Jaga Kurzastopka - młoda czarownica - jest córką uzdrowicielki magicznych stworzeń i hodowcy chat na kurzych nogach. Mieszka w Zaklętych Kotlinach, w wiosce Klekotki, a jej najlepszym kumplem jest Cykor - mała chata wielkości domku dla lalek
Podczas Targowiska Nocy Letniej ktoś napada na wioskę - porywa rodziców Jagi i kradnie cenne jaja, z których wkrótce mają się wylęgnąć nowe chaty na kurzych nogach. Ten, kto to zrobił, działa na zlecenie potężnego mocodawcy i chce użyć jaj do przeprowadzenia prastarego rytuału. Ma on przywrócić w świecie magii dawny porządek rzeczy.
Jaga musi ratować rodzinę, odzyskać podopiecznych ojca i udaremnić spiskowcom ich niecny plan, wyrusza więc do zaczarowanego Krakowa, ukrytego przed zwyklakami, gdzie w obiegu jest więcej wróżek, demonów, biesów i zmorów gotowych na każdą szemraną robotę, niż w jakimkolwiek innym mieście w Europie.
Do sięgnięcia po najnowszą książkę Macieja Rożna Jaga i dom na orlich nogach zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu powieści:
Rozdział 1 – Narowisty chlewik
Jaga Kurzastopka gnała środkiem głębokiego jaru, który otaczały strome zbocza. Żadnej odnogi, żadnej jaskini czy choćby drzewa, na które mogłaby się wspiąć. Biegła przed siebie, ile sił w nogach. Aż dziw, że jeszcze się nie potknęła na kamienistym podłożu i nie padła jak długa.
ŁUP! ŁUP! ŁUP!, rozlegało się rytmiczne dudnienie. Głuchy łomot odbijał się od ścian wąwozu, a echo niosło go dalej. Czyżby przeciwnik był coraz bliżej Jagi, czy tylko tak jej się wydawało?
Dziewczynka spojrzała za siebie.
Dogania ją! Potężne ptasie stopy, pokryte łuską i uzbrojone w długie szpony, waliły o ziemię: ŁUP! ŁUP! ŁUP!
Nagle wąwóz ostro skręcił, a Jaga wraz z nim. Za zakrętem rozpościerała się Ostańcowa Polanka, z wyrastającą pośrodku Smoczą Skałą.
Jaga biegła, nie zwalniając, choć płuca paliły ją żywym ogniem, a bok co rusz przeszywało ostre ukłucie. „Muszę zawrócić – przemknęło jej przez głowę. W ogóle nie powinnam tu być!”. Jednak zamiast posłuchać zdrowego rozsądku, wykrzesała z siebie resztki energii i jeszcze przyspieszyła, by choć trochę zwiększyć dystans. I to właśnie okazało się zgubne.
Już niemal wybiegła z wąwozu, już rozglądała się po polanie w poszukiwaniu najlepszego miejsca, gdzie stawi czoło przeciwnikowi, gdy nagle zaczepiła o wystający korzeń. Poczuła, jak noga zostaje w miejscu.
Jaga wrzasnęła i upadła na ziemię. Poturlała się po kamienistej ścieżce, boleśnie się obijając. Po chwili usiadła oszołomiona i podniosła wzrok. Przed sobą ujrzała niesamowity widok: środkiem jaru pędził dom na kurzych nogach! Przy każdym skoku jego okiennice kłapały, ubłocone deski trzeszczały, a zmierzwiona strzecha na dachu sypała słomą. Chata sadziła olbrzymie susy, a jej półmetrowe ptasie szpony krzesały iskry o kamienie. Szaleńczemu galopowi towarzyszyło głośne chrumkanie świń.
– Rozkazuję ci: stój! – krzyknęła dziewczynka, zamykając oczy i wyciągając przed siebie rękę.
Jaga Kurzastopka miała dziesięć lat i jak przystało na mieszkankę Zaklętych Kotlin, była czarownicą. Uważała się za ekspertkę w trzech sprawach. Po pierwsze – siniaki i skaleczenia. Kolekcjonowała je z zapałem, a wieczorem z dumą pokazywała rodzicom. Po drugie – Zaklęte Kotliny. Nie rosło w nich ani jedno drzewo, na które by się nie wspięła, i nie została ani jedna jaskinia, której by nie spenetrowała. Po trzecie i najważniejsze – domy na kurzych nogach. Jaga wiedziała o nich niemal wszystko. Znała ich pochodzenie, zwyczaje, charaktery. Tata nauczył ją, jak oszacować, ile blasku księżyca muszą wchłonąć skorupki jaj, by wykluły się z nich maleńkie chaty. Jak więc można się domyślić, Jaga przeczuwała, z czym przyjdzie jej się zaraz zmierzyć. Była pewna, że po ziemi nigdy nie stąpała bardziej krnąbrna i nieposłuszna chata na kurzych nogach niż goniący ją chlewik.
Domek ani myślał się zatrzymać. Jaga krzyknęła i zasłoniła rękami głowę, jakby to mogło ochronić ją przed atakiem.
Chlewik dał potężnego susa. Wielkie łapy odbiły się od ziemi i przeleciały nad dziewczynką, omal nie zaczepiając pazurami o jej włosy. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i ze środka chlewu chlupnęła gnojówka, niczym wyjątkowo obrzydliwy deszcz. Krople cuchnącej, lepkiej brei spadły gęsto na dno jaru i skuloną Jagę.
Chata wylądowała trzy metry dalej i obróciła się w stronę młodej czarownicy. Płaski, kryty strzechą dach, niegdyś w ciemnozielonym kolorze, teraz pokryty był grubą warstwą błota. Spod brązowej skorupy na ścianach gdzieniegdzie przeświecały malowane kwiatowe wzory. Dyndające na obluzowanych zawiasach okiennice skrzypiały groźnie, czym chlewik dawał do zrozumienia, że nie ustąpi.
Jaga Kurzastopka wstała z ziemi. Odrzuciła do tyłu gruby złoty warkocz. Wplecione we włosy kwiaty bzu były już niemal pozbawione płatków. Dziewczynka zamaszyście
otrzepała ogrodniczki, rozmazując przy tym na ubraniu śmierdzącą maź. Wbiła w przeciwnika spojrzenie bystrych zielonych oczu. Zazwyczaj pogodne i ciekawskie, tym razem miało temperaturę lodowca i niosło obietnicę wszystkich okropieństw, jakie czekają chatę, kiedy tylko sprawy przyjmą właściwy obrót.
– Poddaj się, świntuchu, i miejmy to już za sobą! – krzyknęła dziewczynka. – Wyszoruję cię raz-dwa. Nie chcesz chyba być najbrudniejszą chatą wieczoru?
Chlewik przekrzywił się i spojrzał zadziornie.
– Wolisz walczyć! Służę uprzejmie! – syknęła czarownica i złapała za przewieszony przez ramię woreczek.
Chlewik rozstawił szerzej nogi, szykując się do pojedynku.
W wąwozie słychać było jedynie szum wodospadu, chrumkanie dochodzące z chlewika i odległe głosy ludzi.
Jaga, skupiona na przeciwniku, zignorowała jednak wszystkie te dźwięki. Powolnym ruchem wyciągnęła z sakiewki sopel lodu. Zważywszy na panujący od trzech tygodni czerwcowy upał, kawałek zamarzniętej wody musiał być magiczny.
– Żarty się skończyły – wycedziła, ale nie zdążyła wypowiedzieć magicznej formuły.
Chlewik odwrócił się na pazurzastej stopie i wystrzelił do przodu, wyrzucając w powietrze piasek, grudki ziemi i chmurę kamyków. Zanim Jaga przestała się krztusić, był już na polanie. Dziewczynka jak przez mgłę widziała, że za chwilę krnąbrny dom minie Smoczą Skałę, jak nazywała się samotna skała na środku polany. Przez większość dni w roku nie stanowiłoby to problemu, jednak dziś ostaniec był aktywny i prowadził prosto do świata zwyklaków. Jaga pod żadnym pozorem nie mogła dopuścić, by chlewik przeszedł przez magiczną bramę.
Młoda czarownica splunęła ziemią i przetarła oczy. Wzięła zamach i cisnęła kawałkiem lodu za oddalającym się domkiem na kurzych nogach.
– Styczniowy wicher! – krzyknęła, uwalniając drzemiącą w przedmiocie moc.
Wydawałoby się, że uciekinier był już poza jej zasięgiem. Pocisk jednak pomknął do przodu, nic sobie nie robiąc z praw fizyki, i trafił chlewik w sam środek tylnej ściany. Rozległ się trzask, jakby na jeziorze pękał gruby lód.
Powiało przejmującym chłodem, a wszystko wokół pokryło się szronem. W miejscu, w którym sopel wbił się w drewno, pojawił się niezwykły lodowy kwiat i niczym dziki bluszcz zaczął się rozrastać i błyskawicznie oplatać chatkę.
Chlewik zdążył jeszcze zrobić kilka kroków, zanim kurze nogi całkiem obrosły bryłami lodu.
Jaga poprawiła woreczek i bez pośpiechu ruszyła w stronę unieruchomionego przeciwnika. Minęła ostaniec, nie poświęcając mu nawet odrobiny uwagi. Gdyby to zrobiła, zapewne dostrzegłaby dwoje zwyklaków, którzy przywarli do olbrzymiej skały i w zdumieniu obserwowali wydarzenia na polanie. Mężczyzna trzymał w dłoni telefon i nagrywał niecodzienne zajście.
– Taka ładna z ciebie chata, a taki kocmołuch – powiedziała Jaga, kiedy zbliżyła się do chlewika. – Zupełnie jakby woda mogła cię otruć. A przecież oboje wiemy, że tak nie jest, prawda? – Czarownica uśmiechnęła się szelmowsko.
Początek utarczki z chlewikiem na kurzych nogach sięgał zeszłego Święta Chochoła, kiedy to po raz pierwszy Jadze przypadło zadanie wypucowania niechluja do czysta.
Nie skończyło się to dobrze. Od tamtego incydentu obie strony uczyniły wiele we wzajemnej wojnie na złośliwości.
Chlewik spojrzał wściekle na dziewczynkę spod przymkniętych okiennic. Skrzypiał i trzeszczał, ale nie był w stanie przełamać zaklęcia, które go zamroziło.
– Jak to się dobrze składa, że trafiliśmy nad wodospad – zagadnęła Jaga tonem towarzyskiej pogawędki. Nic sobie nie robiła z groźnego kwiku świń zamkniętych w środku. – Nie uważasz?
Poskromicielka narowistego chlewika sięgała mu do połowy skutych lodem nóg. Znowu wsunęła rękę do skórzanego woreczka przewieszonego przez ramię. W tak małej sakiewce miejsca powinno wystarczyć raptem na parę drobiazgów, a tymczasem ręka Jagi zagłębiła się w woreczku aż po łokieć.
– Nie mówiły ci mądrzejsze chaty, by nigdy nie zadzierać z czarownicą? – spytała Jaga. Uśmiech nie schodził jej z ust. Wreszcie dziewczynka wyjęła z sakiewki szczotkę na sękatym kiju, skrobaczkę do szyb i cebrzyk. – Zaraz będziesz czyściutka i pachnąca – powiedziała do chaty, po czym zwróciła się do sprzętów domowego użytku: – Zbudźcie
się, czyściochy! Zaczynamy szorowanie! – Wyjęła różdżkę i po kolei dotknęła nią wyciągniętych przedmiotów.
Szczotce i skrobaczce wyrosły nietoperze skrzydła, a wiaderku – dwie pary krokodylich nóg, na których od razu pognało do wodospadu po wodę. Gdy tylko wróciło, sprzęty zabrały się do usuwania brudu ze ścian i dachu domku.
Chlew się prężył, napinał, trzaskał drzwiami i okiennicami, pluł gnojówką na wszystkie strony. Z jego wnętrza wciąż dobiegał przeraźliwy kwik lokatorek. Na lodowej pokrywie więżącej dwie kurze nogi pojawiła się siateczka pęknięć. Znak, że zaklęcie nie będzie trwało wiecznie. Ale póki co trzymało chlewik w miejscu.
Wykończona pościgiem Jaga wyciągnęła się na trawie.
Teraz dopiero mogła ocenić skalę zniszczeń: włosy w nieładzie, pobrudzona bluzka, rozdarte ogrodniczki i siniak na kolanie. Upewniła się, że przymocowana do szelek spodni makówka, znajduje się na swoim miejscu. „Nie warto się tym teraz przejmować – pomyślała. – Jedno zbite kolano to niezbyt wysoka cena za utarcie nosa chlewikowi. Mama na pewno znajdzie na nie maść. Jeszcze tylko uwinę się z pracą domową od taty i zdążę zobaczyć, jak na Wspólnej Polanie rozstawia się Targowisko Nocy Letniej”. Cmoknęła na wiaderko, a kiedy przyczłapało, obmyła ręce i twarz z zaschniętej gnojówki. Potem wyciągnęła z sakiewki grubą książkę i otworzyła w miejscu zaznaczonym zasuszonym kwiatem maku. Pożółkłe stronice zapisane były starannym pismem i zdobne w rysunki. Księga należała do rodziny Jagi od pokoleń. Jej autorem był pradziadek, Ferdynand Kurzastopka. Zapisał w niej wszystko, co wiedział o hodowli chat na kurzych nogach. Nie była to zwykła lektura, lecz tomiszcze liczące z tysiąc stron.
Młodą czarownicę nie przerażała taka ilość wiedzy. Jaga miała dryg do hodowli chat, jak mawiał jej tata, i wiedza sama wchodziła jej do głowy. Na stronie, na której dziewczynka otworzyła księgę, zaczynał się rozdział: Czym skorupka za młodu, czyli przepowiadanie losu chaty na kurzych nogach.
Jaga zagłębiła się w lekturze. Z niekłamaną fascynacją czytała, jak z kształtu jaja i wzoru na skorupce przewidzieć charakter zamkniętej wewnątrz chaty. Jak odkryć, czy wyrośnie na zwykły drewniany dom, czy pracownię alchemika? A może obwoźną kuchnię? Dziewczynka z zachwytem wpatrywała się w odręczne szkice i starała się odczytać wyblakłe dopiski na marginesach. Myślała o wszystkich jajach na kurzych nogach, z których już niedługo wyklują się nowiutkie chaty. Tata nauczył ją, jak obliczyć, ile księżycowego blasku muszą wchłonąć skorupki, by to nastąpiło, i jak wyznaczyć tę ważną datę.
Z rozważań wyrwało ją skrzypienie drzwi. Zerknęła na chlewik. Stał ciągle w tym samym miejscu, unieruchomiony zaklęciem, ale skorupa lodu pokrywająca jego nogi zrobiła się cieńsza. Podobnie jak skorupa brudu. Coraz wyraźniej widać było ciemną zieleń desek i kwieciste zdobienia. Chata piękniała.
Tymczasem z wąwozu, który Jaga pokonała w szalonym biegu, wyłoniła się kolejna chatka. Była zupełnie inna od narowistego chlewika i znacznie od niego mniejsza. Z daleka wyglądała jak domek dla lalek, tyle że na ptasich nogach, którymi właśnie energicznie przebierał.
Domek dobiegł do Jagi, ciężko dysząc. Sięgał dziewczynce do kolan. Jego spadzisty dach pokrywały maleńkie dachówki, z tylnej ściany wyrastał komin z gładkich rzecznych kamyków połączonych szarą zaprawą. Od frontu mieścił się niewielki ganek, w sam raz dla chomika, drzwi wejściowe oraz dwa symetrycznie wstawione okna, jak dwoje wielkich oczu. Okienne rolety opadały i podnosiły się niczym powieki.
Na piętrze domku wyrastał wąski balkon, a na szczycie dachu kręcił się metalowy czarny kot wiatrowskaz.
– Jesteś wreszcie, Cykor – powiedziała dziewczynka. – Nie spieszyłeś się. Jak zwykle całą brudną robotę odwaliłam sama.
W oknach maleńkiej chaty, niczym w szklistych oczach, pojawił się wyrzut. Skrzypnęły belki, potem drzwi, a z komina wyleciały ciemne obłoczki dymu.
– Że niby nie wolno mi się tu zapuszczać? – Jaga prychnęła i lekceważąco machnęła ręką.
Domek odpowiedział wiązanką skrzypnięć i trzasków.
Jak można się było dowiedzieć ze wstępu do księgi Ferdynanda Kurzastopki, chaty na kurzych nogach to inteligentne stworzenia. Rozumieją ludzką mowę i też potrafią się porozumiewać. Wykorzystują do tego rozbudowany system znaków i dźwięków, na przykład skrzypnięcia zawiasów, trzepotanie kurka na dachu czy sygnały dymne. Zawiłości skrzypomowy zostały dokładnie opisane w jednym z rozdziałów. Jaga posiadła tę wiedzę, nim skończyła siedem lat, bo gdy dorasta się w domu hodowcy chat na kurzych nogach, to można nauczyć się ich mowy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dla Jagi rozmowa z chatą była więc naturalna jak oddychanie.
– To najlepsze miejsce na szorowanie tego brudasa! – Dziewczynka wskazała na chlewik. Więżący go czar stracił już niemal całą moc. – Podaj mi choć jeden powód, dla którego nie powinno mnie tu być. No, słucham?
Cykor miał świadomość obecności zwyklaków w okolicy. Jako chata mieszkalna posiadał dar ich wykrywania, taki zmysł kominkowy. Pozwalał on domom na kurzych nogach zawczasu przewietrzyć pokoje i napalić w piecu, a nawet nastawić wodę na herbatę, zanim wrócą ich gospodarze albo nim zawitają do domu niespodziewani goście. Cykor odwrócił się w stronę ostańca, wycelował kominem w półkę skalną i buchnął kłębem dymu w kształcie strzałki.
Jaga uniosła głowę i spojrzała w kierunku wskazanym przez przyjaciela. Dostrzegła tam kobietę i mężczyznę. Siedzieli jak zahipnotyzowani. Mężczyzna trzymał w dłoniach nieduże płaskie pudełko.
– Zwyklaki! – krzyknęła młoda czarownica, zrywając się na równe nogi. Z wrażenia aż upuściła woreczek.
Zrobiła kilka kroków do przodu, by przyjrzeć się z bliska intruzom.
Była przerażona i zachwycona zarazem. Świadomie nigdy by się nie odważyła złamać zakazu zbliżania się do zwyklaków. Ale skoro to już się stało, chciała wykorzystać sytuację i zadać im tysiąc pytań, zanim rzuci na nich czar niepamięci, oczywiście. Co robią? Co jedzą? Po co wdrapali się na tę skałę i co to za śmieszne pudełko, wycelowane
w Cykora?
Wtedy wydarzyło się coś, czego Jaga najmniej by sobie życzyła: prysły resztki mrożącego zaklęcia!
Wściekły chlewik naprężył nogi i z trzaskiem skruszył pozostałości lodu. Rzucił wściekłe spojrzenie okien w stronę młodej czarownicy, po czym rozorał pazurami ziemię, szykując się do szarży.
„Tylko nie to – pomyślała Jaga. – Kolejny pojedynek… teraz?”. Spojrzała zirytowana na chlew i sięgnęła do pasa.
I wtedy dotarło do niej, że sakiewka i różdżka zostały na trawie, w połowie drogi między nią a dyszącym zemstą chlewem.
– Zachowujmy się, jak istoty rozumne – zagaiła przyjaźnie, robiąc ostrożnie krok w stronę skórzanego woreczka.
Chlewik zrobił to samo. W przypadku stworzenia wyposażonego w nogi wielkości drzew to wystarczyło. Potężna ptasia łapa stanęła na magicznych przedmiotach.
– Dobry chlewik… – powiedziała Jaga.
Jej arcywróg kucnął i podkulił łapy, zupełnie jak ptak w gnieździe. Próg chaty zrównał się z ziemią.
– Nie wolisz być czysty? – W głosie Jagi pobrzmiewał strach, którego nie wywołało spotkanie ze zwyklakami, mimo to przemawiała dalej łagodnie: – Taka ładna z ciebie chata…
Chlewik otworzył drzwi ze złowieszczym skrzypnięciem. Z czającej się w środku ciemności znów dochodziło groźne chrumkanie.
– Rozejm? – zaproponowała Jaga. – Teraz, jak już jesteś wypucowany, mogę pomalować ci szpony.
Na te słowa chlewik zatrząsł się i pół tuzina świń wypadło na polankę z wściekłym rykiem. Jaga odwróciła się na pięcie, nie myśląc już wcale o zwyklakach, i pognała w kierunku wąwozu, z którego wyszła przed półgodziną.
Zadowolony z siebie chlew podążył śladem swoich podopiecznych i uciekinierki.
Szczotka na kiju, skrobaczka i cebrzyk stały przez chwilę bezradnie, nie mając już nic do szorowania. Rozglądały się po polanie.Cykor podszedł do miejsca, gdzie wcześniej Jaga odpoczywała na trawie, pazurzastą stopą wsunął księgę pradziadka Ferdynanda do skórzanego woreczka i przewiesił go sobie przez komin. Spojrzał na znieruchomiałych zwyklaków i wydał z siebie głęboki chrobot. Dźwięk niósł wyraźny komunikat: jesteście tu mile widziani.
Choć ludzie nie znali skrzypomowy, zrozumieli, o co chodziło chacie. Cykor bojowo przejechał pazurem po ziemi, po czym odwrócił się i pognał za Jagą.
Na trawie pozostała, niezauważona przez nikogo, pożółkła kartka. Musiała wypaść ze starej księgi, kiedy chlewik ją przydepnął. Widniał na niej rysunek jaja. Z jego skorupki wystawały dwie kurze łapki. Pod spodem znajdowały się słowa skreślone eleganckim pismem: Domy i chaty na kurzych nogach to niesamowite istoty, ich hodowla może przysporzyć wiele korzyści gospodarstwu twemu.
Książkę Jaga i dom na orlich nogach kupić można w popularnych księgarniach internetowych: