Taka miłość nie zdarza się dwa razy
Po raz pierwszy rozmawialiśmy w Nowy Rok. Właściwie tamtego styczniowego dnia zaczęła się nasza historia, choć oczywiście dla mnie to był ciąg dalszy. Bo widzieliśmy się już wcześniej.
Już wtedy wiedziałam.
Teraz tu wracam. Wiem, że nikt na mnie nie czeka, a jednak czuję tremę. Serce wali mi jak oszalałe, jakby pewne, że jesteś blisko. Minęło kilka lat, a ja wciąż nie zdołałam się od Ciebie uwolnić. Może to już czas, Bruno?
Czy kiedykolwiek wybaczysz mi to, co Ci zrobiłam?
Ta historia sprawi, że w Twoim sercu zawita wiosna.
Anna Ficner-Ogonowska
Ona - dziewczyna z bogatego domu, zawsze w grupie koleżanek, ciesząca się życiem. On - musi walczyć o siebie i bliskich. Po raz pierwszy spotkali się w liceum, kiedy wszystko było jeszcze możliwe. Nigdy wcześniej nie byli szczęśliwsi. I nigdy później...
„Nie jest za późno" to interesująca powieść, ukazująca konieczność podejmowania trudnych wyborów przez młodych ludzi.
- recenzja książki „Nie jest za późno"
Do lektury powieści Agnieszki Olejnik Nie jest za późno zaprasza Chilli Books. – Miłość wnosi do naszej codzienności element absolutnie magiczny, nieracjonalny. Kiedy człowiek się zakocha, nie może już sobie przypomnieć, jak to jest nie kochać, nie tęsknić, nie pragnąć drugiej osoby – mówiła Agnieszka Olejnik w naszym wywiadzie.
Ostatnio na łamach naszego serwisu mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment powieści, dziś zaś zapraszamy Was do lektury kolejnej jego części:
Nie chciało mi się brać udziału w niezbyt błyskotliwej rozmowie, którą prowadziły dziewczyny z Norbertem i jego kumplami, więc udałam, że skupiam się na obserwowaniu gry – i po chwili naprawdę zaczęłam kibicować. Moją uwagę zwrócił zwłaszcza jeden zawodnik, który miał bardzo mocną zagrywkę. Odnosiło się wrażenie, że piłka nabiera jakiejś niesamowitej prędkości po tym, jak uderzał w nią otwartą dłonią.
W ogóle grał najlepiej z całej drużyny. Zauważyłam, że przeciwnicy traktują go z respektem, a kiedy nadchodziła jego kolej na serw, odbierają go jakby ze strachem. To musi boleć, pomyślałam.
Jednocześnie chłopak zwracał na siebie uwagę czymś jeszcze – niekoniecznie pozytywnym. Miał poszarzałą koszulkę i takie same skarpetki. Kiedy stał obok innych grających, ich T-shirty aż lśniły bielą. Wyglądało to okropnie, ale kiedy przyjrzałam się uważniej, stwierdziłam, że to nie może być brud. Koszulka była starannie wyprasowana, nie wyglądała na niedbale wrzuconą do plecaka po poprzednim treningu. Musiała być po prostu stara i sprana.
Przyglądałam mu się przez chwilę, gdy kozłował, czekając na gwizdek przed następną zagrywką. Uderzenie piłki o parkiet wydawało suche, ostre dźwięki; zawodnik zdawał się w nie wsłuchiwać. Zapewne w ten sposób się koncentrował. Jego twarz wydała mi się znajoma, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie go mogłam spotkać. Wreszcie sędzia zagwizdał, chłopak podrzucił piłkę, a wtedy mnie olśniło; widziałam go dzisiaj, dosłownie kilkanaście minut temu, przed halą. To ten sam, który znalazł się w moim polu widzenia, gdy uśmiechałam się do Patrycji. Ten, który odpowiedział mi uśmiechem – zupełnie niepotrzebnym, niechcianym. Pewnie zrobiło mu się głupio, pomyślałam. Może dla niego będzie to jedno z tych wspomnień, które wywołują rumieniec; będzie o tym opowiadał ze śmiechem swojej dziewczynie albo kumplom, mówiąc: „Myślałem, że ona gapi się wprost na mnie, a okazało się, że za moimi plecami była jej koleżanka”.
Każdy chyba ma kilka takich wspomnień, które wolałoby się wyrzucić z pamięci. Ja miałam dwa. Jedno z nich dotyczyło chwili, kiedy wzięłam za rękę obcego faceta, sądząc, że to tata.
Byliśmy na zakupach w galerii handlowej i zdawało mi się, że tata idzie obok mnie. W pewnym momencie capnęłam jego dłoń tym ufnym gestem dziecka, które jest zmęczone i czuje, że sam dotyk ojcowskiej ręki doda mu sił. Ale ledwie moje palce zacisnęły się na dłoni tego człowieka – poczułam, że to ktoś obcy. Nie umiałabym nawet wyjaśnić, skąd miałam tę pewność.
Skóra była po prostu inna, ręka miała inny kształt, inną wielkość, nic nie pasowało. Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony, a ja ze wstydu omal nie zapadłam się pod ziemię. Zamiast wyjąkać jakieś przeprosiny czy wyjaśnienie, natychmiast uciekłam i potem przez dobre pół godziny nie mogliśmy się z tatą odnaleźć.
Drugim razem byłam z Natalią i Patrycją na basenie. Historia była bardzo podobna, z tym że wtedy stałyśmy na murku, nie mogąc się zdecydować, czy najpierw popływamy, czy pójdziemy na zjeżdżalnię. Gapiłyśmy się jak wariatki na jakiegoś wyjątkowo przystojnego ratownika, który właśnie uczył pływać żabką Julkę, dziewczynę z naszej klasy.
– Ona specjalnie się tak wygina, żeby ją złapał w talii… – mruknęłam w pewnym momencie.
– Sam bym to chętnie zrobił, gdyby któraś z was zechciała się powyginać – usłyszałam w odpowiedzi męski głos.
I znów omal nie umarłam. Natalia i Patrycja prawie udusiły się ze śmiechu, obserwując tę scenę. Okazało się, że odeszły kawałek w stronę zjeżdżalni – ale nie na tyle daleko, żeby nie słyszeć mojej kwestii. Facetem, którego „zagadnęłam”, okazał się tłuściutki rudzielec ze skórą białą jak mąka. Boże mój, jak ja się wtedy wstydziłam!
Z tych żenujących wspomnień wyrwał mnie głos Patrycji.
– Co to w ogóle za dupek? – syknęła i wskazała ruchem głowy serwującego zawodnika, który właśnie zdobył kolejny punkt dla technikum gastronomicznego.
No tak, kibicowała przecież uczniom z ekonomika. Jej chłopak wprawdzie nie grał, siedział na ławce jako rezerwowy, ale i tak drużyna liceum ekonomicznego przegrywała z kretesem – i to głównie przez tego jednego gracza w poszarzałej koszulce.
– Dlaczego dupek? – odezwał się drugi z kolegów Norberta, ten, który dotąd siedział bez słowa. Miał okropnie pryszczate czoło. – To mój ziomal, Bruno. Mieszka koło mnie na Zalesiu.
Bruno. Ilu nastolatków w trzydziestotysięcznym Nosiczynie mogło nosić tak rzadkie imię? I jakie było prawdopodobieństwo, że dwóch Brunonów chodzi do gastronomika? Patrycja parsknęła, najwyraźniej przypomniawszy sobie „zmarszczkę na tafli czasu”. Mnie natomiast jakoś nie było do śmiechu. Zrobiło mi się tego chłopaka zwyczajnie żal, chyba z powodu przykrego odcienia bieli jego T-shirtu. Odbierałam to uczucie jako nieco upokarzające – w każdym razie dla niego, bo chyba zahaczało o litość. Nie powiedziałam głośno, co czuję, nie tylko dlatego, że spodziewałam się kpin Natalii i Patrycji, ale również ze względu na tego „ziomala”, który mógłby mu powtórzyć.
– A nie jest przypadkiem poetą? – spytała tymczasem Natalia, która najwyraźniej nie miała skrupułów. – Nie pisze nawiedzonych wierszy o zbieraniu łez do mieszków dłoni?
Pryszczaty kumpel Norberta wzruszył ramionami.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odparł. – Wiem tylko, że spoko z niego koleś, nie wystawi cię do wiatru w potrzebie. Parę razy była okazja się przekonać. No i gra genialnie, no nie?
Dziewczyny na szczęście odpuściły, choć jeszcze przez jakiś czas chichotały i szeptały coś zawzięcie, pewnie o zmarszczkach na tafli czasu albo innych metaforach. Co do mnie, nagle zaczęłam odczuwać te ich kpiny jako przejaw pustoty. Patrzyłam na Brunona tak, jak się patrzy na zabiedzone zwierzątko w schronisku albo na dziecko, które jako jedyne nie ma roweru i dlatego nie może pojechać z klasą na piknik. Pewnie to było głupie, ale chciałam jakoś pomóc temu chłopakowi – zupełnie jakby znoszony strój gimnastyczny i fakt pisania wierszy były powodem do współczucia.
Wkrótce mecz się zakończył – oczywiście wygrało technikum gastronomiczne. Patrycja poszła pocieszyć swojego ukochanego i przy okazji zaprezentować mu się w urodzinowych szpilkach do nieba, a my z Natalią wybrałyśmy się do automatu z napojami, żeby kupić sobie czekoladę na gorąco, bo w hali było dość chłodno.
Czekały nas jeszcze co najmniej cztery mecze. Miałam nadzieję, że rozgrywki skończą się szybko, ponieważ miałam umówionego fryzjera na ten dzień. Osiemnastka Patrycji była wielkim wydarzeniem towarzyskim, przygotowałam sobie superstylizację, miałam świeżo zrobione paznokcie, jednym słowem zamierzałam dobrze wyglądać i jeszcze lepiej się bawić.
Nie byłam typem szczególnie imprezowym i dlatego większość osiemnastek sobie odpuściłam. Ale urodziny Patrycji i Natalii to co innego. To były przecież przyjaciółki – bez nich byłabym sama jak palec. Stałabym się pewnie taka jak Grażynka z trzeciej ce, wyobcowana, dziwnie ubrana i spędzająca przerwy samotnie, udając, że pisze do kogoś na Messengerze, choć wszyscy wiedzieliśmy, że nie ma znajomych.
Wydawało mi się wtedy, że najważniejszą rzeczą na świecie jest akceptacja rówieśników. Nie żebym się starała komukolwiek przypodobać, ale nie zniosłabym bycia odmieńcem, kimś wyśmiewanym, pogardzanym czy choćby lekceważonym z powodu wyglądu. Zresztą z jakiegokolwiek powodu. Może to było głupie i płytkie, a może właśnie normalne – nie miałam pojęcia.
Czasami myślałam, że w ten sposób ujawniają się moje głęboko skrywane kompleksy, pochodzące z czasów, gdy byliśmy biedni, a mama rozwieszała ogłoszenia z ofertami sprzątania mieszkań albo mycia okien, żebyśmy jakoś dotrwali do pierwszego. Chodziłam wtedy w ubraniach po kuzynce, co oczywiście wyłapała pewna złośliwa dziewczynka z mojej klasy w podstawówce. Nie była szczególnie mądra, ale z jakiegoś powodu właśnie ona dowodziła całą zgrają dzieciaków i właśnie jej opinie powtarzano, szepcząc po kątach.
Natalia i Patrycja nigdy nie miały problemów finansowych, nie rozumiały tego typu spraw. Czasem myślałam o nich, że żyją jak pączki w maśle – od zawsze spełniano ich życzenia, kupowano im wszystko, o czym marzyły… Jako mała dziewczynka nie mogłabym nawet pomyśleć o tym, żeby się przyjaźnić z kimś takim. Zresztą w najmłodszych latach niespecjalnie szukałam przyjaźni. Byłam samotniczką, trzymałam się na uboczu. Pewnie czułam się gorsza i żeby sobie z tym jakoś poradzić, wolałam być sama.
Dopiero w gimnazjum wszystko mi się pozmieniało. Po pierwsze, trafiłam w nowe środowisko, do nowej klasy, gdzie nie było dawnych koleżanek. Otworzyło to przede mną nowe możliwości – mogłam stać się kimś innym. Zapragnęłam być taka jak „te fajne” dziewczyny: ładna, zadbana, chciałam zwracać uwagę wyglądem – i budzić podziw. Z jakiegoś powodu fakt, że mam umiejętnie zrobiony makijaż, lśniące włosy i pomalowane paznokcie, dodawał mi pewności siebie. Pewnie jakiś znawca młodzieńczej psychiki miałby tu pole do popisu, ale ja nie zagłębiałam się w teorię; po prostu robiłam wszystko, żeby lepiej się poczuć.
Po drugie, podobał mi się luz Natalii i Patrycji, ich podejście do życia, ten rodzaj lekceważenia zasad i reguł ustalonych przez dorosłych. Próbowałam je naśladować i zapewne nieświadomie pozwalałam sobą sterować, bo imponowało mi właściwie wszystko, co robiły.
Jedyną sprawą, w jakiej kiedykolwiek im się przeciwstawiłam, była kwestia utraty dziewictwa. Chociaż właściwie słowo „przeciwstawiłam” nie oddaje sedna – powinnam raczej powiedzieć, że „postąpiłam po swojemu”. Było to na osiemnastce Natalii. Dziewczyny uznały, że to idiotyczne, żebym nadal była – jak to określiły – „cnotką niewydymką”.
– Nie rozumiesz? – perorowała wtedy Natalia, lekko już wstawiona, choć impreza dopiero się rozkręcała. – To nie jest coś, co chcemy mieć. Błona dziewicza, też coś! Paskudztwo!
Wyobraź ją sobie jako wrzód na tyłku. Ani to piękne, ani potrzebne. Tylko utrudnia siedzenie. Rozumiesz? – Wzięła mnie pod rękę i zaczęła mi szeptać do ucha, bo muzyka zagłuszała jej słowa. – Pewnego dnia się zakochasz, pójdziesz do łóżka z facetem swoich marzeń, oboje będziecie mieli nadzieję na piękny seks, a tymczasem ty będziesz się skręcać z bólu i myśleć tylko o tym, czy krew nie zaplami wyrka. No, daj spokój! Trzeba sprawę potraktować kosmetycznie, usunąć i tyle. A najlepsi do usuwania są młodzi, napaleni i nawaleni.
– Po co nawaleni? – Nie zrozumiałam.
– Żeby rano nic nie pamiętali – zażartowała Patrycja, biorąc mnie pod rękę z drugiej strony. Ona też miała już za sobą swój pierwszy raz. – Potem się jeszcze okaże, że taki kawaler coś czuje do ciebie i chce się spotykać. Daj spokój! Ma cię tylko anonimowo rozdziewiczyć. Zresztą ty też się musisz nawalić. To najlepszy środek znieczulający.
Tak oto cztery miesiące przed osiemnastką Patrycji, pijaniusieńka od pięciu szotów, które posłusznie wypiłam, i upalona skrętem, którego załatwił mi ówczesny chłopak Natalii, miałam stracić cnotę na wersalce w dawnym pokoju jej nieżyjącej babci, gdzie trochę śmierdziało jakimiś kadzidełkami i starymi ubraniami. Nie pamiętam, który z „młodych, napalonych i nawalonych” został wyznaczony do usunięcia mojej błony dziewiczej. Nie przypominam sobie też żadnych szczególnych doznań, jakiegoś podniecenia czy przyjemności, kiedy mnie zaczął całować. Jedyne, co mi utkwiło w pamięci, to dziwne, leciutkie ukłucie buntu. To ja zadecyduję, pomyślałam, kiedy i z kim stracę cnotę. Nawet jeśli to tylko wrzód na tyłku, jak mówiła Natalia, to jednak sama chcę zarządzać jego usunięciem. Odepchnęłam chłopaka, poszłam do łazienki, chwilę posiedziałam na obudowie wanny, układając sobie w głowie tłumaczenie (postanowiłam powiedzieć dziewczynom, że nic z tego nie wyszło, bo zaczął mi się okres), a potem zwymiotowałam.
Powieść Nie jest za późno kupicie w popularnych księgarniach internetowych: