Trzy kobiety, które połączyło jedno straszne wydarzenie. Zaplanowały zemstę, ale coś poszło nie tak. Czasem pozostaje już tylko ucieczka do przodu...
Wiosna 1863 roku. Nad zbiorową mogiłą spotykają się Izabella - szlachcianka opłakująca syna, Wiesia - złodziejka z Powiśla, która w tej samej powstańczej bitwie straciła brata, oraz Anna - córka profesora, która pogrzebała narzeczonego. Motywowane rozpaczą i chęcią zemsty trzy desperatki zawiązują mroczne przymierze i przeprowadzają zamach.
Przebiega on jednak inaczej, niż to sobie zaplanowały.
Ze ścigających stają się ściganymi, a ich droga wiedzie przez powstańcze obozy i austriackie więzienia. Aby ratować własną skórę, będą gotowe popłynąć aż za ocean. Jak zakończy się wędrówka Izy, Anny i Wiesi?
„Desperatki” Weroniki Wierzchowskiej to szalenie wciągająca powieść przygodowo-historyczna z bohaterkami, które czytelnicy błyskawicznie pokochają
– pisze o książce w swojej recenzji redaktor naszego portalu.
Do lektury powieści Desperatki, której autorką jest Weronika Wierzchowska, zaprasza Wydawnictwo Lira. W poprzednich tygodniach na naszych łamach mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki Desperatki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Kocz należący do Izy okazał się wiekowym pojazdem o trzeszczących ze starości resorach, do tego zaprzężonym w dwie chabety. Ku zaskoczeniu dziewcząt, dostojna i poważna dama, która im pomogła i zaoferowała podwiezienie, nie korzystała nawet z usług fiakra. Sama wlazła na kozioł woźnicy i chwyciła za lejce. Wcześniej sprawdziła koniom kopyta i poklepała oba po grzbietach.
Pilnował ich syn kościelnego, który zgodnie z jej życzeniem wcześniej zwierzęta napoił, pojazd był zatem gotowy do drogi. Iza powoziła nim z lekkością i bez wysiłku, widać było, że ma wprawę. Dziewczęta zrozumiały, że to żadna damulka, przyzwyczajona do tego, by jej usługiwano. To musiał być typ nowoczesnej, silnej kobiety, która radziła sobie ze wszystkim sama i nie bała się pracy czy wysiłku. Obie czuły przed nią coraz większy respekt, nawet Wiesia, choć nie należała do tych, co okazują szacunek komukolwiek.
Przez pierwszych kilka wiorst wszystkie trzy milczały, pogrążone we własnych myślach. Pchła co i rusz dotykała bolącego boku głowy i się krzywiła. Mamrotała szeptem przekleństwa i rzucała klątwy na całe moskiewskie plemię.
Anna z kolei siedziała z głową odwróconą w bok i patrzyła na powoli się przesuwający mazowiecki krajobraz, ubogie wsie, pola i łąki. Minę miała jednak zaciętą i w najmniejszym stopniu nie była skupiona na podziwianiu okolicy.
Poniżenie, jakiego dopiero co doświadczyły, coraz bardziej rozpalało w niej gniew. Siedziała jednak sztywno i oddawała się wizjom wywarcia pomsty na coraz bardziej znienawidzonym wrogu.
— Tam poległ mój syn, Janek — odezwała się niespodziewanie Iza, ale nie odwróciła się do dziewcząt. Siedziała na koźle zwrócona do kierunku jazdy i patrzyła prosto przed siebie. Ręce z lejcami trzymała sztywno, cała sprawiała wrażenie sztywnej, z całą pewnością nosiła gorset mocno zasznurowany.
Dziewczęta spojrzały na siebie, ale żadna się nie odezwała. Annę wychowanie zmuszało do powściągliwości, Wiesia poczuła, że dopytywanie się byłoby w tym wypadku niestosowne. Iza po chwili milczenia sama podjęła myśl:
— Zapewniał, że do powstania nie pójdzie, przysięgał mi nawet, że nie w głowie mu podobne awantury. Wszyscy jego koledzy byli co do tego zgodni, otwarta walka zbrojna z caratem jest pozbawiona sensu i doprowadzi jedynie do tragedii. Na spotkaniach studentów jednogłośnie głosowali przeciw buntowi. I wtedy Wielopolski zarządził brankę do wojska. Wszyscy, łącznie z Jankiem, znaleźli się na listach, mieli w nocy zostać aresztowani i doprowadzeni siłą do garnizonów. Wiecie same, z czym łączy się pobór…
Służba w carskiej armii trwa piętnaście lat, oczywiście gdzieś na drugim końcu imperium. To tak jakby przepadli dla świata, jakby zabrano im młodość, szansę na założenie rodziny i zesłano ich na poniewierkę i zgubę. Wyjścia nasi chłopcy nie mieli, tak czy inaczej życie się dla nich skończyło. Wolałabym, by Janek uciekł do domu, ukryłoby się go na jakiś czas, może kiedyś car ogłosiłby amnestię. Ale Janek zwiał z kolegami do lasu. Ech, a całe gospodarstwo na niego czekało. Nie mam innych dzieci, a mój mąż… Opuścił mnie kilka lat temu, uciekł z jedną taką tancerką z teatrzyku ogródkowego. Mniejsza z tym draniem, nie wiem nawet, czy jeszcze żyje. Moim życiem stał się syn i tyle. Po studiach Janek miał przejąć domostwo i zająć się naszymi tartakami i hodowlą koni. Liczyłam na to, że wróci z żoną, że za kilka lat będę szczęśliwą babcią, która zajmuje się wnukami i pomaga młodym w domu.
Zamilkła na parę chwil, Anna w tym czasie tylko westchnęła w ramach komentarza i pokiwała głową.
— I co mi zostało z tych wszystkich planów i marzeń? Starzeję się powoli, mam czterdzieści cztery lata, niedługo zacznę się kurczyć i marszczyć, ani się obejrzę, a stanę się małą, zgiętą wpół staruszką. Jak długo dam radę prowadzić gospodarkę, nawet wysługując się najemcami i plenipotentami? Zresztą po co mam to robić, dla kogo harować, zarabiać pieniądze, prowadzić dom, dbać o to wszystko? Komu zostawię majątek? — Pokręciła głową i zacięła konie, które posłusznie przyspieszyły. — Cały wysiłek na darmo, krew w piach. Wszystko straciło sens. Na nic całe moje życie…
— Czas ponoć potrafi zaleczyć rany — powiedziała Anna. — Niech pani poczeka, wszystko się być może ułoży. Ech, sama nie wierzę w to, co mówię. Takiej rany nie da się zaleczyć. Sama zresztą mam podobnie głęboką.
Poruszyła się na siedzeniu, jakby zbierała siły. W końcu przełknęła ślinę i też zaczęła się zwierzać:
— Piotrek był moim narzeczonym. Zrobił pracę doktorską na Akademii Medyko-Chirurgicznej, zresztą pod kierunkiem mojego ojca. Był jego najlepszym studentem, został też natychmiast adiunktem. Papa mówił, że Piotrek to wielka nadzieja polskiej chirurgii, ogromny talent, do tego niezwykła pasja i nieprzeciętne umiejętności analityczne. Bardzo szybko zostałby profesorem, kto wie jak doniosłe prace naukowe by stworzył, ile żywotów uratował swoimi operacjami. — Zamilkła na chwilę i potarła łzawiące oczy. Wiesia podała jej chusteczkę, mocno wymiętą i nie pierwszej świeżości, ale Anna pokręciła głową. — To od pyłków, trochę mnie od nich drapie w gardle i piecze w oczy. Nic takiego, zaraz przejdzie.
— Zakochałaś się w uczniu swojego ojca?
— Od razu, kiedy tylko pierwszy raz przyszedł do nas na obiad i zostaliśmy sobie przedstawieni. Przyniósł mi bukiecik konwalii, to było w maju, dwa lata temu. Byliśmy sobie pisani, pokochaliśmy się od pierwszej chwili. Piotrek mówił, że nigdy wcześniej nie poznał dziewczyny, z którą miał tyle wspólnych tematów. Wiecie, kobiety nie mogą studiować, nie przyjęliby mnie na akademię, ale to nie przeszkadzało, by ojciec od dziecka dzielił się ze mną wiedzą. Przestudiowałam wszystkie naukowe książki z naszej biblioteki, także te po niemiecku, francusku i angielsku. Papa zabierał mnie na uczelnię, uczestniczyłam w sekcjach, słuchałam wykładów i służyłam za pielęgniarkę w czasie niektórych zabiegów. Piotrek twierdzi… twierdził, że wiedzę medyczną mam większą niż wielu jego kolegów z dyplomami. Wiem, że bylibyśmy świetnym małżeństwem, miałby we mnie oparcie, pomagałabym mu, mógłby dzielić się ze mną przemyśleniami. Kochał mnie, bardzo mnie kochał… Zginął, bo był porządnym człowiekiem, nikomu nie odmawiał pomocy czy rady. Poszedł do oddziału, bo błagali go o wsparcie, brakowało im polowego medyka. Ech, tak niepotrzebna śmierć, tak przedwczesna…
Pociągnęła nosem, a Wiesia jednak wcisnęła jej chusteczkę w rękę.
— Teraz rodzice chcą mnie wysłać do ciotki, do Krakowa. Bym tam ochłonęła i o wszystkim zapomniała — rzekła i w końcu się wysmarkała. — Ale mnie żyć się już nie chce. Już dawno łyknęłabym arszenik, gdyby nie złość. Jestem wściekła i tylko to utrzymuje mnie przy życiu. Może po mnie nie widać, ale wydaje mi się, że zaraz wylecę w powietrze z nienawiści.
Zamilkła, dalej smarkając w chusteczkę. Jechały parę minut w milczeniu, ale czuły, że Wiesia zbiera się w sobie, czekały, aż przemówi.
— Mój miał na imię Jędrek, nie był jednak moim narzeczonym, a bratem — oznajmiła w końcu pchła. — Po tym, jak ojciec w pijanym widzie zakatował naszą mamę na śmierć, Jędrek zabrał mnie i razem uciekliśmy z domu. Zamieszkaliśmy w czynszowej kamienicy, w kawalierskim mieszkanku, takiej małej klitce na poddaszu. Wiecie, pełno myszy, dach przecieka, w zimie zimno jak w kostnicy, latem duszno jak w suszarni prochu. Mieszkaliśmy we dwoje, brat opiekował się mną, karmił, strzegł przed złem. Właściwie zachowywał się niczym matka, którą straciliśmy, i jak ojciec, któregośmy tak naprawdę nigdy nie mieli. Parali my się kradzieżami po targowiskach, szkoliła ja się na kieszonkowca, zwyczajnie. Ech, kurwa mać… Nie dlatego kradli, że my złe, ale jak inaczej mieliśmy utrzymać się przy życiu? Z głodu nie poumierać?
— Nikt cię nie osądza, nie musisz się tłumaczyć — rzuciła Iza przez ramię. — Skąd się wziął złodziej w powstańczej partii?
— Jaśnie państwo myślą, że my, biedota, są gorsze i nie mamy krztyny przyzwoitości. Jędrek od lat działał w tajnych, robotniczych „dziesiątkach”, był nawet dziesiętnikiem. Ideowiec, tak się mówi na jemu podobnych. Branka do wojska mu nie groziła, chyba żeby żandarmi złapali go na ulicy. Poszedł jednak, bo jego kompani z fabryki szli. Zawsze chciał być jednym z nich, ale nie miał fachu w ręku i do stalowni nie chcieli go przyjąć. To poszedł z robotnikami do bitki. Opowiadał mi, jak to będzie fajno, że stanie się w końcu kimś, że w nowej Polsce znajdzie się miejsce dla takich jak my i nie będziemy musieli więcej się parać kradzieżami. Od początku wiedziałam, że to bajdurzenie, ale on naprawdę w to wierzył. Wsławić się miał w boju i wrócić z wojny jako panisko. I masz ci los, teraz leży w zimnym grobie. Tyle z marzeń, z bajań o powinności, braterstwie i takich tam bzdurach. Skąd mu się to wzięło? Chyba zawsze był marzycielem i pragnął przyjaźni, docenienia, by przyjęli go do kompanii. I jest razem ze swoimi przyjaciółmi, we wspólnej mogile. Ma teraz… To swoje poważanie i mir. Tyle że ja zostałam sama na świecie, nie mam nawet, by czynsz kamienicznikowi opłacić. Jak nic przyjdzie mi się kurwić, ciałem kupczyć, bo inaczej skończę na bruku… Pierwej jednak muszę brata pomścić. Może i dureń, zabić się dał jak ostatni cymbał, ale kochałam go, był całą moją rodziną i ten, kto go sprzątnął, da za to gardło, psi syn. Znajdę tego grubego jenerała, popytam tu i tam, potem zajdę go od tyłu i wpasuję mu majchra w nerki. Zdechnie i już. Tak będzie, tak mi dopomóż Bóg i Święty Krzyż! — Przeżegnała się zamaszyście, a potem splunęła w bok.
Iza milczała, zbierała myśli, a właściwie próbowała je uporządkować. Zbliżały się do dużej wsi, w której rozpoznała Babice. Do miasta był jeszcze kawałek, czuła, że zanim do niego dojadą, musi podjąć decyzję. Musi zdecydować o tym, co dalej.
— Nasi bliscy nie polegli w bitwie, nie zginęli z bronią w ręku — powiedziała powoli, starannie dobierając słowa. — Zostali bestialsko zamordowani. Zakatowani, kiedy byli bezbronni i poranieni. Nie możemy dopuścić, by winni tej zbrodni uniknęli kary. Zamach na generała, Wiesiu, to nie taka prosta sprawa. Możesz podczas próby tylko głupio i niepotrzebnie zginąć. Trzeba to zrobić z głową, na pewno nie w pojedynkę.
— Co pani proponuje? — spytała rzeczowo Anna.
— Połączymy siły. Chcę im zapłacić za to, co zrobili. Nic innego mi już nie zostało, tylko dwie drogi: zemsta albo śmierć z rozpaczy. Wybieram to pierwsze… Jeśli chcecie do mnie dołączyć, to zapraszam. Szczególnie ty, Wiesiu. Skoro nie masz gdzie się podziać, możesz zatrzymać się u mnie. Co do ciebie, Anno, może jednak skorzystaj z pomocy rodziny i wyjedź stąd jak najdalej?
Anna przecząco pokręciła głową.
— Moje życie skończyło się wraz ze śmiercią Piotra. Nie mam po co dłużej żyć i nie chcę żyć, nie bez niego. Wszystko się zawaliło i nie widzę dla siebie miejsca. — Niespodziewanie zerwała się z siedzenia i chwyciła Izę za rękę. — Chętnie przystąpię do sprzysiężenia. Mogę się przydać. Powiem rodzicom, że wyjeżdżam do ciotki, a tymczasem przystąpię do spisku.
— Spisku? — Iza posmakowała słowo, które dobrze opisywało to, co zaproponowała. — Tak, niech będzie spisek.
— Musimy złożyć przysięgę — wtrąciła Wiesia. — I przypieczętować ją krwią.
Iza poczuła się nieswojo. Czy angażowanie w jej prywatną zemstę dwóch panienek było dobrym pomysłem?
Są za młode, życie jeszcze przed nimi. Chyba lepiej zerwać spisek jeszcze przed zawiązaniem i odwieźć panny do domów. Z czasem zapomną o poległych lub pogodzą się z ich śmiercią i ułożą sobie życie na nowo. Tylko dla niej nie było już przyszłości. Pozostała wyłącznie zemsta.
— Pieśń ma była już w grobie, już chłodna. Krew poczuła, spod ziemi wygląda. I jak upiór powstaje krwi głodna. I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda — grobowym głosem wyrecytowała Anna.
Iza zesztywniała na zydlu. Ciarki przebiegły jej po plecach. Te słowa były tak trafne, jakby poeta zajrzał jej do głowy, do duszy, do serca. Właśnie to czuła, to, o czym przed laty pisał Mickiewicz.
— Zemsta, zemsta na wroga — wtrąciła w recytację głosem drżącym ze wzruszenia i gniewu. — Z Bogiem albo mimo Boga.
— I pieśń mówi: ja pójdę wieczorem. Naprzód braci rodaków gryźć muszę. Komu tylko zapuszczę kły w duszę, ten jak ja musi zostać upiorem. — Anna przemawiała coraz głośniej, z coraz większą pasją.
Wyjechały właśnie z Babic, wóz podskakiwał na nierównościach drogi, ale tego nie czuły.
— Zemsta, zemsta na wroga — wyrecytowały obie jednym głosem. — Z Bogiem albo mimo Boga.