Kończy się II wojna światowa, pozostawiając po sobie ruiny domów, tęsknotę i ból po stracie najbliższych. Rozpoczyna się gehenna codziennego życia pod rządami rosyjskich wyzwolicieli. Rodzina Apolonii próbuje przetrwać powojenny chaos i terror nowej władzy.
Gabrynia nie potrafi się odnaleźć w rodzinnym domu w Olendach, wraca więc do Łukowa. Mija dzień za dniem i dziewczyna powoli przyzwyczaja się do nowej rzeczywistości. Współtworzy bibliotekę z ocalałych z wojennej pożogi książek. Marzy o miłości, rodzinie, dzieciach… Czy spotka właściwego mężczyznę?
Bo trzeba żyć to opowieść o rodzinie, tożsamości i prawdziwej miłości. Fabuła tej sagi rodzinnej rozgrywa się na Podlasiu, a jej tło stanowią wielkie wydarzenia pierwszej połowy XX wieku – od wybuchu pierwszej wojny światowej aż po śmierć Stalina. Wydawnictwo Szara Godzina właśnie opublikowało ostatni tom cyklu – powieść Rodzina. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Po powrocie do biblioteki Gabrynię po prostu nosiło. Rozpierała ją taka radość, że nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o nowych butach i czekającym ją spotkaniu z Górskim. Z trudem wytrzymała do końca pracy, niecierpliwie wyczekując chwili, aż wreszcie będzie mogła przymierzyć zestaw, który skompletowała.
Trochę co prawda było jej głupio przed panną Wandą, że się tak nie umie opanować, ale ta na szczęście przez całe popołudnie i wieczór okazywała zrozumienie dla jej szaleństwa.
– Wcale ci się nie dziwię – uspokajała Gabrynię, która próbowała się jej tłumaczyć.
– Gdybym miała choć dwadzieścia lat mniej, też bym była podekscytowana perspektywą randki z tym przystojniakiem. Dobrze mu z oczu patrzy.
W niedzielę Górski pojawił się punktualnie o trzynastej, lecz Gabrynia już od południa nie mogła sobie znaleźć miejsca. Kręciła się bez sensu po maleńkim mieszkanku, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że przecież musi to przeszkadzać jej gospodyni. W końcu stanęła przy oknie w kuchni i zza perkalowej zasłonki zaczęła dyskretnie obserwować ulicę. Zobaczyła go już z daleka. Lekko pochylony, z rękami w kieszeniach długiego płaszcza szedł spokojnym krokiem i rozglądał się jak ktoś, kto pierwszy raz znalazł się w okolicy. Przypominał turystę podziwiającego zwiedzane obiekty. Tyle że, zdaniem Gabryni, w pobliżu nie było niczego godnego podziwu. Kilka starych domów, parę bezlistnych jeszcze drzew, smętne pozimowe ogródki i nędzny bruk. Zdumiała się, gdy Górski nagle zatrzymał się i przykucnął przy koślawym płocie odgradzającym sąsiadującą z ich domem posesję. Co on tam robił? Nie widziała go dobre dwie minuty, aż nagle podniósł się i spojrzał prosto w okno, przez które wyglądała. Tak się jej przynajmniej wydawało. Odruchowo się cofnęła, a gdy znowu uchyliła firankę, on zdążył już zniknąć z jej pola widzenia. Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi.
– Pięknie pani wygląda – powiedział zaraz po „dzień dobry” i wręczył jej bukiecik fiołków. Gabrynia się uśmiechnęła. Teraz wiedziała, co Górski znalazł pod płotem sąsiadów.
– Śliczne. I jak pachną. – Przytknęła bukiecik do nosa. – Jeden z moich ulubionych zapachów. Wstawię je tylko do wody i za moment będę gotowa – dodała po chwili. – Daj, ja to zrobię. – Usłyszała głos panny Lisówny, która wyszła z pokoju.
– Dzień dobry panu. – Jej gospodyni podała rękę Górskiemu.
– Cieszę się, że namówił pan Gabrynię na ten spacer. Pogoda jest naprawdę przecudna. Aż się wierzyć nie chce, że jeszcze tydzień temu była taka zimnica. Ale apaszkę na wszelki wypadek weź – zwróciła się z kolei do Gabryni.
– Kwiecień potrafi być kapryśny, nawet w takie dni jak dzisiejszy. Zwłaszcza pod wieczór.
– Do wieczora wrócę – zapewniła Gabrynia, ale poszła do pokoju po chustkę.
W tej chwili nie była ona jednak potrzebna, bo dzień rzeczywiście był wyjątkowo przyjemny. Miasto, pomimo widocznych co krok gruzów i zniszczeń, jaśniało jakąś wewnętrzną radością, która udzielała się i Gabryni. Cudownie było tak iść rozświetloną słońcem ulicą, stukając obcasami nowiutkich butów i mając obok siebie interesującego mężczyznę. Bo Górski był interesujący. Podobał się jej coraz bardziej – zarówno jego wygląd, jak i sposób bycia. Coś ją pociągało w jego nieregularnej, ale bardzo męskiej twarzy, w jego głosie, w sposobie, w jaki z nią rozmawiał. A rozmawiało się im wyjątkowo dobrze, chociaż przeskakiwali z tematu na temat, jakby szukając najodpowiedniejszego na ten wiosenny dzień. Nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się w centrum. Dopiero gdy doszli do skrzyżowania z jej dawną uliczką, Gabrynia zaczęła zwracać uwagę na otaczającą ją rzeczywistość. Dość dawno tu nie była, być może podświadomie unikając przykrych wspomnień. Teraz jednak odruchowo odwróciła głowę w kierunku nieistniejącego domu, w którym przeżyła ponad połowę swego dotychczasowego życia. Pustka, na którą patrzyła, spowodowała, że nagle ścisnęło się jej serce, a przez twarz przemknął bolesny grymas.
– Coś się stało? – Górski od razu zauważył tę zmianę.
– Nie, nie – zaprzeczyła. – Tylko nagle coś mi się przypomniało. Mieszkałam tutaj – wyjaśniła, wskazując na jeszcze nie do końca uprzątnięte rumowisko. – Prawie szesnaście lat.
Jej towarzysz nie dopytywał dalej, uznając najwidoczniej, że nie jest to temat, na który chciałaby teraz rozmawiać. Była mu za to wdzięczna.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Bo trzeba żyć. Rodzina Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: