Liliana przyjechała do Kuszewa, by opiekować się babcią, lecz ostatecznie pozostała w tym uroczym miasteczku. Tadeusz oddał firmie, w której pracował, niemal całe życie, lecz został zwolniony i również próbuje znaleźć się w Kuszewie – podobnie jak Dorota i Arek, małżeństwo w kryzysie, wspólnie prowadzące tutejszą restaurację. Poznaliśmy ich za sprawą powieści Winne Wzgórze. Wiara i pozostawiliśmy na kolejnych życiowych zakrętach. Czy ich życie wreszcie się ułoży? Aby się o tym przekonać, trzeba sięgnąć po Winne Wzgórze. Nadzieję – nową książkę Doroty Schrammek. – To pozycja jakby szyta na miarę dla wszystkich miłośników powieści obyczajowych, szczególnie zaś lektur spod znaku Domu nad rozlewiskiem Małgorzaty Kalicińskiej – pisze Sławomir Krempa w naszej redakcyjnej recenzji tej książki. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam jej premierowy fragment. Dziś czas na ciąg dalszy tej historii:
-Jak się robi przelew internetowy? – Babcia musiała założyć okulary, aby przeczytać pełną nazwę. Zaczęła badać laptop z każdej strony, zaglądając w każdy otwór. Podniosła go nawet nieco w górę. – Bo nie wiem, gdzie włożyć pieniądze.
Liliana początkowo wydawała się oszołomiona tymi dociekaniami, ale po chwili się roześmiała.
– Babciu, nie wkłada się do tego urządzenia żadnych pieniędzy. Po prostu należy mieć konto w banku i korzystać z niego internetowo. Wtedy nie trzeba chodzić na pocztę czy do punktu wpłat, by przekazać pieniądze. Można zrobić to od razu przez internet, o ile na rachunku są środki. – Odwróciła się w stronę kuchennego blatu, na którym właśnie przestał szumieć czajnik. Zalała wodą kawę dla siebie i herbatę ziołową dla babci. Gdy odstawiała czajnik na miejsce, coś ją tknęło. – Babciu! – Popatrzyła na seniorkę uważnie. – A po co ci przelew internetowy? Mam ci coś zamówić? Coś z leków czy książkę? – Nic innego nie przyszło jej do głowy. Babcia całe życie obracała jedynie gotówką. Na starość nie potrzebowała konta w banku. Pewnie przeczytała coś o płatnościach online i dlatego pyta.
– A wiesz, znajoma nie może sobie pozwolić na zakup leków. Myślałam, że ją wspomogę – odpowiedziała szczerze staruszka.
– Znajoma? – zdziwiła się wnuczka. – Ktoś ze wsi? Może podjedziemy do niej i poratujemy. Ta sąsiadka, która jest na Facebooku, czegoś potrzebuje?
Babcia chwilę milczała.
– To inna znajoma – odezwała się w końcu. – Nie znasz jej.
Lila popatrzyła uważnie na seniorkę.
– A ty znasz? – niespodziewanie zadała pytanie, marszcząc brwi. – Bo chyba nie zaufałaś nikomu poznanemu w sieci, prawda? Babciu, musisz uważać, bo to może być bardzo niebezpieczne. Nie podawaj nikomu naszego adresu ani nie pisz nic, co mogłoby być wykorzystane.
– Niczego takiego nie robię. Po prostu widziałam, że ktoś musi kupić leki, ale nie jest w stanie, więc chciałam pomóc.
– Babciu, trzeba dobrze tego kogoś znać… – wyjaśniała Liliana. Pomyślała, że będzie musiała zrobić staruszce dodatkowe szkolenie.
– Dobrze, zrozumiałam. Mam nadzieję, że ta osoba znajdzie wyjście z trudnej sytuacji. Doskonale wiem, co znaczy być skazaną na pomoc innych. Pamiętasz, jak musiałaś się do mnie przeprowadzić, by się mną zająć? Skoro ja dostałam pomoc, mogę przekazać ją dalej, prawda?
– Dobrze, babciu, pokaż mi, co to za znajoma i gdzie jest jej prośba. – Lila wzięła kubek z kawą i usiadła na kanapie obok. Spojrzała na ekran. Widniał na nim profil starszej kobiety. Opisywała, że musiała wyjść z apteki z pustymi rękami, ponieważ podrożały leki, bez których nie może funkcjonować. Lila przyjrzała się uważnie tej historii. Wydawała się prawdziwa. Młoda kobieta korzystała z tego portalu sporadycznie, ale nasłuchała się i naczytała wiele historii o internetowych oszustwach, dlatego wolała być ostrożna.
– Babciu, ty nie znasz tej pani, prawda?
– Osobiście nie znam. Wymieniłyśmy kilka komentarzy pod wpisem naszej sąsiadki z Winnego Wzgórza. Zrobiła na drutach piękną bluzkę. Ja też kiedyś miałam dryg do robótek ręcznych, ale zaniechałam tego. Uwielbiam jednak je oglądać. No i ta kobieta też to lubi. Od słowa do słowa… polubiłyśmy się. Wysłała mi zaproszenie do znajomych, ja zaakceptowałam i tak piszemy sobie wieczorami. Nigdy w żadnej wiadomości nie skarżyła się, że jest biedna czy potrzebująca. W tym poście także tego nie pisze, ale ja doskonale czytam między zdaniami.
– Babciu, to szlachetne z twojej strony, że chciałaś jej pomóc, ale może lepiej poczekaj, aż zareagują odpowiednie służby. – Liliana starała się delikatnie przekazywać babci pewne rzeczy.
– Spytałam, ile jej zabrakło. Odpowiedziała, że trzydzieści złotych. Pisała, że mieszka w Chojnicach. Gdy zaproponowałam pożyczkę, odparła, że nie może sobie pozwolić na podróż tutaj, zatem…
– Pisałaś jej dokładnie, gdzie mieszkasz?! – Lila się wystraszyła.
– Nie. Napisałam tylko, że dzieli nas sto kilometrów. Odparła, że może ją poratować jedynie przelew internetowy.
Wnuczka wpatrywała się w ekran. Czytała wiadomości wysyłane przez starszą kobietę. Rzeczywiście, nie prosiła o wiele. Podała numer swojego konta, bo babcia o to zabiegała.
– Podjadę po południu do Czaplinka i dokonam przelewu z poczty – powiedziała.
– A czy nie szybciej online?
– Owszem, ale wtedy będzie widać mój adres i numer konta, a ja chcę tego uniknąć. – Wnuczka dopiła kawę. – Babciu, obiecaj, że będziesz ostrożna podczas zawierania znajomości przez komputer. Pytaj mnie o każdą rzecz tak jak dzisiaj, dobrze?
Staruszka skinęła głową.
– Jadę w takim razie. Spiszę numer konta i wyślę przekazem pieniądze. Zrobię też małe zakupy, dobrze?
– Kup młodą kapustę. Zrobię bigosik. Radosław ostatnio wspominał, że dawno go nie jadł.
Liliana się uśmiechnęła. Babcia naprawdę nawiązała dobry kontakt z Rosjaninem. Ona zresztą także. Każdego wieczoru siadywali na tarasie i rozmawiali. Staruszka towarzyszyła im co prawda niezbyt długo, bo Radosław kończył pracę późno i Arek wysadzał go zwykle, gdy babcia szykowała się do snu. Rosjanin cichutko grał na świeżym powietrzu. Mówił, że to dla starszej pani do snu. Liliana przymykała wtedy oczy i z lubością oddawała się słuchaniu.
Jeszcze kilka miesięcy temu było to nie do pomyślenia. Żyła w pędzie. Jedyny dźwięk, jaki sprawiał jej przyjemność, to sygnał telefonu. Dzięki niemu wiedziała, że żyje, że jest potrzebna i niezastąpiona. W rzeczywistości była to tylko jej wiara lub pobożne życzenie. Telefon dzwonił teraz bardzo rzadko. Dzięki temu zaczęła słyszeć inne dźwięki… Uwielbiała melodie świerszczy wygrywających wieczorami serenady. Codziennie rano na kominie lądował bocian, głośnym klekotem oznajmiając swoją obecność. Żaby mieszkające w pobliskim stawiku zaczynały koncert po dwudziestej. Żurawie skrzeczały, wędrując wczesnym rankiem po łące. To wszystko słyszała. Każdy dźwięk natury uspokajał ją, wyciszał, nastrajał do kontemplacji. W Warszawie nie miała pojęcia, ile ją omija. Co nie znaczy, że teraz nie tęskniła za dużym miastem. Tęskniła! Za teatrem, do którego chodziła rzadko, ale zdarzało jej się tam bywać, za kinem, pubami otwartymi niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę. Stolica tętniła życiem nawet w nocy. A może głównie w nocy? Na Winnym Wzgórzu czas zatrzymał się w miejscu. Ludzie chodzili spokojnie, ekspedientki wolniej niż gdzie indziej obsługiwały klientów, a pierwszeństwo na drodze miał wóz, do którego zaprzężony był koń lub ciągnik czasy świetności mający dawno za sobą. Na Winnym Wzgórzu numerem jeden była natura. Reszta pojawiała się dopiero w dalszej kolejności.
Westchnęła, wsiadając do samochodu. Gdyby tylko się dało jeszcze wyżyć w tej idyllicznej miejscowości, byłoby idealnie. Ale człowiek nie może mieć w życiu wszystkiego.
Na poczcie nie było kolejki. Zleciła przelew i wyszła na zewnątrz. Tuż przed nosem przeszedł jej Arek. Rzuciła pozdrowienie, ale wydawał się dziwnie wzburzony, bo nawet nie odpowiedział. Przez chwilę pomyślała, czy nie wstąpić do restauracji, ale skoro Arek wydawał się nie w humorze, pewnie i Dorota nie będzie miała ochoty na pogaduszki. Postanowiła, że pojedzie do marketu po tę kapustę, którą obiecała babci. Albo nie! Podejdzie do warzywniaka. W Warszawie nie wchodziła do takich miejsc. Pewnie nawet ich nie było w centrum. Dopiero tutaj odkryła, że są pełne zapachów, nieforemnych kształtów warzyw i owoców, w ogóle mają duszę. Człowiek wchodzi po świeżą pietruszkę, a wychodzi z informacjami o wszystkich mieszkańcach ulicy, z najnowszymi plotkami i wiadomościami.
Drzwi do warzywniaka stały otworem, ale najpierw zerknęła do pojemników przed sklepikiem. Wybrała dwie dorodne kapusty i już miała wejść do środka, gdy usłyszała za sobą pytanie:
– To na ten pyszny bigos babci?
Aż podskoczyła. Uśmiechnęła się na widok Radosława.
– Skończyłeś już pracę na dzisiaj? Tak szybko? – zapytała.
– Taaak… – powiedział takim tonem, że domyśliła się, iż ma to związek z Arkiem i jego zachowaniem.
– Możesz zabrać się na Winne Wzgórze ze mną. Zrobię tylko zakupy i pojedziemy.
– A może i ja dla was coś ugotuję? – zapytał, zerkając na skrzynki wypełnione warzywami.
Liliana miała ze sobą wiklinowy koszyczek, który Radosław wyjął jej z rąk i zaczął wkładać do niego produkty. Nacią marchewki zamachał kobiecie przed nosem, aż ze śmiechem kichnęła. Przekomarzali się i chichotali jak para nastolatków.
– Zrobię sałatkę, a ty zapiekankę warzywną – rozdysponowała Liliana, grzebiąc w skrzynce z ziemniakami. – Jakieś wino by się przydało.
– O, świetny pomysł! Jakie wolisz: wytrawne czy półwytrawne?
– Obojętnie, byle było czerwone. – Mówiąc to, uśmiechnęła się do Radosława.
– Przepraszam, że przeszkadzam w romantycznej dyskusji, ale chciałbym dostać się do środka. – Rozległ się zirytowany głos Wiktora.
Mężczyzna zmarszczył czoło i zacisnął usta. Jakby niezadowolony przecisnął się obok znajomej, potrącając ją. Zadrżała i zmieszała się trochę wrażeniem, jakie wywołał w niej kontakt z doktorem. On wydawał się jednak pochłonięty innymi uczuciami. Zmierzył Radosława, który ponownie odezwał się do Liliany:
– Nie masz nic przeciwko, że wezmę jeszcze piwo? Będzie doskonale pasowało do bigosu.
Lila pokręciła głową. Rosjanin uśmiechnął się i wyszedł z warzywniaka. Kobieta wybrała szczypiorek i stanęła w kolejce za Wiktorem. Mężczyzna wydawał się nieco zdenerwowany. Z rąk leciały mu pieniądze, a gdy schylił się po upuszczone monety, uderzył głową w blat lady. Liliana mimowolnie się roześmiała. W odpowiedzi rzucił jej spojrzenie pełne wściekłości.
– Dziękuję, reszty nie trzeba! – Machnął ręką, gdy sprzedawczyni chciała wydać mu grosze.
Kobieta zapłaciła za swoje zakupy i wyszła przed sklep.
– Czekasz na mnie? – zdziwiła się.
– Nie. Postanowiłem zapalić. Dlatego się zatrzymałem.
Wiedziała, że kłamie.
– Nigdy nie paliłeś – stwierdziła.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
– Bo nie dałeś mi szansy – odparowała.
– Nie starałaś się.
Zirytowała ją ta odpowiedź.
– Nie chciałeś, żebym się starała. Szybko znalazłeś pocieszenie gdzie indziej. – Zamierzała go wyminąć.
Chwycił jej dłoń.
– Nie ma żadnego pocieszenia. Nikt nie jest w stanie ukoić bólu po śmierci Romy, ale to nie znaczy, że nie chciałem otworzyć się na nowe uczucie. Ty nie chciałaś. Teraz widzę, że znalazłaś następcę.
– Ja?! To ty zrezygnowałeś z kontaktu ze mną! Nie odbierałeś telefonów, nie odpowiadałeś na wiadomości, nie…
– Przecież właśnie straciłem żonę! Czy wyobrażasz sobie, że myśli się w takim momencie jasno? Nie! Chodzę nieprzytomny, a żeby zasnąć, wspomagam się alkoholem. Wstaję rano i zastanawiam się, jak przeżyć kolejny dzień. Żeby nie myśleć ciągle o stracie, każdą chwilę wykorzystuję na zajmowanie się czymkolwiek, byle nie zerknąć na telefon i nie dostrzec ostatnich zdjęć żony. Ale ty nie możesz tego zrozumieć, bo przecież nigdy nikogo nie straciłaś. Całe dorosłe życie najważniejsza była dla ciebie praca. Pewnie dlatego mnie nie rozumiałaś…
– Ja ciebie nie rozumiałam?! Nie dałeś mi szansy! Ba! Nie stać cię było na taką szczerość, by powiedzieć mi o żonie. A chyba zasługiwałam na to!
– Miałem ci mówić o mojej porażce? Nie sprawdziłem się ani jako lekarz, ani jako mężczyzna!
– Bzdury opowiadasz. Nie zaufałeś mi po prostu.
– Jak mogłem zaufać kobiecie, która przyjechała tu na chwilę? Broniłem się, by nie zaangażować się uczuciowo. Miałaś wrócić do swojego świata, idealnego dużego miasta, w którym ludzie nie mają czasu na chwile słabości.
– Tak mnie postrzegasz?!
– Tak.
– Opowiadałam ci przecież, że zrezygnowałam z pracy…
– Powiedziałaś to długo po fakcie, gdy straciłem już nadzieję, że zostaniesz tutaj.
– I wtedy zadowoliłeś się kimś innym – dodała szybko.
– Ja?! To ty kogoś masz! – powiedział, patrząc nad jej głową.
Obejrzała się. Radosław w jednej ręce trzymał piwo, a w drugiej butelkę wina. Podchodził do nich niepewnie niczym intruz.
– Dobrego popołudnia! – rzucił Wiktor i zadeptał papierosa.
Liliana patrzyła dłuższą chwilę za nim.
– To dobry znajomy? – spytał Radosław.
– Nieważne. Jedźmy do domu. Trzeba gotować bigos. – Mrugnęła.
– A może dasz jeszcze namówić się na lody? Widziałem w rynku. Mają miętowe. Gdybyś nie czuła się na siłach, służę ramieniem.
Odwróciła się do niego ze śmiechem i chwyciła pod rękę. Nie wiedziała, że z drugiej strony ulicy patrzy na nich Wiktor.
-> Przeczytajcie kolejny fragment tej historii!