Eva, nieuleczalna romantyczka, patrzy na życie przez różowe okulary i wierzy w szczęśliwe zakończenia. Jednak czasem nawet jej jest smutno. Po śmierci babki nie ma już żadnej rodziny i ciągle nie może znaleźć prawdziwej miłości, choć jej przyjaciółki dawno odszukały swoje połówki. Do tego nadchodzi Boże Narodzenie, a to trudny czas dla samotnych.
W liście do Świętego Mikołaja prosi więc o romans. Zbieg okoliczności sprawia, że śnieżyca nad Nowym Jorkiem więzi ją w jednym mieszkaniu z cynicznym i przepełnionym pesymizmem autorem kryminałów, których Eva nie cierpi. Wydaje się, że nie mogła trafić gorzej…
Do lektury powieści Sarah Morgan Cud na Piątej Alei zaprasza HarperCollins Polska. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać jej premierowy fragment. Dziś czas na kolejną część tej historii:
Boże Narodzenie. Nienawidził świąt. Każdego szczerzącego się mikołaja, każdej fałszywej nuty z melodii wygrywanych w sklepach i każdego lodowatego płatka śniegu. Szczególnie nie znosił tych głupich śnieżynek. Wirowały w zwodniczej niewinności, przykrywając białą pierzyną drzewa i samochody, lądując w dłoniach zachwyconych dzieciaków, które na widok sypiącego puchu natychmiast myślały o saneczkach i bałwanach.
Lucas miał zupełnie inne skojarzenia.
Siedział w ponurym mroku w swoim mieszkaniu przy Piątej Alei i gapił się na zimowe połacie Central Parku. Od wielu dni prószył śnieg, a teraz według prognoz nadchodziła najgorsza burza śnieżna, jaka w ostatnich latach nawiedziła Nowy Jork. To dlatego na ulicach nie było ruchu. Przechodnie, którzy nie zdążyli się schronić w domach, nie rozglądali się, tylko wracali do siebie czym prędzej, dopóki jeszcze działał transport publiczny. Nikt nie zadzierał głowy. Nikt nie wie, że Lucas jest tutaj, w swoim mieszkaniu. Nawet jego wścibska, choć pełna najlepszych intencji rodzina. Myślą, że siedzi w wiejskiej samotni w Vermoncie i pisze.
Gdyby się dowiedzieli, że został w domu, zaczęliby zawracać mu głowę, zamęczać swoją troską i planami świątecznych uroczystości.
Najwyższy czas, mówili. To za długo trwa.
A jak długo byłoby w sam raz? Nie umiał odpowiedzieć. Wiedział tylko, że jeszcze nie doszedł do tego etapu.
Nie miał zamiaru świętować Bożego Narodzenia. Liczył tylko, że jakoś przetrzyma ten okres, podobnie jak w minionych latach. Nie ma sensu psuć zabawy innym. Cierpiał. Cierpiał psychicznie i fizycznie. Los go przeżuł i wypluł. Wyczołgał się z ruin i wegetuje, ale niewiele więcej.
Mógł wyjechać do Vermontu, zaszyć się w leśnej głuszy, jak zapowiedział rodzinie. Mógł też pojechać do jakiegoś ciepłego miejsca, nietkniętego przez ani jeden płatek śniegu, ale wszystko to nie miało znaczenia, bo cierpiałby wszędzie tak samo. Ból tkwił we wnętrzu. Rozprzestrzenił się w jego organizmie jak nieuleczalny wirus.
Został więc w domu, a tymczasem na dworze temperatura spad ła, wszystko wokół pokryła biel, a jego dom zamienił się w lodową fortecę.
I to mu odpowiadało.
Przeszkadzał mu tylko natarczywy dzwonek telefonu. W ciągu paru ostatnich dni odzywał się czternaście razy. Nie odebrał ani jednego połączenia. Niektóre były od babci, inne od brata, jeszcze inne od agenta.
W końcu Lucas przypomniał sobie, że jego życie wyglądałoby jeszcze gorzej, gdyby nie kariera literacka. Rozsądek zwyciężył i pisarz zadzwonił do swojego agenta.
- Lucas! – Głos Jasona był jowialny i energiczny. Gdzieś w tle słychać było śmiech i kolędy. – A już myślałem, że cię zasypało. Jak ci się żyje w środku dziewiczych lasów Vermontu?
Lucas spojrzał na wieżowce Manhattanu, ostre linie złagodzone przez śnieżną kurtynę.
- Vermont jest piękny. – Co było szczerą prawdą. Zapewne nic się tam nie zmieniło od jego ostatniej wizyty przed rokiem.
- Magazyn „Time” okrzyknął cię najbardziej ekscytującym autorem kryminałów ostatniej dekady. Widziałeś już ten kawałek?
Lucas spojrzał na piętrzącą się górę nieotwartej poczty.
- Jeszcze nie.
- Właśnie dlatego jesteś najlepszy. Nic cię nie rozprasza. Liczy się tylko nowa książka. Twoi czytelnicy nie mogą się doczekać.
Książka.
Ogarnęło go przerażenie. Czarne myśli i podchodząca do gardła panika. Nie napisał ani słowa. Miał pustkę w głowie, a jeszcze się do tego nie przyznał agentowi ani wydawcy. Wciąż czekał na cud. Miał nadzieję, że błyśnie gdzieś iskierka natchnienia, że uda mu się wyrwać z trujących macek świątecznego sezonu i zanurzyć się w świecie wyobraźni. Co za ironia, że pokręcone, chore umysły jego psychopatycznych bohaterów stanowiły pożądaną odmianę wobec ponurej rzeczywistości, w której tkwił.
Spojrzał na nóż leżący na stole tuż przy nim. Ostrze pobłyskiwało jakby prowokująco.
Spoglądał tak wielokrotnie w czasie ostatniego tygodnia, choć przecież wiedział, że to żadna odpowiedź. Do tego się nie posunie. – Dzwonisz, żeby zapytać o książkę?
- Wiem, nie lubisz być nagabywany, kiedy piszesz, ale wydawnictwo na mnie naciska. Sprzedaż twojej ostatniej książki przeszła najśmielsze oczekiwania – oznajmił radośnie Jason. – Wydawca zamierza potroić nakład kolejnego kryminału. Dasz mi jakieś wskazówki, o czym będzie
- Nie mogę.
Gdyby wiedział, o czym będzie książka, już by ją pisał. Tymczasem miał w głowie pustkę. Brakowało mu pomysłu na zbrodnię. Gorzej, nawet nie miał pojęcia, kim będzie morderca.
Każda książka Lucasa zaczynała się od bohatera. Jako pisarz znany był z nieoczekiwanych zwrotów akcji, zaskakiwał nawet najbardziej uważnych i dociekliwych czytelników.
Tym razem wena go opuściła.
Było jeszcze gorzej niż przed rokiem. Wtedy proces twórczy był długi i bolesny, ale w końcu udało mu się wyszarpać z siebie słowo po słowie do listopada i uniknął twórczego paraliżu wywołanego wspomnieniami. Czuł się jak zdobywca Everestu, który narzuca sobie mordercze tempo, żeby zdążyć przed załamaniem pogody. Sukces zależy od precyzyjnego wyczucia czasu. Tym razem mu się nie udało i zaczął już myśleć, że zwlekał zbyt długo. Będzie musiał prosić o przesunięcie terminu oddania książki, co wcześniej mu się nigdy nie zdarzyło. Samo to było przygnębiające, ale bardziej obawiał się oczywistych następstw: irytujących pytań, współczujących spojrzeń i litościwego kiwania głową.
- Chciałbym przeczytać choćby kilka stron. Podeślesz mi pierwszy rozdział?
- Dam ci znać – odparł Lucas i szybko wygłosił okolicznościowe życzenia, po czym zakończył rozmowę.
Potarł kark. Nie miał pierwszego rozdziału. Jak na razie martwe było tylko jego natchnienie. Brakowało w nim kropli życia. Czy uda się je wskrzesić? Tego właśnie nie był pewny.
Tkwił przy otwartym laptopie całymi godzinami, ale nie przyszło mu do głowy ani jedno słowo. W głowie miał tylko Sallyanne. W głowie, w myślach i w sercu. Nieszczęsnym, zmaltretowanym sercu.
Tego właśnie dnia przed trzema laty zadzwonił telefon, który zrujnował jego pozornie szczęśliwe życie. Wszystko przypominało scenę z jednej z jego książek, ale tym razem było prawdą, nie fikcją. To on, a nie bohater jego powieści, miał zidentyfikować zwłoki w kostnicy. Nie musiał się już domyślać, jak mogą się czuć ludzie w podobnej sytuacji, bo sam przez to przeszedł.
Od tej pory każdy dzień był męką. Lucas zmuszał się do codziennych czynności, udając na użytek otoczenia, że jakoś sobie radzi. Przekonał się, że ludziom zależy na takich pozorach. Nie chcieli być świadkami jego cierpienia. Woleli wierzyć, że uporał się z żałobą i wrócił do świata żywych. Na ogół udawało mu się z powodzeniem odgrywać swoją rolę, wyjątkiem był koniec listopada, gdy zbliżała się rocznica jej śmierci.
W jakimś momencie będzie musiał się przyznać agentowi i wydawcy, że nie napisał jeszcze ani słowa z tej nowej książki, na którą tak niecierpliwie czekali jego czytelnicy.
Książka nie przyniesie fortuny wydawcy. Nie istnieje.
Nie miał pojęcia, jak przywołać magię, która katapultowała go na pierwsze miejsca na listach bestsellerów co najmniej pięćdziesięciu krajów.
Mógł w kółko powtarzać to, co robił od miesiąca. Cierpliwie siadywał przed pustym ekranem i czekał, kiedy w jego udręczonym umyśle błyśnie światełko pomysłu.
Wciąż czekał na cud.
W końcu Boże Narodzenie to pora cudów, prawda?