Eliza, żwawa księgowa z Kraśnika, nie może uwierzyć w samobójstwo sąsiadki, która zginęła, wypadając z okna. Dzieli się wątpliwościami ze swoją przyjaciółką Malwiną. Obie panie postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce… Nieboszczka w opinii Elizy tryskała radością, a przecież osoby szczęśliwe nie odbierają sobie życia! Malwina i Eliza, dzielny osiedlowy duet, wszczynają dochodzenie, poświęcając nań zaplanowany wspólny urlop. Czy dwie pomysłowe pięćdziesięciolatki poradzą sobie, dysponując jedynie wiedzą nabytą z filmów kryminalnych? Gwarantujemy, że kibicując ich śledztwu, padniecie trupem z wrażenia!
Do lektury nowej powieści Małgorzaty Kursy Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś w naszym serwisie przeczytacie premierowe fragmenty książki:
Ciało Antoniny Barańskiej spadło z trzeciego piętra bloku przy ulicy Metalowców dokładnie o dwudziestej trzeciej i z głuchym uderzeniem zaległo na wypieszczonych rabatkach przyblokowego ogródka, dotkliwie je rujnując.
Okoliczności plenerowe były w zasadzie dość przyjemne. Zarówno pod względem widoków, jak i unoszących się w powietrzu zapachów. Przesuszona słońcem trawa roztaczała wokół upojny aromat siana, nad nieboszczką rozpostarły się miłośnie gałęzie przekwitłego bzu. Od strony osiedlowej uliczki dobiegała mocna woń uwolnionych upałem olejków wierzby lapońskiej. Jednakowoż na Antoninie Barańskiej nie robiło to już żadnego wrażenia.
Nikt nie usłyszał odgłosu upadku. Zagłuszyło go wycie syreny fabrycznej, zwiastujące koniec zmiany, oraz wrzaski nabombanej piwem młodzieży, okupującej ławkę pod wierzbą. Nawet mieszkająca na parterze babcia Makowiecka, którą do szału doprowadzał każdy najmniejszy hałas, niczego nie zauważyła, bo pochrapywała smacznie, włożywszy wcześniej do uszu stopery. Miała tego żałować do końca życia — nigdy więcej nie zdarzyła się jej bowiem okazja, by ostatecznie zakasować „Jednoosobowe Kraśnickie Centrum Informacyjne”, czyli starą Majewską.
Nocne powietrze pachniało skoszoną trawą, ławkowa młodzież, zmożona procentami, powoli cichła, zaś Antonina malowniczo zalegała na podłożu z kwiatów, upozowana dramatycznie przez tajemniczą postać, która chwilę po jej upadku wynurzyła się z klatki, osłaniając swe oblicze przed zapalającym się automatycznie światłem…
Ciało miał odkryć dopiero nad ranem pracownik spółdzielni mieszkaniowej sprzątający osiedle.
Eliza Barnaba opuszczała mieszkanie niemal w euforii. Uporała się z niespodziewanym zleceniem, choć jeszcze wczoraj była pewna, że straci przez nie najbliższą przyjaciółkę i wyczekiwany przez cały rok wakacyjny wyjazd.
Eliza, po redukcji etatów w kraśnickiej fabryce, założyła jednoosobową firmę rachunkową i całkiem nieźle sobie radziła, utrzymując siebie i syna. Na małżonka liczyć nie mogła, bo ten zazwyczaj zapijał swoje problemy. Wykopała go więc do mamusi i nie chciała przyjąć z powrotem, nawet wtedy, gdy przestał pić. Odkąd ich jedyny syn się ożenił i oboje młodzi zamieszkali z nią, Eliza nie cierpiała na brak towarzystwa. A gdy tęskniła do ludzi, w odwodzie zawsze miała Malwinę — przyjaciółkę ze szkolnej ławy.
Schodziła teraz z trzeciego piętra z lekkością i energią nastolatki. Zlecenie wykonane, a dodatkowa kasa za ekspresową robotę przyjemnie zasili jej wakacyjne konto. W tym roku już po raz drugi wybierały się z Malwiną do Ostrowia Kierwińskiego, gdzie czekał na nie ulubiony pokój i znajomi gospodarze. Przed wyjazdem zamierzała uzupełnić zapasy w lodówce, bo lada moment z tygodniowego wypadu na Słowację miały wrócić dzieci.
Po wyjściu z klatki Elizę uderzyło upalne powietrze i energia nieco w niej sklęsła. Dostojnym krokiem ruszyła wzdłuż bloku. Po drodze wyrzuciła do ekologicznego pojemnika kilka plastikowych butelek i już miała skręcić w kierunku głównej ulicy, kiedy do jej uszu dobiegł babski jazgot. Rozpoznała przenikliwy głos starej Majewskiej i natychmiast zmieniła plany.
— A co panie tak rajcują w samo południe? zagaiła neutralnie, ale kiedy zobaczyła załzawione oczy siedzącej na ławce babci Makowieckiej, od razu się przejęła. — Pani Makowiecka, jakieś nieszczęście nie daj Boże? Jak trzeba pomóc, to ja…
— A co tam Barnabina może pomóc, jak już po ptokach — stara Majewska wzruszyła kościstymi ramionami i posłała babci złośliwe spojrzenie. — Drugi raz nieboszczka nie zleci, żeby se Makowiecka mogła popatrzeć. A pod jej oknami spadła! Taka okazja! A jak ją policjanty pytały, to ona ani be, ani me — podsumowała z satysfakcją.
— Bo zatyczki miałam w uszach — zapłakała rzewnie babcia Makowiecka. — Te młode przez cały wieczór się darły. I te jakieś hop—hopy puszczały. Nie dało się spać inaczej!
— Darły się — przytaknęła sąsiadka z ostatniej klatki, obrzucając zadowoloną z siebie Majewską wzrokiem bazyliszka. — Ja tam żadnych zatyczek nie miałam, a też nie słyszałam, jak ta nieszczęśnica gruchnęła.
— Ja też nie — dołączyła sąsiadka z pierwszego piętra. — Sypialnię mam z drugiej strony. Może to i lepiej, bo ten młody policjant, co wszystkich oblatywał, to taki bardziej służbowy był. Aż mi się niewyraźnie na sumieniu zrobiło…
— Zaraz! O czym panie mówią? — zdezorientowana Eliza klapnęła ciężko na ławkę stojącą naprzeciwko i pochyliła się lekko w stronę upchniętych ciasno kraśnickich kokoszek. — Jaka nieboszczka?! Kogoś zabili? Tutaj?! A gdzie policja? Przecież mam okna na tę stronę, a nic nie słyszałam… To w nocy było?
— A w nocy, w nocy — stara Majewska łypnęła na nią z politowaniem. — Policja to z rana swoje odpracowała, bo ten od sprzątania ją zdybał w rabatkach. Przyjechali, zabrali kobitę, a potem poszli po sąsiadach… No, że one z kurami spać chodzą, to ja jeszcze rozumiem, ale wy, Barnabina, jeszcze nie w takich latach, żeby…
— Ani ja nie „wy”, ani Barnabina — przerwała jej Eliza, która serdecznie nie znosiła tej starej plotkary. — Barnabina to moja teściowa, a towarzysze to za PRL-u byli! Niektórzy i w nocy pracują! A pani skąd taka poinformowana? Z naszego osiedla na Sikorskiego kawałek. Aż taki dobry słuch pani ma?
— A mam! — stara Majewska wyprostowała się dumnie. — I wiem, kogo pytać. Chłopak od Styrbułów poszedł w policjanty. Dziadek i ojciec to jeszcze w milicji służyli, a Romek już na nowe trafił…
— E tam, na nowe — prychnęła z pogardą sąsiadka z ostatniej klatki, poklepując pocieszająco babcię Makowiecką, która przestała pochlipywać i pilnie nadstawiała ucha. — Takie same one, jak tamte.
— Wcale nie takie same! — zaprotestowała ta z drugiego piętra. — Tamte to i w nocy przyjeżdżały, jak trza było. Spałowały łobuza, zabrały na „dołek” i spokój był. A te nowe to nawet na benzynę nie mają.
— No co też pani opowiada! — Eliza nierozważnie dała się wciągnąć w dyskusję. — Nie widziała pani radiowozów na ulicy? Ciągle jeżdżą po Kraśniku.
— W dzień! A w nocy to chyba benzyna im się kończy, bo jak kiedyś Makowiecka zgłaszała tych smarkaczy, żaden się nie pokazał!
— Nie mają gdzie wsadzać, bo więzienia pełne — wyjaśniła stara Majewska i od razu wróciła do meritum: — Młody Styrbuła matce się pochwalił. Od razu. Bo się chce wykazać, a ten nowy komendant mu utrudnia. Ale akurat go wezwali do Warszawy i Romek sam do tej nieboszczki przyjechał. Antonina Barańska się nazywała. Te dwa okna na trzecim piętrze — machnęła żylastą ręką w górę to jej. Młody Styrbuła sprawę rozwiązał od razu, bo list znaleźli…
— Jaki list? — nie zrozumiała babcia Makowiecka.
— Samobójczynia, znaczy — sapnęła ze zgrozą sąsiadka z pierwszego piętra i na wszelki wypadek przeżegnała się ukradkiem.
— Samobójczynia — przytaknęła z niezdrową satysfakcją Majewska. — Podobno jej chłop do Anglii pojechał za robotą i zadzwonił, że już nie wraca. A ta Barańska to w ogóle taka niegramotna była. Zamiast do niego pojechać i jak się należy rozumu go nauczyć, to ona prochy łykała i po lekarzach latała. Bo Styrbulina mówiła, że miała… no… Dy… du… de…
— Depresję — mruknęła Eliza.
— O to, to — zgodziła się skwapliwie Majewska i fuknęła pogardliwie. — Ja to se tak czasem myślę, że oni specjalnie wymyślają te choroby, żeby od ludzi pieniądze wyłudzać…
— Czyli policja uznała, że ta nieszczęśnica napisała list i wyskoczyła z okna? — przerwała jej Eliza, której nie interesowały przemyślenia starej plotkary. — Trochę nietypowe. Mogła połknąć garść tabletek albo gaz odkręcić… Przecież taki upadek nie zawsze kończy się śmiercią. A jakby została inwalidką do końca życia? Miała jakąś rodzinę w Kraśniku?
— Siostrę miała — sąsiadka z pierwszego piętra uprzedziła Majewską, która już otwierała usta. — A ten jej mąż to lekarz. Pojechał do Anglii, bo sobie ponoć dobrze płatną pracę załatwił. W ichnim szpitalu. I żonę też miał tam ściągnąć, bo ona pielęgniarką była. Widocznie mu się coś odwidziało… — westchnęła.
— Nie widocznie, tylko na pewno — poprawiła Majewska. — Chłopy tak mają. Co z oczu, to i z serca… I nie ma co kombinować. Kobita napisała list, a potem skoczyła. A młody Styrbuła pewnie pochwałę dostanie. Dobrze mu się trafiło.
Eliza spojrzała na nią z obrzydzeniem i wstała. — Szkoda, że za cenę czyjegoś życia… Pani Makowiecka — pochyliła się nad staruszką i pogładziła ją po ramieniu — nie ma pani czego żałować. Taki widok do przyjemnych nie należy, a pani ma słabe serce. Lepiej niech pani już wraca do domu. Ten upał też się pani nie przysłuży… — ugryzła się w język, żeby nie dodać, że najbardziej dopiecze kobiecinie gadanie starej plotkary.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka.. Powieść Małgorzaty Kursy możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: