu” oraz porzucenia „kuchennego niewolnictwa”. Stawiał kobiety na równi z mężczyznami. Zamiast siedzieć w domu, kobiety garnęły się do pracy i robienia kariery, studiowały na uczelniach, nie śpieszyły się z wyjściem za mąż i rodzeniem dzieci. Co więcej, młode kobiety chciały poznać wszystkie radości życia, w tym imprezy oraz miłość rówieśników. Nikołaj szczególnie brzydził się tą – jak to interpretował kobiecą niewiernością i rozwiązłością, fizycznymi przejawami pragnienia bez zobowiązań. Nie tylko spotykały się one bowiem z mężczyznami, lecz niektóre nawet z kilkoma naraz!

Nikołaj bywał w związkach z kobietami, ale nie w takich, jakimi je sobie wyobrażał. Chciał mieć u swego boku cichą, skromną towarzyszkę życia, ale zamiast wierności i romantyzmu otrzymywał same szybkie numerki. Przy próbie przeniesienia relacji na poważniejszy poziom dostawał kosza. Jedna oświadczyła, że go nie kocha, poza tym jest mężatką, a z nim związała się tylko po to, by ubarwić sobie szare życie, które wiodła u boku grubego, nieciekawego już dla niej męża. Niedługo po rozstaniu zaczął też odczuwać świąd w kroczu. Zaniepokoiło go to. Udał się do szpitala, a tam okazało się, że któraś z licznych kochanek „nagrodziła” go kiłą oraz rzęsistkowicą. Odczuł te dolegliwości jako cios – nomen omen – poniżej pasa, co zniechęciło go do płci pięknej. Uznał, że wszystkie nieszczęścia pochodzą od bab! Choroby, wojny, alkoholizm, narkomania, przestępstwa! Nikołaj wypielęgnował w sobie szczególną nienawiść do kobiet o słowiańskiej urodzie. Do blondynek z niebieskimi oczami, dbających o figurę, nieśpieszących się do wyjścia za mąż, robiących karierę, studiujących, lubiących imprezy, mężczyzn i alkohol. To dlatego, że słowiańskie przedstawicielki zachodnich republik ZSRR były zasadniczo bardziej otwarte na swobodne kontakty niż dziewczyny z republik południowych, gdzie nadal panowały dość konserwatywne zwyczaje.

Na temat kobiet, oprócz tego, że powinny siedzieć przy garach, nie wychodzić z domu oraz bez przerwy rodzić dzieci, Nikołaj uważał, że są one czymś w rodzaju podczłowieka, który obecnie pcha się do władzy nad całą ludzkością. Taką możliwość daje im obecny system, który traktuje samice na równi z samcami. Jednak nie taki był zamysł natury. Matriarchat to dżuma ludzkości, a równouprawnienie przynosi wstyd mężczyznom! Trzeba zatem, żeby ktoś pokazał samicom, gdzie ich miejsce.

Dodatkowo, poza religijnym ojcem, na małego Kolę znaczący wpływ miał również jego niezwykły dziadek. Staruszek czytał z wnukiem książki o okultyzmie, czarnej magii, magicznych płynach przygotowanych na bazie krwi i ludzkich wnętrzności oraz przekonywał Nikołaja, że Dżumagalijewowie są potomkami samego Czyngis-chana, że tkwi w nich wielka siła! Aby ją obudzić, trzeba – zgodnie z przekazem płynącym z lektury – pić krew wrogów, jeść ich mięso oraz składać z nich ofiary… Oprócz pragnienia uzdrowienia społeczeństwa w Nikołaju kiełkowała chęć posiadania owej nadludzkiej mocy. Fakt, że każdej ofierze podrzynał gardło, był efektem wpływu dziadka, który czytał wnuczkowi, że jeśli poderżnie się młodej kobiecie gardło, można zobaczyć, jak odlatuje jej dusza.

Do pierwszego morderstwa ludożerca, któremu w milicji nadano ksywkę „Żelazny Kłyk”, ponieważ miał stalowy ząb,wewnętrznie długo dojrzewał. Nie miał jednak szczególnego planu. Hodowana przez kilka lat nienawiść do kobiet eksplodowała nagle i przypadkowo uderzyła w Andronnikową. Gdy Dżumagalijew spotkał ją na drodze, uznał, że już najwyższy czas zacząć odnowę ludzkości!

Następnie przyszła kolej na Annę, gdy ta wracała do domu z łaźni. Potem na rodzinę Sawielijewów. Dżumagalijew zapytany, kogo zamknął w beczce, odpowiedział, że niejaką Walentynę. Z jego słów wynikało, że zabił ją 27 lipca. Jego ówczesna kochanka Tatiana powiedziała mu, że podejrzewa ich wspólną koleżankę Walentynę o kradzież kilku swoich błyskotek i że zawiadomiła o tym milicję. Dżumagalijew uznał, że Tania postąpiła niemądrze i kazał jej zaprosić Walentynę do siebie na imprezkę, a on to załatwi. Kiedy Walia przyszła, a Tania wraz z siostrą Dżumagalijewa Zoją się oddaliły, przystojniak uwiódł gościa i znaleźli się w łóżku. W trakcie aktu miłosnego przestraszyli się, że w takiej jednoznacznej sytuacji może zastać ich Tania, i przenieśli się do stodoły obok. Przenieśli się jak w romantycznej powieści – umięśniony Nikołaj przeniósł nagą i płonącą namiętnością, owiniętą w prześcieradło Walę na rękach i rzucił na świeżo skoszoną trawę. Tam kontynuowali akt miłosny, aż Nikołaj poczuł ogromną chęć, by udusić jęczącą pod nim kobietę. Czego dokonał. Kiedy Walentyna przestała dawać oznaki życia, poderżnął jej gardło. Nie zobaczył jednak odlatującego ducha. Mimo to zaczął pić jej krew. Pragnienie krwi zaspokajał równocześnie z innym pragnieniem, kontynuując akt seksualny z nieżywą Walą. Po wszystkim Nikołaj pociął jej ciało. Część zwłok Walentyny zasolił w beczce, a część zakopał w ogrodzie.

Tymczasowy kres zabójstwom położył wypadek ze strzelbą, aresztowanie, sąd i warunkowe skazanie Dżumagalijewa za nieumyślne spowodowanie śmierci. Po powrocie „Żelazny Kłyk” znów wziął się za oczyszczanie społeczeństwa. Ostatecznie twierdził, że zabił 9 kobiet. Sam tłumaczył te zabójstwa tak, że po pierwsze zaspokajał swój popęd płciowy. Po drugie czuł pociąg do kobiecego ciała w tym sensie, że chciał poznać je w pełni, aby lepiej dokonywać swojej zemsty za to, że łamią prawo natury, bo mężczyzna powinien stać wyżej od kobiety w każdej dziedzinie, a rzeczywistość jest inna. Niektóre morderstwa odbyły się na okrągłe daty. Jedną zabił w rocznicę śmierci babci, a kolejną (inną niż ta, która niby okradła jego kochankę) 13 grudnia 1980 roku, w dzień setnej rocznicy urodzin dziadka. Przydając okultyzmu owym zabójstwom, mówił o jakieś książce Czarna mgła, w której napisane jest, że kobiety starożytnych Germanów piły krew, żeby widzieć przeszłość.

Ostatnią ofiarą okazała się Zoja Kaszyna. Nikołaj zaprosił ją wraz z kolegami i koleżankami na imprezę. Podczas libacji znalazł się z Kaszyną w łóżku. W sypialni, gdy zaproszeni spożywali alkohol, zabił ją, pociął i wyniósł głowę na tacy gościom.

KARA

Kodeksy karne wszystkich republik radzieckich przewidywały karę śmierci. Rozstrzelanym w ZSRR można było zostać za, między innym: zdradę ojczyzny, szpiegostwo, zabójstwo przedstawiciela władzy, bandytyzm, dywersję, fałszerstwo, dezorganizację pracy zakładów karnych, wymianę waluty, kradzież w szczególnie wielkich rozmiarach, łapówkarstwo, gwałt, porwanie samolotu. W czasie wojny kara śmierci była przewidziana także za: uchylanie się od mobilizacji, odmowę wykonania rozkazu, napad na dowódcę, dezercję, pozostawienie broni wrogowi, dobrowolne poddanie się, naruszenie zasad służby wartowniczej, nadużycie władzy albo bezczynność władzy, opuszczenie przez kapitana tonącego okrętu, maruderstwo, przemoc wobec cywilów, odmowę użycia broni. Zarówno w Kazachskiej SRR, jak i w pozostałych republikach związkowych za zabójstwo z premedytacją przy okolicznościach obciążających groziło rozstrzelanie. Dżumagalijew miał stanąć pod murem.

Postępowanie toczyło się przez rok. Po odkryciu, kto, a przede wszystkim dlaczego zabił ich ukochanych, krewni ofiar oraz cała społeczność lokalna domagali się dla kanibala z Uzynagaszu piwnicy dla skazanych na karę śmierci.

Na marne.

Opowieści „Żelaznego Kłyka” spowodowały, że odesłano go do Moskwy na badania psychiatryczne. Trafił do głównego radzieckiego ośrodka psychiatrii represywnej – do Instytutu Psychiatrii Sądowej im. Władimira Serbskiego. To właśnie tam dysydentom politycznym, którzy odważyli się krytykować system radziecki (urzędników piastujących swoje stanowiska przez długie lata, bezalternatywne wybory, system jednopartyjny, cenzurę itp.), stawiano diagnozę „wolno postępującej schizofrenii” i leczono zastrzykami sprawiającymi okropny ból oraz skutkującymi otępieniem. Pomiędzy zastrzykami stosowano postępowe metody medyczne w postaci leczenia prądem oraz zanurzania w wannie wypełnionej lodem, by mózg „wrócił na miejsce”, a zagraniczne głupoty o tzw. rzeczywistych demokracjach i wolności słowa opuściły głowę chorego. Lekarzom tego zakładu „medycznego” diagnozy dla poszczególnych osób podpowiadali funkcjonariusze KGB, a psychiatrów, którzy odważyli się mieć odrębne zdanie niż ich koledzy, zwalniano.

Po szeregu badań Dżumagalijew został uznany za niepoczytalnego. Władza miała w tym interes – w postępowym społeczeństwie radzieckim nie mogło być kanibali.

Dnia 3 grudnia 1981 roku rozpoczął się proces przeciwko kazachskiemu ludożercy. Sędzią przewodniczącym była kobieta. „Żelazny Kłyk”, który na sumieniu miał życie co najmniej 9 kobiet, został skazany na… przymusowe leczenie. Nikołaj Dżumagalijew trafił do zamkniętego ośrodka psychiatrycznego bliżej ojczystego Kazachstanu, w słonecznym Taszkiencie.

Los bywa przewrotny. W tym samym czasie w radzieckiej Mołdawii kobiety zabijał maniak Aleksander Skrynnik. Od umięśnionego przystojniaka Dżumagalijewa odróżniał go brak zainteresowania u płci pięknej. Uważał siebie za nieudacznika i zazdrościł tym, którzy mieli powodzenie. Porażki na froncie miłosnym spowodowały wybuch nienawiści do wszystkich kobiet. Tak jak Dżumagalijew Skrynnik nie poprzestawał na zabijaniu ślicznotek – on kroił je na kawałki. Ich narządy odsyłał do swojego znajomego Fiodosa Głucharjewa, który kiedyś nieostrożnie pochwalił się przed Skrynnikiem, ile kobiet miał „na liczniku”. Skrynnik, ze swoim znacznie skromniejszym miłosnym wynikiem, wpadł z tego powodu w szał. W ten sposób chciał pokazać casanovie, że też coś potrafi. Gdy podczas kolejnego usiłowania zabójstwa maniak z Mołdawii popełnił błąd, został złapany. Zdążył zabić trzy osoby. Jednak w odróżnieniu od kazachskiego „kolegi”, Aleksandra Skrynnika w 1981 roku rozstrzelano. Nikołaj zaś nadal żył, choć w zamkniętym ośrodku. Bywa i tak…

Minęło osiem długich lat przymusowego leczenia kazachskiego kanibala w szpitalu psychiatrycznym. Nadszedł sierpień 1989 roku – obrzydliwy okres w historii ZSRR, z którym kojarzymy przede wszystkim Michaiła Gorbaczowa.

Jego epoka zaczęła się 10 marca 1985 roku, kiedy umarł kolejny sekretarz generalny KC KPZR, przewodniczący Prezydium Rady Najwyższej ZSRR, 73-letni Konstantin Czernienko – przedstawiciel tak zwanego klanu dniepropietrowskiego, „kremlowskiej gerontokracji”, jeden z ostatnich żubrów gwardii Breżniewowskiej, której czas dobiegał końca. Czernienko był trzecim i ostatnim spośród radzieckich  przywódców, którzy umarli jeden po drugim w ciągu zaledwie trzech lat. Kraj pożegnał się z nim żartami: „Towarzysze, będziecie się śmiać, ale Czernienko też umarł” oraz „Ma pan przepustkę na pogrzeb? Mam abonament”. Dzieci na ulicach cieszyły się, że ogłoszono kolejną kilkudniową żałobę narodową i nie trzeba było iść do szkoły: „Hura! Znów umarł gensek!”.

Po pogrzebie Czernienki na czele partii i u steru państwa stanął przedstawiciel klanu stawropolskiego, lider zwolenników reformowania ZSRR, 54-letni Gorbaczow. Będąc na najwyższym stanowisku partyjnym, podczas kwietniowego plenum KC KPZR w 1985 roku ogłosił, że koniecznie trzeba przebudować cały system w ramach socjalistycznego rozwoju kraju. Leksykon polityczny wzbogacił się wówczas o nowe słowo: „pieriestrojka”, czyli ‘przebudowa’. Obok podstawowych cech zaprezentowanej polityki przebudowy, takich jak „demokratyzacja” społeczeństwa oraz „przyspieszenie” postępu, ogłoszono politykę głasnosti, czyli jawności. Nie będzie więcej ukrywania przed ludem prawdy! Niech znają fakty! Niech rozpocznie się dyskusja!

Inaczej mówiąc, zawieszono cenzurę, można było zatem mówić o obecnej sytuacji w kraju oraz o własnej historii, dopuszczalna stała się krytyka władzy. Sam Gorbaczow dawał przykład otwartości, spontanicznie wychodząc do ludzi i rozmawiając z nimi. W maju 1985 roku, podczas swojej pierwszej delegacji na stanowisku sekretarza generalnego w Leningradzie, nieplanowo wyszedł z samochodu do zwykłych ludzi. Obywatele radzieccy nie byli przyzwyczajeni do takiego zachowania pierwszego dostojnika partii oraz państwa. Przez ostatnich kilka lat widzieli za sterami ZSRR jedynie chorych staruszków z demencją, co do których nie było wiadomo, czy są w ogóle przytomni. Otaczający Michaiła Siergiejewicza leningradczycy prosili: „Niech pan tylko będzie bliżej ludu”, a on odpowiedział z uśmiechem: „No jak, jeszcze bliżej?”. Tłum żart docenił i się zaśmiał. Niby dobrze. Organizatorzy jawności zapomnieli jednak, że podstawę istnienia ZSRR stanowił strach przed reżimem.

Euforia oraz nadzieja wiązane z nowym, młodym gensekiem szybko zmieniły się w apatię i nienawiść do „Garbacza”. Niespodziewanie okazało się, że w porównaniu z resztą świata człowiek radziecki żyje biednie i jest zacofany. Że cała historia ZSRR, ubarwiona osiągnięciami oraz czynami bohaterskimi ku chwale całej ludzkości, stanowiła jedno wielkie kłamstwo. Że ZSRR to nie postępowe społeczeństwo, lecz krwawa tyrania. Kołchozy to nie postępowa oraz sprawiedliwa organizacja rolnictwa, lecz zalegalizowane niewolnictwo. Że na Zachodzie wszystko jest lepsze, a w Kraju Rad – gorsze. Że ZSRR funduje góry broni różnym dyktatorom, wydaje miliardy rubli na pomoc państwom trzeciego świata, na utrzymanie partii komunistycznych na całym świecie oraz na wykarmienie gigantycznej armii i aparatu represji, gdy w tym samym czasie w Moskwie nie ma już nawet ziemniaków.

Okazało się, że Kraj Rad nie był „związkiem niezłomnym”, a zamieszkujące go narody nie były jedną, wielką, kochającą się rodziną. W rzeczywistości nienawidziły się nawzajem, o czym świadczą pogromy pod koniec lat 80. w Jakucji, Kazachstanie, Uzbekistanie, Abchazji, Kirgistanie, Osetii, podczas których nieraz można było usłyszeć: „Bij Żydów!”, „Śmierć Moskalom!”, „Tnij ciapatych!”, a nawet regularne wojny, jak na przykład w 1991 roku pomiędzy radziecką Armenią i radzieckim Azerbejdżanem. Radzieckie kraje nadbałtyckie przypomniały sobie, że 40 lat temu były niezależnymi europejskimi państwami i teraz dążyły do obalenia moskiewskich satrapów.

Dzięki polityce jawności radzieccy obywatele dowiedzieli się, że w ich socjalistycznym raju istnieją: prostytutki walutowe, które zarabiają za noc więcej niż robotnik w fabryce za miesiąc, bezdomne dzieci, menele, AIDS, narkomani oraz przestępczość zorganizowana, która wszystko kontroluje i współpracuje z partyjniakami oraz organami ścigania. Wyszło na jaw, jak dzikie i rozpite jest w rzeczywistości społeczeństwo radzieckie. Pisano o łapówkarzach we władzy, w partii, w milicji, w armii. Rozpisywano się także o licznych gwałcicielach, pedofilach, mordercach i maniakach.

Ogólna atmosfera w kraju powodowała spadek poczucia odpowiedzialności oraz praworządności u ludzi. W umysłach ludzi radzieckich dominowało poczucie apatii, obojętności i desperacji. Milicja, lekarze, KGB, wojskowi, urzędnicy, nauczyciele i inni zamiast traktować rzetelnie swoje obowiązki, zastanawiali się, jak zarobić, oraz zajmowali się własnymi interesami, mając wszystko inne w głębokim poważaniu.

Ten chaos wpłynął również na historię kanibala z Uzynagaszu. Po latach faszerowania go psychotropami lekarze ogłosili, że kazachski kanibal wydobrzeje i niedługo będzie mógł żyć wśród normalnych ludzi. Postanowiono przenieść Dżumagalijewa z zamkniętego ośrodka do szpitala o mniejszym rygorze. Ponieważ uważano, że morderca kanibal prawie wyzdrowiał, transportowano go zwykłym samochodem w towarzystwie chudziutkiej sanitariuszki oraz młodego studenta praktykanta…

Był 27 sierpnia 1989 roku. Nie wiadomo, czy Dżumagalijew planował ucieczkę i czekał na taką właśnie możliwość od ośmiu lat, w każdym razie skorzystał z niej w pełni. Instynktownie poczuł, że nadeszła właściwa chwila. Kilkoma uderzeniami w twarz szybko obezwładnił sanitariuszkę i studenta i wyskoczył z jadącego samochodu, po czym zniknął wśród taszkienckich ulic.

Jakiś czas później w dalekiej od Uzbekistanu Moskwie w prasie, której polityka jawności dała swobodę działania i której milicja za wynagrodzenie sprzedawała gorące materiały, pojawił się artykuł pod tytułem Ludożerca w Moskwie!

LUDOŻERCA W MOSKWIE!

Na Poczcie Centralnej w Moskwie panował dzień jak co dzień. Pracownicy za pomocą maszyn segregowali listy i oddzielnie gromadzili te, które nie nadawały się do wysyłki, ponieważ miały niepełny adres, zły kod pocztowy lub były nieopłacone – bez znaczków bądź ze znaczkami na niewystarczającą kwotę. Takie, zgodnie z instrukcją, odsyłano do nadawcy. Jakiś gamoń, który chciał wysłać list z Moskwy do stolicy Kazachskiej SRR Ałma-Aty, na ulicę Dżambuła 13, nakleił za mało znaczków. Mało tego, ów gamoń nie napisał adresu zwrotnego, a jedynie swoje imię i nazwisko. Takie listy z poczty trafiały do milicji, żeby w miarę możliwości ustalić, gdzie mieszka nadawca, przekazać mu niewysłaną kopertę lub zbadać, czy nie jest to jakaś podejrzana korespondencja, skoro nadawca nie chce podać swojego adresu.

Kiedy milicjanci dowiedzieli się, kim jest nadawca, list pojechał z kurierem do centrali MSW ZSRR, na ulicę Żytną, do ekspertyzy grafologicznej. W miejscu, w którym powinien znajdować się adres nadawcy, widniało imię poszukiwanego w całym Związku Radzieckim mordercy Nikołaja Dżumagalijewa. Napisał on brązowym ołówkiem na kartce ze szkolnego zeszytu krótki tekst do krewnego. Ludożerca witał wszystkich, wysyłał pozdrowienia, podziwiał piękno stolicy oraz moskiewskich kobiet: Nie będzie mnie przez dłuższy czas. Tu są takie piękne kobiety. Gdy jedna czy dwie znikną, nikt się nie zorientuje. Ekspertyza grafologiczna potwierdziła, że tekst został napisany przez kazachskiego kanibala.

Informacja z rąk skorumpowanych milicjantów trafiła do dziennikarzy, a oni już się postarali, żeby o „Żelaznym Kłyku” dowiedziała się cała Moskwa. Pisano, że Dżumagalijewa widziano w konkretnych miejscach, zakładno, które z ofiar moskiewskich bandytów mogło paść ofiarą kazachskiego kanibala. Opanowani strachem moskwianie, tak samo jak kiedyś mieszkańcy Uzyngaszu oraz Fabrycznego, nie wypuszczali bez opieki swoich córek, dziewczyn i żon. Mieszkające w Moskwie osoby pochodzenia turkijskiego – Kazachowie, Tatarzy, Kirgizi – przeżyły wiele nieprzyjemnych chwil, ponieważ czujni moskwianie wzywali na ich widok milicję, myśląc, że któryś z nich to ludożerca.

Wszystkie siły, które zostały skierowane do poszukiwania psychopaty, kiedy uciekł w Taszkiencie – tysiące milicjantów i żołnierzy z psami oraz śmigłowcami, a nawet ochotnicy z lotniami, którzy przeszukiwali wsie, góry i stepy w pogranicznym obszarze Kazachstanu, Kirgistanu oraz Uzbekistanu, ponieważ zgodnie z logiką tam należało szukać Dżumagalijewa, o czym też pisała lokalna prasa – zostały odwołane. Ludożercy szukano teraz w stolicy.

Pomylono się.

Właśnie na to, że będą go szukać w Moskwie, liczył „Żelazny Kłyk”. Żeby zmylić wszystkich, poprosił znajomego, który udawał się do stolicy, by wysłał stamtąd do Kazachstanu napisany przez niego list. Liczył, że jego imię i nazwisko zostanie zauważone. Miał fart. Tak się właśnie stało. W rzeczywistości po ucieczce z Taszkientu daleko nie zawędrował, ukrywał się w górach. Żył jak dzikus – zbierał rośliny, grzyby, polował na zwierzęta, kradł, czasami wymieniał z lokalną ludnością dziczyznę i lecznicze zioła na gotowe jedzenie, ciepłe ubranie i inne przedmioty. Nieraz ukrywał się w krzakach przed latającymi po niebie śmigłowcami i lotniami, uciekał przed szukającymi go żołnierzami. Teraz prześladowcy skoncetrowali się na innym, znajdującym bardzo daleko, miejscu. Mógł z większym spokojem przebywać w górach.

Jak długo jednak może wytrzymać człowiek w takich warunkach? Nikołaj miał dość po dwóch latach. W kwietniu 1991 roku stwierdził, że wystarczy już głodu i chłodu. Postanowił dać się złapać na niewielkiej kradzieży i trafić do więzienia, gdzie będzie mógł się wyspać, umyć i najeść. W więzieniu także mógł przeczekać, dopóki poszukiwania nie ustaną i wszyscy o nim nie zapomną.

Przystąpił do realizacji swojego planu w uzbeckim mieście Fergana. Tam w obecności pastucha spróbował ukraść owce i dał się złapać lokalnej milicji. W areszcie śledczym udawał, że jest Chińczykiem, przyznawał się do kradzieży, ale nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego nie zna chińskiego ani jak trafił do Uzbeckiej SRR. Uzbeccy milicjanci wsadzili Dżumagalijewa do celi i nadali do Moskwy wiadomość z pytaniem, co robić z dziwnym obywatelem Chińskiej Republiki Ludowej. Przypuszczali, że to jakiś poszukiwany zbieg, ponieważ był dość podejrzany jak na Chińczyka. Uzbek potrafi odróżnić Chińczyka od rodaka z Azji Środkowej. Moskwa wysłała do Fergany grupę śledczą, w której skład wchodził pułkownik milicji Jurij Dubiagin. Po ucieczce ludożercy z samochodu zajmował się on poszukiwaniem go. Chudy oficer w dużych okularach, z kilkoma tatuażami, specjalista od życia przestępczego, przez całą karierę zajmował się niebezpiecznymi bandytami. Gdy tylko pułkownik wszedł do celi, w której z innymi podejrzanymi trzymano dziwnego Chińczyka, który kradł owce, wykręcił mu rękę i zobaczył znak szczególny w postaci tatuażu, wyglądający jak litera „K”.

– No, siemanko, Kolia – powiedział.

EPILOG

Lekarze ponownie uznali „Żelaznego Kłyka” za niepoczytalnego i znów trafił on do szpitala psychiatrycznego. Dzisiaj prawie 70-letni Dżumagalijew przebywa w zamkniętym ośrodku we wsi Aktas w Kazachstanie. Wygląda i zachowuje się jak spokojny, dobry wujaszek. Ma nadzieję, że kiedyś wyjdzie na wolność. Pomaga personelowi w sprzątaniu, jest złotą rączką, naprawia sprzęt, gra w szachy. Kilka razy udzielał wywiadów, podczas których spokojnie opowiadał, jak zabijał kobiety oraz dlaczego to robił. Mówił, jak smakowały. Pewnego dnia niespodziewanie zmienił postawę i zaczął odmawiać dziennikarzom jakiejkolwiek informacji oraz żądać, żeby o nim zapomniano. Dnia 5 lipca 2017 roku złożył nawet do dyrektora szpitala formalny wniosek, napisany trzęsącymi się rękami, o nieudzielanie o nim żadnych informacji prasie.

Nie wiadomo, czy dziewięć morderstw, do których przyznał się Dżumagalijew, to wszystkie jego ofiary. W czasie, w którym ukrywał się w górach, w niektórych miejscach znaleziono ciała kobiet z poderżniętymi gardłami oraz brakującymi płatami mięśni. Również jedna z sióstr Dżumagalijewa mogła stać się ofiarą swojego brata kanibala, ponieważ pewnego dnia zniknęła na zawsze. Sam Dżumagalijew mówi, że nie ma z tymi śmierciami nic wspólnego.

O jednym z epizodów zabójstwa, które miało miejsce podczas ukrywania się Dżumagalijewa, można jednak powiedzieć z pewnością, że to był on. W 2014 r., w szpitalu opowiedział sąsiadowi, że w 1990 roku, kiedy się ukrywał, na jeden dzień trafił do Aktiubińska (obecnie: Aktobe), położonego na zachodzie Kazachstanu. Tam, chodząc po ulicach, zobaczył przez okno, jak przebiera się 24-letnia kobieta, która przyjechała do tego miasta na studia i wynajmowała pokój. Ludożerca szybko wszedł przez okno, zabił kobietę, odbył z trupem stosunek, poderżnął gardło i wypił krew. W ten sposób zabójstwo młodej kobiety w Atkiubińsku rozwiązano 24 lata później.

Mówi się, że dla psychopatów oraz morderców może być tylko jedna kara – kara śmierci, oko za oko. Po co trzymać takie kanalie w więzieniach za pieniądze podatników. Jednak kara śmierci wydaje się zbyt szybkim i łatwym rozwiązaniem dla skazanego. Oczywiście na salach sądowych, kiedy zabójcy słyszą wyrok: „Dożywocie” albo „15 lat”, robią wielkie „Uffff”. Jednak po latach przebywania za betonowymi murami, w ciasnej celi dwa na dwa metry przeznaczonej dla wyjątkowo niebezpiecznych przestępców, kiedy prawie nie widzi się nieba, kiedy z rozrywek pozostaje tylko radio oraz gazeta, kiedy komunikacja ze światem jest ograniczona do kilku listów i wizyt rocznie, kiedy życie jest podporządkowane surowemu regulaminowi, który nie pozwala siedzieć na łóżku w ciągu dnia, kiedy je się cały czas to samo i cały czas przebywa się w towarzystwie takiego samego ludożercy, mordercy, pedofila oraz bezlitosnych strażników z wiecznie ujadającymi psami, kiedy poza celą można przemieszczać się tylko z rękami w kajdankach i ma się świadomość, że tak będzie aż do śmierci, myśli się o tym, aby tę śmierć przybliżyć. A zabić się nie pozwolą i nie ma czym. Nie posiada się niczego, co mogłoby posłużyć za sznur. Cały czas pozostaje się pod obserwacją. Przegryzienie sobie żył zębami nie bardzo wchodzi w grę. Nawet jeśli ktoś zdąży, to i tak go uratują. Gdyby posłuchać niektórych odsiadujących dożywocie, nieraz można usłyszeć: „Lepiej, by mnie rozstrzelano, nie mogę dłużej tego znieść”.

W tej grupie znalazł się i „Żelazny Kłyk” – kilka razy składał on wniosek o wykonanie na nim kary śmierci. Skarżył się, że tak żyć już nie może. Chociaż warunki w szpitalu psychiatrycznym są nieco łagodniejsze niż w więzieniu o zaostrzonym rygorze.

Książkę Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim
Talgat Jaissanbayev1
Okładka książki - Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim

Koszmarne zbrodnie z sierpem i młotem w tle.Związek Radziecki miał być rajem na ziemi – równość, dobrobyt i bezpieczeństwo dla każdego obywatela...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje