Autor piosenki „Pałacyk Michla", Józef Szczepański „Ziutek”, był jednym z bohaterów Powstania Warszawskiego, żołnierzem batalionu „Parasol”, poetą. Uczestniczył w walkach na Woli w rejonie ul. Wolskiej, Żytniej, pl. Kercelego i cmentarzy wolskich. Nie doczekał jednak końca wojny, zginął 10 września 1944 roku w wieku 22 lat. Zdążył jednak opowiedzieć o bohaterskiej, 100-godzinnej obronie barykady w okolicy ul. Wolskiej, powstańczej codzienności i warszawiakach. Jego twórczość to kronika walk „Parasola”.
„Pałacyk Michla” dał mu sławę, „Czerwona zaraza” skazała go na dziesięciolecia niebytu. Władza Ludowa chciała, żeby pamięć o nim umarła raz na zawsze – tak jak o innych bohaterach, którzy znaleźli się po niewłaściwej stronie frontu i nie czekali z radością na „wolność” niesioną przez Armię Czerwoną, tylko stanęli do walki.
Pamięć o bohaterskim dwudziestolatku, który oddał młode życie za Polskę i Warszawę, trwa do dziś. Historię Józefa Szczepańskiego opisuje Małgorzata Czerwińska-Buczek w książce Ziutek. Chłopiec od „Parasola". O swoim bohaterze autorka opowiedziała w wywiadzie opublikowanym na łamach naszego serwisu. W ubiegłym tygodniu na łamach naszego serwisu mogliście przeczytać fragment książki Ziutek. Chłopiec od „Parasola". Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Romantyczny, odważny, szarmancki, przystojny i do tego poeta… dziewczęta nie potrafiły oprzeć się urokowi „Ziutka”, a i on nie był obojętny na piękno swoich koleżanek. Jedną z jego wielbicielek była szesnastoletnia łączniczka Alicja Kołodzińska „Ala”. Razem z matką i starszą siostrą Jadwigą zajmowały duże mieszkanie na pierwszym piętrze w kamienicy przy ulicy Długiej 10 (najstarszy brat był lekarzem i mieszkał osobno). Najprawdopodobniej za namową Alicji jej matka zgodziła się wynająć „Ziutkowi” jeden z pokoi.
Wielkanoc 1944 roku na Długiej 10 upłynęła spokojnie i rodzinnie. Maria Kołodzińska zaprosiła syna Władysława i synową Marię, którzy zdecydowali się zostać kilka dni dłużej.
Dwa dni po Wielkanocy, 12 kwietnia, w środę, „Ziutek” brał udział w dużo wcześniej zaplanowanej akcji przejęcia pieniędzy z niemieckiej firmy działającej przy ulicy Pańskiej. Była to jedna z wielu akcji zdobywania funduszy na działania konspiracyjne. Do jej wykonania, obok „Ziutka”, wyznaczono jego przyjaciół: Michała Issajewicza „Misia” i Justyna Zygmunta Ignatowicza „Figę”. Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Udało się przejąć znaczną sumę pieniędzy, które zostały przekazane do punktu kontaktowego. Broń złożyli w specjalnej skrytce w mieszkaniu przy Długiej 10. Koledzy „Ziutka” zdecydowali się zostać u niego na noc. Po 21.00 do domu wtargnęli Niemcy…
Trudno dzisiaj dokładnie opisać przebieg tamtego dramatycznego wieczoru, są dwie wersje. Jedna podaje, że „Miś”, będący w kuchni, usłyszał łomot do drzwi. Kiedy otworzył, wtargnęli Niemcy, obezwładnili go, zdążył jednak krzyknąć i w ten sposób ostrzec przyjaciół. „Ziutek” i „Figa” zabarykadowali się w pokoju i ostrzeliwali. Niemcy zaatakowali jednak, wrzucając granaty przez okno, a „Figa” został bardzo ciężko ranny. „Ziutek” z kolei wyrzucił za okno filipinkę – zrobiło się zamieszanie i ta chwila starczyła, żeby niezauważony wyskoczył z balkonu na brezentowy dach samochodu i zanim gestapowcy się zorientowali, zniknął w ciemnej ulicy.
Według innej wersji „Ziutek” miał na prośbę „Ali” wypuścić na ulicę psa. Kiedy otwierał drzwi, dostał cios w twarz. Zdążył tylko krzyknąć: „Gestapo!”, i wpaść z powrotem do środka, zanim do mieszkania wtargnęli Niemcy. „Ziutek” i „Figa” zabarykadowali się w pokoju, a „Miś”, znajdujący się w tym czasie w kuchni, został obezwładniony.
Niemcy wrzucili granaty przez okno, w wyniku czego „Figa” odniósł ciężkie rany, ale ostrzeliwał się jeszcze przez kilka minut, dopóki jedna z kul nie trafiła go śmiertelnie. Dalej obie wersje zdarzeń pokrywają się.
Wszystkie osoby znajdujące się w mieszkaniu, jak również sąsiadów zabrano do siedziby Gestapo w alei Szucha. Przeszli bardzo ciężkie przesłuchania, wielu wywieziono do obozów koncentracyjnych. „Miś”, okrutnie skatowany, w maju został przewieziony do Stutthofu. Całą rodzinę Kołodzińskich jeszcze w kwietniu rozstrzelano w ruinach getta.
Niemcy znaleźli pozostawiony w mieszkaniu notes „Ziutka” – zawierał liczne kontakty: imiona, nazwiska, adresy i numery telefonów. On zaś po ucieczce spędził noc u koleżanki, Czesławy Wójcik „Awy”, sanitariuszki w Batalionie „Kiliński”. Sporządził listę osób, których dane pamiętał ze swojego notesu – wiedział, że teraz grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo i trzeba było ich natychmiast ostrzec. „Awa” razem z kolegami od samego rana próbowali dotrzeć do zagrożonych.
„Ziutek” po skoku z balkonu mocno się poobijał, miał nawet problemy z chodzeniem. Zgłosił się więc do Stanisławy Kwaskowskiej „Pani Stasi”, pielęgniarki Kedywu, pracującej w szpitalu św. Ducha. Umieściła go na oddziale laryngologicznym. Kiedy w szpitalu zjawili się Niemcy, „Pani Stasia” ukryła „Ziutka” w magazynie, gdzie bezpiecznie przeczekał rewizję, po czym wrócił na oddział.
Mniej szczęścia mieli ludzie, których nazwiska lub choćby numery telefonów i inicjały znalazły się w notesie. Jedną z nich była Maria Janina Niżnikowska „Janka z Pragi”, która tak po latach wspomina tamtą tragedię:
W połowie marca 1944 roku zaczęłam pracować w internacie dla dzieci wojskowych, obowiązki miałam właściwie przez całą dobę, dlatego tam zamieszkałam.
Mniej więcej w tym czasie przypadkiem spotkałam na ulicy „Ziutka” Szczepańskiego, znaliśmy się od wielu lat. Właściwie przyjaźniliśmy kilka lat przed wojną. Był sympatią mojej przyjaciółki, Haliny Kolbińskiej. Tworzyliśmy zgraną paczkę przyjaciół. Wojna nas rozdzieliła, „Ziutek” wyjechał z Warszawy, dlatego to przypadkowe spotkanie bardzo nas ucieszyło. Spieszyliśmy się oboje, zamieniliśmy tylko kilka zdań, „Ziutek” poprosił o mój numer telefonu. Kiedy go zapisywał, nie zastanawiałam się, czy to bezpieczne. Umówiliśmy się, że zadzwoni i wtedy się spotkamy. Pobiegłam do swoich spraw i zupełnie nie zawracałam sobie tym głowy. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy, ale konsekwencje tego spotkania były tragiczne…
W notesie było zapisane moje imię i numer telefonu, ale dla Niemców sprawdzenie adresu nie było żadnym problemem. 14 kwietnia wczesnym popołudniem zjawili się w naszym mieszkaniu przy Ząbkowskiej. W tym czasie przebywali tam: moja mama, młodsza siostra, brat, ukrywająca się u nas pod fałszywym nazwiskiem Żydówka, jej sześcioletni synek, jakaś znajoma i dwaj mężczyźni związani z konspiracją. Niemcy sprawdzili dokumenty wszystkich osób i zaczęli wypytywać o jeszcze jedną zameldowaną. Mama była tak zaskoczona ich najściem, że zanim pomyślała, to już im powiedziała, że córka pracuje i mieszka w internacie. Zabrali wszystkich, którzy byli w mieszkaniu, a także naszych sąsiadów. Zdecydowali się zostawić dziecko, spytali mojego brata, ile ma lat. Naprawdę miał 15, ale był drobny i wyglądał na dużo mniej, dlatego uwierzyli, że ma jedynie 11. Wyrzucili go z samochodu – to on zaopiekował się synem Żydówki, wywiózł go do znajomych pod Warszawę. Wcześniej starał się ze mną skontaktować, ale kiedy wreszcie dotarł, mnie już tam nie było. 15 kwietnia około 4 nad ranem przyjechało Gestapo i zabrali mnie na Szucha. Nie miałam najmniejszego pojęcia, dlaczego zostałam aresztowana, zastanawiałam się, czy ma to jakiś związek z moją działalnością w konspiracji. Na Szucha zaprowadzili mnie do poczekalni, tzw. tramwaju – tam spotkałam kilka swoich koleżanek i od nich dowiedziałam się, co się wydarzyło.
Trzymali mnie tam prawie całą dobę, potem przewieźli na Serbię, na Pawiak. Najpierw byłam w celi przejściowej, a potem przenieśli mnie do normalnej; było tam ponad dwadzieścia kobiet. Razem ze mną była moja mama, siostra, Stefania Usarek – żona Zygmunta Usarka, dyrektora gimnazjum im. Władysława IV – i ich córka Krystyna. Od pań dowiedziałam się, że Niemcy aresztowali wiele osób, poza tymi, które spotkałam na Pawiaku, również znajomą dentystkę, koleżanki i kolegów szkolnych, a także zupełnie obcych mi ludzi. Codziennie wozili nas na Szucha. Któregoś dnia spotkałam tam Alę Kołodzińską. Wyglądała strasznie; z jej relacji dowiedziałam się, jak bardzo była bita. Tam też spotkałam Halę Kolbińską. Dawna dziewczyna „Ziutka” w czasie okupacji wyszła za mąż, kiedy ją zabrali, była w zaawansowanej ciąży. Przesłuchiwali ją jako pierwszą, nie bili jej, ale samo przesłuchanie i bez tego było straszne. Urodziła dziewczynkę, która zmarła. Wtedy ją wypuścili. Byłyśmy wożone po dziesięć i tak przesłuchiwane. Ja byłam wyczytywana ostatnia i to chyba uchroniło mnie przed torturami. Tak strasznie wyżywali się na dziewczętach, że kiedy przyszła moja kolej, nie mieli już ochoty dalej się pastwić. Wypytywali o konspirację, o „Ziutka”, strasznie krzyczeli, ale już nie bili. Po kilku dniach wyczytali nazwiska dziesięciu kobiet, moje również. Miałam bardzo wysoką temperaturę. Kazali mi odejść. Trafiłam do szpitala więziennego. Kiedy wyzdrowiałam, dowiedziałam się, że pozostałe kobiety rozstrzelano w ruinach getta.
Mojej mamy i siostry oraz pań Usarek nie było na tej liście. Znowu znalazłyśmy się w tej samej celi. 30 lipca 1944 roku drugi raz zachorowałam, miałam ponad 40 stopni gorączki. Tym razem nie położono mnie w więziennym szpitalu, ale zwolniono. Pozostałe kobiety zostały następnego dnia wywiezione do obozu koncentracyjnego. Moja mama i siostra przeżyły. Dowiedziałam się, że w mieszkaniu przy ulicy Jasińskiego Gestapo aresztowało m.in. Stefana Grudzińskiego „Bogdana”, szefa służby „moto” oddziału „Pegaz”, jego siostrę Zofię i właścicielką mieszkania Dorotę Kubiczek. Wszyscy oni brali udział w akcji ostrzegania osób, których nazwiska znalazły się w notesie.
Nigdy nie miałam o to wszystko żalu do „Ziutka” – takie rzeczy się zdarzały, okupacja nie pozbawiła nas normalnych ludzkich odruchów. Jak człowiek spotykał znajomego, to nie zawsze analizował, czym to się dla niego skończy i czy przypadkiem podanie numeru nie pozbawi go życia. Chociaż oczywiście konspiracja wymagała od nas wyjątkowej czujności i ostrożności.
W grupie osób zagrożonym aresztowaniem znaleźli się również Matylda i Józef Szczepańscy, dlatego zaraz po otrzymaniu ostrzeżenia wyjechali z Rzeszowa, zabierając ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Musieli chronić nie tylko siebie, ale przede wszystkim młodszego syna Janusza. Najpewniejszym miejscem na przeczekanie był dom rodziców Matyldy. Do dziadków dotarł również Ziutek, który musiał na jakiś czas wyjechać z Warszawy. Tam po raz ostatni spotkała się cała rodzina Szczepańskich. Ziutek spędził z najbliższymi tylko kilka dni i pomimo zagrożenia wrócił do Warszawy do pracy konspiracyjnej. Wiedząc, że po zdarzeniach z 12 kwietnia wiele osób zostało aresztowanych i ciągle wiele było narażonych, sam nie chciał uciekać.
Książka Ziutek. Chłopiec od „Parasola" dostępna jest w księgarni swiatksiazki.pl Możecie ją kupić również w innych popularnych księgarniach internetowych: