Jak żyć, gdy straciło się wszystko? „Drogi Edwardzie" Ann Napolitano

Data: 2020-09-01 12:52:19 | Ten artykuł przeczytasz w 15 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Rzadki przykład powieści, która łamie serce, a później skleja je na nowo, a podczas lektury zmienia czytelnika na lepsze. To książka o drobnej, ale znaczącej różnicy między utrzymywaniem się przy życiu a cieszeniem się nim w pełni.

Jodi Picoult

Obrazek w treści Jak żyć, gdy straciło się wszystko? „Drogi Edwardzie" Ann Napolitano [jpg]

Dwunastoletni Edward, jego ukochany starszy brat, rodzice i 183 innych pasażerów wsiadają do samolotu do Los Angeles. Wśród nich jest geniusz z Wall Street, dziewczyna próbująca pogodzić się z nieoczekiwaną ciążą, ranny weteran powracający z Afganistanu i kobieta uciekająca przed nadmiernie kontrolującym ją mężem. W połowie drogi samolot się rozbija. Tylko Edward przeżywa katastrofę.

Jego historia przykuwa uwagę mediów i społeczeństwa, ale on sam nie umie sobie znaleźć miejsca w świecie bez rodziny. Ma wrażenie, że jakaś jego cząstka na zawsze została ponad chmurami. Serwisy informacyjne i media społecznościowe potęgują cierpienie. Złamany i przerażony Edward musi zmagać się z traumą i niespodziewaną popularnością. Pewnego dnia jednak dokonuje odkrycia, które pomoże mu znaleźć odpowiedzi na najważniejsze pytania: skąd czerpać siłę, by wstać z łóżka, kiedy straciło się dosłownie wszystko? Jak znowu poczuć się bezpiecznie? Czy życie po katastrofie może odzyskać sens?

Powieść Napolitano to porażająca opowieść o radzeniu sobie z traumą w cieniu dorastania. To książka o odnajdywaniu sensu życia i o chwytaniu się nawet najdrobniejszych promyków nadziei.   

- recenzja książki „Drogi Edwardzie”.

Do lektury powieści Drogi Edwardzie zaprasza Wydawnictwo Marginesy. Dziś w naszym serwisie przeczytacie premierowy fragment książki: 

12 czerwca 2013

7.45

Po niedawnym remoncie lotnisko Newark aż błyszczy. Przy każdym zakręcie kolejki do kontroli bezpieczeństwa stoi kwiatek doniczkowy, żeby podróżni nie domyślali się, jak długo będą musieli czekać. Ludzie podpierają ściany albo siedzą na walizkach. Wszyscy zbudzili się przed świtem i wydymają teraz wargi w głośnych wydechach; uchodzi z nich znużenie.

Na przedzie rodzina Adlerów wypakowuje do kuwet komputery i buty. Bruce Adler ściąga pasek, zwija go i pedantycznie układa w plastikowym szarym pojemniku obok swoich brązowych mokasynów. Jego synowie nie są tak porządni: wrzucają swoje adidasy na laptopy i portfele. Z ich wspólnej kuwety wystają sznurowadła i Bruce nie może się powstrzymać przed wetknięciem do pojemnika obluzowanych końcówek.

Wisząca obok pokaźna tablica obwieszcza: „Portfele, klucze, telefony, biżuterię, urządzenia elektroniczne, komputery, tablety, metalowe przedmioty, obuwie, paski oraz żywność należy umieścić w pojemniku. Napoje i przedmioty niedozwolone należy wyrzucić”.

Przed kabiną skanera Bruce i Jane Adlerowie otaczają swojego dwunastoletniego syna Eddiego, a ich drugi syn, piętnastoletni Jordan, zostaje w tyle i czeka, aż rodzina przejdzie na drugą stronę.

– Nie wyrażam zgody – oznajmia Jordan funkcjonariuszowi obsługującemu skaner.

Pracownik patrzy na niego spode łba.

– Co powiedziałeś?

Chłopak wkłada ręce do kieszeni i mówi:

– Nie wyrażam zgody na skanowanie.

– Osobista, mężczyzna! – krzyczy funkcjonariusz, nie bardzo wiadomo do kogo.

– Jordan – odzywa się jego ojciec z odległego końca przejścia. – Co ty wyprawiasz?

Chłopak wzrusza ramionami.

– Robią rentgen całego ciała, tato. To najniebezpieczniejsze i najmniej skuteczne urządzenie skanujące na rynku. Czytałem o nim i nie przechodzę.

Bruce, który stoi kilka dobrych metrów dalej i wie, że nie przepuszczą go z powrotem przez kabinę, milknie. Teraz chce tylko, żeby i Jordan już się nie odzywał.

– Przejdź na bok, młody – mówi funkcjonariusz. – Tamujesz ruch. – Chłopak posłusznie się odsuwa, a pracownik dodaje: – Wierz mi, o wiele łatwiej i przyjemniej przejść przez to urządzenie niż czekać, aż ten tam facet cię obszuka. A obszukujemy starannie, chyba wiesz, o co chodzi.

Jordan odgarnia włosy z czoła. W ostatnim roku podrósł z piętnaście centymetrów i jest teraz chudy jak szczapa. Podobnie jak matka i brat ma kręcone włosy, które rosną tak szybko, że nie sposób ich okiełznać. Jego ojciec ma włosy krótkie i siwe. Siwizna pojawiła się, gdy Bruce miał dwadzieścia siedem lat, w roku narodzin Jordana. Bruce wskazuje czasem na swoją głowę i mówi do syna: „Patrz, co mi zrobiłeś”. Chłopak ma świadomość, że ojciec obserwuje go teraz bacznie, jakby chciał go zarazić na odległość zdrowym rozsądkiem.

– Nie przejdę przez to z czterech powodów. Chce pan wiedzieć jakich?

Funkcjonariusz sprawia wrażenie rozbawionego. Nie tylko on skupia teraz uwagę na chłopcu – wokół nasłuchują pasażerowie.

– O Jezu – mamrocze Bruce.

Eddie Adler wsuwa dłoń w dłoń matki, pierwszy raz od co najmniej roku. Gdy patrzył, jak rodzice pakują się przed tą przeprowadzką z Nowego Jorku do Los Angeles – „wielkim wstrząsem”, jak to ujął ojciec – dostał rozstroju żołądka. Teraz czuje, jak mu się przewracają kiszki, i zastanawia się, czy jest gdzieś w pobliżu toaleta.

– Trzeba było z nim zostać – mówi.

– Poradzi sobie – zapewnia Jane, również siebie.

Jej mąż wbija spojrzenie w Jordana, ale ona nie może na to patrzeć. Skupia uwagę na przyjemnym doznaniu, jakim jest dotykanie dłoni własnego dziecka. Brakowało jej tego. Rozwiązalibyśmy tyle spraw, myśli, gdybyśmy tylko częściej trzymali się za ręce.

Funkcjonariusz wypina pierś.

– Dawaj, bracie.

Jordan wystawia palce, gotów do odliczania.

– Po pierwsze, staram się unikać promieniowania. Po drugie, nie wierzę, że ta technologia zapobiega atakom terrorystycznym. Po trzecie, odstręcza mnie myśl, że rząd fotografuje moje jaja. I po czwarte… – bierze wdech – …uważam, że poza, do której przymuszana jest prześwietlana osoba, z rękami do góry, jakby ktoś ją napadał, ma wywołać u niej poczucie bezsilności i poniżenia.

Pracownik służby ochrony lotnisk już się nie uśmiecha. Nie jest pewien, czy ten chłopak nie robi z niego durnia.

W stojącym nieopodal wózku inwalidzkim siedzi Crispin Cox, który czeka, aż ochrona przejrzy jego wózek w poszukiwaniu materiałów wybuchowych. Na tę myśl aż się w nim gotuje. Szukać materiałów wybuchowych w wózku! Gdyby nie to, że zabrakło mu tchu, na pewno by odmówił. Za kogo ci idioci się mają? I za kogo mają jego? Czy nie wystarczy, że musi siedzieć na tym wózku i podróżować w towarzystwie pielęgniarki?

– Zróbcie już chłopakowi tę cholerną rewizję – warczy.

Ten starszy człowiek od dziesięcioleci stawia żądania i prawie nigdy nie spotyka się z odmową. Ton jego głosu przełamuje wahanie funkcjonariusza jak dłoń posiadacza czarnego pasa deseczkę. Kieruje Jordana do innego pracownika, który każde mu stanąć w rozkroku i wyciągnąć ręce na boki. Jego rodzina obserwuje z niepokojem, jak mężczyzna bez pardonu oklepuje go między nogami.

– Ile masz lat? – pyta funkcjonariusz, podciągając gumowe rękawiczki.

– Piętnaście.

Na jego twarzy pojawia się grymas.

– Dzieciarnia raczej tego nie robi.

– A kto robi?

– Przeważnie hipisi. – Namyśla się chwilę. – Albo ludzie, którzy nimi kiedyś byli.

Jordan musi się zmuszać do stania bez ruchu. Funkcjonariusz obmacuje go w okolicach paska dżinsów i to łaskocze.

– Może jak dorosnę, zostanę hipisem.

– Skończyłem, piętnastko – odpowiada mężczyzna. – Zmykaj.

Jordan dołącza z uśmiechem do rodziny i odbiera buty od brata.

– Zbierajmy się – mówi. – Jeszcze nam samolot odleci.

– Później do tego wrócimy – zapowiada Bruce.

Chłopcy ruszają przodem. Przejście jest przeszklone i w oddali rysują się nowojorskie drapacze chmur – wzniesione ludzką ręką, przebijające niebieskie niebo masywy ze szkła i stali. Jane i Bruce mimowolnie szukają wzrokiem miejsca po bliźniaczych wieżach, tak jak język sam wędruje do dziury po wyrwanym zębie. Ich synowie, którzy w dniu upadku wieżowców byli maluchami, przyjmują panoramę miasta jako coś naturalnego.

– Eddie – odzywa się Jordan i chłopcy wymieniają spojrzenia.

Bracia umieją naturalnie czytać sobie w myślach – ich rodzice często odkrywają ze zdumieniem, że Jordan i Eddie przeprowadzili bez słowa całą rozmowę i doszli do wspólnego wniosku. Zawsze funkcjonowali jako jedność i wszystko robili razem. W ostatnim roku Jordan zaczął się jednak odsuwać. W jego ustach imię brata zawiera teraz przekaz: „Nadal tu jestem. Zawsze wrócę”.

Eddie wymierza bratu kuksańca w ramię i wybiega naprzód.

Jane stąpa jak po lodzie. W wypuszczonej przez młodszego syna dłoni czuje mrowienie.

#

Przy wyjściu znów oczekiwanie. W stronę drogerii idzie pospiesznie Linda Stollen, młoda kobieta w bieli. Dłonie ma spocone, a serce kołacze jej w piersi, jakby chciało wyskoczyć. Samolot z Chicago przyleciał o północy i od tego czasu Linda próbowała drzemać na siedząco na ławce, z torebką przyciśniętą do piersi. Wykupiła możliwie najtańszy lot – stąd droga okrężna przez Newark. Jadąc na lotnisko, powiadomiła ojca, że już nigdy więcej nie poprosi go o pieniądze. Ojciec zarechotał, a nawet klepnął się w kolano, jakby nigdy nie słyszał lepszego dowcipu. Ale ona nie żartowała. Dwie rzeczy wie na pewno: po pierwsze, nigdy nie wróci do Indiany, a po drugie, nigdy, przenigdy nie poprosi o nic ani ojca, ani jego trzeciej żony.

W ciągu ostatniej doby odwiedziła już drogerię. Sięga teraz do torebki i dotyka opakowanie testu ciążowego, który kupiła w South Bend. Tym razem wybiera pismo plotkarskie, czekoladki oraz napój gazowany bez cukru i rusza z nimi do kasy.

Crispin Cox pochrapuje w wózku, a jego ciało – skóra i kości – przypomina figurkę origami. Palce podrygują mu od czasu do czasu jak podloty usiłujące oderwać się od ziemi. Jego opiekunka, kobieta w średnim wieku o krzaczastych brwiach, piłuje sobie paznokcie na fotelu nieopodal.

Jane i Bruce siedzą obok siebie na niebieskich lotniskowych krzesłach i sprzeczają się, choć nikt postronny by tego nie podejrzewał. Mają nieporuszone twarze i nie podnoszą głosu. Ten styl kłótni rodzicielskich ich synowie nazywają „stanem podwyższonej gotowości bojowej” i nie budzi w nich niepokoju. Rodzice się ścierają, ale chodzi raczej o próbę porozumienia, a nie o walkę. Wyciągają do siebie ręce, zamiast zadawać nimi ciosy.

– To była niebezpieczna sytuacja – twierdzi Bruce.

Jane lekko kręci głową.

– Jordan to dziecko. Nic by mu nie zrobili. Egzekwował swoje prawa.

– Jesteś naiwna. Pyskował, a w tym kraju to się nie podoba, bez względu na to, co głosi konstytucja.

– Sam go nauczyłeś zabierania głosu.

Bruce zaciska wargi. Chętnie by podyskutował, ale nie może. Uczy chłopców w domu i w programie nauczania od zawsze kładzie nacisk na umiejętność krytycznego myślenia. Przypomina sobie swoje ostatnie kazanie na temat wagi podawania w wątpliwość narzuconych reguł. „Kwestionujcie wszystko – podkreślał. – Wszystko”. Przez tygodnie prześladowała go głupota ważniaków z Columbii, którzy odmawiali mu etatu, ponieważ nie chodzi na ich suto zakrapiane przyjęcia. Zadał dziekanowi wydziału pytanie: „Co, do cholery, mają wspólnego z matematyką pijackie dysputy?”. Chciałby, żeby i jego synowie umieli się stawiać ważniakom, ale jeszcze nie teraz. Trzeba było skorygować zalecenie: „Kwestionujcie wszystko, gdy dorośniecie, będziecie już w pełni władali swoimi uprawnieniami i nie będziecie z nami mieszkali, żebym nie musiał na to patrzeć i się zamartwiać”.

– Spójrz tylko na tę kobietę – mówi Jane. – Ma spódnicę obszytą dzwoneczkami. Wyobrażasz sobie nosić coś, co podzwania przy każdym twoim ruchu?

Kręci głową, z założenia szyderczo, ale wygląda to raczej na oznakę podziwu. Wyobraża sobie, jak to jest poruszać się pośród brzęku dzwoneczków. Z każdym krokiem rozsiewać wokół muzykę i przyciągać uwagę. Rumieni się na samą myśl. Ma na sobie dżinsy i sweter, który nazywa „pisarskim”. Ubierając się dziś rano, kierowała się wygodą. Czym kierowała się ta kobieta?

Strach i zakłopotanie, które elektryzowały ciało Bruce’a przy skanerze, zaczynają się rozpraszać. Pociera skronie i składa w duchu ateistyczno-judaistyczne dziękczynienie za to, że tym razem nie dostał bólu głowy, który powoduje, że pulsują mu wszystkie dwadzieścia dwie kości czaszki. Gdy lekarz zapytał, co wywołuje u niego te migreny, Bruce tylko prychnął. Odpowiedź jest taka jasna i oczywista: jego synowie. Ojcostwo to dla niego seria przerażających wstrząsów. Gdy chłopcy byli niemowlakami, Jane mawiała, że nosi je jak żywe niewybuchy. Z jego punktu widzenia tak właśnie było – i nadal jest. Na przeprowadzkę do Los Angeles zgodził się przede wszystkim dlatego, że studio filmowe wynajęło dla nich dom z ogrodem. Bruce zamierza złożyć swoje niewybuchy w jego granicach, a jeśli synowie zechcą się gdzieś ruszyć, będzie musiał ich tam zawieźć. W Nowym Jorku mogli po prostu wsiąść do windy i tyle ich widziano.

Szuka ich teraz wzrokiem. Czytają w odległym kącie hali, w ramach nieprzesadnej samodzielności. Młodszy w tej samej chwili podnosi wzrok. Eddie też jest lękowy. Wymieniają spojrzenia, ojciec i syn, dwie różne wersje tej samej twarzy. Bruce zmusza się do szerokiego uśmiechu, próbując wywołać ten sam efekt u syna. Nagle zatęsknił za radością na jego twarzy.

Linię ojciec–syn zrywa idąca w poprzek kobieta w brzęczącej spódnicy. Dzwoneczki dźwięczą przy każdym jej kroku. Kobieta to wysoka Filipinka o masywnej budowie ciała. We włosy ma wplecione drobne koraliki. Podśpiewuje sobie pod nosem. Słowa padają cicho, ale ona rozrzuca je po poczekalni jak płatki kwiatów: chwała, łaska, alleluja, miłość.

Przy oknie, odwrócony plecami do hali, stoi czarnoskóry żołnierz w mundurze. Ma z metr osiemdziesiąt i jest zwalisty jak komoda. Benjamin Stillman zajmuje sporo przestrzeni nawet w obszernym pomieszczeniu. Słucha teraz śpiewającej, głos kobiety przywodzi mu na myśl jego babkę. Wie, że na lotnisku w Los Angeles babka, niczym skaner, natychmiast przejrzy go na wylot. Zobaczy, co zaszło podczas bójki z Gavinem, dostrzeże kulkę, która dwa tygodnie później przebiła mu bok, oraz zamykający ranę worek stomijny. Choć Benjamin jest zaprawiony w używaniu podstępu i przez całe życie coś ukrywa, przed innymi i przed sobą samym, przy babce wszystko się wyda. Na razie jednak odnajduje spokój w urywkach pieśni.

Pracowniczka linii lotniczych, rozkołysanym krokiem i z mikrofonem w dłoni, sunie w stronę wylotu. Zatrzymuje się i przenosi ciężar na jedną nogę, co podkreśla linię bioder. Uniformy innych stewardes są albo zbyt luźne, albo za ciasne, ale jej strój wygląda jak szyty na miarę. Włosy ma gładko zaczesane i upięte w ciasny kok, a wargi błyszczące i uszminkowane na czerwono.

Mark Lassio przerywa wysyłanie poleceń wspólnikowi i podnosi wzrok znad ekranu. Skończył trzydzieści dwa lata, a w ciągu ostatnich trzech dwukrotnie trafił do rankingu „Forbesa”. Ma ostro zarysowany podbródek, niebieskie oczy nawykłe do rzucania piorunujących spojrzeń oraz krótkie nażelowane włosy. Jego garnitur został uszyty z matowej tkaniny w dyskretnym, przydającym prestiżu odcieniu szarości. Mark taksuje kobietę wzrokiem i czuje, że mózg obraca mu się jak na karuzeli i wiruje po wczorajszych drinkach z whiskey. Poprawia włosy i skupia całą uwagę na stewardesie.

– Szanowni państwo – ogłasza kobieta – załoga lotu 2977 do Los Angeles zaprasza państwa na pokład.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Drogi Edwardzie. Powieść Ann Napolitano kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Drogi Edwardzie
Ann Napolitano1
Okładka książki - Drogi Edwardzie

Rzadki przykład powieści, która łamie serce, a później skleja je na nowo, a podczas lektury zmienia czytelnika na lepsze. To książka o drobnej...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje