Gdy wojna i emigracja łamią ducha, miłość trzyma przy życiu. „Księgi wojny i miłości. Wanda" Joanny Hempel

Data: 2022-06-29 13:46:38 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wanda Dowoyna, młoda polska arystokratka, wkracza w dorosłość z momentem wybuchu pierwszej wojny światowej, która zmienia wszystko. W jednej chwili świat, który znała dziewczyna, przestaje istnieć. Dotychczasowe życie wypełnione wystawnymi przyjęciami, piękny dom w otoczeniu sielskich krajobrazów Wodżgir, szczęśliwa rodzina stają się już jedynie mglistym, ale wciąż bolesnym wspomnieniem.

Teraz, gdy majątek zajęła armia rosyjska, Wanda postanawia wyjechać na kursy do Petersburga, choć wydaje się, że nie są one jedynym powodem przeprowadzki... Jeszcze w domu rodzinnym dziewczyna śni o tajemniczym mężczyźnie. Od tej chwili w jej sercu zaczynają się kłębić nieznane uczucia, a postać ze snu spędza jej sen z powiek. Jest gorąco przekonana, że tam, dokąd się wybiera, może odnaleźć miłość swojego życia, a dotychczasowe marzenie może się spełnić.

Czy ogarnięty protestami, a następnie rewolucją Petersburg może być tłem dla rodzącej się namiętności? Czy Wanda odnajdzie tajemniczego mężczyznę? Czy rodzina, rozbita na długie lata przez wojenne zawirowania, w końcu ponownie się połączy?

Obrazek w treści Gdy wojna i emigracja łamią ducha, miłość trzyma przy życiu. „Księgi wojny i miłości. Wanda" Joanny Hempel [jpg]

Odważne kobiety, szlachetni mężczyźni, burzliwe historie miłosne. Uczucia ujęte w ramy konwenansów i obyczaju, rodzące się, dojrzewające i przemijające w dramatycznych okolicznościach początku XX wieku.

Księgi wojny i miłości to poruszająca serce historia rodziny Joanny Hempel, którą odkryła dzięki opowieściom swojej babci Wandy i zachowanym pamiętnikom przodków. Do lektury powieści Księgi wojny i miłości. Wanda zaprasza Wydawnictwo Znak. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki: 

– Moje życie będzie przepiękne… – szepnęła cicho sama do siebie, jeszcze niezupełnie rozbudzona z popołudniowej drzemki. Wyciągnęła dłonie do światła, tam gdzie lipcowe słońce, migocząc, delikatnie przeświecało przez liście. Nabrała powietrza w płuca i przeciągnęła się jak kot. – Tak, przepiękne, tylko nie mam jeszcze nikogo, kogo bym mogła kochać.

Za oknem rozpościerała się cudowna zieleń ogrodu.

– Wodżgiry… – szepnęła – tu, gdzie las sczepia się z wodą w miłosnym uścisku, a życie płynie niczym słodka melodia z dala od trosk tego świata. Tu wśród lip, dębów i brzóz i ja płynę, płynę niesiona ich tajemną ciszą i spokojem.

„Powinnam się ubierać…”, pomyślała. „Niedługo przecież się zacznie wesele siostry”. Wanda podniosła nową sukienkę, wsunęła ją na siebie, po czym spojrzała w lustro. Oszołomiła ją wyczuwana pod palcami miękkość kremowych fałd i gładkość perłowych guzików.

Przeniosła w roztargnieniu wzrok za okno i na bladoróżowe piwonie, które rosły w ogrodzie w najdalszym kącie trawnika: przekwitłe, wyglądały teraz jak matrony z wielkimi, opadającymi biustami. Tego ranka, zebrawszy świeże kwiaty w najchłodniejszej porze dnia, tak jak ją uczono, starannie ułożyła bukiety – w pralni, tak żeby nie przeszkadzać służbie. Jej kwietne kompozycje ozdabiały teraz cały dom.

Tymczasem goście weselni – ku wielkiej radości matki – już przy śniadaniu zachwycali się delikatnym smakiem wędzonych szynek, pysznego wiejskiego twarogu i świeżego żytniego chleba, a także podziwiali wspaniałość zdobiących stół piwonii. Słysząc ich słowa, Wanda się zarumieniła.

– Tylko na Litwie, w tej krainie deszczów, piwonie kwitną tak cudnie i tak obficie – oznajmił przy stole jej ojciec, Antoni Dowoyna. Dodał, że kwiaty sadziła jeszcze jego matka, nieboszczka Julia, kiedy wróciła do Wodżgir jako młoda wdowa, „gdy – jak to ujął – zaczęła odzyskiwać pogodę ducha”. Na to wspomnienie wszyscy przy śniadaniu na chwilę zamilkli z pełnym współczucia szacunkiem, wiedzieli bowiem, że babcia Julia pochowała męża, pięćdziesięcioletniego zaledwie Karola Dowoynę, w Kursku, mieście położonym wiele kilometrów na południe od Moskwy, gdzie służył w carskim sądzie.

„Tyle babci zawdzięczam”, myślała Wanda, kończąc się ubierać.

Nie czuła zdenerwowania. Zaplanowane na wieczór utwory muzyczne wibrowały teraz w koniuszkach jej palców i w głębi serca.

„Niech moje ręce tego wieczoru będą silne jak korona drzewa – westchnęła – a nuty niech wylatują z nich jak ptaki… Zwłaszcza niech szybują w tym zawiłym scherzo! Tak będzie, jak mi Bóg miły. Jeżeli ktoś tu się denerwuje, to wyłącznie Bronia”.

Warszawskie przyjaciółki Wandy jeszcze w Warszawie dyskretnie sugerowały, że jej siostrę Bronię „czeka straszny szok”, zapewne chcąc sprawdzić, jak dalece Wanda jest zaznajomiona ze sprawami „cielesnymi”. Ona sama nie uważała bynajmniej za naiwne stwierdzenia, że „małżeństwo jest unią dwóch ciał i dwóch dusz”. Przyznawała ciału taką samą rangę jak duszy. Zresztą Bronia i Leon czuli do siebie „pociąg ze względu na wspólne zainteresowania”, jak z upodobaniem powtarzała jej matka; podkreślała też, że ich małżeństwo w najmniejszym stopniu nie było „zaaranżowane”, jak to niektórzy insynuowali. „Młodzi poznali się w bibliotece w Genewie” mówiła.

Rozmyślania Wandy przerwało pukanie do drzwi. Po chwili ukazała się w nich twarz Broni.

– Och, dobrze… – rzekła z ulgą siostra. – Jesteś sama.

Bronia miała na sobie miękką suknię z muślinu o barwie polnych chabrów. Do pokoju wraz z nią wpadły dalekie odgłosy zajęć gospodarskich i lekka woń pieczonych potraw.

Wanda podsunęła siostrze krzesło, po czym wróciła do ubierania się. Dostrzegła w lustrze, że Bronia jest nieobecna duchem i zdaje się spoglądać jakoś hen, ponad czas i przestrzeń… w daleką przyszłość, więc przysunęła sobie drugie krzesło i usiadła obok niej. Wytrącona z rozmyślań Bronia utkwiła w siostrze roztargniony wzrok. Przez chwilę dziewczęta obserwowały się nawzajem.

Wanda zastanawiała się, czy nie powinna przypadkiem wspomnieć o „strasznym szoku”, ale widząc, że na twarzy Broni i tak już malowała się obawa, odegnała tę myśl.

– Nie umiem sobie wyobrazić, co czujesz, Broneczko – zaczęła, wątpiąc w duchu, czy zdoła kiedykolwiek pokochać jakiegoś mężczyznę na tyle mocno, by go poślubić, a potem opuścić wraz z nim rodzinny dom i wyjechać do dalekiego Dorpatu w kraju Estów.

Bronia odpowiedziała jej niepewnym uśmiechem, po czym rozciągnęła się na łóżku na wznak i zapatrzyła w sufit. Ich pokój sąsiadował ze szwalnią. Siostry zajmowały go przez całe dzieciństwo i okres dorastania, więc Bronia nadal zachowywała się tak, jakby był i jej własnością.

– Chciałabym, żebyś mi powiedziała – rzekła wpatrzona w sufit co zaobserwujesz dzisiaj wieczorem.

– Gdzie?

– No… między Leonem a mną.

– Dzisiaj wieczorem gram, muszę się skupić.

Bronia powiodła palcem po kwiatku wytłoczonym na różowej tapecie.

– Chcę, żebyś spojrzała na nas jak na parę.

– Tak, tak właśnie myślałam, że to miałaś na myśli…

„Co powinnam zauważyć dwadzieścia cztery godziny przed ślubem?”, zastanawiała się Wanda. „Małżeństwo to wszak taka doniosła sprawa, połączenie dwóch kontynentów, dwóch mas ludzkich, dwojga obcych sobie ludzi, którzy znają się ledwie ze słyszenia, a mają trwać przy sobie już na zawsze!”

Postanowiła, że jutro zerwie i tak przekwitłe już piwonie, a ich płatki rozsypie na grobie babci Julii i stopniach kościoła, tuż przed ceremonią ślubną Broni.

Za dębowymi drzwiami sypialni rodziców rozległy się stłumione głosy. Przebudzili się już widać z drzemki. Syczący niski szept matki i wysokie tony protestów ojca wskazywały, że spierali się o coś, pewnie o jakiś drobiazg. „Dlaczego się kłócą?”, myślała. „I to teraz, kiedy za chwilę przyjadą goście?”

– Jak ty wytrzymujesz w tym pokoju? – mruknęła Bronia, nadal wodząc koniuszkami palców po kwiatku na tapecie. – Na górze miałabyś więcej swobody.

Ona sama tuż przed wyjazdem na uniwersytet obwieściła domownikom, że przecina oto „pępowinę” i zaczyna nowe życie, po czym przeniosła swoje rzeczy do pokoju na piętrze, położonego w odległym skrzydle domu. Wanda uznała wówczas ten gest za dość brutalny, sama przeniosłaby się na piętro tylko wtedy, gdyby miała pewność, że nerwy mamy są w lepszym stanie. Na razie, kiedy miała możliwość przejścia przez szwalnię do jadalni oraz wyjścia na werandę i do ogrodu, chciała pozostać tam, gdzie od zawsze mieszkała, tu, w tym pokoju.

Wtem głosy rodziców ucichły.

– Nie powiem ci, na co dokładnie masz zwrócić uwagę między Leonem i mną, bo to by, Wandeczko, było niezgodne z zasadami. – Bronia podniosła wzrok, by sprawdzić reakcję siostry. Ale ta tylko mrugnęła niepewnie okiem. – Najwyraźniej nic nie słyszałaś o zasadach obowiązujących w nauce.

Wandę zalała fala lekkiego rozdrażnienia. Studia Broni w Genewie istotnie dość kontrastowały z jej własnymi, skromnymi osiągnięciami w Chyliczkach: we francuskim, w sztuce prowadzenia domu i trochę w zarządzaniu majątkiem. Ale teraz, dzięki niespodziewanej nagrodzie za wykonanie scherza Chopina, mogła jej odpowiedzieć z godnością, i to nie głową, lecz sercem:

– Widziałam cię, Broniu, razem z Leonem, trzy razy i podziwiam, jak poprawnie zachowuje się wobec mamy i papy… no i oczywiście wobec ciebie.

Nie wspomniała o pełnym napięcia obiedzie z rodziną Leona, ani tym bardziej o przyczynach tego napięcia, gdyż ich nie rozumiała.

– Poza tym szanuję go za błyskotliwość i wiedzę – ciągnęła. – Jej przyszły szwagier wszystkich olśniewał cytatami z Szekspira, Goethego i jakiegoś rosyjskiego filozofa, którego nazwisko daremnie usiłowała sobie w tej chwili przypomnieć. – Za to, jak on mówi o Sow… Sowju…

– O Sołowjowie – podsunęła Bronia. Jej błękitne atłasowe trzewiczki zakreśliły niecierpliwy łuk w powietrzu.

– …Sołowjowie. Czy to nie o nim Leon napisał pracę doktorską?

– Wciąż ją pisze.

Bronia ponownie wbiła wzrok w sufit.

Wanda chciałaby czegoś więcej się dowiedzieć o sprawach, które najwyraźniej zaczynały być ważne, jednak na przeszkodzie stała czteroletnia różnica wieku i doświadczenia… Podniosła z łóżka chiński szlafrok, zgnieciony nogami Broni. Zostawiła go tu ich kuzynka, Marianna Piłsudska. Miała dziś u nich nocować. Wanda powiesiła szlafrok w szafie i na powrót usiadła na krześle.

– Mam już dwadzieścia trzy lata – ciągnęła Bronia. – Mama miała tylko osiemnaście, kiedy wychodziła za papę. Wyobrażasz to sobie?

Wyobrażała to sobie, i owszem. Wanda nieraz słyszała, jak to energia Anny Dowoyny przemieniła po ślubie stary dwór.

Znów zapadła cisza. Siostry milczały. Z dalekich pól dobiegło muczenie zaniepokojonej krowy, po kilku sekundach odpowiedział mu żałosny bek cielęcia.

„Życie jest pełne tajemnic”, myślała Wanda. „Tyle się jeszcze muszę nauczyć…”.

– Osiemnaście lat! – podjęła Bronia. – Więc to nie może być aż takie straszne…

Jak bardzo siostra chciałaby jej teraz powiedzieć coś mądrego! Lecz szukając odpowiedniego słowa, zdołała tylko wybąkać:

– To wielkie błogosławieństwo dla ciebie…

Ledwie wypowiedziała te słowa, od razu ich pożałowała, Bronia bowiem podniosła się i w milczeniu zaczęła przechadzać się po pokoju tam i z powrotem. Wanda przypomniała sobie, że jej siostra nie wierzy w Boga, nie wierzy więc w żadne błogosławieństwa, a ślub bierze w miejscowym kościele tylko dlatego, że to normalne, no i dlatego, że Leon był pobożnym katolikiem. Zatem to, co powiedziała, musiało zabrzmieć głupio i świętoszkowato w jej uszach – i Bronia jej słowa z pewnością zignorowała. W każdym razie nadal krążyła zamyślona wte i wewte po pokoju.

„Ależ ona się niepokoi”, pomyślała Wanda. „Dziewczęta w Chyliczkach to właśnie musiały mieć na myśli, kiedy mówiły o nerwach przedmałżeńskich. Jednak może jej napomknę o tym strasznym szoku…”.

– To zrozumiałe, że się denerwujesz – rzekła. – Naprawdę zrozumiałe.

Poskutkowało. Dziewczyna usiadła na krześle naprzeciw Wandy.

– Wszystko, co mi powiedziała mama – zaczęła Bronia konspiracyjnym tonem – to to, że kobieta musi zaufać mężczyźnie.

– Aha… – W głosie Wandy brzmiał zawód, liczyła na to, że się wreszcie dowie czegoś więcej o sprawach „cielesnych”, o wiele, wiele więcej. – A czy ty… ufasz Leonowi?

Popatrzyła w napięciu na siostrę, ale Bronia parsknęła tylko śmiechem tak niespodziewanie, że Wanda się wystraszyła. Więc zamiast ciągnąć przesłuchanie, zmieniła całkiem ton i powiedziała:

– Uroczo wyglądasz w tych kremowych muślinach… Cudnie podkreślają błękit twych oczu.

Rozległo się głośne pukanie do drzwi i po chwili stanęła w nich Gusia, nowa pokojówka, w białym fartuszku i czepeczku z falbanka-

mi. Jej pucołowata twarzyczka w równym stopniu wyrażała zmieszanie i zapał.

– Pseprasam, panienki… – zaczęła nieśmiało. – Nie ce pseskadzat, tylko ze… pani Anna… niepokojna. – Dygnęła, wymachując przy tym rękami. – Bo… powozy juz zajechajom i obie panienki prosone.

Rzeczywiście, w całym domu rozbrzmiewały już głosy podniecenia. Z oddali dobiegało parskanie koni.

– Już idziemy, Gusiu – odparła Bronia normalnym tonem. Rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze i wygładziła suknię… Na jej twarzy nie było już ani śladu lęku.

Wanda, też uspokojona, ucałowała serdecznie siostrę.

Zachrzęściły kopyta na żwirowym podjeździe – zaczęło się. Nadjeżdżali kolejni goście.

Bronia, śpiesząc przez jadalnię i wypatrując z niepokojem, kto właśnie zajechał przed dwór, na chwilę odwróciła się w stronę idącej za nią Wandy.

– To Leon i jego siostra Maria – poinformowała.

– Eugeniusza nie ma? – Młodego doktora Eugeniusza Piestrzyńskiego zaproszono ze względu na wiek; idealnie pasował do Marii, niespokojnej siostry Leona.

Dziewczyna dogoniła Bronię i obie wyszły teraz z domu, idąc ramię przy ramieniu.

A tymczasem wielki, stary dwór obserwował je uważnie i wtórował ich lekkim krokom i niespokojnemu biciu serc cichym trzeszczeniem i szmerami.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Księgi wojny i miłości. Wanda. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Księgi wojny i miłości. Wanda
Joanna Hempel7
Okładka książki - Księgi wojny i miłości. Wanda

Gdy wojna i emigracja łamią ducha, miłość trzyma przy życiu. Wanda Dowoyna, młoda polska arystokratka, wkracza w dorosłość z momentem wybuchu pierwszej...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje