Lottie – przyjaciółka Evie i Amber – zostaje osaczona przez dwóch mężczyzn w drodze do college'u. To wydarzenie głęboko wpływa na dziewczynę i staje się zaczynem jej antyseksitowskiego projektu. Zobowiązała się przed przyjaciółkami, a przede wszystkim przed sobą, że będzie przez miesiąc reagować na każdy przejaw seksizmu, który napotka - od plakatów na przystankach autobusowych, po wypowiedzi wykładowców na zajęciach. To trudne i eksploatujące psychicznie i fizycznie zadanie nieźle namiesza w życiu Lottie. Stanie się sławna (wywiady w prasie, telewizji, własny kanał w internecie) i będzie musiała dać sobie radę z dobrymi, ale też złymi konsekwencjami tej sławy. W tym samym czasie spotka też miłość i stanie przed ważnymi decyzjami życiowymi.
Książka Holly Bourne to kolejny manifest, wołanie o sprawiedliwość i o to, by dostrzec wreszcie prawa kobiet. By we współczesnym świecie nikomu już nie wydawało się normalne, że mężczyzna na tym samym stanowisku, wykonując te same obowiązki, zarabia więcej niż kobieta. O zmianę punktu widzenia, o poszerzenie horyzontów. O zwrócenie uwagi na krzywdę. O to, że wszystkie te straszne rzeczy, które przytrafiają się kobietom i o których trąbią ostatecznie media, mają swój początek w tych drobnych przejawach nietolerancji. „Nieszkodliwych” i usprawiedliwianych przez społeczeństwo seksistowskich hasełkach. W „tradycji”, którą powinno się już dawno przedefiniować.
- recenzja książki „I co ona ma zrobić"
Do lektury powieści I co ona ma zrobić zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty:
Rozdział pierwszy
Nawet nie miałam na sobie krótkiej spódnicy.
Głupia myśl. Beznadziejnie głupia.
Ale po wszystkim, wypłakawszy wstrzymywane, gorące i wielkie jak grochy łzy wściekłości, właśnie to pomyślałam…
Nawet nie miałam na sobie krótkiej spódnicy.
Jeśli naprawdę chcecie wiedzieć, jak byłam ubrana, rozwieję wasze obawy – nie wyglądałam jak ofiara idealna. Miałam na sobie zwyczajne jeansy. I ażurowy sweter. ALE SPOKOJNIE – seksowna koronka była SZCZELNIE ZASŁONIĘTA grubą wełnianą kurtką. Jeśli więc zwyrodnialcy z furgonetki nie mieli promieni rentgena w oczach – wszyscy przez chwilę podziękujmy Bogu za to, że tak nie było – nie miałam na sobie niczego, niczego, co mogłoby sprowokować wydarzenia, które rozegrały się tamtego dnia.
A było tak…
Po awanturze z rodzicami na temat Mojej Przyszłości wybiegłam spóźniona do szkoły. Nic nadzwyczajnego. Oboje mieli obsesję na punkcie Mojej Przyszłości, ale tym razem wyjątkowo nieprzyjemnie na mnie naskoczyli. Z powodów nieznanych nikomu, nawet mnie samej, kłótnia skończyła się moim zuchwałym chwytem za własne krocze i wykrzyczeniem: „Przemyślcie TO!”. Następnie z trzaskiem zamknęłam drzwi tuż przed ich osłupiałymi twarzami i pognałam na ulicę. Prawie płakałam.
Było zimno i promiennie. Przyjemny październikowy poranek, kiedy złoty blask słońca nie ma żadnego wpływu na temperaturę. Podbiegałam. Po pierwsze dlatego, że byłam już spóźniona, a po drugie, żeby się rozgrzać. Kiedy wybiegłam zza rogu, dostrzegłam furgonetkę.
Z przodu siedzieli dwaj kolesie wyglądający na budowlańców. Zauważyli mnie natychmiast. Gapili się przez szybę. Przewiercali mnie wzrokiem tak, że poczułam uderzającą do brzucha krew. Przypływ kobiecej intuicji. Przebłysk myśli o czekających mnie kłopotach.
Chrzanić to! To nie była żadna kobieca intuicja. Nie jestem psychiczna, a jedynie doświadczona w kwestii molestowania seksualnego. Jak niemal każda dziewczyna na świecie, która miała czelność poruszać się w miejscu publicznym.
Furgonetka znajdowała się po mojej stronie, na spokojnej ulicy mieszkalnej, tuż przy chodniku. Przystanęłam na chwilę, oceniając swoje możliwości. Wyczuwałam niebezpieczeństwo, ale musiałam przejść obok tego wozu. Było mi niedobrze od samego sposobu, w jaki na mnie patrzyli. Jakbym miała się wstydzić…
A może jednak się mylę? – pomyślałam. Jeden z nich był w wieku mojego ojca. Może po prostu zwyczajnie przyglądali się światu przez przednią szybę. Może nie czekało mnie nic złego. A ponieważ już byłam wykończona, całkiem sama i wkurzona wszystkim, co się tego dnia wydarzyło, straciłam naturalną pewność siebie.
Mimowolnie odwróciłam wzrok, udając, że na mnie nie patrzą. Zapięłam ciasno kurtkę, całkiem zakrywając piersi, i prędko ruszyłam przed siebie.
Zbliżałam się do furgonetki. Wciąż czułam na sobie ich spojrzenia. Prawie byłam obok. A „prawie obok” oznaczało „prawie za nimi” i… za chwilę wszystko będzie dobrze… I będę bezpieczna… A poza tym było całkiem jasno i zawsze mogłam krzyknąć, ale przecież nie będę musiała, bo wszystko będzie dobrze, a ja niepotrzebnie wyobrażałam sobie, że ci dwaj budowlańcy są tacy źli i… i… i…
…drzwi furgonetki się otworzyły.
Zamarłam. Otwarte drzwi zablokowały mi drogę. Młodszy z mężczyzn powoli wysiadł z auta. Podniosłam głowę. Szybkie, pełne lęku spojrzenie. Dlaczego otworzył drzwi? Usłyszałam trzaśnięcie i się wzdrygnęłam. To drzwi od strony kierowcy. Drugi mężczyzna również wysiadł. Zerknęłam na niego. Widziałam, jak przechodzi przed maską wozu, zachodząc mi drogę. Był łysy, stary i miał czerwoną twarz, jakby od wielu lat nie wychodził z ciągu alkoholowego.
Jeden stał przede mną, drugi z tyłu. Byłam w pułapce. Brakowało miejsca, żeby ich wyminąć. Pierwszy odezwał się ten z przodu.
– Seksownie wyglądasz z tą czerwoną szminką. – Jego głos był tak cierpki, że przeszły mnie ciarki i się cofnęłam.
Ach tak, zapomniałam wam powiedzieć. Miałam pomalowane na czerwono usta.
I TERAZ UWAŻACIE, ŻE TO MOJA WINA? Pochylił się tuż nade mną, nie pozostawiając wyboru. Musiałam na niego spojrzeć. Był młodszy od swojego kompana. Na twarzy zamiast porządnego zarostu miał jakieś kłaki.
– Wymalowałaś się specjalnie dla nas, prawda, skarbie? – odezwał się ten za mną. – Podoba nam się. Bardzo nam się podoba.
Serce waliło mi jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę zapłonie żywym ogniem. Mój oddech był szybki i krótki. W ogródku po drugiej stronie ulicy jakiś człowiek obrywał z krzewów zwiędłe kwiaty. Spojrzałam na niego desperacko, bezgłośnie błagając o pomoc, ale on udawał, że niczego nie widzi.
– Co jest, złotko? Dlaczego nie odpowiadasz?
– Ja… – wydusiłam z siebie. – Ja…
– Jesteś nieśmiała, co? Ale nieśmiałe dziewczęta nie malują ust na czerwono.
Młodszy zrobił krok do przodu. Nie miałam miejsca, żeby się ruszyć. Jego oddech cuchnął czymś słodkim, jakby przed chwilą wypił red bulla. Rozejrzałam się nerwowo, w myślach mierząc przestrzeń wokół niego. Może uda mi się prześlizgnąć. To była szansa, którą postanowiłam wykorzystać. Odepchnęłam go, siłą uniosłam jego rękę i najszybciej jak potrafiłam pobiegłam ulicą. Moje stopy głośno dudniły o chodnik. Serce biło jak obłąkane. Pobiegną za mną? Był biały dzień.
– PUSZCZALSKA! – krzyknął jeden z nich.
Ciężka obelga spadła mi na plecy. Biegłam i biegłam, przekonana, że mnie gonią. Pewna, że to jeszcze nie koniec.
– DAJ SPOKÓJ, ŚLICZNOTKO, TO BYŁ TYLKO KOMPLEMENT.
– WREDNA SUKA.
Zimne powietrze wdzierało się przez usta, drażniąc mi płuca. Zawartość żołądka podchodziła do gardła. Byłam tak roztrzęsiona, że z trudem biegłam prosto. Nie słyszałam za sobą ich kroków. Kiedy dotarłam do końca ulicy, zebrałam się na odwagę i rzuciłam szybkie spojrzenie za siebie. Mężczyźni stali oparci o furgonetkę. Śmiali się i pochylali do przodu, waląc dłońmi o kolana. Cieszyli się jak dzieci. Z trudem udało mi się powstrzymywać łzy, które utkwiły mi w gardle. Wtedy pomyślałam:
Nawet nie miałam na sobie krótkiej spódnicy.
Rozdział drugi
Wraz z mijającymi godzinami mój dzień stawał się coraz gorszy.
W porę zdążyłam na lekcje. Z trudem przebolałam zajęcia z polityki i ekonomii, na których ledwo mogłam się skupić. Drżącą dłonią trzymałam długopis, kreśląc pozbawione sensu notatki. W myślach powracała ta sama scena. Sposób, w jaki na mnie patrzyli. To uczucie, kiedy zatarasowali mi drogę. Pod tablicą nauczyciel przynudzał o niewydolności większościowej ordynacji wyborczej.
Czułam wiele emocji naraz. Wstyd – jakbym chciała się winić. Za głupią szminkę, która po prostu pasowała do koloru torebki i aż do tego poranka sprawiała, że czułam się z nią dobrze. Zażenowanie – że pozwoliłam im się tak podejść. A mimo to miałam wrażenie, jakby budowlańcy zdarli ze mnie wszystkie ubrania i wystawili na widok całej okolicy. Strach – że będą na mnie czekać, gdy będę wracać do domu… I czystą, rozgrzaną do białości wściekłość. Na nich – dlaczego uważali, że mogą mnie tak traktować? Dlaczego człowiek z ogródka mi nie pomógł? Ale także na siebie… Lottie, dlaczego, do jasnej cholery, nie zaczęłaś krzyczeć? Taka z ciebie oferma?
Po lekcjach poszłam prosto do stołówki na spotkanie kółka filozoficznego. Kilkoro z nas ustawiło się w kolejce po frytki, jak mieliśmy w zwyczaju. Do tego czasu przestałam się trząść, jednak emocje mnie nie opuściły.
– Cześć, Lottie. – Obok pojawiła się Jane z mlecznym shakiem na tacy. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz niewyraźnie.
Uśmiechnęłam się. Jane była starą znajomą Evie, która z kolei była jedną z dwóch moich najlepszych przyjaciółek. Chodziłyśmy razem na zajęcia z filozofii, byłyśmy w ostatniej klasie szkoły średniej. Po kilku nieudanych próbach zadzierzgnięcia znajomości w końcu zaczęłam się do niej przekonywać.
– Wszystko gra – skłamałam. – Jesteś gotowa na wspaniałą przygodę z deontologią?
– Raczej na twoją pomoc w rozeznaniu się w tej przygodzie – westchnęła Jane i przeciągnęła dłonią po niedawno zafarbowanym na różowo pasemku włosów.
Skinęłam głową w stronę Mike’a i kilkorga innych znajomych, którzy stanęli za nami w wolno posuwającym się ogonku po ciepły posiłek. Uniosłam się na palcach, żeby ocenić, jak wiele frytek jeszcze zostało.
– No nie! – powiedziałam głośno. – Już prawie się kończą. Nie znoszę frytek z końca partii. Zawsze są zimne i zamoknięte.
– Może weźmie je ktoś przed tobą… – odezwała się Jane.
– Mam taką nadzieję.
Jednak nikt przede mną nie poprosił o frytki. Spojrzałam na nędzne resztki, część z nich jeszcze była chrupiąca, a część miękka i poskręcana. Skrzywiłam się i zerknęłam na stojących za mną chłopaków.
– Poświęcę się i wezmę te nędzne resztki z końca partii, żebyście wy mogli dostać świeże. Tak wygląda utylitaryzm w praktyce – zażartowałam.
Jednak nikt mnie nie słuchał. Wkurzyłam się, bo na moim talerzu właśnie wylądowała kupa… Kupa gumowatych frytek. A z mojego wspaniałego dowcipu o zabarwieniu filozoficznym nawet nikt się nie zaśmiał.
Kiedy Mike i cała reszta zamówili frytki z nowo przybyłej, smakowitej dostawy, odeszłam do stolika w rogu, przy którym zawsze jadaliśmy. Było duszno i śmierdziało kanapkami z jajkiem. Promienie słońca wlewały się przez ogromne okno, ogrzewając mi twarz i wzmagając jajeczny odór. W końcu wszyscy usiedli na swoich miejscach. Było nas siedmioro – ja, Jane, jej chłopak Joel i czterech innych chłopaków. Dzisiejszemu spotkaniu przewodniczył Mike. Kiedyś, pijana i nadmiernie podekscytowana najlepszymi ocenami z pięciu egzaminów na koniec pierwszej klasy, pocałowałam go. Do tej pory mi nie wybaczył, że niewinny buziak nie przerodził się w nic poważniejszego. Mike obrzucił mnie diabelskim spojrzeniem przez stół i rozpoczął:
– Słuchajcie, rozmawiałem z panem Henrym. Powiedział, że deontologia i utylitaryzm na pewno będą na egzaminie… – Jego słowa zginęły w ogólnym gwarze.
Bez entuzjazmu chwyciłam zimną frytkę, a w głowie zadźwięczało mi echo porannej awantury z rodzicami. To była STRASZNA kłótnia. Ojciec wciąż nie przebolał faktu, że na początku semestru zrezygnowałam z piątego egzaminu kończącego szkołę średnią, mimo że aby dostać się na studia w Cambridge, potrzebowałam tylko czterech. Tego ranka po raz kolejny próbował przekonać mnie do zmiany zdania, chociaż nowy semestr zaczął się ponad miesiąc temu. Mama jak zawsze nerwowo dreptała między nami, z marnym skutkiem starając się wynegocjować zawieszenie broni.
– Musisz myśleć o swoich priorytetach – oznajmił ojciec. Zawsze zaczynał w ten sposób. – Masz tylko jedną szansę, Charlotte.
– Wiem, że Klub Starych Panien jest dla ciebie bardzo ważny, kochanie – wtrąciła mama. – Jesteśmy dumni z twojej działalności… Ale nie sądzisz, że lepiej byłoby poświęcić czas na zdanie dodatkowego egzaminu? Tak w razie czego…
W zeszłym roku ja, Evie i nasza przyjaciółka Amber założyłyśmy feministyczną grupę dyskusyjną zwaną Klubem Starych Panien. Pomysł był strzałem w dziesiątkę, a szkoła nawet przekształciła go w oficjalnie działający pod jej patronatem FemKlub, który razem prowadziłyśmy. To wszystko niesamowicie mnie cieszyło, jednak tata wciąż nie był zachwycony.
– Posłuchaj, Charlotte – ciągnął – nie martwisz się tym, jak ta cała feministyczna działalność będzie wyglądać w twojej aplikacji na studia? Chodzi mi o to, że nie jest to… najbardziej tradycyjna działalność pozalekcyjna. Czy twoja szkoła nie organizuje na przykład… jakichś ciekawych debat? To by lepiej pasowało do Cambridge…
Co za hipokryta! Te jego hasełka Ratujmy świat, wszyscy jesteśmy równi pryskają jak bańki mydlane w zderzeniu z ojcowskimi ambicjami o przyszłość jedynej córki, a obsesja na punkcie Prestiżu i Znaczenia Edukacji wpędza go w podwójne standardy.
A mama, no cóż… Przez większość czasu serwowała mi tę samą monotonną śpiewkę i przypominała, że ona już dobrze wie, co powiedzieć, żebyśmy się uspokoili.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i wróciłam do ględzenia Mike’a, który wciąż przynudzał i przynudzał…
– Ja to widzę tak, że utylitaryzm to kwestia wyższego dobra…
Jaki on jest głupi… Przerabialiśmy to chyba już na pierwszym posiedzeniu. Nie znosiłam, kiedy spotkaniu przewodził ktoś inny, ale umówiliśmy się, że każdy będzie miał swoją kolej. Dlaczego wtedy go pocałowałam?
– Jeśli zatem teorię utylitaryzmu zastosujemy do… Nuda, nudziarz, nudziarstwo… Znowu odpłynęłam, wpatrując się w Jane, która bawiła się swoim różowym pasemkiem.
Ci budowlańcy… Sposób, w jaki na mnie patrzyli… Ranek upłynął mi na kłótni z rodzicami o feminizm, a gdy tylko wybiegłam z domu, na własnej skórze przekonałam się, jak bardzo ten ruch jest nam potrzebny.
Dlaczego na nich nie krzyknęłam?
Sposób, w jaki na mnie patrzyli…
Przeszły mnie ciarki. Jane chyba to zauważyła i uśmiechnęła się do mnie nieznacznie, dając do zrozumienia, jak bardzo się nudzi. Odwzajemniłam się tym samym grymasem i przeniosłam uwagę na grupkę uczniów stojących przy starej szafie grającej. Któryś z nich wrzucił do automatu jednofuntówkę. Reszta zachichotała.
Nastąpiła chwila ciszy i z głośników w stołówce rozbrzmiały pierwsze takty piosenki. Ponad stolikami uniósł się zdławiony śmiech.
Wybrali utwór Marvina Gaye’a Let’s Get It On. Nieustanne odtwarzanie tej jednej piosenki powoli zaczęło się stawać ogólnoszkolnym żartem.
– A jeśli weźmiemy pod uwagę pytania z zeszłorocznego egzaminu… – Mike próbował się przebić przez przenikliwy głos Marvina, ale słabo mu to wychodziło.
Joel odwrócił się do Jane i rozpoczął swoją pompatyczną serenadę. Jego koński ogon merdał na karku, kiedy chłopak z dramatyczną przesadą poruszał ustami do słów utworu. Jane podrygiwała ramionami… Ja wystukiwałam rytm długopisem. Kiczowata muzyka kołysała mnie uspokajająco…
– Bardzo łatwym sposobem na zrozumienie pojęcia utylitaryzmu jest kwestia frytek w szkolnej stołówce wypalił głośno Mike. Upuściłam długopis na podłogę, a kiedy wychynęłam spod blatu, Mike celował palcem w mój talerz. – Lottie wykazała się poświęceniem, biorąc ostatnią porcję ze starej partii frytek, żeby pozostali mogli dostać świeżo usmażone. Oto idealny przykład utylitaryzmu! Zgodzicie się?
Szczerzył zęby do wszystkich wokół, zachęcając ich do wspólnego śmiechu. Z powodzeniem. Grupka roześmiała się, potakując z aprobatą. Ja natomiast tylko kręciłam głową, zbyt skołowana, żeby cokolwiek powiedzieć.
– Świetny przykład, Mike.
– Fakt, nie myślałem, że to może być aż tak proste. Masz rację.
– Przykro nam z powodu twoich frytek, Lottie. – Joel zasalutował, jakbym była żołnierką.
Wszyscy parsknęli śmiechem. Zerknęłam na Jane, żeby sprawdzić, czy to zauważyła. Ona tylko wzruszyła ramionami i wywróciła oczami w stronę Mike’a, potwierdzając moje oburzenie. Mnie nie było do śmiechu. Nie potakiwałam jak reszta. Nie zgadzałam się z nimi. Nie mogłam w to uwierzyć. To był mój przykład. Mój żart! A Mike bezczelnie go ukradł. Najgorsze, że wszyscy go słuchali, ponieważ to on go powiedział. Nie ja… A jedynym powodem, dla którego śmiali się teraz, a nie w chwili, gdy ja go mówiłam, było to, że… Mike był chłopakiem…
Rozdział trzeci
Zanim wybrzmiał ostatni dzwonek, byłam już całkiem wyczerpana nerwowo. W czasie przerwy obiadowej brnęłam przez dodatkowe lektury, których potrzebowałam do uzyskania wyższej oceny z literatury angielskiej. Pozostawiona sama sobie dopuściłam do tego, że gnijące łajno poranka wsączyło się we mnie do ostatniej kropli. Doświadczałam mieszanki odrętwienia, wściekłości i bezsilności. Nie wiem, czy z psychologicznego punktu widzenia to w ogóle możliwe.
Dlaczego grupa doceniła MÓJ przykład dopiero wtedy, gdy Mike go przytoczył? Dlaczego nie postawiłam się dwóm odrażającym budowlańcom? I dlaczego takie rzeczy nadal się zdarzają?
Pragnęłam jedynie wrócić do domu i zapomnieć o wszystkim, ale czekało mnie jeszcze zebranie FemKlubu. Tym razem miała mu przewodniczyć Evie, a ja wiedziałam, jak bardzo się stresowała przed każdym wystąpieniem publicznym. Musiałam tam być, żeby ją wesprzeć. Zabrałam książki i w czasie zajęć ze sztuki i z fotografii poszłam do sali konferencyjnej. Telefon zapiszczał. Kolejna przeprosinowa wiadomość od mamy. Ciężko odchorowywała nasze kłótnie. Pozostawanie z kimś w negatywnych relacjach nie mieściło się w jej standardach etycznych. To jej słowa, nie moje.
Nawet nie wiedziałam, czego miało dotyczyć dzisiejsze zebranie. Nie miałam czasu zajrzeć do programu, który ostatniego wieczoru przesłała Evie. Nie spodziewałyśmy się, że nasza działalność odniesie aż taki sukces. W poprzednim semestrze walczyłyśmy o usunięcie obraźliwej piosenki ze szkolnej szafy grającej. Wygrałyśmy – i to było wielkie zwycięstwo. Jednak połowa szkoły nas po tym znienawidziła – i to już było słabe. Później wiele dziewczyn wyraziło chęć dołączenia do nas, a klub rozrósł się do ponad dwudziestu członkiń. W tym semestrze miałyśmy tylko dwa spotkania, ale liczba uczestniczek wzrastała. Poza tym Evie, Amber i ja wciąż organizowałyśmy prywatne spotkania Klubu Starych Panien poza szkołą, mogłyśmy więc spędzać czas tylko we trzy. Przecież nie można sprawiedliwie rozdzielić chrupek serowych między ponad dwadzieścia osób.
Pchnęłam ciężkie podwójne drzwi i weszłam do sali. Od progu uderzył mnie gwar rozmów. Niektóre z dziewczyn pomachały do mnie na powitanie, kiedy zmierzałam naprzód. Odmachałam im niemrawo, z trudem próbując wykrzesać z siebie energię. Emocje wciąż szalały we mnie niczym tornado. Najgorsze, że wokół panowała atmosfera… jak by to ująć… co takiego niezwykłego musiało się wydarzyć? Evie była kłębkiem nerwów. Jej zazwyczaj gładkie, wymuskane włosy zmierzwiły się od ciągłego przeczesywania ich dłonią. Amber obejmowała ją ramieniem, szepcząc słowa otuchy. Zmusiłam się do uśmiechu. Nie chciałam ich dodatkowo martwić. Nie w tak ważnej dla Evie chwili. Rzuciłam torbę na stojące nieopodal krzesło.
– Jak twoje ciśnienie? – spytałam.
Evie zaczerpnęła przesadnie głęboki oddech.
– Przypomnij mi, dlaczego postanowiłyśmy rozpocząć działalność publiczną?
Amber ścisnęła ją jeszcze mocniej.
– Bo to będzie dobrze wyglądać w podaniu o przyjęcie na studia? – zażartowała.
– Mój tata jest innego zdania. – Pokręciłam głową. Obie zrobiły współczująco-niedowierzające miny. Już wielokrotnie doradzały mi w walce na argumenty z nim. – Poza tym spotkanie jest publiczne, bo chcemy ocalić świat, a nie możemy tego robić w nienaturalnie sterylnym pokoju Evie, objadając się tostami z serem i pławiąc we własnej ideologii.
– Już się tak nie wymądrzaj. – Evie przebiegła wzrokiem po publiczności. – Wiesz, że to na mnie nie działa.
Uśmiechnęłam się smutno. Wiedziałam… Evie cierpiała na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, choć akurat w tym momencie miała nad nimi kontrolę. W ubiegłym roku, zanim ja i Amber dowiedziałyśmy się o tej przypadłości, było z nią bardzo źle. Czułam się winna, że poprosiłam ją o poprowadzenie spotkania. Jako przyjaciółka Evie miałam wymagającą i trudną rolę. Chodziło o utrzymanie delikatnej równowagi między niezmuszaniem jej do czegoś, co ją przeraża i powoduje jej gówniane samopoczucie, a zachowaniem świadomości, że czasem trzeba dać jej porządnego kopa, żeby się obudziła.
– Będzie dobrze, dasz radę. Wiesz o tym? – Objęłam ją, tak że teraz przytulałyśmy się we trzy.
– Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że pozwoliłaś zabrać głos komuś innemu. – Evie się uśmiechnęła.
– Chwila moment! – broniłam się, na co obie wybuchnęły śmiechem. – Nie jestem taka straszna… Zaraz… No dobra, jednak jestem!
Miałam opinię osoby raczej… gadatliwej. Chociaż akurat dzisiaj chciałam zaszyć się gdzieś w kącie i cichutko odpłynąć myślami. Mój nastrój się pogarszał. Ostatnie uczestniczki zebrania z wolna zapełniały salę. Po chwili nastąpiła cisza zapowiadająca początek posiedzenia. Wyciągnęłam notatnik, długopis i zaczęłam obgryzać skuwkę. Evie zaszeleściła kartkami i wstała, przygotowując się do przemówienia. Amber przysunęła się bliżej mnie.
– Myślisz, że da radę? – szepnęła. – Widziałam, jak wcześniej myła ręce.
Miażdżące poczucie winy gniotło mi sumienie.
– Powinno jej się udać – powiedziałam bez przekonania. – Nadal czasami tak robi. Byle nie na okrągło.
– Czytałaś program?
– Nie miałam czasu. – Pokręciłam głową. Amber przysunęła się jeszcze bliżej.
– A tak przy okazji… U ciebie wszystko w porządku? Zbłąkany kosmyk jej rudych kręconych włosów musnął mój policzek. – Nie było cię na obiedzie. I widzę, że coś cię gryzie.
Westchnęłam i otworzyłam usta, żeby jej odpowiedzieć, ale w tej samej chwili Evie odkaszlnęła, dając znak do rozpoczęcia obrad.
– Witam wszystkich – zapiszczała nerwowym głosem i ponownie zakaszlała. – Witam wszystkich – powtórzyła. Siedzące w rzędach naprzeciwko nas dziewczyny taktownie milczały. – Dziękuję za przybycie. – Dłonie Evie drżały, ale jej głos z każdym słowem stawał się mocniejszy. – Na ostatnim spotkaniu postanowiłyśmy, że wystartujemy z kampanią. Pojawiło się wiele pomysłów. Myślę, że dzisiaj mogłybyśmy zająć się nimi i stworzyć krótką listę tych, nad którymi będziemy głosować. Spraw, którymi powinnyśmy się zająć, jest całe mnóstwo… Czy ktoś z końca sali mógłby zgasić światło?
Jedna z dziewczyn podbiegła do przełącznika i pomieszczenie utonęło w mroku. Evie włączyła komputer, a za jej plecami rozświetlił się duży biały ekran.
– Znając Evie, wszystko zadziała perfekcyjnie… – szepnęła Amber. – Założę się o dziesięć funtów, że za chwilę wyciągnie swój słynny wskaźnik.
– Kiedy ja prowadziłam ostatnie spotkanie, w ramach przygotowań śpiewałam do siebie przed lustrem Eye of the Tiger – odszepnęłam, uśmiechając się w ciemności.
– Wyobraź sobie połączenie śpiewu i machania wskaźnikiem. Coś mi mówi, że opracowałaś idealną strategię przejęcia kontroli nad światem.
Roześmiałyśmy się, a w tym momencie Evie wskazała na ekran znajdujący się za jej plecami.
– Drogie panie, oto pierwsza propozycja. Jej autorką jest Sonia.
Sonia, niska dziewczyna z niewiarygodnie długimi blond włosami, przytaknęła z uśmiechem.
– Chodzi o najnowszą reklamę płynu po goleniu. Sonia uważa, że powinnyśmy przeciwko niej zaprotestować. Chwileczkę… – Evie chwyciła myszkę i włączyła odtwarzanie. Oto i ona. – Wycelowała w ekran szpic złożonego parasola. Prawie jak wskaźnik. Rozbawiłoby mnie to, gdyby zaprezentowany film nie był tak porażająco smutny.
Słychać głośną, świdrującą muzykę. Na łóżku kotłują się chłopak z dziewczyną, oboje powalająco piękni, za nimi ściana z surowych cegieł. Chłopak przekręca się i kładzie na dziewczynie, chwyta ją za ręce i przytrzymuje, całując coraz agresywniej. Ona się śmieje, ale próbuje stawiać opór. Bębniące serce skakało mi do gardła, a żołądek wykręcił się na drugą stronę. To nie było fajne. Nie było dobre… Wtedy chłopak sięga do kieszeni spodni i wyjmuje flakonik płynu po goleniu. Spryskuje się, a dziewczyna natychmiast przestaje się szamotać. Chłopak całuje ją po szyi, słychać kobiece jęki i postękiwania. Światło gaśnie.
W sali zapadła przytłaczająca cisza. Wszyscy trawili to, co właśnie zobaczyli. Dało się słyszeć jedynie ciche odchrząkiwanie.
– Soniu? – podjęła Evie. – Czy chciałabyś wstać i wyjaśnić nam, dlaczego uważasz, że powinnyśmy potraktować tę reklamę jako punkt wyjściowy naszej kampanii?
Dziewczyna pokiwała głową, podniosła się i założyła za ucho kosmyk włosów.
– Zobaczyłam tę reklamę wczoraj wieczorem w telewizji. Chyba wszystkie zgodzimy się z tym, że jest niepokojąca. Chodzi o to, że w jawny sposób traktuje przemoc seksualną jako normę, a gwałtowi i nadużyciom w związku nadaje wręcz romantyczne zabarwienie.
To wszystko, co usłyszałam, zanim zobaczyłam Megan, naszą nową członkinię, która wstała po cichutku i niemal wybiegła z sali. Jej twarz była spięta i czerwona, jakby dziewczyna z całych sił próbowała powstrzymać płacz.
Podniosłam się. Niewiele osób zwróciło na to uwagę. Większość przysłuchiwała się przemowie Soni.
– Zapewne doskonale wiecie, że statystycznie kobiety najczęściej padają ofiarą gwałtu ze strony osób dobrze im znanych, na przykład obecnego lub byłego partnera. Ta reklama właściwie do takiego zachowania zachęca. Zdaje się mówić: Kup nasz produkt. On pomoże ci wykorzystać dziewczynę. Dzięki niemu ci się nie oprze. Będzie zadowolona, że ją napastujesz!
Evie zerknęła na mnie i skinieniem głowy dała mi do zrozumienia, żebym poszła za Megan. Wybiegłam na korytarz i rozejrzałam się, szukając koleżanki. Znalazłam ją w najbliższej toalecie. Myła ręce nad umywalką. Płakała.
– O! Cześć, Lottie! – powiedziała, jakby nic się nie stało, mimo że trzęsły jej się dłonie, a po policzkach płynęły łzy.
Wyprostowała się i pospiesznie przetarła twarz, pragnąc strącić widoczne na niej ślady bólu.
– Cześć, chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Nie znałam jej zbyt dobrze. Zabrzmi to okropnie, ale była dla mnie jedynie dziewczyną Maksa, chłopaka należącego do zespołu zwanego Bajeranci. Chodziła z nim przez cały zeszły rok szkolny. Uczestniczyła ze mną i z Amber w zajęciach ze sztuki, ale nigdy dużo nie mówiła. Z Maksem wydawali się w sobie zakochani. Prawie nie widywałam ich osobno, dlatego wszystkich nas zaskoczyło, kiedy Max zerwał z nią w czasie wakacji.
Jeszcze bardziej nas zdziwiło, gdy dołączyła do FemKlubu, ponieważ wcześniej nie wykazywała żadnego zainteresowania jego działalnością. Megan wciąż trzymała dłonie pod strumieniem wody, mimo że całe mydło już dawno zdążyło spłynąć. Ciemne włosy zakrywały jej twarz. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że nie tylko ręce jej się trzęsą. Drżała na całym ciele.
– Nic mi nie jest.
– Megan? – Zbliżyłam się jeszcze bardziej. – Coś cię zdenerwowało? Chodzi o tę reklamę?
Wyprostowała się i spojrzała mi w oczy. Miała czerwone plamy na policzkach, a jej rzęsy były posklejane od mokrego tuszu. Zakręciła kurek z wodą.
– Nic mi nie jest… Nic mi nie… – Niespiesznie kręciła głową. – To tylko… Ta reklama… Coś mi przypomniała… Max… – Na ostatnim słowie głos uwiązł jej w gardle. – On… on… – jąkała się, potrząsając głową.
Co on?!
– Megan, czy Max coś ci…
– Wybacz, nie chciałam robić zamieszania – przerwała mi, a jej głos nabrał siły. – Chyba zbliża mi się okres.
Wyszarpnęła ręcznik z podajnika, poklepała się nim po twarzy, wytarła ręce i z impetem cisnęła do kosza zmiętą kulkę wilgotnego papieru. Ta odbiła się od krawędzi kubła. Co ona właśnie powiedziała? Co takiego jej się przydarzyło?
– Megan… Przykro mi, jeśli coś cię uraziło… Czy między tobą a Maksem zaszło coś…
– Nie, nie uraziłaś, znaczy nie uraziło… – Potrząsnęła głową. – Wszystko dobrze, czuję się świetnie. Jest super. Dostrzegła powątpiewanie na mojej twarzy. – Poważnie.
– Megan… – Wszystko, na co było mnie stać, to bezmyślne powtarzanie jej imienia. – Możesz mi powiedzieć.
– I tak nikt mi nie uwierzy – wymamrotała bardziej do siebie niż do mnie. Po chwili podniosła na mnie wzrok i się uśmiechnęła. Tak, Megan uśmiechała się do mnie. – Mogę już nie wracać na spotkanie? – zapytała, jakby potrzebowała mojego pozwolenia. – Widzimy się jutro na sztuce.
Zanim zdążyłam otworzyć usta, zatrzymać ją, przytulić lub zrobić cokolwiek poza staniem jak słup soli, rozbita i oniemiała, Megan wymknęła się za drzwi, zostawiając za sobą słodką woń szkolnego mydła.
Książkę I co ona ma zrobić kupicie w popularnych księgarniach internetowych: