Emil Kastner to znudzony życiem biznesmen. Nic go nie cieszy, rozkapryszony, szuka wciąż nowych podniet. Podczas solidnie zakrapianego spotkania z przyjaciółmi z dzieciństwa przyjmuje zakład, że nawet z najbardziej nieatrakcyjnej dziewczyny, przy odpowiedniej dozie pieniędzy, da się wyczarować prawdziwą piękność.
Danka Popiołek jest skromną ekspedientką z dyskontu sieci Bonus. Dziewczyna jest zaniedbana, otyła i tonie długach. A do tego właśnie wpadła w poważne kłopoty i pilnie musi ukryć się przed światem. Wskutek nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności spotyka na swojej wyboistej drodze Emila.
Co połączy tych dwoje?
Czy za pieniądze można kupić wszystko?
No i najważniejsze… Kto wygra zakład?
Do lektury powieści Kaprys milionera zaprasza Wydawnictwo Prószyński i S-ka. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 2
Że też ta franca zawsze musi nam przydzielać różne zmiany! Odkąd się dowiedziała, że razem mieszkamy, robi to chyba złośliwie – pomstowała Danka, bezskutecznie próbując wbić się w przyciasne dżinsy.
– Też mi odkrycie, to wredna pinda. Suka jedna, wiecznie niedopchnięta – mruknęła Elwira znad kubka z kawą i odłożyła gazetkę promocyjną.
– Co tam dali ciekawego na przyszły tydzień? – zainteresowała się Danka i na chwilę zaprzestała walki z opornym suwakiem.
– Nie jest dobrze. Od środy jakieś kiecki i szorty, nawet ładne. Ale od soboty już całkiem przesrane.
– Nie mów, znów miksery za półdarmo?
– Gorzej. Odkurzacze i stacje parowe. Znów nas ludzie stratują.
Odkąd Danka skończyła szkołę, pracowała w popularnym dyskoncie sieci Bonus. Mimo że w zawodówce i później, w technikum, rokowała nie najgorzej, oblała maturę i musiała pożegnać się z dalszą nauką. Wprawdzie planowała podejść do egzaminu poprawkowego, ale w tym czasie zachorowała jej babcia, która opiekowała się wnuczką od najmłodszych lat, odkąd rodzice Danki rozstali się na dobre. Jeszcze przed zakończeniem sprawy rozwodowej matka poszła w tango nie wiadomo z kim i wszelki słuch o niej zaginął, natomiast ojciec wyprowadził się na wieś, gdzie przez lata dorabiał to tu, to tam, a w wolnych chwilach topił smutki, popijając tanie wino pod miejscowym spożywczakiem. Od tamtej pory babcia była najbliższą Dance osobą, a jej nieoczekiwana choroba i szybka śmierć sprawiły, że młodej dziewczynie zawalił się świat. Chociaż przekroczyła już dwudziestkę, musiała wydorośleć z dnia na dzień. Dotąd obie żyły bardzo skromnie, z babcinej renty. Nieduże dwupokojowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na warszawskim Bródnie nie kosztowało wiele, ale pozbawiona dochodu Danka musiała pilnie rozejrzeć się za sublokatorem. No i za pracą.
Nie bardzo wiedziała, co chciałaby robić, ale oferta pracy praktycznie sama wpadła jej w ręce. Położony niedaleko dworca supermarket od ręki zatrudniał sprzedawców, więc nie namyślając się długo, przyjęła robotę.
Przez pierwsze tygodnie posyłano ją do najcięższych prac. Czasami bywała tak zmęczona, że nie pamiętała drogi powrotnej do domu. Po miesiącu poważnie myślała, by zrezygnować. I zapewne tak by się stało, gdyby nie poznała Włodka.
Właśnie porządkowała magazyn. Wykończona dźwiganiem niezliczonych skrzynek z piwem, w pewnej chwili poczuła, że robi jej się słabo. Byłaby upadła, gdyby ktoś jej nie podtrzymał.
Wysoki śniady mężczyzna wykazał się refleksem i pomógł jej usiąść. Gdy podniosła głowę i napotkała jego rozbawiony wzrok, w jednej chwili przepadła z kretesem.
Włodek, a właściwie Wołodia, akurat przyjechał z towarem. Szukał magazyniera, żeby zorganizować rozładunek.
– Dziękuję ci, już mi lepiej – wyszeptała na bezdechu Danka, przy okazji uważnie taksując widoczną pod rozpiętą koszulą szeroką owłosioną pierś. Widok płynącej w stronę pępka cienkiej strużki potu sprawił, że głośno przełknęła ślinę.
– O mało nie upadłaś – powiedział jej wybawca z wyraźnym ukraińskim akcentem. – Dobrze się czujesz?
– Podasz mi trochę wody? – wyszeptała speszona, czując, jak pod pachami pojawiają się ciemne plamy potu. I naraz jej piersi stały się jakby cięższe niż zwykle. Na widok męskich zgrabnych pośladków poczuła podniecenie.
– Jasne. Trzymaj! – odparł, podając jej małą butelkę z rozdartej zgrzewki. – To narka, muszę się streszczać. Grafik goni.
– Nie wiem, jak ci dziękować… – powiedziała rozczarowana, że już sobie idzie.
– Nie wiesz? – Uśmiechnął się szelmowsko i znacząco zniżył głos. – Za to ja wiem. Ale to już następnym razem. Jak się nazywasz?
– Danka Popiołek. – Oszołomiona dziewczyna omal nie połknęła języka.
Wołodia puścił do niej oko, pochwycił ją za rękę i przyłożył do swojego nabrzmiałego podbrzusza.
– To znaczy my obaj wiemy…
Wyobraźnia ruszyła. Danka jak w transie dotrwała do końca zmiany. Hormony zabuzowały. Nie mogła uwierzyć, że taki pełnokrwisty przystojniak zainteresował się właśnie nią – otyłą, zaniedbaną i do bólu przeciętną. Nieraz stawała przed lustrem, by doszukać się u siebie zalet, ale bez skutku. Mysie, byle jak obcięte włosy w zestawieniu z niebieskimi oczami i skłonną do rumieńców cerą stanowiły kwintesencję nijakości. Niski wzrost sprawiał, że nadprogramowe kilogramy jeszcze bardziej rzucały się w oczy. Danka była po prostu gruba i nieciekawa. Jedna z tych, które mija się na ulicy, nie zapamiętując ich wcale.
Nigdy dotąd nie interesowała się rozkładem dostaw, ale od dnia poznania Włodka bywała w magazynie częściej niż dotąd. Od chwili, w której ustaliła nazwę jego firmy spedycyjnej, uważnie śledziła grafik. Aż wreszcie się doczekała. Na widok przystojniaka wstrzymała oddech, a gdy bez słowa pociągnął ją w stronę toalety, poszła za nim bez protestu.
– Moja ty piękna – wymruczał, zanurzając twarz w jej bujnym dekolcie. – Matko, jakie zajebiste cycki!
Usadził Dankę na sedesie, kilkoma szybkimi ruchami rozpiął rozporek i pasek. Jej ręce same odszukały cel. Penis, uwolniony ze spodni, sterczał niczym maczuga, czerwony, pulsujący i wielki.
– Taaak… Daaa… – jęknął Włodek, wspierając się plecami o drzwi. – Taaa… Weź go do tej swojej słodkiej buźki! No weź – poprosił. – Moja cycata królewna… Obciągnij mi!
Danka, początkowo cokolwiek wystraszona, że ktoś ich nakryje, naraz zapomniała o całym świecie. Rozpalona do czerwoności na przemian ssała, lizała i kąsała. Włodek był wspaniały, a ona chciała wypaść jak najlepiej. Gdy skończył z tłumionym krzykiem i osunął się po drzwiach, była z siebie dumna.
– Jesteś wspaniała, skarbie – usłyszała. – Po prostu cudowna, seksowna i… O, popatrz, znowu mi staje, ale muszę już lecieć. Pa! Będę we wtorek, daj mi swój numer, napiszę.
Wołodia ostrożnie uchylił drzwi toalety, wystawił głowę na zewnątrz. Przez nikogo niezauważony czmychnął do szoferki i odjechał.
Oszołomiona Danka siedziała w toalecie jeszcze przez chwilę. Satysfakcja mieszała się z rozczarowaniem. Żałowała, że już sobie poszedł i tak ją zostawił. Ona także pragnęła zaspokojenia. Pulsowanie w kroczu było nie do zniesienia.
Wsunęła rękę za majtki; były kompletnie mokre. Orgazm wstrząsnął nią na kilka sekund przed tym, zanim ktoś nacisnął na klamkę.
– Zaraz! Zajęte! – zawołała zdławionym głosem.
Zaczerpnęła powietrza i szybko doprowadziła się do ładu. W drzwiach zobaczyła niezadowoloną kierowniczkę.
– No tu się chowasz! Leniuchu! Marsz na sklep, na nabiale trzeba kefiry rozładować! Potem pometkujesz gotowe dania z przeceny, jutro termin się kończy!
Danka posłusznie skinęła głową i z nadzieją, że nie widać po niej, co robiła przez ostatni kwadrans, ostro ruszyła do pracy. Zawsze chętnie metkowała towar z krótką datą, bo mogła się wtedy niedrogo obkupić na kilka dni. Teraz trafiła na ulubione w ostatnim czasie hamburgery i wieprzowe żeberka.
Pożądanie i nieustanna tęsknota sprawiły, że dopadł ją wilczy apetyt. A gdy Wołodia przysłał jej wiadomość, że będzie u nich pojutrze, nie była w stanie myśleć o niczym innym. Tak pokombinowała z grafikiem, żeby spotkać się z nim po pracy. Udało się, ale przecież nie mogli za każdym razem gzić się w toalecie. To cud, że nikt ich nie nakrył.
Dzisiaj, na samą myśl o dłuższym spotkaniu, zwilgotniała. W końcu mam własne mieszkanie, zbuntowała się, nie musimy tułać się byle gdzie!
Niestety, także i tym razem plany spaliły na panewce. Włodek się śpieszył, zatem podjechali tylko na pobliski parking. W szoferce nie było zasłonek, za to na pace miejsca aż nadto.
Napalony samiec bez wstępów pchnął Dankę na paletę z makaronem i gwałtownie wziął od tyłu. Gdy szczytowała, zakrył jej dłonią usta, żeby nie krzyknęła. Z podziurawionej paznokciami zawartości palety obficie posypały się na podłogę dwujajeczne łazanki.
– Kurwa, jak dobrze – krzyknął Wołodia.
Pomysł wspólnego zamieszkania pojawił się praktycznie od razu. Danka, zakochana na zabój, w kilka godzin zainstalowała kochanka u siebie. Wprawdzie wyjeżdżał w długie trasy i czasem nie było go kilka dni, ale rachunki dzielone na pół dawały jej poczucie stabilizacji, a wspólne łoże poczucie spełnienia i młodzieńczego szczęścia.
Płomienny związek trwał prawie trzy lata, do chwili gdy Danka przypadkiem nakryła Włodka w łóżku z Maszą, koleżanką z innego sklepu sieci. Poznała ją przelotnie, gdy dziewczynę przysłano kiedyś do nich na zastępstwo.
Tamtego feralnego dnia źle się poczuła i wróciła do domu dużo wcześniej, niż wynikało to z grafiku. Jak się okazało, ukraiński rębajło miał dziewczynę w co drugim sklepie na swojej trasie, a że jego seksualne możliwości były niespożyte, także i w trakcie dłuższych podróży nie gardził usługami stojących przy drodze prostytutek.
Zrozpaczona Danka po rozstaniu jeszcze intensywniej zajadała rozczarowanie. Litrowy kubełek karmelowych lodów przy wieczornym ulubionym serialu stał się normą. Worków po chipsach i opakowań po czekoladzie nie dawało się zliczyć. Wokół walił się świat, więc ostatnią rzeczą, jaka interesowała Dankę, była liczba kilogramów. Faceci zeszli na bardzo odległy plan.
Nieprędko znalazła kolejnego podnajemcę. Tym razem był to introwertyczny student informatyki, który poza czasem, kiedy bywał na uczelni, całymi dniami nie wychodził z pokoju. Jego brat pracował w KFC, zatem kubełki pełne panierowanych kurzych skrzydełek na stałe weszły do domowego menu. Dance trafił się sublokator ideał.
Niestety, nic nie trwa wiecznie. Po blisko pięciu latach wspólnego pomieszkiwania Krystian się wyprowadził. Zanim jednak wyjechał, odmalował swój pokój, a Danka kupiła nową roletę i wymieniła dywanik na upolowaną na przecenie podróbkę shaggy. Pokój był gotowy na przyjęcie nowego lokatora.
Metodyczne upychanie sporej fałdy tłuszczu oraz pomaganie sobie podskokami nareszcie zakończyło się sukcesem.
– Szlag! Cholera! – zaklęła Danka i pociągnęła z wielkiej butli spory łyk udającego colę napoju. – Elwira? Nie wiesz, kiedy nowa dostawa w lumpeksie? Muszę ogarnąć jakieś gacie.
Nadwaga towarzyszyła jej od zawsze, ale teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat, było gorzej niż kiedyś. Tanie dżinsy, opięte na masywnych udach do granic możliwości, prawie trzeszczały w szwach. Przetarta w kroku tkanina mogła przedziurawić się lada chwila.
– W czwartki mają dostawy, zapomniałaś? – Elwira wstała od stołu i spłukała w zlewie fusy po kawie.
– Nie rób tak, bo się zatyka. Mówiłam ci już – upomniała ją Danka, pewna, że koleżanka i tak jej nie posłucha. Pod tym względem była niereformowalna.
Mieszkały razem dopiero od trzech miesięcy, od kiedy Elwirę zatrudniono w tym samym sklepie. Mimo że różniły się bardzo, dogadały się natychmiast. Filigranowa i drobna brunetka przy Dance wyglądała jak pisklę, ale przy spokojnej z usposobienia gospodyni była jak wulkan energii. Miała tysiąc pomysłów na minutę i trajkotała bez przerwy. Cały czas się wierciła, nie potrafiąc wysiedzieć spokojnie.
– Dobra, to do zobaczenia w robocie. Nie daj się tej podłej francy – Elwira zmieniła temat.
– Jasna sprawa. W lodówce stoi żurek na kiełbasie. Trzeba zjeść, bo się popsuje – przypomniała Danka, przełykając cisnący się jej na usta komentarz pod adresem sublokatorki, która mogła jeść ile dusza zapragnie. I jeszcze bezczelnie narzekać, że nie może przytyć. Ech, nie ma sprawiedliwości na tym zasranym świecie!, pomyślała, szykując się do wyjścia.
Dotarła punktualnie na jedenastą. Tak jak się spodziewała, po porannej dostawie piżam i koszul w promocyjnej cenie w sklepie zastała pobojowisko. Klienci szturmujący wejście jeszcze przed otwarciem wraz z wybiciem szóstej, wyrywając sobie z rąk towar, brali wszystko jak leci. Nie patrząc na rozmiary, na oślep ładowali łupy do koszyków. Przy co bardziej atrakcyjnych promocjach dochodziło nawet do rękoczynów. Zgromadziwszy zdobyczne towary, ludzie instalowali się w spokojnej części sklepu, by tam sprawdzić, co udało się wyszarpnąć konkurencji. Oczywiście wszystkie towary przy tej okazji pozbawiano opakowań, a niechciane sztuki zostawiano gdzie popadnie.
Danka westchnęła, pomachała siedzącej przy kasie koleżance i zabrała się do roboty. Myślała, że adidasów w zamrażarce z frytkami nic nie przebije, tymczasem właśnie natrafiła na opróżnioną do połowy butelkę wódki schowaną głęboko za wacikami.
Gdy opadł kurz po porannej inwazji i sklep od nowa zaczął funkcjonować normalnie, zmieniła koleżankę na kasie. Właściwie to zajęcie pasowało jej najbardziej. Lubiła krótkie pogawędki z klientami, choć niektórzy potrafili podnieść człowiekowi ciśnienie. Nawet po latach pracy Danka mocno przeżywała niezasłużone słowne cięgi. Czasami zdarzało jej się przełykać łzy, gdy klient mający zły dzień przychodził do sklepu chyba tylko po to, by wyżyć się na kimś, kto zawodowo musi być grzeczny. Ale było też grono stałych klientów, którzy zawsze ustawiali się do kasy, przy której siedziała, by zamienić z kasjerką kilka słów. Czasem Danka wyświadczała im drobne przysługi i zanim atrakcyjny towar lądował na półkach, odkładała go dla nich pod ladę.
Tego dnia panował potworny upał, a na nieszczęście kasjerów chwilowo zdemontowano i odwieziono do naprawy uszkodzone rolety przeciwsłoneczne. Mimo maksymalnego nawiewu z klimatyzacji na kasie w pełnym słońcu można było się usmażyć. Po chwili Danka poczuła, jak spod piersi spływa jej pot. Marzyła o końcu zmiany jak nigdy, lecz jak na złość ustawiła się do niej długa kolejka. Z ulgą zauważyła machającą jej od wejścia Elwirę. Jej obecność oznaczała bliski koniec męczarni.
Z radością ustawiła na końcu taśmy tabliczkę z informacją o zamknięciu kasy i ruszyła na zaplecze. I wtedy dobiegł ją dziki wrzask – jakaś kobieta, pośliznąwszy się na rozlanej śmietanie, wywinęła klasycznego orła i z impetem wylądowała na palecie pełnej jajek. Danka aż zamknęła oczy. Liczyła, że gdy je otworzy, obraz masakry zniknie, ale nic z tego. Nieszczęśnica nie dość, że nie zamierzała znikać, to na dokładkę niezdarnie gramoliła się ze sterty zmiażdżonych papierowych pudełek. Złorzecząc wściekle na opieszałość obsługi, próbowała zetrzeć z siebie oślizgłe surowe jajka.
Danka nieopatrznie rozejrzała się wokół. I to był błąd. Pozostali klienci z trudem tłumili śmiech. Sytuacja była tak komiczna, że ciężko było zachować powagę, a im bardziej kobieta się wściekała, tym inni bardziej się śmiali. Danka nie wytrzymała i odwróciwszy się plecami, kryjąc się za stosem jednorazowych pieluch, ryknęła niepohamowanym śmiechem.
– To jest bezczelność! – wydzierała się klientka. – Ja na was doniosę do inspekcji pracy i do sanepidu! I na policję! – odgrażała się.
Danka czym prędzej czmychnęła na zaplecze. Na szczęście z akcją ratunkową pośpieszył jeden z kolegów.
– Co tam się dzieje? – zaczepiła ją w przejściu Elwira, która zdążyła już się przebrać w firmowy uniform.
– Jedna babka upadła na paletę z jajkami. Ubaw po pachy, mówię ci! Jak chcesz, to chłopaki pokażą ci później na nagraniu. Idziesz na kasę? – Danka zdołała wreszcie opanować śmiech.
– Tak. Słuchaj! W domu zatkał się zlewozmywak, wezwałam hydraulika. Ma przyjść jutro o dwudziestej.
– Cholera. A nie mówiłam ci, że się zatka?
– Aha, był jeszcze listonosz z listem poleconym od komornika. Musiałam pokwitować.
– Od komornika? – Danka struchlała. Wcześniejsze rozbawienie wyparowało natychmiast. – Niby do mnie?
– Tak. Nie spłaca się zobowiązań, to się ma komornika – rzuciła bez litości Elwira.
Wzruszyła ramionami i założyła na głowę specjalną opaskę z daszkiem z logo sklepu.
Od dziecka nauczona funkcjonowania przy mocno ograniczonym budżecie, Danka zawsze skrupulatnie pilnowała rachunków. Przekroczenie terminów prawie zawsze wiązało się z doliczeniem karnych odsetek, a na to z pewnością nie było jej stać. Marzyła, by kiedyś mieć tyle pieniędzy, żeby bez wyrzutów sumienia wejść do galerii handlowej i bez obaw, że odłączą jej prąd, kupić to, co jej się podoba. Tak po prostu. Jakieś fajne spodnie, torebkę. Może błyszczyk?
Szczyciła się tym, że żyje bez długów. Do niedawna, kiedy została zmuszona zaciągnąć całkiem spory kredyt. Wtedy sytuacja mocno się skomplikowała.
Właściwie nigdy nie łączyła jej z ojcem silna zażyłość. A od rozwodu rodziców ich kontakty stały się sporadyczne i nie wychodziły poza okazje typu urodziny czy święta. A i to nie zawsze. Jednak, nie licząc dwóch kuzynek, ojciec był jej jedyną rodziną. Nieczęste kontakty pozwalały dostrzec, jak bardzo przez te lata postarzał się i skurczył. Dance nie odpowiadał jego styl życia – od jabola do jabola i od jednej fuchy do drugiej. Na szczęście ojciec nie rozpił się jeszcze na tyle, by przestać zarabiać na własne utrzymanie. Mieszkał w odziedziczonej po rodzicach rozlatującej się chałupie bez wygód. A prawdę mówiąc, w takiej trochę lepszej szopie. Jedynym, co naprawdę posiadał, był talent do budowlanki i dwa hektary położonego przy autostradzie gruntu. Z niewielkiej renty oraz z tego, co zarobił, żył skromnie i jakoś wiązał koniec z końcem.
Do czasu, kiedy wylądował w szpitalu. Diagnoza nie pozostawiała wątpliwości: miał nowotwór żołądka, a leczenie wymagało dużych pieniędzy.
– Wiem, że to nie halo. Ale ja nie mam kogo poprosić. Danuś… – Zmęczony ojciec naciągnął dłońmi sinawe worki pod oczami. Jego zwykle ogorzała twarz, teraz poorana głębokimi zmarszczkami, przybrała ziemisty odcień. – Leczenie jest skuteczne, ale drogie jak pierun. I go, padalce jedne, nie chcą zrefundować.
– Tato, ale skąd ja wezmę tyle pieniędzy? – przeraziła się Danka. Sześćdziesiąt tysięcy złotych było dla niej kwotą abstrakcyjną. – Nie mam przecież oszczędności, no bo i z czego?
– Ale jest pewien sposób. Franuś, mój kompan spod sklepu, wymyślił. Ten to ma łepetynę nie od parady!
– A cóż takiego wymyślił ten twój autorytet z bożej łaski? – Danka splotła ramiona na bujnej piersi w geście oznaczającym bojowość i opór.
– Żebyś wzięła kredyt.
– Ja?! – Omal nie spadła z krzesła. – A kto mi da kredyt?
– Bank ci da. Możesz wziąć pieniądze pod swoje mieszkanie. W końcu to stolica i jest trochę warte.
– Nie! To niemożliwe! – Pokręciła gwałtownie głową. – A niby kto będzie płacił raty? Też Franuś?
– Ja będę płacił. Przecież zarabiam. Przecie będę więcej pracował, ale muszę być zdrowy. Jak umrę, to niczego nie urobię. W szpitalu mówili, że po operacji szybko stanę na nogi. Będę brał lżejsze prace, za to więcej. To i zarobię.
– A jeśli nie dasz rady? Wtedy stracę wszystko.
– Sprzedamy moje pole. Całe dwa hektary i można ziemię odrolnić. A za budowlane trochę złociszów się zgarnie. To i się wtedy od razu cały kredyt tym krwiopijcom zakichanym odda. A i pewnie dla ciebie, na przyszłość, trochę z tego zostanie.
– To może od razu tak zróbmy? – zaproponowała Danka z nadzieją w głosie.
– Nie da rady. Pytałem w gminie. Siostra Franka tam robi. Mówiła, że to długo trwa. To całe przekwo… Przekwela… – zdenerwowany mężczyzna nie mógł się wysłowić.
– Przekwalifikowanie – poprawiła automatycznie.
– No właśnie. A ja tyle czasu to nie mam.
– A co mówią lekarze?
– Że śpieszyć się trzeba. Ale nie bój się. Na pierwsze miesiące, kiedy będę się leczył, mam odłożone trochę grosza. Już nawet spisałem testament. Jakbym umarł, to tamto pole jest twoje.
Mimo zaradności i żelaznych (jak dotąd) zasad poczucie obowiązku przeważyło. Zrozpaczona i przerażona Danka złożyła podpis na umowie kredytowej.
Ojca praktycznie od razu poddano kosztownej terapii.
– Poczciwa z ciebie dziewczyna, Danuś… – Drżącą dłonią głaskał ją po głowie, gdy przyszła do szpitala. – Babka dobrze cię wychowała.
Rokowania były bardzo obiecujące, pacjent nabierał sił z dnia na dzień i szybko wrócił do pracy. Wszystko szło ku dobremu: ojciec spłacał raty, a Danka na dobre odsunęła od siebie myśl o kredycie i zajęła się swoimi sprawami. Aż do pewnego wiosennego poranka, kiedy odebrała połączenie z nieznanego numeru. Franek, kompan od flaszki, grobowym głosem przekazał tragiczną wiadomość: ojciec utonął w rzece.
Najpewniej popełnił samobójstwo po tym, jak dowiedział się, że ma nawrót raka z przerzutami.
Na reakcję banku nie trzeba było długo czekać. Danka niemal stanęła na głowie, żeby załatwić odroczenie spłat do czasu, kiedy załatwi jakieś pieniądze. Miała przecież nieruchomość po ojcu, więc niezwłocznie udała się do urzędu gminy, żeby ustalić szczegóły procedury zmiany kwalifikacji gruntów. I okazało się, że była w błędzie. Po pierwsze, dysponowała nieużytkami o najniższej klasie i w dodatku w całości znajdującymi się na terenie zalewowym. W tej sytuacji nie istniała żadna możliwość zmiany kwalifikacji działki. Nie było nawet kawałka ziemi na siedlisko, a rozlatująca się szopa, w której mieszkał ojciec, została kiedyś postawiona kompletnie na dziko. Na domiar złego w tamtej okolicy podobnych nic niewartych gruntów znajdowało się całe mnóstwo.
Powieść Kaprys milionera kupicie w popularnych księgarniach internetowych: