Historia. Przyjaźń. Tajemnica. „Bjorn. Syn burzy" Pawła Wakuły

Data: 2020-06-05 12:54:25 | Ten artykuł przeczytasz w 35 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Ruiny klasztoru na wyspie Lindisfarne skrywają groźną tajemnicę. Król Knut Wielki każe zamieszkać w nich garstce mnichów, a niedługo potem przysyła na Świętą Wyspę tajemniczego więźnia. Opat klasztoru, wielebny Brendan z Corku, staje przed trudnym zadaniem. Musi rozwiązać zagadkę godną Odyna, ustrzec swoich współbraci przed niebezpieczeństwem, a „gościa” przed ludźmi, którzy usiłują go zamordować.

Obrazek w treści Historia. Przyjaźń. Tajemnica. „Bjorn. Syn burzy" Pawła Wakuły [jpg]

Bjørn. Syn burzy to opowieść o początkach państwa Polan i o bohaterach znanych ze skandynawskich sag. Losy Świętosławy, Bolesława Chrobrego i Bjørna Stenskalle na zawsze złączyło przeznaczenie. Nici splątane przez Norny może przeciąć tylko miecz.

„Bjørn. Syn burzy" to nie tylko porywająca opowieść o czasach, gdy kształtowała się mapa średniowiecznej Europy, gdy w puszczach wprost roiło się od niedźwiedzi, w świętych chramach wciąż oddawano cześć Trygławowi, a z północy napływali niosący grozę Wikingowie. To opowieść o przyjaźni po grób, łączącej ludzi mocniej niż tajemnica, którą skrywają. W tej opowieści pobrzmiewają nuty najlepszej literatury, z jaką się zetknęliście.

- recenzja książki „Bjorn. Syn burzy".

Do lektury powieści Pawła Wakuły, a także jej kontynuacji – książki Bjorn. Kruki Odyna zaprasza Wydawnictwo Literatura. Dziś w naszym serwisie możecie przeczytać jej premierowe fragmenty. 

Prolog

Czarną zasłonę nocy rozdarł pazur błyskawicy, a po chwili rozległ się ogłuszający grzmot. Gdzieś w oddali zabrzmiał inny, słabszy, jakby przedrzeźniając starszego brata, a potem cała seria rozbłysków przeorała niebo, sprawiając, że na moment zrobiło się widno jak w dzień.

Stara Urdhr – Przeszłość zadarła głowę, zupełnie jakby mogła ujrzeć to niezwykłe widowisko swoimi zakrytymi bielmem oczami.

– Thor znowu się gniewa… – powiedziała chrapliwym głosem, nawijając na wrzeciono świetlistą nić. – Władca piorunów musi bardzo cierpieć… Czyżby wciąż odczuwał żal po stracie swego nieodżałowanego brata Baldura? A może wspomina, jak podle oszukał go olbrzym Skrymir podczas gościny w mroźnej krainie Utgard? Nie jest dobrze kpić z boga obdarzonego tak wielką mocą…

Norny – Szepczące, boginie przeznaczenia – siedziały u podnóża olbrzymiego jesionu Yggdrasil – drzewa światów i przędły nici ludzkiego żywota. Ponad ich głowami wisiały trzy księżyce, z których jednego przybywało, drugi był w pełni, a trzeci właśnie zmieniał się w cienki sierp.

Werdhandi – Teraźniejszość, piękna kobieta w najlepszych latach, dojrzała do miłości i rodzenia dzieci, zaczerpnęła wody z mrocznego źródła Urd i podlała najbliższy korzeń jesionu, ten, który sięgał aż do Asgardu – krainy bogów. Takie było zadanie Norn od zarania świata, i takie miało być aż po jego ostatni dzień, gdy zapieją trzy koguty, przeraźliwie zawyje pies Garm, a na tęczowym moście zadudnią stopy olbrzymów i nastanie Ragnarök – zmierzch bogów.

– Ten odległy grzmot to oznaka wielkiej burzy w Midgardzie, krainie ludzi – zauważyła Werdhandi. – Czyżby właśnie tam miało wydarzyć się coś niezwykłego?

Dziewczęca Skuld – Przyszłość potrząsnęła bujnymi lokami.

– Ja pierwsza wiedziałabym coś o tym! Nic, co ma się wydarzyć w światach ludzi, olbrzymów, zmarłych czy bogów nie ujdzie mym oczom. Przyszłość nie ma przede mną tajemnic!

Werdhandi uśmiechnęła się pobłażliwie. Młodzi zawsze byli tacy sami, zdawało im się, że pozjadali wszystkie rozumy.

Nagle Skuld wydała stłumiony okrzyk:

– Siostry, spójrzcie! Widziałyście już coś podobnego? Urdhr zbliżyła swoje niewidzące oczy do kądzieli dziewczyny i wciągnęła powietrze, obwąchując kilka splątanych ze sobą złotych nici.

– To znak, że w Midgardzie właśnie narodził się śmiertelnik, którego dola na dobre i na złe połączyła się z losem wielkich królów i potężnej królowej. Będzie mu dane życie pełne przygód, łaska bogów i podziw śmiertelników… Zobaczy cuda tego świata, zazna miłości, przyjaźni i zdrady, niejeden raz zanurzy swój miecz w krwi wrogów, jak przystało na bohatera, który po śmierci ma zasiąść w Walhalli u boku Odyna… Lecz nim nadejdzie ten dzień, ty, Skuld, będziesz musiała przeciąć splątane nici i nigdy nie będziesz wiedziała, kogo pozbawiasz w ten sposób życia!

Deszcz przybrał na sile, po pniu Yggdrasila zbiegła wiewiórka Ratatosk, a mieszkający na jego czubku orzeł Vedrfolnir zatrzepotał skrzydłami. Tak się wszystko zaczęło…

Arne Ingvarsson, Saga o Bjørnie Stenskalle

O tym, jak diabeł zawitał na Świętą Wyspę

Brat Anzelm brodził w płytkich wodach otaczających Świętą Wyspę. Właśnie trwał odpływ i fale odsłoniły usiane kamieniami dno. Braciszek podkasał czarny sfatygowany habit i ostrożnie kroczył na swych chudych patykowatych nogach, pilnie wypatrując przyczepionych do skał małżów.

Czasem przystawał, wyciągał z wiszącej u pasa sakwy młotek i odłupywał smakowicie wyglądającego omułka albo ostrygę, kiedy indziej nachylał się nad skrawkiem piaszczystej łachy w miejscu, w którym dostrzegł ślad wielkości pensa. Przyklękał na jedno kolano i przy pomocy krótkiego zaostrzonego kija wyciągał na powierzchnię ukrytego tam mięczaka w podłużnej brązowej skorupce.

Anzelm wiedział o małżach wszystko, w ogóle wybrzeże Northumbrii nie miało dla niego tajemnic. Urodził się w rodzinie rybaka w Berwick, niedaleko ujścia niepokornej rzeki Tweed, i od wczesnego dzieciństwa pomagał ojcu w połowach i zbieraniu darów morza.

Dobrze pamiętał nabożne milczenie, gdy ich łódź mijała spowitą mgłą Lindisfarne, zwaną Świętą Wyspą, i wznoszące się nad nią ruiny opactwa zbudowanego przez świętego Aidana. W czasach dzieciństwa Anzelma mało kto ośmielał się postawić stopę na jej brzegu. Wieczorami, przy domowych ogniskach, opowiadano sobie o widmowym dzwonie bijącym na popękanej ze starości klasztornej wieży i o duchach wymordowanych zakonników odprawiających nieszpory w chłostanych przez fale i wiatr murach. Wiatr wył za oknem, a starzy ludzie bajali o dniu, w którym na widnokręgu pojawiły się prostokątne żagle w białe i czerwone pasy. Długie smukłe łodzie ze smoczymi łbami osadzonymi na dziobach przybiły do brzegów Świętej Wyspy, a z nich wyskoczyły diabły. Ich przybycie zapowiedziała wielka burza, podczas której na niebie walczyły ze sobą świetliste bestie z piekła rodem. Anzelm wyprostował się i w zadumie popatrzył w stronę opactwa. Znad klasztornej kuchni unosiła się siwa strużka dymu, znak, że brat Remigiusz szykuje posiłek.

Aż trudno uwierzyć, że od kilku miesięcy sługi Chrystusa znowu mieszkają na Świętej Wyspie… – pomyślał. – Wiele pokoleń temu morscy rabusie wymordowali lub uprowadzili w niewolę jej mieszkańców, obalili ołtarz, zrabowali monstrancję i złoty krzyż, sprofanowali grób świętego Cuthberta…

Mnisi wrócili, ale tylko po to, żeby znowu paść ofiarą piratów. Wreszcie, po kolejnym napadzie, zabrali szczątki pustelnika i przez siedem długich lat tułali się po Anglii, szukając dla siebie i dla relikwii bezpiecznego schronienia. A nie było to łatwe, bo w ciągu następnych lat Normanowie w taki sam sposób jak z Lindisfarne postąpili z opactwami na wyspach Iona i Skelling Michael, klasztorami w Peterborough, Jarrow i Whitby… Zbrakłoby palców u rąk i stóp u wszystkich zakonników w Northumbrii, żeby wyliczyć złupione przez nich kościoły. Tylko nieszczęsne opactwo Fore w Irlandii było niszczone przez barbarzyńców aż dwanaście razy! Zakonnicy uciekli ze swoich siedzib, pozostawiając Domy Boże na łaskę żywiołów. W wirydarzach miast ziół wyrosły bujne drzewa, a w celach braci zamieszkały dzikie zwierzęta…

Anzelm z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Lecz oto przyszedł czas, gdy na angielskim tronie zasiadł jeden ze złowrogich najeźdźców. I pomyśleć, że to właśnie on kazał ponownie zamieszkać zakonnikom w opustoszałym Lindisfarne! – Splunął do wody. Najwyraźniej król Knut nie wzbudzał jego sympatii. – Z drugiej strony, nikt tak nie odstrasza morskich rabusiów, jak jeden z nich… – mruknął sam do siebie. – Trzeba przyznać, że odkąd arcybiskup Canterbury Lyfing włożył koronę na skronie tego bandyty, żaden z jego pobratymców nie ośmielił się zaatakować wybrzeży Albionu!

Anzelm wrzucił do wiklinowego kosza ostatniego małża i powoli ruszył w stronę brzegu. Słońce na niebie zawisło tuż nad jego głową, wskazując sekstę, miał już dosyć mięczaków na postny posiłek dla wszystkich braci, a do tego zbliżała się pora południowej modlitwy. Zresztą woda wokół jego nóg zaczynała niebezpiecznie się podnosić. Anzelm wiele razy widział, jak nieszczęśnicy, którzy zbyt długo zabawili na opuszczonych przez morze piaskach, byli porywani przez spienione fale przypływu. Odnajdywano potem ich ciała wyrzucone na przybrzeżne skały, dziwnie poskręcane, obce, bardziej przypominające szmaciane lalki niż ludzi.

Braciszek jeszcze raz spojrzał na mury opactwa, doskonale stąd widoczne na tle błękitnego nieba, a potem na otwarte morze. Zmrużył oczy i uniósł dłoń, żeby osłonić je przed promieniami słońca. Daleko na horyzoncie ujrzał żagiel… Przyjrzał mu się uważniej. To nie była jedna z łodzi rybackich z okolic Berwick czy Bamburgha… Nagle poczuł, jak – mimo gorącego dnia – po plecach spływa mu zimny pot. Ten statek miał charakterystyczny prostokątny żagiel i Anzelm mimo sporej odległości przysiągłby, że widzi osadzony na jego dziobie smoczy łeb.

Potykając się i raz po raz padając na wystające z wody kamienie, Anzelm rzucił się w stronę brzegu. Jego kolana zaczerwieniły się od krwi, ale nie zważał na to. Choć z tej odległości nikt w klasztorze nie mógł go usłyszeć, krzyczał ze wszystkich sił:

– Wikingowie! Na rany Chrystusa! Wikingowie nadchodzą!

W cichym zazwyczaj opactwie Lindisfarne panowało niezwykłe poruszenie – nie co dzień przybywała do niego łódź z takim gościem na pokładzie. Królewski szwagier, Eryk z Lade, osobiście odwiedził świątobliwych braci.

Potężny mężczyzna siedział teraz rozwalony na najlepszym krześle i pochłaniał ostrygi przyniesione przez brata Anzelma. Przez okno wpadała do izby woń przypływu, smród gnijących ryb i wyrzuconych na skały wodorostów. Wielebny Brendan z Corku pomyślał, że ten zapach trupiego rozkładu pasuje do jego gościa. Właściwie nie było w tym nic dziwnego – opat dobrze wiedział, że Eryk, nim z łaski króla Knuta został earlem Northumbrii, był jednym z najbardziej krwawych i bezwzględnych łupieżców, jakich wydała uboga skandynawska ziemia. Brendan przypatrywał mu się uważnie swoimi łagodnymi oczami. Łokcie wsparł na dębowym stole, a zetknięte czubkami palców dłonie przytknął do ust w geście pokory i zadumy.

– Czy Jego Wysokość Knut nie ma w Londynie wystarczająco głębokiego lochu? – spytał wreszcie z wyrzutem. – Czym zasłużyliśmy sobie na ten niezwykły zaszczyt?

Eryk wyssał kolejną muszlę i oblizał mięsiste wargi.

– Dobre! – mlasnął. – Od razu czuć, że świeże! Dawno już takich nie jadłem… Może w czasach dzieciństwa? Ale małże z Trondheimsfjordu miały inny smak… Prawdę mówiąc, niejeden raz po nich rzygałem! – beknął głośno, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego gospodarza.

Opat Brendan uśmiechnął się wyrozumiale. Barbarzyńca na zawsze pozostanie barbarzyńcą – pomyślał.

– Jak już mówiłem – ciągnął dalej Eryk – Knut nie życzy sobie jego obecności w Londynie. Jego Wysokość chce, żeby przemyślał pewne sprawy w odosobnieniu, liczy na to, że przy okazji rozwiąże mu się język… I że tego, co powie, nie usłyszy ktoś niepowołany!

– Król ma sposoby, żeby uczynić ludzi rozmownymi – zauważył ostrożnie Brendan z Corku.

Earl Northumbrii westchnął głośno, odłożył na bok pustą muszlę i nachylił się w jego stronę.

– To wszystko nie jest takie proste – mruknął. – Bjørn Stenskalle to nie byle kto, a ja wiem to najlepiej, bo nie raz stawaliśmy przeciwko sobie z mieczem w dłoni. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak zdołasz zatrzymać go na tej wyspie, ale taka jest wola króla.

– Ciężko stąd uciec… – pokręcił głową opat. – Podczas przypływu Lindisfarne jest całkowicie odcięta od świata, gdy morze cofa się, pozostawia po sobie zdradliwe mokradła. Niejeden człowiek postradał na nich życie. Mało kto tutaj dociera, a poza nami na wyspie żyje jedynie kilku pasterzy i ich stada owiec.

– To znaczy, że król wybrał dobre miejsce na więzienie! roześmiał się Eryk. – Zawsze wiedziałem, że bystry z niego chłopak! Bardziej wdał się w swojego wielkiego dziadka niż ojca, bo też, prawdę rzekłszy, Sven Widłobrody nie grzeszył rozumem. Knut zadbał nawet o to, żeby nikt wam nie przeszkadzał. Z jego rozkazu do wyspy nie ma prawa zbliżyć się żadna łódź!

– Jak mam to rozumieć?

– Szkocka granica jest blisko, a my nie chcemy, żeby ktoś wywiózł stąd więźnia. Ma siedzieć w absolutnej samotności i zapomnieniu… No, może niezupełnie. Masz zapisywać wszystko, co ten człowiek powie. Nawet gdyby snuł historie, które uznasz za zmyślone albo będące urojeniami szaleńca.

Opat zmarszczył brwi.

– Czy to będzie spowiedź? Obowiązuje mnie tajemnica…

– Nazwij to, jak chcesz – wzruszył ramionami Eryk z Lade.

– Ale wiedz, że jeśli król każe ci spisywać szum wiatru i śpiew fal, zrobisz to. – W twarzy Brendana musiał zobaczyć coś szczególnego, bo zaraz dodał: – Nie przejmuj się tym tak bardzo, ojcze. Z tego, co wiem, twój gość nie jest chrześcijaninem.

– Co takiego?! – Tym razem earlowi udało się naprawdę zaskoczyć opata.

– To, co słyszałeś. Długi Bjørn to zatwardziały poganin, jeden z tych, którzy wciąż kłaniają się starym bogom. Sądziłeś, że takich nie ma już na świecie?

– Och, nie, bynajmniej… – Brendan miał na końcu języka odpowiedź, że z tego, co mu wiadomo, sam Eryk ochrzcił się dopiero w dojrzałym wieku, a jego ojciec, norweski jarl Haakon, słynął z nienawiści do chrześcijan. Zwykł wiązać ich po kilku powrozami umaczanymi w smole, podpalać i strącać z wysokiego klifu w morskie odmęty. Nazywał to okrutne przedstawienie „płonącymi wieńcami Odyna”. Jego nienawiść do chrześcijan była tak wielka, że podczas bitwy pod Hjørungavågr, aby zapewnić sobie przychylność dawnych bogów, nie zawahał się złożyć im ofiary ze swego najmłodszego syna.

Tak, mógłby rzucić to w twarz earlowi… A potem pewnie powiększyłby grono męczenników za wiarę… Zamiast tego wstał od stołu i zaczął chodzić po izbie.

– Poganin w moim klasztorze… Nie, to niemożliwe! Ten człowiek gotów nas wymordować podczas snu! Jak zdołam go powstrzymać? Poza tym to jest poświęcone miejsce, nawet król Knut musi zrozumieć, że…

– Jeśli ci się uda, możesz go ochrzcić – rzucił niedbale Eryk z Lade. – Zostawiam ci czterech tęgich wojów, więc mogą przedtem ogłuszyć Bjørna pałką. Tylko muszą go naprawdę mocno uderzyć w głowę, nie bez powodu nosi przydomek Kamienna Czaszka! Sam chętnie bym na to popatrzył, ale jeszcze dziś odpływam do Londynu.

Opat chciał protestować, ale możnowładca nie dał mu dojść do słowa.

– Pozwól, że na koniec udzielę ci jeszcze jednej rady – powiedział z powagą. – Wiesz, że bywały i chrobry ze mnie człowiek. Niejedno w życiu widziałem i nie lękam się byle czego. Żebyś nie myślał, że rzucam słowa na wiatr, opowiem ci coś o sobie: wielki jarl Haakon nie kochał mojej matki, która była prostą kobietą z ludu, a że miał już wiele nieślubnych dzieci, gdy się narodziłem, oddał mnie na wychowanie obcym ludziom. Nie widziałem ojca przez dwanaście lat, a gdy znowu go ujrzałem, mimo młodego wieku byłem już silny jak tur i dobrze władałem toporem. Przypadkowo zacumowałem łódź tuż obok jego drakkaru. Jakiś czas później do przystani w Agdanes przypłynął statek człowieka o imieniu Skopti, który był starym druhem Haakona. Naturalnie przybysz zażądał, abym opuścił nabrzeże…

Opat poruszył się niespokojnie. Doprawdy, miał co innego do roboty niż wysłuchiwanie wspomnień tego barbarzyńcy.

– …tak więc Skopti nalegał, abym ustąpił mu miejsca, a ja wysłałem go do wszystkich diabłów – mówił dalej Eryk. – Ojciec bardzo się zdumiał i poczuł urażony. Nie było w zwyczaju, aby młody chłopak zachowywał się tak hardo, ale ja koniecznie chciałem mu coś udowodnić. Haakon wezwał mnie wówczas do siebie i zwymyślał w obecności swego przyjaciela. Krew uderzyła mi do głowy, myślałem, że nie wytrzymam tego upokorzenia, ale w końcu ustąpiłem… Następnej zimy dognałem snekkar Skoptiego na pełnym morzu, wyrżnąłem jego załogę, a z niego wypuściłem flaki, truchło wrzuciłem do morza i nakarmiłem nim ryby – Eryk powiedział to tak spokojnym głosem, że Brendan z Corku aż zadrżał.

– Po co mi to mówisz, panie? – spytał.

– Chcę, żebyś pojął, z kim masz do czynienia – odparł earl Northumbrii. – Bo musisz wiedzieć, że Długi Bjørn Stenskalle jest jedynym człowiekiem, którego ja, Eryk Haakonsson, się lękam. Prawdę mówiąc, samego króla Knuta nie boję się tak jak jego. Radzę ci, bądź czujny, miej oczy i uszy szeroko otwarte, zupełnie jakby pod twoją opieką znajdował się nie człowiek, lecz dziki zwierz… Na przykład wielki niedźwiedź!

Brendan z Corku spoglądał na oddalający się drakkar earla Eryka. Z wysokości klifu doskonale widział wygięte w łuk ludzkie grzbiety pochylone nad trzydziestoma parami wioseł. Na zaopatrzonym w stalowe ostrogi dziobie statku zamiast rzeźby przedstawiającej smoczy łeb tkwił mocno osadzony krzyż, a na maszcie powiewała flaga świętego Oswalda w żółte i czerwone pasy. Brendan skrzywił się z pogardą – wiedział przecież, że jeszcze podczas bitwy pod Svold obecny earl Northumbrii walczył z wizerunkiem fałszywego bożka Thora umieszczonym na stewie.

– Czyż nie dożyliśmy ciekawych czasów? – powiedział do stojącego obok niego Anzelma. – Do naszego opactwa przybył z wizytą człowiek, który wymordował setki chrześcijan, a tysiące sprzedał w niewolę… I oto dziś jest namiestnikiem pomazanego świętymi olejami króla, przypłynął pod znakiem krzyża i z łopocącym na wietrze proporcem bojownika o wiarę…

Mnich poczerwieniał.

– Pomyliłem się – wyznał ze wstydem. – Z daleka wydawało mi się, że to łódź wikingów…

– I miałeś rację, Anzelmie! – powiedział z ożywieniem opat. – Przecież Eryk z Lade to wilk w owczej skórze, lecz ty od razu go rozpoznałeś! Święty Cuthbert kierował twoimi krokami… – spojrzał na poobcierane stopy zakonnika i dodał:

– W każdym razie niektórymi krokami.

– Co poczniemy z tym drugim barbarzyńcą? – spytał Anzelm. – Podobno to znaczny człowiek, może powinienem zaprosić go na adorację Najświętszego Sakramentu? Bracia zbiorą się w kaplicy godzinę przed nieszporami…

– Nie ma takiej potrzeby… – mruknął opat, a w duchu pomyślał, że najwyraźniej wśród jego podwładnych jeszcze nie rozeszła się wieść o pogaństwie więźnia. Był pewien, że gdy tylko zorientują się, jaka trafiła się im gratka, nie odstąpią od prób jego ochrzczenia. Obawiał się, że mogą z tego wyniknąć duże kłopoty. Odwrócił się więc do Anzelma i powiedział stanowczo: – Eryk z Lade, który z całą pewnością jest wilkiem w owczej skórze, twierdzi, że nasz podopieczny to prawdziwy niedźwiedź. I ja mu wierzę. Na razie niech więc przebywa w zamknięciu. Na szczęście earl pozostawił nam do ochrony czterech tęgich wojów, tak że nie powinniśmy się go obawiać.

– Teraz śpi – powiedział Anzelm. – Widziałem, jak ludzie Eryka wlekli go na ląd. Musieli go przedtem upić, bo zataczał się i wrzeszczał jakieś grubiańskie słowa. W życiu nie spotkałem podobnego olbrzyma! Nad każdym z nich górował o głowę, a przecież ci wikingowie to nie ułomki… – spojrzał znacząco na Brendana. – Teraz możemy spokojnie mu się przyjrzeć. Sprawdźmy, kogo gościmy pod naszym dachem!

– Skoro tego chcesz… – wzruszył ramionami opat. Przeszli porośnięty chwastami wirydarz i znaleźli się w kwadratowej wieży. Przez niewielkie otwory w grubych na kilka stóp ścianach wpadały do wewnątrz wąskie smugi światła, wydobywając z mroku dziurawe, spiralnie skręcone schody. Anzelm pomyślał, że za żadne skarby nie wszedłby na nie po zmroku, chyba że z zapaloną smolną pochodnią w dłoni.

Gdy dotarli na szczyt wieży, mnich z trudnością oddychał. Ze zdumieniem spostrzegł, że Brendan z Corku nie wygląda na zmęczonego. Oto człowiek, którego nie wolno lekceważyć – pomyślał Anzelm.

Stali teraz przed ciężkimi dębowymi drzwiami, jedynymi w całym klasztorze, które można było zamknąć od zewnątrz.

Widok belki tkwiącej w stalowym skoblu sprawił, że Anzelm poczuł się nieco raźniej. Ostrożnie uchylił małe okienko na wysokości swojej głowy i zajrzał do środka.

Na drewnianej pryczy spoczywał ogromny mężczyzna. Przedramieniem zakrywał twarz tak, że widać było jedynie grzywę siwych włosów i długą skołtunioną brodę. Druga ręka zwisała bezwładnie tuż obok glinianego dzbana. Z otwartych ust dobywało się głośne chrapanie.

– Śpi jak niemowlę… – szepnął Anzelm. – Ludzie Eryka dali mu dużo mocnego piwa… Pewnie dlatego jest taki spokojny…

– Odsuń się – powiedział ostrzegawczo Brendan.

– Dlaczego? Co on może… – Anzelm nie dokończył zdania, bo ręka wikinga poruszyła się błyskawicznie jak atakujący wąż. Gliniany dzban z hukiem roztrzaskał się o cal od głowy mnicha, zalewając go spienionym piwem.

– Idźcie… obaj… precz… – rozległ się bełkotliwy pijacki głos.

– Nie gapcie się na mnie jak na dzikiego zwierza w klatce…

O królewskim więźniu, sile modlitwy i zagadce godnej Odyna

Jeśli opat Brendan myślał, że więzień króla Knuta jest dla opactwa Lindisfarne zagrożeniem, przed którym ochronią go pozostawieni przez earla Eryka strażnicy, to mylił się. Okazało się, że czterej wojowie stanowią większy problem niż człowiek, którego mieli pilnować.

Mężczyzna z wieży całymi dniami nie ruszał się ze swojego barłogu, jakby złożony wielką niemocą. Jedzenie wsuwali do jego celi przez szparę pod drzwiami, a raz dziennie jeden z zakonników, ubezpieczany przez brata Willa trzymającego napięty łuk, wchodził do środka i zabierał kubeł z nieczystościami. Więzień nigdy nie odezwał się do nich słowem, zazwyczaj leżał odwrócony twarzą do ściany.

Za to jego strażnicy… Czwartego dnia od ich przybycia na Świętą Wyspę udali się do stada klasztornych owiec, pasterzy przegnali, a jednego, który stawił im opór, postrzelili z łuku w ramię. Skradli jagnię i upiekli je nad ogniskiem, które rozpalili tuż pod klasztornymi murami.

Przez całą noc słychać było ich pijackie śpiewy i dzikie okrzyki. Brendan nie mógł zasnąć, wpatrywał się w ledwo widoczny strop swojej celi i rozmyślał nad sytuacją, w której postawił go królewski namiestnik. Oto miał pod swoją pieczą niebezpiecznego człowieka, którego strzegli nie mniej niebezpieczni strażnicy. Czy miał nad nimi jakąś władzę? Szczerze w to wątpił – to byli ludzie z gatunku takich, którzy nie słuchają nikogo. Chyba że bardzo się go boją.

Nawet gdyby chciał sprowadzić pomoc, Brendan nie miał sposobu, aby to uczynić. Przed opuszczeniem wyspy earl Northumbrii rozkazał, aby pokazano mu klasztorną łódź. Była to łupina, w której brat Anzelm wyprawiał się na połów ryb. Ludzie Eryka wyciągnęli ją na brzeg i porąbali toporami na oczach przerażonego braciszka. Teraz zakonnicy byli zupełnie odcięci od świata.

Opat myślał o tym z żalem, nie tylko dlatego, że wraz z utratą łodzi przepadła szansa na sprowadzenie pomocy. Lindisfarne było samowystarczalne jak wszystkie wspólnoty mnichów, bracia uprawiali ubogą ziemię, owce dawały im mleko, a Will, który w poprzednim życiu był kłusownikiem, umiał zastawiać sidła na dzikie króliki, od których roiło się na wyspie. To ostatnie nie do końca było zgodne z regułą świętego Benedykta, która zakazywała zakonnikom spożywać inne mięso niż drób i ryby, ale jak mieli pościć, skoro pozbawiono ich możliwości połowu?!

Brendan z żalem wspomniał swój dawny klasztor w Gleann Dá Loch, otaczające go łagodne wzgórza i srebrzystą taflę pobliskiego jeziora. Co go podkusiło, żeby zgodzić się na propozycję arcybiskupa Yorku i zostać przełożonym widmowego opactwa? Tak, to Wulfstan namówił go, żeby opuścił zieloną Irlandię i osiadł na tej chłostanej wiatrami wyspie! Doprawdy, pusty śmiech go ogarniał, gdy przypomniał sobie, jaki był z tego powodu dumny… I oto jest zwierzchnikiem kupy kamieni i garstki mnichów pościąganych w to straszne miejsce ze wszystkich zakątków Anglii… A teraz jeszcze to!

Czterej strażnicy najwyraźniej posprzeczali się o coś, bo do uszu Brendana dotarły odgłosy kłótni, a potem walki. Szczęknęły obnażone miecze, a potem któryś z nich zaczął straszliwie wyć. Odpowiedział mu grubiański śmiech.

Jeśli mam szczęście, to jutro rano będzie ich już tylko trzech… – pomyślał Brendan. Ale zaraz wystraszył się tej myśli, w końcu ci ludzie też byli stworzeniami bożymi. Uklęknął na podłodze obok twardej pryczy i zaczął modlić się do Ducha Świętego, aby zstąpił na niego i pozwolił mu uporać się z zadaniem, które w swej niezgłębionej mądrości wyznaczył mu Pan.

Potem położył się na łóżku i zamknął oczy. Wikingowie wciąż bełkotali coś przy ognisku, jeden z nich szlochał tak, jak to robią tylko pijacy. Brendan prawie zasypiał, gdy w jego głowie rozbrzmiały słowa, które wypowiedział święty Kolumban, ukazując się Oswaldowi w przeddzień decydującej bitwy z poganami: „Bądź mężny i mocny. Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz”.

Obudził się po północy. W klasztorze panowała zupełna cisza, także wojowie Eryka posnęli, a może Bóg spełnił jego prośbę i wymordowali się? Jak co dzień od niepamiętnych czasów opuścił bose stopy na zimną kamienną posadzkę i bez zapalania kaganka przemył twarz lodowatą wodą. Potem, nie śpiesząc się, ruszył w stronę kościoła.

Bracia byli już na miejscu, przez dziurawy dach świątyni wpadało do środka światło księżyca, a oni, nieświadomi rozterek nękających opata, szykowali się do godziny czytań. Brendan nie po raz pierwszy w życiu pomyślał, że przełożony klasztoru jest jak szyper okrętu płynącego po wzburzonym morzu – to od jego rozkazów zależało, czy korab pokona fale i dopłynie do bezpiecznego portu. Nagle uzmysłowił sobie, że w kościele panuje głucha cisza, wszyscy czekają tylko na niego. Przymknął oczy i wzruszonym głosem zaintonował:

– Panie, otwórz wargi moje…

– A usta moje będą głosić Twoją chwałę! – odpowiedzieli chórem bracia.

Mijały godziny, monotonny śpiew rozbrzmiewał w hali, odbijał się od kamiennego sklepienia i wracał echem. Żarliwe wezwania ułożone przed tysiącami lat przez króla Dawida, natchnione słowa proroków i Ojców Kościoła cichły, a ich miejsce zajmowały modlitwy za króla Knuta, jego małżonkę Emmę, synów, córki i czcigodną matkę Gunhildę.

Wreszcie noc wyblakła i poszarzała, głosom mnichów zaczął towarzyszyć radosny śpiew ptaków dochodzący spoza kościelnych murów. Brendan zaintonował hymn rozpoczynający prymę. Przy słowach Pater Noster przez wąskie okna do wnętrza świątyni wślizgnęły się pierwsze promienie słońca.

Bracia podnieśli się z klęczek, wyprostowali obolałe plecy i bez słowa udali do swoich cel na krótki odpoczynek przed dniem wypełnionym modlitwami i ciężką fizyczną pracą.

Brendan wyszedł z kościoła i głęboko odetchnął wiejącą od morza poranną bryzą. Każde źdźbło trawy pokryte było kroplami rosy, każdy kamień lśnił od wilgoci jak diament. W takich chwilach wiedział na pewno, że dobry Bóg stworzył najlepszy ze światów, a on jest jego częścią. Nagle wszystkie troski i zmartwienia gdzieś przepadły. Król Knut, Eryk z Lade, więzień i pilnujący go strażnicy byli jak mroczne cienie rozproszone przez blask wschodzącego słońca.

– Bądź mężny i mocny. Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz… – szepnął, a potem ruszył w stronę narożnej wieży na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.

Olbrzymi mężczyzna usiadł na łóżku i wpatrywał się w Brendana w zamyśleniu, gładząc zmierzwioną brodę.

– Nie słyszałem odgłosu, jaki wydaje sztaba wkładana w skobel… – powiedział w zadumie.

– Bo nikt nie zamknął za mną drzwi – odparł spokojnie opat. – Z tej wyspy nie ma ucieczki. Nawet gdybyś wydostał się z wieży, to na dziedzińcu czeka na ciebie czterech wojów Eryka z Lade.

– Tylko czterech? – uśmiechnął się półgębkiem Bjørn Stenskalle. – W takim razie moje szczęście jest większe, niż sądziłem. Przez całą noc nie dali mi zmrużyć oka, nawet tutaj było słychać ich pijackie burdy. Myślę, że mógłbym wyjść z tej wieży i pokonać ich gołymi rękami.

Brendan poczuł się nieswojo. Ten człowiek nie przechwalał się, naprawdę uważał, że czterech mężów to za mało, aby go powstrzymać.

– Nie uciekniesz stąd – powtórzył. – Na wyspie nie ma łodzi, a gdy podczas odpływu morze cofa się, jego miejsce zajmują słone mokradła, na których żyją tylko ptaki. Niejeden człowiek stracił życie, usiłując pokonać to straszliwe pustkowie.

Bjørn Stenskalle ziewnął i położył się na łóżku z rękami założonymi pod głową. Przez chwilę patrzył na opata spod oka, aż wreszcie rzekł:

– Nie mam zamiaru nigdzie stąd odchodzić, ojczulku, dobrze mi tu. Woda w morzu jest lodowata, a do stałego lądu szmat drogi. W latach młodości, gdy przebywałem w Miklagrodzie, przepłynąłem pewnego razu wpław cieśninę Bosporos… Ale to było dawno temu, a poza tym nie miałem wówczas wyboru, bo ludzie Bardasa Fokasa szyli do mnie z łuków.

– Czy chciałbyś opowiedzieć mi o tym? – spytał żywo Brendan. Bjørn wykrzywił twarz w parodii uśmiechu.

– Zamierzasz napisać o moich przygodach poemat, niczym Egill Skallagrímsson o bohaterskich czynach Eryka Krwawego Topora?

– A czy są tego godne? – spytał opat.

Stenskalle nie odpowiedział. Przymknął powieki i leżał bez ruchu. Zza okna dochodził szum fal uderzających o skały i krzyki głodnych mew. Słoneczne promienie wydobyły z mroku twarz starego wikinga, ukazując sine krechy blizn pozostałe po spotkaniu z jakimś drapieżnikiem.

Brendan pomyślał, że to już koniec rozmowy. Wiedział, że Bjørn nie śpi, ale doszedł do wniosku, że w ten sposób okazuje mu swoje niezadowolenie. Już miał wstać i opuścić jego celę, gdy Stenskalle, nie otwierając oczu, zaczął mówić monotonnym, cichym głosem:

– Udałem się w daleką podróż, ojczulku… Spojrzałem w minione lata i zobaczyłem rzeczy, które nie śniły się zwykłym śmiertelnikom. Spisek pięciu królewskich synów… Ślepą czarownicę wieszczącą przyszłość… Prawdziwego smoka, człowieka, który nigdy nie umrze, ludzi o czerwonej skórze i skutą wiecznym lodem ziemię na krańcu świata… Tak, widziałem to wszystko, i być może jest to warte dobrej pieśni!

Brendan słuchał jak zaczarowany, wreszcie odchrząknął i powiedział:

– Ja nie potrafię układać wierszy jak islandzcy skaldowie . Moje dzieło nie będzie równie kunsztowne, lecz jeśli zechcesz opowiedzieć mi swoje przygody, to wiernie je spiszę słowo po słowie, i być może wyniknie z tego korzyść nie tylko dla ciebie, lecz także dla tych, którzy będą o nich czytali w przyszłości.

Bjørn pokręcił głową.

– Myślisz, że nie wiem, z czyjego rozkazu chcesz to uczynić? Ale wiedz, że Knutowi nie zależy na żadnej z tych tajemnic, on pożąda innej, a ja nie jestem pewien, czy chcę mu ją zdradzić. Gdy król Eryk Krwawy Topór uwięził Egilla Skallagrímssona, skald ułożył dla niego Okup za głowę, i dzięki temu zatrzymał swój ohydny łeb na karku. Co ty dasz mi w zamian za moją opowieść?

Opat zawahał się.

– Jesteśmy ubogimi mnichami, oprócz dwóch posiłków dziennie, niewiele możemy ci ofiarować…

– Dwa posiłki wystarczą, byle były syte, bo lubię dużo zjeść – odparł z powagą wiking. – Ale chcę też odzyskać swobodę. Ile można bezczynnie leżeć w łożu? Skoro na tej wyspie nie ma łodzi, to znaczy, że jest ona wystarczającym więzieniem, tak więc nie musisz obawiać się, że z niej ucieknę… Przynajmniej do czasu, gdy wyrosną mi skrzydła.

– To niemożliwe! – zaprotestował Brendan. – Earl Northumbrii kazał trzymać cię pod strażą!

– Więc niech jego ludzie chodzą za mną krok w krok Bjørn wzruszył ramionami. – Jeśli obawiasz się, że pewnej ciemnej nocy zaduszę was wszystkich gołymi rękami, to możemy umówić się, że na czas od zmierzchu do świtu będziesz mnie zamykał w tej celi. I tak nie miałem zamiaru spać pod gołym niebem. Jeśli ci to nie odpowiada, idź precz. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.

Wiking odwrócił się twarzą do ściany, pokazując opatowi, że uznaje rozmowę za zakończoną.

Brendan zagryzł wargi. Ciekawość walczyła w nim o lepsze ze strachem przed dzikim wojownikiem i przed tymi, którzy rozkazali trzymać go w zamknięciu.

– Niech będzie, jak mówisz – powiedział po długim namyśle. – Ale wiedz, że nasza umowa będzie nieważna, jeśli spróbujesz ucieczki. I nie myśl, że zgadzam się na te warunki, bo tak bardzo pragnę poznać twoje tajemnice. Rzecz w tym, że jestem kapłanem Chrystusa, a nie strażnikiem więziennym, a Lindisfarne to Dom Boży, a nie ciemnica, i nie zmieni tego ani Eryk z Lade, ani nawet sam król Knut.

– Masz jaja, mnichu – mruknął z podziwem wiking. – Ale nie obawiaj się tych dwóch. Eryk to tylko szczekający pies, a król nie życzy mi źle. Gdyby było inaczej, nie wysłałby mnie na tę odludną skałę, tylko kazał torturować w jakimś lochu. Ludzie robią się bardzo rozmowni w towarzystwie kata i rozpalonego do białości żelaza. Jest wreszcie ktoś, kto ma w tej sprawie wiele do powiedzenia, i być może niedługo zmusi Knuta, aby wypuścił mnie z tego więzienia.

Ostatnie słowa sprawiły, że Brendan spojrzał na Bjørna jak na człeka niespełna rozumu.

– Chcesz powiedzieć, wikingu, że jest w Anglii człowiek, który może rozkazywać wnukowi Haralda Sinozębego?

– Każdy się kogoś boi – uśmiechnął się Stenskalle. – I jeśli dobrze pomyślisz, to odgadniesz, kogo mam na myśli.

Opat zmarszczył czoło.

– Jedynie Bóg Wszechmogący stoi ponad królem, i to jego powinien lękać się każdy chrześcijański monarcha.

– Wytęż umysł, mnichu! – roześmiał się bardzo z siebie zadowolony Bjørn. – Zdaje się, że oto wymyśliłem zagadkę godną Odyna, a jak wiesz, albo i nie wiesz, ten bóg jest najmądrzejszy ze wszystkich, nie wyłączając chytrego Lokiego, a rozwiązywanie zagadek to jego ulubiona rozrywka!

– Nie mam pojęcia, kogo masz na myśli, i nie będę zgadywać. Musisz zdradzić mi pierwszą ze swoich tajemnic – odparł Brendan.

Ale Stenskalle pokręcił głową.

– Jeśli chcesz usłyszeć tę opowieść, ojczulku, to przyjdź do mnie jutro. Dziś jestem zmęczony… Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Tak, przyjdź tutaj jutro i przynieś jakiś pergamin do zapisywania moich słów… Król Knut na pewno niecierpliwie czeka na wieści! – Znowu odwrócił się do niego plecami i zaczął chrapać.

Brendan wstał z zydla i ruszył do drzwi. Stanął w progu i oniemiał z wrażenia. Na wąskich schodach przyklęknął brat Will, w drżących dłoniach trzymał napięty łuk, a za jego plecami tłoczyli się pozostali braciszkowie uzbrojeni w widły i motyki. Za nimi, z mieczami w dłoniach, stali czterej wojowie Eryka z Lade. Jeszcze szumiało im w głowach, ale widać było, jak trzeźwieją w oczach przerażeni tym, co właśnie się wydarzyło.

– A cóż to ma znaczyć? – spytał rozbawiony opat. – Wybieracie się na wojnę?

– Nawet nie wiesz, wielebny ojcze, jak wiele ryzykowałeś! stęknął jeden z wikingów. – Bjørn Stenskalle to niebezpieczny człek! Mógł cię skrzywdzić!

– Och, przecież earl Eryk zostawił was w opactwie właśnie po to, aby nas przed nim chronić – odparł z przekąsem Brendan. – Dobrze jest wiedzieć, że nad naszym bezpieczeństwem czuwają równie waleczni mężowie. A teraz rozstąpcie się albo jeszcze lepiej idźcie przodem, bo na tych schodach nie ma zbyt wiele miejsca, a chcę z wami pilnie pomówić.

Książkę Bjorn. Syn burzy kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Bjorn. Syn burzy
Paweł Wakuła0
Okładka książki - Bjorn. Syn burzy

Ruiny klasztoru na wyspie Lindisfarne skrywają groźną tajemnicę. Król Knut Wielki każe zamieszkać w nich garstce mnichów, a niedługo potem przysyła na...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje