Czy utraconą wielką miłość można zastąpić inną? „Tamten utracony świat" Aliny Staneczek

Data: 2023-01-24 14:28:32 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Trzy bohaterki, ta sama historia.

Rozpoczynająca się przed drugą wojną światową poruszająca opowieść o kobietach, których splatające się losy w przeszłości naznaczył jeden mężczyzna. Historia tym bardziej niesamowita, że dwie z nich nigdy go nie poznały. Zośka, Inka i Mika - należą do różnych pokoleń i mają różne doświadczenia, ale we wszystkich trzech płynie kresowa krew. Zośka - ciotka i Inki i Miki, wywiera silny wpływ na obie dziewczyny. Inka i Mika, choć są spokrewnione, bardzo długo nie wiedzą o swoim istnieniu. Postać Zośki łączy losy młodych kobiet, wpływając na ich wybory.

Akcja toczy się w latach 1945-2014 głównie w Gliwicach, ale w książce pojawiają się także Gdańsk, Sopot, Wrocław, Paryż, Edynburg i Malaga, za to wspomnienia i retrospekcje bohaterów przenoszą czytelnika do przedwojennego Lwowa.

Obrazek w treści Czy utraconą wielką miłość można zastąpić inną? „Tamten utracony świat" Aliny Staneczek [jpg]

Tamten utracony świat Aliny Staneczek to historia miłości do ludzi, ale także do miejsc, to opowieść o próbie zastąpienia ukochanego Lwowa innymi miastami.

– Nie ma nic piękniejszego niż poczucie wolności i zrozumienia widziane w oczach ukochanej osoby – mówiła w naszym wywiadzie Alina Staneczek.

„Tamten utracony świat" to poruszająca opowieść o silnych kobietach, o relacjach między nimi, o ich związkach, marzeniach, planach i ich losach. To historia o tym, że czasem nieświadomie powtarzamy zachowania ważnych dla nas osób i dokonujemy podobnych wyborów, co one. A także o tym, że czasem jedno spotkanie czy zauroczenie może naznaczyć losy bardzo wielu ludzi. 

- recenzja książki „Tamten utracony świat"

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Replika. Dziś na naszych łamach przeczytać możecie premierowy fragment książki Tamten utracony świat:

Gliwice – wrzesień 1945

– Zośka! Wysiadamy! Nie jedziemy dalej, stąd łatwiej będzie wrócić do Lwowa!

Chwycił ją za rękę i wyskoczyli z wagonu. Zdążyli w ostatnim momencie. Stefan sprawnie zajął się bagażami, a ona stała nieruchomo, wpatrując się w odjeżdżający z gwizdem pociąg, którego sylwetka zlewała się z poranną mgłą unoszącą się nad peronem. Wrócić do Lwowa…

Pociąg zniknął. Pozostały po nim kłęby dymu i zapach, którego nigdy nie zapomni. Nasilał się z każdym dniem i nie dawał oswoić. Zośka miała wrażenie, że po rodzaju zapachu rozpoznałaby jaki to dzień. Nie głód jej doskwierał, nie zimno, ale właśnie on. Ratunkiem były papierosy. Zaciągała się do utraty tchu. Wdychała ich aromat, zamykała oczy i przenosiła się do Szkockiej. Tam nauczyła się palić, patrząc na profesora wypuszczającego z ust zgrabne kółka dymu. Zasłuchana, zanurzała się w uporządkowanym świecie matematyki, innym od codziennego chaosu.

W pociągu każde zaciągnięcie odrywało od rzeczywistości. I choć nie bała się przyszłości, w przeciwieństwie do reszty pasażerów, to jednak odsuwała ją od siebie. Spod zmrużonych powiek obserwowała Stefana, nie dopuszczając go do siebie zbyt blisko. Czuł to i szanował. Patrzyła na silne dłonie, którymi potrafił przełamać kawał drewna na opał. Z czułością podawał kawę i gorącą zupę. Sprawdzał się w każdych warunkach.

Był zupełnie inny niż Jerzy, lecz nie zniosłaby, gdyby było inaczej. Jej mężczyzna na nowe życie.

***

– Musimy wziąć ślub, inaczej zabiorą nam mieszkanie. To lokum dla rodzin.

Stefan patrzył wyczekująco. Tyle razy pytał, kiedy, a ona ciągle mówiła, że jeszcze nie czas.

Więc właśnie nadszedł. Zośka pokiwała głową. Uśmiechnęła się. Miała dwa dni na przygotowania. Zdąży. Rozpakowywała rzeczy. Nie mieli wielkiego bagażu, kilka pudeł i toreb. Stefan delikatnie otworzył jedno. Spojrzała z niedowierzaniem. Samowar babki! Kochana mama! To jej robota. Wiedziała, że ułatwi Zośce oswajanie nowego miejsca.

Zaparzyła herbatę, zapachniało domem. Ale żadna z sukienek na ślub się nie nadawała. Jutro coś wymyśli.

Wczesnym rankiem delikatnie zamknęła drzwi. Stefan jeszcze spał. Ufając ostrzeżeniom sąsiadek, unikała wieczornych wypraw, gdy niebo chowało się pod powieką zmierzchu. Poranne miasto wydawało się bezpieczniejsze. Wrzesień już i tak złagodził jego wcześniejsze ponure oblicze. Szczęśliwie nie przypominało wymarłego, apokaliptycznego miejsca, jakim było w styczniu, w pierwszych tygodniach pobytu Sowietów. Rześkie powietrze dodawało otuchy. Jesień łaskawie obdarzała ciepłem. Zośka podniosła świeże, wilgotne, kasztany i mocno zacisnęła w dłoni. Wskoczyła na kamienny murek i jej uwagę przyciągnęły dwie kobiety w rozwianych płaszczach. Chichocząc i walcząc z wiatrem, maszerowały w stronę zabudowań. Po chwili powróciła cisza.

Zośka poszła za głosami kobiet. Minęła znajomy już dworzec i weszła na szeroką ulicę. Po prawej modernistyczna kamienica. Seidenhaus Weichmann. Miasto budziło się do życia. Przyglądała się ulicom; czuła nieobecność tłumu, który zapewne niedługo się pojawi. Przeszła przez most i spojrzała na monumentalny budynek. Nad ostatnim, piątym piętrem, wśród spalonych ścian przebłyskiwały resztki dachu oraz potężna rzeźba półleżącej kobiety. Germania, symbol Niemiec i całego narodu niemieckiego. Z trudem odczytała resztki napisu Cafe Haus Oberschlesien. Muszę poprawić swój niemiecki, pomyślała. Tu i ówdzie szklarze uwijali się z robotą. Piekarnia jako pierwsza zapraszała kuszącym aromatem, później otworzyła drzwi cukiernia. „Po gorzkiej wojnie osłodź sobie życie hojnie”.

Wrócę tu później, postanowiła. Teraz wypatrywała czegoś zupełnie innego. Nie miała wiele czasu.

***

Zośka powolnym ruchem otworzyła szafę. Dębową, niemiecką. Zwlekała z tym, bała się, co w niej zastanie. Drzwi zaskrzypiały ostrzegawczo, zawahała się, nie chciała oglądać czyichś śladów.

Pusto. Na drzwiach przykurzone lustro. Wytarła i przyjrzała się odbiciu. Sukienka leżała doskonale. Obróciła się. Z tyłu też nieźle. Pan Stanisław nie zawiódł, tak jak obiecał. Gdy tylko weszła do jego pracowni, czuła, że wybrała słusznie.

Była gotowa. Na ślub. Na nowe życie.

 

Gliwice – październik 1946

– Dzień dobry, pani Zosiu! Zapraszam na śniadanie oczywiście.

– Żona pana Stanisława, okrągła kobieta, uśmiechnęła się szeroko.

Zośka weszła do środka i zajęła swoje już miejsce przy stole. Zawsze wstawała wcześnie, lubiła ten moment, gdy świat budził się do życia. Parzyła kawę i siadała przy oknie. Kawa, towar od wojny luksusowy, była jej tlenem. Musiała ją zdobyć, bez względu na cenę. Niespiesznie, łyk za łykiem, napawając się aromatem, układała plan dnia. Śniadania nie były koniecznością, rzadko rano bywała głodna. Jadała je tylko przy okazji odwiedzin pracowni pana Stanisława.

Na początku odmawiała, ale teraz lubiła patrzeć, jak pani Stanisławowa krząta się po kuchni przewiązana kolorowym fartuchem. Jeszcze ciepła bułka z masłem i marmoladą domowej roboty zaspokajała wszelkie potrzeby. W kolorowym pudełku wydobytym spod gruzów, jak wspominała pani Stanisławowa, leżało kilka wizytówek, miniaturek szyldu wiszącego na szybie wystawowej. To on przykuł uwagę Zośki i jemu zawdzięczała spotkanie z lwowskim krawcem.

Zatrzymała się wtedy przy witrynie, po czym weszła do zakładu. Brzęknął dzwonek. W drzwiach stanął krawiec z belą bladoróżowego materiału. Odruchowo dotknęła tkaniny. Idealny szelest i struktura. W kilku słowach przedstawiła wizję sukienki. Poprosiła, by na jutro była gotowa, po czym wyjaśniła, skąd pośpiech. Pan Stanisław, jak prawdziwy lwowiak, stanął na wysokości zadania. Sukienka spełniła oczekiwania. Cudownie zgrała się ze słonecznikami, które kupił Stefan. Zrobiła wrażenie na sąsiadkach, a wkrótce i na klientkach, które prosiły o podobne.

Tak się zaczęło. Zośka dogadała się z panem Stanisławem. Na początku pomagała przy tworzeniu form, usiadła też do maszyny. Zamówień przybywało, krawiec musiał przyjąć uczennice, bo z trudnością dotrzymywał terminów. Jednakże to materiał podnosił jakość strojów; zawsze były najwyższej klasy. W piwnicy Domu Tekstylnego, która wcześniej mieściła dział sprzedaży hurtowej Erwina Weichmanna, znajdowały się prawdziwe skarby. Dzięki zabezpieczeniom i wzmocnionym filarom w piwnicach, zaprojektowanym przez Ericha Mendelsohna, budynek nie uległ zniszczeniu. Tekstylia przetrwały zawieruchę nienaruszone. Max, który opiekował się nimi, wywiązywał się z zadania znakomicie.

Zośka nie dowiedziała się, jak pan Stanisław znalazł Maxa, Niemca, który z ramienia właściciela zarządzał składem, ale współpraca układała się więcej niż dobrze. Jej wprawne oko doceniało unikatowość paryskich i wiedeńskich materiałów. Szyła z nich prawdziwe kreacje, a gliwiczanki zakochały się w tych strojach. Klientkami były głównie te nowo przybyłe mieszkanki, które wcale nie chciały być nazywane gliwiczankami. W ich domach wciąż czekały nierozpakowane kuferki, na wypadek gdyby nagle okazało się, że można wracać do domu… Tęskne myśli uciekały do prawdziwego „swojego miasta”. Kobiety z nieufnością odnosiły się do rodowitych mieszkanek, lecz i one stopniowo oswajały się z nowym krawcem i krawcową, po ichniemu zwaną szwoczką albo Schneiderin. Frau Sofia szybko zaskarbiła sobie zaufanie miejscowych kobiet. Nieoceniony wkład miał Max, który z kolei zdobył zaufanie Zośki. Z biegiem czasu pomieszczenia zakładu krawieckiego stały się zbyt ciasne.

List, który pewnego dnia przyszedł z St. Louis, otwierał drogę do realizacji śmiałych planów. Zośka czytała go z drżeniem serca, stojąc w cieniu neogotyckiego ceglanego gmachu poczty. Powoli wpasowywała się w krajobraz nowego miasta.

***

– Zosia Walicka? Nie wierzę! Jak się pani tu znalazła?

Nowy prezydent miasta wybiegł zza biurka i zbliżył się do stojącej w drzwiach Zośki. Dobrze, że podjęła tę decyzję i przyszła prosto do urzędu, bezpośrednio do gabinetu.

– Panie Janie, już nie Walicka. Sambor, po mężu – powiedziała i zrobiła krok w jego kierunku.

Prezydent, nie zważając na konwenanse, uściskał ją z całych sił. Liczyła na to. Poznali się jeszcze we Lwowie, w czasie wojny, w instytucie profesora Weigla, gdzie pracował na stanowisku laboranta. Czasem zaglądał do sali, w której odbywało się karmienie wszy. Znajomości tak zawarte zapadały w pamięć. Z chwilą rozpoczęcia drugiej wojny światowej Jan był zmuszony uchodzić z kraju. Znalazł schronienie we Lwowie.

Historia zatoczyła koło i tak oto uczestnik powstań śląskich wrócił na Śląsk. Gdy kilka dni temu Zośka usłyszała, że został wybrany na prezydenta, była poruszona. Los jej sprzyjał. Znalezienie i uzyskanie zgody na dodatkowe pomieszczenia spędzało sen z powiek.

Jan z uwagą wysłuchał prośby. Spełnienie jej nie było proste. Gliwice, jak chyba wszystkie miasta po wojnie, borykały się z trudnościami lokalowymi. Mimo że nie zostały tak zniszczone jak Warszawa czy Wrocław, to jednak wiele budynków nie nadawało się do użytku. I to nie wskutek działań wojennych. Najwięcej krzywd zrobiły wojska sowieckie, które przybyły tu w styczniu czterdziestego piątego. Tysiące zniszczeń, podpaleń, grabieży. Nikt i nic ich nie powstrzymywało. Zagarniali ocalałe budynki, szpitale, szkoły. A potem tak trudno było odesłać ich do siebie. Nie ciągnęli do ojczyzny, zbyt dobrze wiedzieli, co tam czeka.

A repatrianci ciągle napływali. Starano się odsyłać ich dalej, na zachód, ale nie chcieli. Mówili, że tu znaleźli rodziny i nie zamierzają ich znowu utracić. Miejscowa ludność niemiecka ociągała się z opuszczeniem swoich domów. Woleli zostać tu, niby w nowym kraju, ale na starym miejscu. Tu heimat święty nasz, mówili. Nagle w jednej kamienicy musiały się odnaleźć odmienne światy.

Zośka w skupieniu słuchała opowieści pana Jana. Widać było, że nie jest lekko.

– Pani Zosiu, proszę przysłać męża do mnie. Coś wymyślimy. Zadziałamy.

Przyśle na pewno, skoro obecność Stefana pomoże.

Szkoda tylko, że sama niewiele mogła.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Tamten utracony świat. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Tamten utracony świat
Alina Staneczek3
Okładka książki - Tamten utracony świat

Trzy bohaterki, ta sama historia. Rozpoczynająca się przed drugą wojną światową poruszająca opowieść o kobietach, których splatające się losy w przeszłości...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Pokaż wszystkie recenzje