Przeciwko światu, który nie wybacza słabości, staje młody wynalazca…
W królestwie Antianu, położonym na nieskończonym oceanie, istnieje siła zwana Wolą, z której mogą korzystać wyłącznie bogowie. Życie mieszkańców królestwa podporządkowane jest surowym prawom. Tagard Logor Szalan, młody szlachcic zamiłowany w maszynach, pragnie rewolucyjnych zmian. W trakcie eksperymentów dokonuje niesamowitego odkrycia, które może zmienić bieg historii: uczy się, jak zasilać maszyny Wolą. Czy będzie jednak w stanie pogodzić ambicje inżyniera ze szlacheckimi obowiązkami oraz pragnieniem położenia kresu okrutnemu porządkowi, który reguluje życie w Antianie?
Młodzieńcze pragnienia, wielkie odkrycia i jeszcze większe ambicje… W świecie ścierających się ze sobą sił, zakazanych sztuk oraz wielkiej polityki młody wynalazca stara się zaprowadzić mechaniczny ład. Tak rodzi się Bóg Maszyna…
Do lektury książki Bóg Maszyna zaprasza Joanna W. Gajzler oraz Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać premierowy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury kolejnego fragmentu pochodzącego z pierwszego rozdziału książki:
— Jak my wszyscy — zauważył Sekamer, po czym zwrócił się do Gawiera: — Ta urocza młoda dama to Motra. Przedstawiłaby ci się, ale niestety nie mówi. — Motra tylko skinęła głową, zawstydzona i jakby wystraszona. — Sprząta i pomaga w kuchni. A ta maruda to nasza kucharka Herka.
Kobieta zaśmiała się ironicznie i pogroziła mu nożem.
— Już ty nie udawaj, że masz tak wiele na głowie. Ja tu cały dzień haruję, a ty w tym czasie otwierasz drzwi i nosisz napitki! To faktycznie musi być strasznie męczące.
Nie przestając gderać, postawiła przed Gawierem miskę zupy rybnej. Zaczął powoli jeść, prawie nie czując smaku.
— Ja tu tkwię po łokcie w rybich flakach, a ktoś się tym przejmuje? — ciągnęła Herka. — Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie…
— Możesz się na chwilę uciszyć? — rzekł Sekamer. — Muszę wyjaśnić chłopakowi parę spraw.
Kucharka wydęła wargi, ale już się nie odezwała i po chwili wyszła z kuchni. Podczas gdy Motra spoglądała wielkimi oczami na Gawiera znad miednicy z brudnymi naczyniami, lokaj stanął naprzeciw niego i mówiąc, cały czas zadzierał nos. Młodzieniec nie wiedział, czy nie powinien przerwać jedzenia i wstać.
— Jak wiesz, masz być służącym — powiedział lokaj — ale nie takim jak ja czy Herka. Dann Erwastan Logor Szalan i jego małżonka danna Ochana kupili cię na prezent dla swojego syna Tagarda. Będziesz jego osobistym sługą. Rozumiesz?
— Rozumiem — odparł Gawier, oszołomiony i zbity z tropu. Czemu nikt mu o tym nie powiedział? Była ogromna różnica między zwykłym popychadłem a o s o b i s t y m s ł u g ą. Od tego drugiego oczekiwano bezwzględnego posłuszeństwa, nie było zatem pewne, czy to życiowa szansa, czy wręcz przeciwnie. W domu kalek straszono ich opowieściami o tym, jak jeden zar trzymał osobistego sługę tylko po to, by bić go do nieprzytomności, jak jakiś naukowiec testował na swoim działanie trucizn i antidotów i jak jeszcze ktoś inny wykorzystywał swą niewolnicę w dosłownym tego słowa znaczeniu. A ten dann Tagard… Czego mógł się po nim spodziewać?
— Powinieneś wiedzieć podstawowe rzeczy o swoich właścicielach — kontynuował Sekamer. — Żaden z wysoko urodzonych nie lubi się czuć lekceważony, zwłaszcza przez służbę. Słyszałeś o rodzie Logor Szalanów, prawda?
— Tak — odparł Gawier, choć dość mętnie pamiętał szczegóły, które wpajano mu w domu kalek, odkąd usłyszał, że zostanie sprzedany. Jeśli w ogóle czegokolwiek tam uczono, to tylko rzeczy praktycznych, takich jak składanie ubrań. Wspomnienia z własnego życia na dworze były zaś mgliste i pełne wydarzeń, których wolałby nie pamiętać.
NIE GARB SIĘ!
Przeszył go dreszcz i widmo bólu zadanego ojcowskim pasem.
Sekamer przyjrzał mu się osobliwie. Najwyraźniej rozumiał jego niepokój, bo rzekł:
— Powinieneś nauczyć się na pamięć nazwisk i herbów. — Wskazał kominek, nad którym widniała wykuta w kamieniu tarcza. Był na niej zwinięty w kształt litery S smukły gad o błoniastych, wachlarzowatych wyrostkach podobnych do skrzydeł otoczony wstęgą z napisem „Determinacja”. — Pomogę ci w tym.
Gawier pomyślał, że jeśli tego od niego wymagają, to może nie skończy na sprawdzaniu, czy potrawa pana nie została zatruta, i dodało mu to otuchy.
Lokaj zaczął wykład o drzewie genealogicznym Logor Szalanów. W tym czasie do kuchni weszła Herka ze starszym mężczyzną w strasznie brudnym ubraniu. Wskazała mu stojącą pod schodami wielką maszynę, pomarudziła trochę i wróciła do pracy przy blacie. Pogwizdując kompletnie pozbawioną melodii piosenkę, Merawi ukląkł przed żeliwnymi zbiornikami destylatora i nie bacząc na jego zmęczone posykiwanie, zaczął spokojnie rozkładać narzędzia.
— Herko, widziałaś po drodze panicza? — mruknął Sekamer.
— Co za różnica? — rzuciła, nie odrywając się od siekania zieleniny. — Przyjdzie tu prędzej czy później.
— Lepiej się schowaj — powiedział lokaj do Gawiera. — Gdyby cię zobaczył, zepsułoby to niespodziankę.
Gawier nie miał pojęcia, co się dzieje, ale posłusznie dokończył zupę i ukrył się we wskazanym przez Sekamera kącie, po drugiej stronie zakręcających wokół destylatora schodów. Szpara między nimi a wygaszonym kominkiem nie była zbyt wygodną kryjówką — czuł, jak jego kolce nieprzyjemnie drapią kamienną ścianę. Zaczął się zastanawiać, jak długo będzie musiał tu siedzieć.
Wtem nad jego głową rozległ się cichy tupot. Gawier spostrzegł, że Herka i Sekamer wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili ciekawość zwyciężyła i ostrożnie stanął na palcach, by zobaczyć, kto stoi na schodach.
Mały chłopiec — na oko o połowę niższy od niego — wciskał czoło między tralki balustrady, obserwując z przejęciem pracę Merawiego. Mechanik dłuższy czas udawał, że go nie zauważa, i podnosił po kolei narzędzia, by je dokładnie obejrzeć i wypolerować. W końcu przestał gwizdać i zerknął w górę na zafascynowane dziecko. Malec w ogóle nie przejął się tym, że został zauważony.
— Widzisz, znowu się zepsuł — zagaił Merawi. — Cieknie jak sito. Jak myślisz, co z tym zrobimy?
Chłopiec milczał chwilę.
— To. — Wskazał palcem leżącą na podłodze uszczelkę. — Trzeba wstawić nowe.
— Faktycznie — zgodził się mężczyzna, udając zdumienie. — Nie pomyślałem o tym. Bardzo ci dziękuję.
Zabrał się do usuwania usterki, a malec nie spuszczał go z oka, gdy sięgał po narzędzia i operował nimi z mistrzowską precyzją. Wtem coś w tobołku mechanika zwróciło uwagę chłopca.
— Co to jest? — spytał, pokazując palcem.
Merawi spojrzał w tym kierunku i pokręcił głową.
— No masz. Skąd to się tu wzięło? To miał być prezent na twoje urodziny, ale skoro już o tym wiesz… — Podniósł błyszczący przedmiot i podał chłopcu. — Proszę. To zmienidło. Jest ich nieskończenie wiele rodzajów, a twoje może być jednocześnie kluczem, śrubokrętem i kleszczami. Myślę, że przyda ci się w zabawie, ale pamiętaj, że to narzędzie. Uważaj, żebyś nie zrobił sobie nim krzywdy, dobrze?
Chłopiec z zachwytem poruszał elementami małego, zrobionego specjalnie z myślą o dziecku narzędzia, które przekształcało się w śrubokręt i kleszcze, a następnie znów w klucz. Oczy mu błyszczały, jakby trzymał najcenniejszy skarb, artefakt o niezmierzonej wartości.
Z transu wyrwało go wołanie. Schował szybko prezent do kieszeni i pobiegł na górę, tupiąc głośno.
Gawier wyszedł z ukrycia.
— To był właśnie panicz Tagard — Sekamer uprzedził jego pytanie. — Twój przyszły pan.
— Ile ma lat?
— Jutro skończy pięć. I lepiej, żebyś zaczął go odpowiednio tytułować — dodał surowo. — Tylko Merawiemu pozwala sobie mówić na „ty”.
Do Gawiera ledwo dotarł sens tych słów. Próbował przyzwyczaić się do myśli, że od następnego dnia już do końca życia będzie związany z młodszym o dziewięć lat dannem. Tę noc musiał jeszcze spędzić w pomieszczeniu dla służby — dopiero nazajutrz miał zamieszkać obok pokoju małego danna, by móc jak najszybciej stawiać się na wezwanie.
Długo rozmyślał, wsłuchany w odgłos fal obmywających budynek. Zganił się w duchu za to, że nie przyszło mu do głowy, iż nowy pan wcale nie musi być od niego starszy.
Jednak im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiał, tym większa ogarniała go obojętność. Nie mógł decydować o swoim losie — był kaleką, wyrzutkiem, zakałą społeczności i miał w ogóle szczęście, że został oddany do przytułku, a nie wrzucony do oceanu.
Od samego rana w rezydencji panowała nerwowa atmosfera. Herka krzątała się po kuchni, wymachując ścierką i wykrzykując rozkazy w stronę biednej, cichej Motry, która próbowała nadążyć z układaniem jedzenia na srebrnych półmiskach. Szykowane dla państwa śniadanie było niezwykle wystawne: w miseczkach lśniły świeże ostrygi, ruloniki filetów w wodorostach pyszniły się na soczyście zielonych liściach sałaty, nie brakowało krewetek i warzyw w chrupiącej panierce oraz świeżych owoców, a wszystko to z okazji urodzin najmłodszego członka rodu. Gawier został dokładnie umyty i ubrany prawie tak elegancko jak Sekamer. Miał czekać, aż państwo zjedzą, i zaraz po śniadaniu zostać wręczony w prezencie.
Książkę Bóg Maszyna kupić można w popularnych księgarniach internetowych: