Jest pani piękna. Fragment książki „Królewska guwernantka"

Data: 2023-04-03 10:58:36 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Dramat abdykacji, przepych koronacji, trauma drugiej wojny światowej – Marion Crawford, pieszczotliwie nazywana Crawfie, przez cały ten czas stała u boku rodziny królewskiej.

W 1933 roku młoda postępowa nauczycielka została guwernantką małych księżniczek Elżbiety i Małgorzaty. Chcąc im zapewnić normalne, radosne dzieciństwo, jeździła z nimi autobusami, zabierała je na publiczny basen i świąteczne zakupy do Woolworths.

Przez siedemnaście lat służyła w samym sercu rodziny królewskiej. Jej oddanie i lojalność okazały się jednak daremne, gdy zrobiła jeden nierozważny krok, który spowodował, że wypadła z łask i została na zawsze zepchnięta w mrok niepamięci.

Obrazek w treści Jest pani piękna. Fragment książki „Królewska guwernantka"  [jpg]

Królewska guwernantka powieść dogłębna, bogata w szczegóły, przywołuje dawno zapomnianą historię i rzuca nowe światło na najsłynniejszą rodzinę świata. Do lektury książki Wendy Holden zaprasza HarperCollins Polska. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Królewska guwernantka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Po powrocie do Kolegium Nauczycielskiego Moray House, z sercem łomoczącym z oburzenia, od razu pospieszyła do dyrektorki, stukając obcasami po pachnących woskiem korytarzach.

– Proszę wejść. 

Gabinet panny Golspie był jasny i nowoczesny, o ścianach wyłożonych boazerią z jasnego dębu, niemal w całości zastawionych półkami na książki, pełen kolorowych dywanów, obrazów i wazonów. Dyrektorka, równie nowoczesna jak otoczenie, w zwiewnej sukience z jaskrawym abstrakcyjnym wzorem, podniosła wzrok znad biurka. Przystojna, inteligentna twarz pod dobrze obciętymi na pazia siwymi włosami wyrażała zdziwienie. 

– Marion, moja droga, wydajesz się blada. – Sięgnęła po filiżankę w barwne wzory. – Napijesz się herbaty?

– Tak, dziękuję.

Panna Golspie napełniła filiżankę z imbryka projektu Clarice Cliff, podała ją Marion i wskazała dużą pomarańczową sofę we wnęce okiennej. 

– Usiądź i wszystko mi opowiedz.

Marion usiadła i opowiedziała. Była zbulwersowana wszystkim, ale najbardziej uwagą o dzikusach. 

– Nie powinno się tak mówić o ludziach – złościła się. – Wszyscy jesteśmy równi, a w każdym razie powinniśmy być. Ilu jeszcze nauczycieli wbija dzieciom do głów takie staroświeckie uprzedzenia?

— Sądzę, że wielu — odrzekła sucho panna Golspie. – W każdym razie w tego rodzaju szkołach.

Duże oczy Marion zapłonęły. 

– Nigdy nie zgodziłabym się pracować w takim miejscu!

Dyrektorka odstawiła filiżankę na spodek. 

– Moja droga, nie możesz ignorować pewnych postaw tylko dlatego, że ci się nie podobają. Poza tym takie poglądy dominują. Jeśli chcesz to zmienić, musisz otwarcie wystąpić w obronie tego, co słuszne.

– To brzmi jak wypowiedzenie wojny – wymamrotała Marion.

– A czym innym jest walka z ignorancją?

Zapadła cisza. Marion piła herbatę o niezwykłym dymnym aromacie. 

– Lapsang souchong – uśmiechnęła się dyrektorka na widok jej pytającego spojrzenia. – Bardzo ją polubiłam, kiedy uczyłam w Chinach. 

Najwyraźniej dotychczasowe życie panny Golspie pełne było przygód i ukształtowało w niej egzotyczne upodobania oraz zaangażowaną osobowość. Była najbardziej ciekawą świata i interesującą osobą, jaką Marion znała, pełną energii i pomysłów, nieustającą inspiracją dla uczniów. Mogła być mniej więcej w tym wieku co doktor Stone, ale na tym podobieństwo się kończyło. Wydawało się zadziwiające, że tych dwoje ludzi żyje na tej samej planecie, nie mówiąc już o tym, że również w tym samym mieście i że wykonują ten sam zawód.

— Dlaczego wysłała mnie pani do Glenlorne? – zapytała Marion już spokojniej. — To naprawdę nie miejsce dla mnie.

Dyrektorka przyglądała się jej bystrymi, ciemnymi oczami znad brzegu wzorzystej filiżanki. 

– Nie, twoje miejsce jest w dzielnicach biedoty.

Marion szybko zatrzymała na niej spojrzenie. Panna Golspie zawsze wspierała jej ambicje, by uczyć właśnie tam. 

— Tak — stwierdziła stanowczo. – Ktoś musi to robić.

Trzy lata po krachu na Wall Street i kryzysie gospodarczym, który nastąpił później, wciąż trwało przekonanie, że biedacy są sami sobie winni. Ale nawet jeśli była to prawda, w co Marion wątpiła, ich dzieci na pewno nie były temu winne. Czysto zawodowa ciekawość zaprowadziła ją na cuchnące uliczki Grassmarket, jednej z najbardziej znanych dzielnic biedoty w Edynburgu. Litość i oburzenie sprawiły, że od tego czasu wracała tam w każdą sobotę. Nędza i smród były już wystarczająco złe, ale to, co bieda potrafiła zrobić z umysłem, zapierało dech w piersiach. Dzieci ze slumsów miały trudności z koncentracją, były otępiałe, a skrajne niedożywienie upośledzało ich wzrok i słuch. Przebrnięcie przez jedną prostą książkę zajmowało im całą wieczność. Wskaźnik analfabetyzmu wynosił niemal sto procent, przez co ich szanse na wyrwanie się z Grassmarket, znalezienie pracy i ułożenie sobie życia w sposób, który można byłoby uznać za satysfakcjonujący w jakimkolwiek stopniu, były niemal zerowe. Chyba że ona sama coś z tym zrobi.

Ciemne oczy panny Golspie patrzyły na nią w zamyśleniu. 

– Rozumiem, dlaczego czujesz to, co czujesz. Ale co z drugim końcem skali?

– Z bogatymi? – zdziwiła się Marion. – Oni nie potrzebują mojej pomocy.

– Jesteś pewna?

– Oczywiście. To elita. Mają wszelkie przewagi.

– Mają doktora Stone’a – zauważyła dyrektorka. – Sama przed chwilą powiedziałaś, że żal ci jego uczniów.

– Tak. Bardzo.

— Więc cóż to za przewaga?

Marion zastanowiła się. 

— Nie jestem do końca pewna, do czego pani zmierza — odrzekła w końcu.

Isabel Golspie z uśmiechem odchyliła się na oparcie krzesła. 

– To, do czego zmierzam, jest dość radykalne. Próbuję ci zasugerować, że choć twoja chęć pomocy najniższej warstwie społeczeństwa jest godna podziwu, najwyższa warstwa też cię potrzebuje. Jeśli im pomożesz, oni będą mogli pomóc innym.

Marion czuła się zupełnie zagubiona. Ale jeżeli panna Golspie sugerowała jej zatrudnienie w Glenlorne, nic z tego.
Dyrektorka spokojnie piła herbatę. 

– Widziałaś, jak wygląda elitarna szkoła. Ci chłopcy pewnego dnia będą mieli władzę. A jedną z osób o największym wpływie na ich dzieciństwo będzie doktor Stone. Jak ma z tego powstać sprawiedliwe społeczeństwo?

Marion wpatrywała się w filiżankę herbaty. Nie potrafiła sobie teraz przypomnieć nazwy tego brązowego płynu, pamiętała jednak dyscyplinę, oślą czapkę, strach na twarzach chłopców. 

– Chcę pracować w slumsach – stwierdziła z uporem.

— I właśnie dlatego powinnaś uczyć bogatych — oznajmiła panna Golspie. – Kto inny może im opowiedzieć, jak żyją biedacy? Kto im powie o feminizmie, równych szansach, sprawiedliwości społecznej i innych rzeczach, które są dla ciebie ważne? Możesz być pewna, że doktor Stone tego nie zrobi.

ROZDZIAŁ DRUGI

Następnego dnia była sobota, dzień, kiedy Marion chodziła do slumsów. Jak zawsze przed wyjściem do Grassmarket ubrała się starannie. Tamtejsze dzieci dość już się napatrzyły na brudne szmaty. Chciała pokazać im coś lepszego i nieco je rozweselić widokiem swoich najmodniejszych i najbarwniejszych ubrań.

Nowa różowa sukienka wirowała wokół kolan. Nikt by nie pomyślał, że uszyto ją według darmowego wykroju dołączonego do czasopisma. Matka Marion umiała sobie radzić z igłą. Obniżony stan opadał idealnie, spódnica miała akurat taką długość, by widać było szczupłe nogi.

Szła szybko, jakby chciała zostawić za sobą słowa panny Golspie, które przez całą noc rozbrzmiewały w jej snach. Rozumiała argument dyrektorki, jak zwykle błyskotliwy, ale całym sercem była oddana edynburskiej biedocie.

W samą porę cofnęła się ze skraju ulicy. Obok niej przemknął samochód, błyszczący i ozdobiony królewskim herbem. Niedawna ulewa zostawiła w rynsztoku kałuże, w które teraz trafiły koła auta. Brudna woda ochlapała spódnicę i pończochy Marion.

Zaklęła pod nosem, patrząc na błyszczący, oddalający się samochód, który zmierzał w stronę pałacu Holyrood. Przechodnie stojący po obu stronach drogi również za nim spoglądali. Czy rodzina królewska przybyła tu na jedną ze swoich regularnych wizyt? Marion przypomniała sobie portret Jerzego V na ścianie klasy doktora Stone’a. Czy to ten władca imperium z wytrzeszczem oczu zniszczył jej sukienkę? Poczuła przypływ antypatii do rodziny królewskiej.

— Może się przyda? – Głos dobiegał zza jej pleców. Młody mężczyzna wyciągał do niej pomiętą chustkę.

– Dziękuję. – Przyjęła ją szybko, nie podnosząc wzroku. Najważniejsza w tej chwili była sukienka. Ale kiedy ją wycierała, jej wzrok padł na buty na chodniku. Brązowa skóra była przetarta, jedno sznurowadło rozwiązane, ale buty były w dobrym gatunku i drogie.

– Powinienem się przedstawić – powiedział mężczyzna. – Mam na imię Valentine.

– Valentine? – Przestała wycierać sukienkę, podniosła wzrok i napotkała spojrzenie bystrych ciemnych oczu. – Jak na walentynkowej kartce?

– Wszyscy tak mówią – odrzekł spokojnie. — Właściwie tak jak w sztuce Dwaj panowie z Werony.

Marion wyprostowała się. 

– Nigdy nie widziałam tej sztuki.

– To też wszyscy mówią. Jak pani na imię?

– Marion.

— Jak z historii o Robin Hoodzie?

– Wszyscy tak mówią. – Właściwie nikt tak nie mówił, ale nie zamierzała mu tego powiedzieć.

Uśmiechnął się. Był bardzo atrakcyjny i biła od niego energia. Niższy od niej, podobnie jak większość mężczyzn, ale wydawał się silny. Włosy miał ciemne i gęste, lśniący kosmyk opadał na oko, nadając mu chłopięcy wygląd, chociaż przypuszczała, że ma tyle lat co ona – dwadzieścia dwa. Podniszczone buty pasowały do znoszonej tweedowej marynarki, pogniecionych flanelowych spodni i czerwonego jak płomień szalika. Niósł dużą płócienną torbę w zielonym kolorze, z klapą na górze. Cokolwiek w niej było, wydawało się ciężkie i nieporęczne. Książki?

– Student? – zapytała. Uniwersytet pełen był zuchwałych młodzieńców, którzy chodzili po ulicach takim krokiem, jakby to miejsce należało do nich.

Pokiwał głową. 

— Przyznaję się do winy.

– Angielski?

— Właściwie studiuję historię.

Wzniosła oczy do nieba. 

– Mam na myśli pana. Jest pan Anglikiem.– Z całą pewnością miał angielski akcent, ale nie z tych zimnych i nieprzyjaznych. Jego głos był niski, ciepły i nieco się łamał w bardzo atrakcyjny sposób.

Wydawał się rozczarowany. 

— Czy to takie oczywiste?

– Cóż, nie mówi pan jak Szkot.

— To trudny akcent — odrzekł z kamienną twarzą. – Nawet dla Szkotów. Wydaje się, że ludzie w Glasgow bardzo się z nim męczą.

Roześmiała się, a on wyglądał na zadowolonego.

– Jestem z Londynu – powiedział. – Była tam pani kiedyś?

Potrząsnęła głową. Nigdy nie wyjeżdżała ze Szkocji. Naraz poczuła się jak ograniczona prowincjuszka. Oddała mu chusteczkę. 

– Muszę już iść. 

– Czy mogę pani towarzyszyć?

– Dlaczego? – zdziwiła się.

– Bo jest pani piękna.

Powieść Królewska guwernantka kupicie w popularnych księgarniach internetowych

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Królewska guwernantka
Wendy Holden 1
Okładka książki - Królewska guwernantka

Przyszła znikąd i... wychowała królową Dramat abdykacji, przepych koronacji, trauma drugiej wojny światowej – Marion Crawford, pieszczotliwie nazywana...

dodaj do biblioteczki
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje