W życiu Miki, odnoszącej sukcesy producentki telewizyjnej, nie ma nudy. Choć ona sama marzy o odrobinie świętego spokoju.
Eksmąż w kryzysie wieku średniego stale czegoś od niej chce, starszy syn przeżywa miłosne zawirowania, młodszy wchodzi w okres buntu nastolatka, a sama Mika staje się bohaterką portali plotkarskich. Uczuciowy galimatias, barwny świat show-biznesu i kłopoty pojawiające się jeden po drugim - życie Miki niepokojąco przypomina górską lawinę. A w samym środku tej burzy pojawia się on - czuły, troskliwy, słowny i, podobnie jak ona, doświadczony przez los.
Czy można pomylić się po raz trzeci? Mika nie ma pojęcia. Ale przecież nie dowie się, jeśli nie spróbuje, a życie trzeba chwytać tu i teraz!
Energiczna i szalona Dominika z powieści A miało być tak pięknie! i Abonent czasowo niedostępny znowu w formie! Do lektury najnowszej książki Katarzyny Kalicińskiej A miało być happy end zaprasza Wydawnictwo Słowne! W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki A miał być happy end. Dziś zapraszamy Was na spotkanie live w profilu serwisu Granice.pl na Facebooku. Transmisję będziecie mogli obejrzeć również poniżej:
Dziś na naszych łamach znajdziecie również kolejną odsłonę powieści:
Rozdział drugi
To był upalny mazurski wieczór, pachnący igliwiem i żywicą.
– Koniec zdjęć! – ogłosił kierownik planu.
Ten moment zawsze wydawał się euforyczny, opadały emocje i stres po trzech miesiącach ciągłej pracy. Przyszedł czas na tradycyjną imprezę. Podczas ostatniego wieczoru schodziły z nas emocje. Dziękowaliśmy sobie nawzajem za wysiłek i trud, przepraszaliśmy się za nieporozumienia na planie, które dawno już zostały wyjaśnione, piliśmy i tańczyliśmy do rana. Uściskom, żartom czy wyznaniom, bo takie też się zdarzały, nie było końca. Jakbyśmy chcieli przedłużyć ten czas wspólnej pracy, bycia razem. Wszyscy tęskniliśmy za domami, ale zarazem wiedzieliśmy, że w Warszawie będzie nam brakowało tego mazurskiego klimatu. Przez kilka lat wspólnej pracy zżyliśmy się i byliśmy jak jeden organizm, jak rodzina. Po kilku dniach odpoczynku zaczynaliśmy do siebie dzwonić, by pożartować, powspominać, coś ustalić na przyszłość. Tęskniliśmy za sobą i za tą robotą, a nikt poza nami nie był w stanie tego zrozumieć.
Kolejny raz wszystko się udało. Nie było nadgodzin, kwasów, nieporozumień. Mieliśmy poczucie, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Wciągnęłam w płuca mazurskie powietrze. Będzie mi tego brakowało. Leśnego krajobrazu, drewnianego domu nad rozlewiskiem, reżysera, całej ekipy niepowtarzalnych ludzi. Kochałam tych wariatów. Dbałam o nich i w czasie zdjęć byłam nie tylko producentem, lecz także przyjaciółką, pocieszycielką, a nawet sprzątaczką, bo mój gen „gospochy domowej” okazywał się tak silny, że czasami brałam klucz od pokoju Mateusza i reżysera, robiłam im pranie lub ogarniałam bałagan.
Przez okres zdjęć Mateusz z reżyserem byli nierozłączni. Uczeń i mistrz. Bardzo mnie cieszyło, że mój syn ma kogoś, kto zastępuje mu ojca i ojczyma. Przecież obydwaj tatuśkowie zniknęli z jego życia.
Usłyszałam, że ktoś woła moje imię, potem przyłączył się do niego inny głos.
– Idę, idę – odkrzyknęłam.
– Znowu się udało. Dziękuję ci za wszystko… i za Mateusza – powiedziałam, gdy dołączyłam do reżysera zmierzającego w stronę jeziora.
Szliśmy ku pomostowi, gdzie hałasowali już pierwsi imprezowicze.
– Wiesz, że jest dla mnie jak syn. Dużo się nauczył przez ten czas tutaj. Nie wyobrażam sobie teraz pracy bez niego. Rozumiemy się bez słów. Z tobą zresztą też. – Trącił mnie ramieniem.
– Dlatego wszystko się udaje. Szkoda, że małżeństwo nie jest tak proste jak praca…
– Życie to życie, a my tu jednak kręcimy film – powiedział filozoficznie.
Pokiwałam głową.
-– Wyjeżdżasz gdzieś na urlop? – zmienił temat.
– Nie myślę o tym. Za dużo problemów i spraw. Uśmiechnęłam się smutno. – Wracam do Warszawy, dwa dni luzu i rozmawiam z telewizją o kolejnych odcinkach. Pomysły na dalszy ciąg przecież mamy. Staś idzie do nowej szkoły, zmieniłam też mieszkanie, powinnam je więc trochę ogarnąć. No, zwyczajne życie. Maciek był w szpitalu.
– No właśnie! Miałaś powiedzieć, co się stało.
– Serce. Ale już pojechał z Kołdrą i Stasiem na wakacje, więc chyba nie jest tak źle. – Skrzywiłam się.
– Ostro facet żyje. Nie krytykuję, bo też nieraz jechałem bez trzymanki. Ale takiej kobiety jak ty bym nie zostawił. Zaśmiał się. – Dość smutków. Lepiej napijmy się wina.
– Nareszcie powiedziałeś coś mądrego – zażartowałam. I jeszcze raz dziękuję.
Dołączyliśmy do towarzystwa na pomoście. Zaczęłam rajd po członkach ekipy, dziękując każdemu za pracę. W pobliżu, na prowizorycznym długim stole pojawiały się zakąski i alkohol. Ta pełna improwizacja w środku lasu zawsze mnie urzekała. Kreatywność mojej ekipy była niezawodna. Ktoś wyczarował swojską kiełbasę, ktoś inny przyniósł z barobusa michę sałatki, znalazły się też świeże ogórki i ciasteczka. Pojawiły się wino i plastikowe kubki. Na Mazurach tylko z nich smakuje alkohol. Wiedziałam, że dopiero wstający świt wygasi ostatnie rozmowy i otuli rozchodzące się grupki.
Rano z ulgą dopięłam ostatnią torbę. Pakowałam się starannie, by wszystko pomieścić w zaledwie dwóch walizkach, ale za to ogromnych. Ale gdzie tam. Gdy jechałam na Mazury, moje bagaże swobodnie się zapinały, gdy wracałam miałam wrażenie, że jest mi potrzebny pociąg do załadowania wszystkiego.
Byłam zadowolona. Zdjęcia skończyliśmy zgodnie z planem, po powrocie do Warszawy mogłam więc liczyć na chwilę oddechu. Błogi odpoczynek w całkowitej ciszy i spokoju. Tak to sobie przynajmniej wyobrażałam. Staś z Maćkiem w Toskanii, Mateusz jeszcze zostawał z przyjaciółmi na Mazurach, więc zapowiadał się czas tylko dla mnie. Do mojego starszego syna miała dojechać Magda, a potem planowali gdzieś wyskoczyć w ramach poprawiania relacji małżeńskich. Odnosiłam się do tego sceptycznie, znaczy do możliwości poprawienia relacji między nimi, ale trzymałam swoje uwagi dla siebie. Mateusz był za bardzo zapatrzony w żonę, by moje zdanie mogło cokolwiek zmienić. No, może wywołałoby awanturę. A zupełnie nie o to mi chodziło.
Usłyszałam dźwięk nadchodzącego SMS-a. Pisał Staś:
Mamo, tu jest beznadziejnie! Zabierz mnie stąd! Tata się tylko kłóci z tą Kołdrą, a ona jest głupia! Chcę do domu!
Westchnęłam. Ten tekst jakby zaanonsował filmik z jachtu prezentujący mocno zakrapianą imprezę. Maciek stał w oddaleniu, przy relingu, i sączył drinka z zasępioną miną.
Pomyślałam, że wcale nie chciałam mu wykrakać takiego urlopu, ale cóż, stało się. Obraz powrócił do stołu zastawionego antipasti. Przez harmider rozmów i żartów przebijały się nawoływania dzieci. Zobaczyłam fragment ronda słomkowego kapelusza i domyśliłam się, że należy do Kołdry. Wstała, przesłaniając na chwilę obraz z kamery. Podeszła do Maćka i usiłowała powiedzieć mu coś do ucha, ale się odsunął. Gdy ponowiła gest, wręczył jej swój pusty kieliszek i odszedł. A ona stała tam, zaskoczona. Muszę przyznać, że dziennikarskie oko Stasia mi imponowało. Przekaz był czytelny i trafny. Doskonale oddawał atmosferę urlopu Maćka. Policzyłam, że zostało im jeszcze kilka dni.
Wrzuciłam walizki do bagażnika i byłam gotowa do drogi. Wsiadłam za kierownicę. Ustawiłam playlistę The best of Coldplay, pożegnałam się ze wszystkimi i ruszyłam. Czułam, jak spływają ze mnie emocje, i cieszyłam się z dobrze wykonanej pracy. Przypominałam sobie fajne momenty, ale też ganiłam się w duchu, że parę rzeczy można było zrobić lepiej. Jechałam prawie pustą szosą przez mazurskie lasy, słońce mieniło się na liściach. Miałam dobry nastrój. Zadzwonił telefon. Może to Regina? Za kilka dni zaczynał się festiwal filmowy w Gdyni, na który wybierałyśmy się razem jak co roku.
Ale nie. Nie znałam tego numeru.
– Dzień dobry, moja piękna. Naprawdę mam dużo szczęścia, że od razu odebrałaś. Nie miałem wielkich nadziei. – Myślałem, że gdzieś ganiasz zapracowana… – Głos Piotra brzmiał, jakby siedział obok mnie w samochodzie.
Musiałam natychmiast zwolnić, bo serce zaczęło mi walić jak oszalałe.
– Piotr?! – zapytałam zaskoczona.
Dosłownie poczułam jego zapach. Miał taki ciepły głos, który przyprawiał mnie o dreszcz.
Roześmiał się.
– Powiedz, co u ciebie? Ilu mężczyznom zawróciłaś w głowie, od czasu gdy się widzieliśmy? – zapytał.
– Jesteś w Polsce czy dzwonisz z Australii? – Starałam się brzmieć naturalnie.
– W Polsce. Od wczoraj. I natychmiast do ciebie dzwonię… Mika, myślę o tobie codziennie. Słyszysz? – powiedział głośniej. – Codziennie. Oszaleję. Musimy się zobaczyć.
„Stop. Stop. Stop”, pomyślałam gorączkowo. Usiłowałam w sobie wskrzesić to uczucie, które towarzyszyło naszemu ostatniemu spotkaniu, by ostudzić trochę gwałtowne bicie serca. Natalia, żona Piotra, chodząca dobroć i wyrozumiałość, była wtedy w kolejnej ciąży, a on, szczęśliwy małżonek, zabierał rodzinę do ich domu w Australii. Moje wysiłki były jednak bezskuteczne. Serce nadal waliło. No i te motyle w brzuchu…
– Przyjechaliście razem? Natalia na zakupy? W odwiedziny do bliskich? – starałam się, by mój głos brzmiał zwyczajnie.
– Nie. Sam jestem. Syn nam się urodził i Natalia jest bardzo zajęta przy trójce dzieci. Wiesz, jest co robić, mimo że jej rodzice pomagają. Ale przekażę, że pytałaś, zresztą prosiła, bym cię pozdrowił. – Zamilkł, jakby powiedział coś niewłaściwego. – Ale… – zaczął po chwili – …porozmawiamy, gdy się zobaczymy.
– Gratuluję synka. Nie ma mnie w Warszawie – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Ale w Polsce jesteś? – upewnił się. – Przecież niedługo Gdynia, zapewne będziesz jechać…
– Jasne, że w Polsce. – Z uwagi na moje ostatnie problemy finansowe musiałam ograniczyć wyjazdy zagraniczne. Ale nie miałam zamiaru mu o tym mówić. – Mam zdjęcia na Mazurach.
– Och – usłyszałam zawód w jego głosie. – To znaczy, że wsiadam do samochodu i do ciebie jadę…
– Nie! – gwałtownie zaprotestowałam. – Jestem w drodze do Warszawy. Wczoraj skończyliśmy zdjęcia do serialu.
Ponownie się roześmiał.
– Czyli zadzwoniłem w idealnym momencie. Zapraszam cię na zupełnie niezobowiązującą kolację i dobre wino. Powspominamy, porozmawiamy… Mika. Muszę cię zobaczyć. Nie przyjmuję odmowy. – Jego głos stał się natarczywy, brzmiało w nim pożądanie.
Gdyby istniały jeszcze druty telefoniczne, teraz płonęłyby z czerwoności, a ja paliłabym się ze wstydu. Niemniej mieliśmy telefonię bezprzewodową, więc namiętność wibrowała gdzieś w powietrzu, a do mnie dolatywały zaledwie jej opary. Ale i od nich wystarczająco spociły mi się dłonie i drżały nogi. Zjechałam na pobocze.
– Nie wiem, nie wiem, Piotr… To nie jest dobry pomysł powiedziałam, a pomyślałam, że potrzebuję spokoju i stabilizacji.
Nie chciałam znowu wsiadać do życiowego rollercoastera. Niemniej z Piotrem łączyło mnie coś więcej niż tylko seks. Byliśmy zakochani, związani emocjonalnie. Wiedziałam, że kolejne zbliżenie spowoduje lawinę marzeń i nadziei, a nie chciałam znowu płakać i tęsknić. Pragnęłam spokoju, tymczasem moje serce podskakiwało i fikało koziołki. A byłam przekonana, że jest już wolne od Piotra. Po co on zadzwonił?
– Słyszę, że prowadzisz… – powiedział. – Liczę kilka godzin do Warszawy, potem weźmiesz szybki prysznic i mógłbym po ciebie podjechać. O dziewiętnastej?
– Nie, nie… nie mieszkam już w Konstancinie – skontrowałam. – Przeprowadziłam się ze Stasiem do Wilanowa, żeby miał bliżej do szkoły… Zmienił ją – wyjaśniłam, jakby mogło go to obchodzić.
– Sama widzisz, ile mamy do obgadania – wykorzystał szybko moje słowa. – Podeślij adres. Już nie mogę się doczekać tej chwili, gdy…
– Wolałabym jutro… – „Co ja bredzę?! Jakie jutro?”
– Żadne jutro. Jestem po ciebie o dziewiętnastej. Całuję tam, gdzie lubisz…
I się rozłączył.
Oszalałam. Rozum mówił nie, a serce podskakiwało z radości… „Czy na pewno wiesz, co robisz?”, pytałam samą siebie. Polubiłam Natalię. To przede wszystkim dla niej zrezygnowałam ze związku z Piotrem. Zamknęłam za sobą drzwi. Wszystko wyprostowałam, a teraz zamierzam znowu pakować się w to samo? Po co mi to?! „Ale przecież to tylko kolacja – próbowałam oszukiwać samą siebie – ze starym znajomym”.
Dosłownie wbiegłam do domu, rzuciłam walizy i ponownie pognałam na dół, by przynieść resztę rzeczy. Szarpałam się z ciężką torbą i siatkami, przytrzymywałam jakieś pakunki brodą, by otworzyć windę i nacisnąć guzik. Ale wreszcie się udało. Rzuciłam wszystko na podłogę w przedpokoju i oparłam się plecami o zamknięte drzwi. Byłam pełna napięcia i radosnego podekscytowania przed spotkaniem z Piotrem, czego nie zmienił nawet chłodny prysznic. Wbiłam się w zwiewną sukienkę, spięłam włosy, lekko umalowałam oczy i usta. Potem rozpuściłam włosy i starałam się je ułożyć, by przypominały letnią burzę, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Nie było nawet osiemnastej. Na bosaka pobiegłam otworzyć.
Uchyliłam nieco drzwi. Powitał mnie intensywny zapach, a potem zobaczyłam ogromny bukiet kwiatów i Piotrka w jeansach i bluzie z kapturem. Wyglądał jak informatyk z firmy IT. Totalny luzak. Roześmiałam się i wyciągnęłam ręce po kwiaty, a w tym momencie Piotr je szybko opuścił i mnie objął.
– Widzę, że ci się spieszyło… – powiedziałam zalotnie, a on obsypywał pocałunkami moją twarz, dopóki nie wywinęłam mu się z rąk.
Książkę A miał być happy end kupić można w popularnych księgarniach internetowych: