Wróżda Marcina Sindery to słowiańska opowieść pachnąca krwią i żelazem z czasów, gdy bogowie stąpali po ziemi, a wojowie walczyli o wieczną chwałę.
Krwawe i niespokojne czasy przed panowaniem pierwszych Piastów. Draconis – potomek ludzkiej kobiety i boga Żmija – po latach tułaczki powraca na ziemię przodków, opętany żądzą zemsty. Chce odebrać dziedzictwo, które zostało mu skradzione, odzyskać godność, którą zdeptano. Na drodze do dopełnienia wróżdy – okrutnej zemsty rodowej, staje przeciwko niemu słowiański kniaź Popiołowłosy, władca grodu Giecz. To dopiero początek burzliwego ciągu zdarzeń, w którym główną rolę gra przeklęty, złakniony krwi miecz, Czerwień.
Marcin Sindera zaprasza do fantastycznego świata wojów, żerców, rębajłów i spektakularnych bitew, które na długo pozostają w pamięci. Wróżda to pełnokrwiści bohaterowie, których losami będziesz żył do ostatniej strony! Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś w naszym serwisie przeczytacie premierowy fragment książki:
Zemsta
Zemsta trawi ciało jak jad. Niczym niepowstrzymana, krąży we krwi i rozprzestrzenia się po organizmie. Zagnieżdża się w mózgu, który nie pozwala o niej zapomnieć. Zatruwa serce, które boli na wspomnienie krzywdy. Przyśpiesza oddech. Docierając do mięśni, zaciska boleśnie dłonie w pięści. Ciało nie broni się przed zemstą tak, jak broniłoby się przed jadem żmii czy pszczoły, lecz kumuluje truciznę i pozwala jej działać tak długo, aż ta przemieni się w energię napędzającą człowieka.
Nazywał się Draconis. Był Sklavenem, spłodzonym z ludzką kobietą, potomkiem boga Żmija. Postanowił odebrać ziemię, którą mu skradziono, odzyskać godność, którą zdeptano, odpłacić wrogowi, który go zranił. Niósł ogień i miecz, którymi leczył truciznę zagnieżdżoną w swym sercu. Miał prawo do wróżdy. Był chory na zemstę.
Rozdział I
Człowiek z północy
Po przepłynięciu Słonej Wody trzy drakkary przybiły do brzegu w wielkiej osadzie w rozlewisku Vistuli. Ludzie z północy zamierzali sprzedać tutejszym plemionom żelazną broń i pancerz, kupić jantar dla swoich kobiet, zdobyć niewolników, wieczorem zaś pohulać do woli w tawernie. W przeciwieństwie do reszty załogi Draconis nie planował dłuższego pobytu i korzystania z atrakcji Gdani, jak zwano tę osadę. Jego celem były grody na południu, w głębi lechickiej ziemi.
— Jesteś pewny, że to dobry pomysł? — zapytał białowłosy, potężnie zbudowany rębajło. — Powiedz słowo, a cała drużyna pójdzie za tobą w ogień.
— Dziękuję wam, ale łatwiej mi będzie uniknąć wzroku tutejszych ludzi, jeśli będę podróżował samotnie. Zbrojna grupa takich jak my nie uszłaby uwagi kniaziów. Zapewne przyszłoby nam stanąć przeciw ich wojom w murze tarcz, a tego chcę uniknąć — rzekł Draco.
— Czyż może być coś piękniejszego niż zgiełk bitwy? — zaśmiał się olbrzym. — Wszak do walki stworzyli nas bogowie!
— Zostańcie tutaj. Zabawcie się, dobijcie targu. Znasz się na tym doskonale, przyjacielu.
Draconis jeszcze chwilę przekomarzał się z drużynnikiem, ale ostatecznie podziękował za pomoc. Wojowie nie pytali o nic więcej, pożegnali Sklavena i życzyli mu szczęścia. Serce wojownika ściskał żal, że opuszcza dzielną kompanię, dlatego szybko, bez zbędnych słów rozstał się z towarzyszami.
Za kilka wilczych skór kupił od koniarza małego, ale bardzo wytrzymałego konika wraz z siodłem i uprzężą. Przerzucił mu przez grzbiet liczne juki, by samemu nieść na plecach tylko to, co niezbędne. Nim ruszył w drogę, zajrzał jeszcze do jednej z karczm, aby wynająć przewodnika. Lechickie puszcze były bardzo niebezpieczne, pełne dzikich stworów i zdradzieckich mokradeł.
Wojownik wkroczył do mrocznego i zadymionego pomieszczenia. Śmierdziało w nim spoconymi ciałami, pieczoną rybą i rozlanym piwem. Bywalcy przybytku nie zwrócili uwagi na rębajłę, gdyż oddawali się rozkoszom w ramionach duchen. Jedna z nich od razu uwiesiła się na Draconisie, ale ten odtrącił łaszącą się kobietę. Nie miał czasu na swawolę.
— Przewodnika szukam — rzucił do karczmarza.
Łysy starzec z bielmem na oku łypał chwilę na woja, po czym wskazał sękatym palcem na siedzącego w kącie mężczyznę, który obłapiał tęgą dziewkę.
— Jego zapytajcie — powiedział i wrócił do nalewania gościom piwa z beczki.
Mały, brudny, niepozorny kmieć popijał z kufla i bawił się odkrytym biustem postawnej dziewoi. Wcale nie zamierzał przerywać tej czynności, gdy Draconis stanął przed nim.
— Znasz tutejsze ziemie i szlaki? — Wojownik zaczął od konkretów.
— Może. Zależy, ile jesteś w stanie zapłacić — odparł z ociąganiem kurdupel.
Sklavena irytował smród panujący w pomieszczeniu. Miał wrażenie, że nim przesiąka, pragnął jak najszybciej dobić targu i wyrwać się na świeże powietrze.
— Będzie twoja, jeżeli zgodzisz się przeprowadzić mnie przez bagna. — W palcach wojownika pojawiła się srebrna moneta.
Oczy mężczyzny zapłonęły, gdyż mało kto w Gdani płacił monetami. Zrzucił z siebie grubaskę, zerwał się na nogi, rozlewając piwo, i chwycił przybysza pod ramię.
— Puszczę znam jak własną chałupę. Doprowadzę cię, gdzie tylko chcesz, panie, ale wyjdźmy z karczmy. Wielu jest tu takich, co będą ci źle życzyć. Porozmawiajmy na zewnątrz — szeptał wojownikowi na ucho, gdy opuszczali smrodliwą izbę. Kilka chwil później dobili targu.
Od tej pory Draconisowi w podróży miał towarzyszyć tylko konik i niepewnej reputacji przewodnik, którego zwali Wigoszczem.
W jukach wiózł Draco wiele dóbr, które teraz, na ziemi Sklavenów, stanowiły cały jego majątek. Prócz żywności dla siebie i zwierzęcia, ubrań oraz podstawowych przyborów miał srebro i artefakty zdobyte podczas łupieżczych wypraw. W skórzanych workach zmieścił złoty kielich, z którego wyznawcy ukrzyżowanego boga pili krew, zasuszoną łapę trolla i piękny szyszak z długą kitą z końskiego włosia. Jednak najcenniejszymi zdobyczami były przytroczona do boku wierzchowca okrągła tarcza z lipowych desek z żelaznym umbem pośrodku oraz miecz nazwany Czerwieniem. Draconis zdobył je, ratując córkę Króla Karłów porwaną przez ohydne trolle. Zarówno tarcza, jak i miecz były magiczne. Podobno wojownika dzierżącego w ręce ten szczyt nie dosięgnie żadna strzała ni oszczep. Miecz natomiast zahartowano we krwi smoka, co nadało klindze czerwony kolor i niewyobrażalną siłę. Zaklęta w orężu cząstka potwora żądała straszliwej zapłaty za swe moce. Jeżeli ostrze długo nie było zbroczone juchą, jego właściciel stawał się nerwowy i agresywny, w końcu zaś wybuchał gniewem tak srogim, że ktoś musiał zginąć zarąbany straszliwym mieczem. Nasycony krwią Czerwień zasypiał, a władający nim odzyskiwał zmysły. Sklaven nie dopuszczał jednak, by jakakolwiek siła kierowała jego poczynaniami. Gdy wraz z ludźmi z północy brał udział w łupieżczych wyprawach, rzucał się w wir walki i karmił spragniony brzeszczot posoką wrogów. Dzięki temu przeklęte ostrze dłużej pozostawało uśpione. Draco pilnie baczył, by Czerwień nie dostał się w niepowołane ręce. Słaby umysł łatwo uległby woli broni, a skutki mogłyby się okazać okrutne.