Autor ma takie samo prawo do ryzyka, jak aktor, krawiec czy piekarz. Nikt nas nie powinien dotować z tego prostego powodu, że dziś nie bardzo wiadomo, kto ostanie się na półkach księgarskich za sto lat. Pisanie to taki zawód, który można uprawiać w autobusie czy metrze, w drodze do właściwej pracy czy po powrocie do domu. Wielu lepszych ode mnie tak robiło i robi, ja również. Tymczasem niski przelew z tytułu tantiem wyprowadził z równowagi jedną z młodych autorek, która się na ten temat wypowiedziała niecenzuralnymi słowami na Facebooku. Czy miała rację? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Małgorzata Gutowska-Adamczyk.
O zarobkach pisarzy przeczytasz też w naszym wywiadzie z agentką literacką i autorką, Manulą Kalicką!
- Naprawdę nigdy nie myślałeś o studiach artystycznych? - pyta dziennikarz.
-Nigdy. Rodzice tego nie chcieli, bo bali się, że wychowają bezrobotnego artystę - odpowiada Tomasz Opasiński, plastyk, od dziesięciu lat w USA, z sukcesem projektujący plakaty dla Hollywood.
Ten krótki fragment, kończący artykuł o artyście, który mimo braku studiów ma nie byle jaki sukces, sąsiaduje w gazecie z drugim artykułem, w którym plastycy narzekają na brak zabezpieczeń socjalnych ze strony państwa oraz chwalą polskie rozwiązanie, które pozwala artystom mieć tak zwane 50% koszty uzysku, czyli płacić podatki od połowy zarobionych przez nich pieniędzy.
Kolejna rzecz znamienna - Opasiński mówi o tym, jak szybko i rzetelnie trzeba pracować, jakby praca sama w sobie, jej organizacja i jej wynik były dla niego najważniejsze. W artykule obok, plastycy ze smutkiem stwierdzają, jak ciężki jest ich los, jak rzadko przychodzą zamówienia i ile z zarobionych pieniędzy trzeba oddać podwykonawcom.
Nie sądzę, aby ktokolwiek tu kłamał, "tak jest, jak się państwu zdaje", zauważył to już niemal sto lat temu niejaki Luigi Pirandello. To dwa różne oglądy rzeczywistości.
Rodzice nie pozwolili zostać Opasińskiemu artystą, ale się uparł i został nim wbrew ich woli, wcześniej kończąc szkołę nijak nieprzystającą do jego zainteresowań.
Często się zdarza jednak na odwrót. Młody człowiek, żyjąc jedynie swym marzeniem i nie znając twardych realiów, kończy szkołę artystyczną jakby wbrew radom rodziców.
Kto więc nas mianuje na artystę?
My sami? Uczelnia artystyczna? A może rynek?
Czy nie jest przypadkiem tak, że w jakikolwiek zawód artystyczny wpisane jest u zarania to ryzyko biedy i niezrozumienia?
Czy nie przed tym usiłują nas ochronić rodzice, starając się wybić nam z głowy mrzonki o zostaniu artystą i nakłaniając do zdobycia solidnego zawodu, którego wykonywanie dałoby przynajmniej podstawy egzystencji?
Czy dyplom uczelni artystycznej, nawet z oceną celującą, jest w stanie komukolwiek zapewnić byt?
Artyści narzekają, że to nie oni zgarniają wysokie kwoty, płacone przez mecenasów za ich dzieła. Pisarze otrzymują znikomy procent wartości detalicznej książki.
Ale czy z tego powodu mamy obrażać się na rzeczywistość?
Czy rynkiem sztuki mają rządzić jakieś inne, specjalne prawa?
Czy nie zawsze tak było, że artyści, którzy tworzyli dzieła wybiegające poza swoją epokę, cierpieli nędzę? Czy to nie jest a priori wpisane w nasz los?
Kto ma decydować o tym, czy artysta jest wart swojej ceny? Specjalne ministerstwo? Jakieś komisje?
Mądre głowy? Decyduje rynek.
Niestety, ze sztuką jest jak z demokracją. Tylko ta się sprzedaje, która trafia do masowego odbiorcy.
Jeśli nie chcesz prowadzić dialogu z tymi, którzy cię zrozumieją, jeśli tworzysz dla nieśmiertelności, musisz pogodzić się z faktem, że na tym padole szczęścia nie zaznasz.
Jeśli nawiązujesz dialog, akceptując warunki, masz sukces.
Dlatego uważam, że bycie artystą, na którego sami się najpierw pasujemy, to zaledwie hobby.
Czasem uda się je przekształcić w zawód, czasem należy pracować gdzie indziej, rezerwując wieczory i chwile wolne na to, co lubimy lub musimy robić.
Bo tworzenie sztuki wcale do przyjemnych nie należy. To raczej wyrywanie flaków bez znieczulenia, to walka z oporem materii, ale walka wielce satysfakcjonująca, gdy się opór materii uda przełamać.
To jedyne sensownie przeżyte chwile, ucieczka w duchowość, przełamanie własnej nietrwałości i już to samo powinno artyście wystarczać.
Jeśli nie wystarcza, być może powinniśmy sobie zadać pytanie, czego oczekujemy od naszej artystycznej działalności i czy na pewno mamy szansę to uzyskać.
Nie lubię użalania się nad sobą i narzekania. Jeśli chciałam pisać scenariusze do serialu, będąc osobą prowadzącą działalność w mieście odległym niemal o czterdzieści kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, a jednocześnie mając małe dzieci, wykorzystywałam czas spędzany w autobusie.
Dla własnej satysfakcji pisałam na kolanie.
Dość długo czekałam na sukces i nie powiem, żeby mi się nie zdarzyły w tym czasie drobne upadki i załamania. To przynależy losowi artysty, podobnie jak pomniki, gdy uda mu się zaczarować ludzkość.
Jeśli więc naszym celem są pomniki, nie domagajmy się emerytur.
A jeśli oczekujemy dostatniego życia, zostańmy zawczasu dentystami.
Czasem rodzice wiedzą lepiej.
Rzekłam.
Małgorzata Gutowska-Adamczyk. Autorka bestsellerowej serii Cukiernia pod Amorem, nagrodzona przez Magazyn Literacki Książki i serwis Granice.pl za Opowieści pana Rożka. Niedawno ukazała się jej nowa powieść - Podróż do Miasta Świateł. Rose de Vallenord oraz napisana z Martą Orzeszyną książka Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach belle epoque W wolnych chwilach prowadzi internetowy blog Guci, w którym wypowiada się na tematy ważne i ważniejsze.
O zarobkach pisarzy przeczytasz też w naszym wywiadzie z agentką literacką i autorką, Manulą Kalicką - KLIK!