Czy chodząc do zwykłej podstawówki, można przeżyć niecodzienne przygody? Oczywiście! Wystarczy być Gieśkiem – pełnym humoru, nieco zuchwałym, odważnym i psotnym dziewięciolatkiem z klasy III G.
Krzysiek, Czesiek i Misiek wplątują się w kolejne awantury, walczą z porywaczem, polują na czarownice, wywołują duchy, zastawiają zasadzki i snują filozoficzne rozważania o sensie życia. Wciąż wystawiają na próbę cierpliwość rodziców i ulubionej nauczycielki, a przy tym docinają sobie i kłócą się zawzięcie. Mimo to każdy wie, że w sprawach ważnych można na nich polegać, bo doskonale rozumieją, czym jest lojalność i co w życiu liczy się najbardziej.
Zajrzyj do świata Gieśków. Tam zawsze się wiele dzieje, jest mnóstwo śmiechu, świetna zabawa, a ponadto znajdziesz w nim przepis na prawdziwą przyjaźń. Do lektury książki Katarzyny Kieleckiej Gieśki zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam jej premierowe fragmenty. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Duchowisko
1.
Od paru dni szkołę ogarnęło nowe szaleństwo. Szło niczym wirus od starszych klas i rozprzestrzeniało się na coraz młodszych uczniów. Nazywało się Halloween. Polegało na podkreślaniu strojem i nadmiarem rozmaitych gadżetów swoich bliskich relacji z mocami nie z tego świata.
Zarówno ja, jak i Czesiek oraz Misiek byliśmy na to odporni, bo odpowiednia bariera ochronna, skuteczna jak szczepionka, otaczała nas jednocześnie z dwóch stron.
Po pierwsze: moja siostra i jej przyjaciółka Monia jak zwykle działały na przekór modzie i zamiast wampirzych zębów, gumowych gałek ocznych i krwi w sprayu nosiły pod pachami książki jakiegoś Mickiewicza o tajemniczym tytule Dziady część II. Gdy pytaliśmy, po co im te papierowe cegły, odpowiadały chórem:
– „Nie chcecie jadła, napoju? Zostawcież nas w pokoju! A kysz, a kysz!”.
Nie dość, że małpy, to jeszcze szalone.
Po drugie: moja klasa miała swoją prywatną czarownicę w postaci pani Ani i nie potrzebowaliśmy żadnych obcych sił nadprzyrodzonych. Nauczycielka dostarczała nam znacznie lepszej zabawy niż upiory.
W połowie października ciało pedagogiczne naszej podstawówki wyszło naprzeciw wybuchłej nagle modzie i rozrywkowym potrzebom młodzieży. Wykazało się inicjatywą, tolerancją, odwagą i dużą dozą sympatii dla swoich uczniów. Postanowiło urządzić w sali gimnastycznej wielki ogólnoszkolny bal halloweenowy z konkursami, dyskoteką i obrzucaniem się cukierkami. Sponsor – w postaci rady rodziców – ufundował nagrody, słodycze, napoje i materiały na dekoracje. Przez dobre dwa tygodnie trwały przygotowania, mówiło się wyłącznie o tym, a pieśń pochwalna pod adresem pani dyrektor nikomu nie schodziła z ust.
Tymczasem cała trzecia G, podpuszczona przez trzech niepokornych Gieśków, zbiorowo odmówiła udziału w tej dziecinadzie.
– Wytłumaczcie mi dlaczego? – dopytywała pani Ania, przysiadając z rezygnacją na swoim biurku i obracając w ręce dużą, przezroczystą, plastikową tubę pełną pinesek. – Wszyscy tam będą. Pani dyrektor bardzo się postarała.
– To zwykłe zbiegowisko, hałas i bezsensowny bałagan – wyjaśniał Misiek. – Nas interesują prawdziwe emocje.
– Nie rozumiem.
– To tylko zabawa w duchy i upiory – tłumaczył Patryk.
– No i chyba o zabawę chodzi, nie? – Nauczycielka najwyraźniej nie chwytała naszego toku myślenia i ogarnięta niepokojem coraz intensywniej miętosiła niewinny pojemnik z pineskami.
– Właśnie nie – podjął Maks. – Chodzi o to, żeby rzeczywiście coś przeżyć. Gdy chcę obejrzeć mecz piłki nożnej, to nie wystarczy, że powycinam piłkarzy z kartonu.
– Trzeba iść na stadion – poparł go Remek.
– To czego wy chcecie? – spytała pani Ania i mocno potrząsnęła tubą.
Cała jej zawartość zagrzechotała złowieszczo.
Zawartość tuby, nie pani Ania. Pani Ania zwykle nie grzechocze.
– Prawdy – oświadczył Czesław tak poważnym tonem, że po moich plecach przebiegł niewidzialny dreszcz.
– Czyli? Powiedzcie wprost. Chcecie wywoływać duchy czy co? – Zaśmiała się nerwowo i podrzuciła pudełko delikatnie do góry.
– Tak – przyznał Szymon i przeszył ją twardym, nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem. – Właśnie to chcemy robić.
– I to nie w dzień – dodał Seba. – Duchy wywołuje się po ciemku.
– Przecież duchy tak naprawdę nie istnieją. Dobrze o tym wiecie. – Nauczycielka próbowała się bronić, wpychając nieświadomie paznokieć pod okrągłe wieczko.
– Jakby tak całkiem nie istniały, toby nie było z nimi tyle zamieszania – wtrąciła Oliwka.
Jako jedyna spośród dziewczyn w pełni popierała nasze plany.
– Poza tym nie potrzebujemy ich dużo – uspokoił panią Anię Czesiek. – Wystarczy jeden. Byle porządny. Musi go pani wywołać i nam pokazać. Zawsze pani mówi, że lepsze są eksperymenty i doświadczenia niż suche definicje z książek, bo żeby zrozumieć, trzeba poczuć.
– No właśnie – zaaprobował Alan. – My chcemy eksperyment z duchem.
– Mnie to pasuje. Udowodni nam pani, że ten duch istnieje albo że go nie ma. To się nazywa podejście naukowe – zainteresowała się zagadnieniem Natalka.
– Jak wy to sobie wyobrażacie? Co mam dokładnie zrobić, żeby go wywołać? – spytał Giedź Naczelny, przeczesując nerwowo dłonią włosy.
Wzruszyliśmy zgodnie ramionami.
– Sama musi pani wymyślić – oświadczyłem. – To pani jest nauczycielką. My na bal halloweenowy na pewno nie pójdziemy. Chcemy poczuć prawdziwego ducha, a nie wygłupiać się na zwykłej dyskotece.
Pani Ania przez chwilę wpatrywała się we mnie jak w przerośniętego komara, który przysiadł jej na ramieniu. Obawiałem się nawet, czy nie zechce owego komara pacnąć. Opanowała jednak odruch obronny i zamiast tego ścisnęła wyjątkowo mocno miękką plastikową tubę, którą wciąż trzymała w rękach. Wieczko nie wytrzymało i wystrzeliło jak z procy prosto w korkową tablicę. Kolorowe pineski z hurgotem rozsypały się po podłodze.
Wszyscy natychmiast rzucili się do ich zbierania. Należało to pohamować, by w takim tłumie i zamieszaniu ostre igły nie powbijały się w tenisówki lub kolana. Zbieraliśmy je zatem tylko we trzech, z Cześkiem i Michałem, do zgarniętych naprędce jednorazowych kubeczków na wodę. Reszta została na swoich miejscach, obserwując w milczeniu nasze akrobacje. Naliczyliśmy na podłodze sto sześćdziesiąt trzy ostro zakończone kolorowe kulki.
Niech mi ktoś powie, że nasza nauczycielka nie rozrabia! Że niby tylko my! Naczelny Gagatek, a nie Naczelny Giedź!
– Co za tandeta – mruknęła pani Ania, składając na nowo plastikową tubę.
Jasne. Tandeta. Gdybym ja rozwalił pudełko, toby się okazało, że jestem nieuważny albo roztargniony. A tu plastik jest tandetny. Biedna tuba, nawet nie ma jak się bronić. Jak mówi przysłowie: dzieci, ryby i tuby głosu nie mają.
Za karę niech Naczelny Gagatek kombinuje, jak wywołać tego ducha.
A co!
Książkę Katarzyny Kieleckiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: