Na wieki wieków, Pani Amen to niezwykła historia o życiu, miłości i niespełnieniu, otwierająca na duchowe doznania i wiodąca ku samopoznaniu.
Chora na bezmiłość? Małgorzata, główna bohaterka powieści, nie zna uczucia miłości. Nie kochała nigdy nikogo, nawet rodziców i brata. Kobieta stara się zrozumieć, dlaczego tak jest. Kiedy dowiaduje się, że również jej matka cierpiała na tę samą przypadłość, coraz mocniej docieka prawdy. Towarzyszy jej w tym… jeden z czternastu Świętych Wspomożycieli.
Do lektury powieści Na wieki wieków Pani Amen Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej zaprasza Wydawnictwo Oficynka. My z kolei zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu powieści:
Po krótkiej chwili w domofonie odezwał się znajomy nieco zachrypnięty głos:
– Słucham?
– To ja. Przepraszam, że tak późno, ale czy mogę wejść? – zapytała, wiedząc, że nigdy by jej nie odmówił.
Usłyszała dźwięk otwieranego zamka, pchnęła masywną dębową bramę i przemierzywszy korytarz, zaczęła wbiegać po schodach. Szybko dotarła do znajomego mieszkania, w którym czekał już mężczyzna, a jego sylwetka rozpływała się nieco w wydobywającym się z przedpokoju świetle.
– Przepraszam – rzuciła w progu.
– Wchodź! Boże, jak ty wyglądasz, Małgorzato! Jesteś kompletnie przemarznięta – powiedział, wpuszczając ją do środka i pomagając zdjąć płaszcz.
– Aż tak źle? – Zmusiła się do uśmiechu.
– No, bywało lepiej – odparł mężczyzna. Chodź, zrobię ci herbaty i zaraz porozmawiamy, opowiesz mi wszystko.
– Nie miałam do kogo pójść, dlatego…
– Rozumiem to, nie musisz mi się tłumaczyć. Dobrze, że przyszłaś – przerwał jej w pół zdania i ruszył w stronę kuchni.
Małgorzata weszła do salonu, który przywitał ją znajomym charakterystycznym dla tego typu wnętrz zapachem. Była to dziwna mieszanina impregnatu do drewna i czegoś, co
kojarzyło się ze starością. Tak dokładnie pachną mieszkania starych ludzi. W powietrzu pachniało czymś w rodzaju pudrowej mgiełki i gdyby miała ten zapach nazwać, to powiedziałaby, że jest to zapach przeszłości. Kobieta lubiła to wnętrze, duże i bardzo wysokie. Uwielbiała stare kamienice, bo było w nich znacznie więcej przestrzeni niż w nowoczesnych mieszkaniach. To właśnie dzięki tej wysokości odczuwało się rozmach, a w dodatku można tu wybudować antresolę. Biblioteczka profesora, okalająca pokój, była jej ulubionym miejscem, gdy tu mieszkała. Stefan gromadził książki od lat i starannie segregował swoje zbiory, więc nie było problemu ze znalezieniem danej pozycji. Małgorzata od dziecka miała niesamowitą pamięć, znacznie lepszą od większości ludzi, co ułatwiało przyswajanie wiedzy, a tutaj, w tej unikalnej skarbnicy, czuła się jak ryba w wodzie.
Pokój nie zmienił się wcale przez te ostatnie cztery lata, nawet bibeloty przywożone przez Stefana z różnych miejsc na świecie stały niezmiennie na tych samych półkach. Długie story, niedbale zasunięte, wyraźnie wymagały prania i od razu widać było, że w mieszkaniu brakuje kobiecej ręki. Małgorzata zatrzymała wzrok na sporym obrazie wiszącym nad fotelem do czytania. Mebel obity w zielony aksamit pięknie kontrastował z ognistością włosów damy z portretu. Wydawała się na nim znacznie starsza i bardziej dystyngowana, ale podobieństwo było naprawdę uderzające. Kobieta zawstydziła się na moment, gdy w wyobraźni ujrzała Stefana wpatrującego się ze smutkiem w tę twarz. Pomyślała, że to chyba pierwszy raz, kiedy mąż po rozstaniu z żoną nie zdjął ze ściany jej portretu. Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce jedynie w wypadku śmierci ukochanej. Przez myśl przeszła jej smutna refleksja, że i ona w pewnym sensie stała się dla niego martwa. Umarła jako ukochana, upragniona kobieta, żeby powrócić jako duch, bezosobowy ktoś, kto jest tylko cieniem przeszłości. Portret natomiast był aktem żałoby po tej, która odeszła.
– No co tak patrzysz na ten obraz, jakbyś go nigdy wcześniej nie widziała? Siadaj, herbatę ci zrobiłem. – Głos Stefana wyrwał ją z zamyślenia.
– Co? No tak, zamyśliłam się. A za herbatę dziękuję, bo faktycznie przemarzłam. – Starała się ukryć smutek.
– Zaraz mi wszystko opowiesz i od razu zrobi ci się lepiej, ale najpierw zjedz coś, bo jak cię znam, to nie miałaś dzisiaj do tego głowy – powiedział, stawiając przed nią kubek herbaty i kilka kanapek z twarogiem i pomidorem.
– Chyba nic nie przełknę – odpowiedziała automatycznie.
– Masz to zjeść i koniec. I tak mam już z tobą czyściec na ziemi, a jak mi tu umrzesz, to się otrę o kryminał, bo ludzie na pewno dopiszą swoje. – Tymi słowami wprowadził ją w kompletne osłupienie, gdyż nigdy wcześniej nie pozwolił sobie na jakiekolwiek uwagi pod jej adresem.
– Może jednak nie powinnam była tu przychodzić – uniosła się, ale w tym momencie zobaczyła lekki uśmiech na jego twarzy.
– No i co z tym zrobimy? Jeśli zechcesz wyjść bez zjedzenia kanapek, to faktycznie będę musiał cię zabić, bo nie przywykłem do robienia kolacji nawet samemu sobie. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Jak możesz! – wyrzuciła z siebie, śmiejąc się z tej tragikomicznej sytuacji.
– Ja wszystko mogę, bo ty mnie teraz potrzebujesz, i mam nad tobą chociaż chwilową przewagę – powiedział, siadając obok niej z kubkiem bawarki.
– Matko, ty ciągle pijesz to świństwo? – Skrzywiła się.
– Wyobraź sobie, że jest to jedna z mniejszych głupot, jakie popełniłem w życiu.
– Ja jak się klasyfikuję w tym rankingu? – zapytała zaczepnie.
– Ty? Ty jesteś poza wszelką klasyfikacją – zaśmiał się.
– Żeby nie zawyżać średniej? – wtórowała mu.
– Dokładnie. Nawet głupota ma swoje granice, a ja chciałem udowodnić, że to nieprawda. No ale tak to już jest, gdy stare barany zapominają, że nie dla nich szczytowanie. – Uśmiechnął się.
– Nigdy tak nie mów! Nigdy, słyszysz? – powiedziała Małgorzata, przestając się śmiać.
– Nie martw się, już się z tym dawno uporałem i naprawdę umiem z tego żartować.
– Ale to nie jest śmieszne, Stefan. Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby cofnąć czas. Gdybym miała uczucia, gdybym tylko umiała, tak bardzo chciałam… – Kobieta nie dokończyła, wybuchając płaczem, co zupełnie nie pasowało do jej dotychczasowego wizerunku.
– Dobrze już, przestań, masz, wysmarkaj nos, faktycznie przesadziłem, Mów, co się stało – powiedział, podając jej chusteczkę.
– To nie ty mnie powinieneś przepraszać – dodała.
– Co tym razem: rodzina, problemy z adaptacją czy kolejny nieudany związek? – zapytał tonem, jakim pyta psychoterapeuta leżącego na kozetce pacjenta.
– To trzecie – odpowiedziała szybko.
– Długo to trwało?
– Sześć miesięcy i sześć dni – odpowiedziała w sposób, który dowodził jej analitycznego odbierania świata.
– Kto zakończył związek?
– No jak to kto? Co za pytanie? – powiedziała z wyrzutem.
– Dlaczego? To znaczy, znam główny powód, ale co było impulsem, że stało się to właśnie teraz?
– To nie był impuls – odparła. – Wiedziałam o tym już od jakiegoś czasu, ale nie umiałam odejść, bo nie chciałam znów przeżywać rozczarowania i oglądać tego charakterystycznego wyrazu twarzy.
– Czy poczułaś jakiś smutek, mówiąc mu o tym?
– Nie, raczej ulgę, ale żal mnie ogarnął po wszystkim, gdy dotarło do mnie po raz kolejny, że jestem potworem…
– Nie mów tak o sobie, nie masz na to wpływu, to raczej wina twojej dysfunkcji – powiedział spokojnie.
– Kurwa, jakiej dysfunkcji? Słyszałeś o czymś takim? Jestem jakimś indywiduum, bezemocjonalnym stworem, który potrafi tylko krzywdzić – mówiła podniesionym tonem.
– To nieprawda. Masz uczucia, które zastępują ci miłość, i cechy, których nie mają inni ludzie. Ty nie cierpisz z powodu braku miłości, bo go nie czujesz. Ty cierpisz ze względu na świadomość swojej inności i sprawiania przykrości innym. Wolałabyś być taka jak wszyscy, ale powinnaś o tym zapomnieć. Zamiast drążyć i skupiać się na swojej, w twoim mniemaniu, słabości, powinnaś zacząć żyć i skoncentrować się na swoich mocnych stronach. Odnaleźć coś, co daje ci prawdziwą przyjemność i satysfakcję.
– Przecież wiesz, że tak się nie da – zirytowała się.
– Da się i mało tego, to jest jedyne wyjście.
– A seks? On mi daje przyjemność i namiastkę bliskości – powiedziała i spuściła wzrok, bo wiedziała, że na pewno te słowa dotkną Stefana.
– Jak sama powiedziałaś, daje ci tylko namiastkę. Masz rację, bo jest to tylko substytut czegoś, czego nie możesz mieć, ale to marna podróbka. Musisz odnaleźć w sobie coś, co da ci pełne zadowolenie, szczęście, które nie będzie zamiennikiem, ale istotą rzeczy. To nie musi być miłość, a tym bardziej seks – mówił, wyraźnie artykułując.
– Ale historia naszej kultury oparta jest na kulcie miłości – do kobiety, do Boga, do rodziny. Na ten temat powstawały największe dzieła, a te wartości są nam wpajane od dziecka jako najwyższe dobro – tłumaczyła.
– Tak, ale być może dlatego, że większość ludzi tak czuje, dla większości właśnie miłość jest fundamentem szczęścia. Jak się okazuje, dla ciebie nie. Twoim zadaniem jest przeprogramowanie myśli i odnalezienie tego, co daje szczęście tobie. Kto wie, może to kolejny stopień ewolucji, wyzbycie się tego emocjonalnego balastu – ciągnął swój wywód.
– Mam mętlik w głowie, bo to, co mówisz, wydaje mi się irracjonalne.
– Irracjonalne, Małgorzato, to jest akurat okłamywanie samej siebie i życie w tym kłamstwie przez tyle lat. Spójrz prawdzie w oczy. To tak, jakbyś chciała przekonać konającego z głodu, że zaspokoi pragnienie, kiedy wyobrazi sobie chleb.
– Pozbawiłeś mnie nadziei, wiesz? Czuję się, jakbym umarła i zakopałbyś mnie żywcem – mówiła, chcąc się zemścić za te słowa i go zranić, chociaż gdzieś w głębi duszy dobrze wiedziała, że mści się za powiedzenie bolesnej prawdy.
– Masz prawo być zła. To dobrze, że tak reagujesz, bo musisz zniszczyć dotychczasową wersję siebie, żeby stworzyć nową, wreszcie prawdziwą i nieudawaną.
– Życie nie ma sensu!
– Nie ty pierwsza to dostrzegłaś. Odkąd narodziła się myśl, ludzie zmagali się z pytaniami egzystencjalnymi, ale nawet taki pesymista jak Schopenhauer odnajdował sposoby na ludzkie rozterki filozoficzne. – Uśmiechnął się łagodnie.
– Niby jakie?
– Jednym z nich jest próba wyzbycia się wszelkich pragnień, pożądań i namiętności związanych ze światem zewnętrznym, żeby doprowadzić do etapu samonegacji, co pozwala dojść do stanu nirwany, którą rozumiał jako zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią.
– Żałosne filozoficzne gadki, które w teorii i owszem, są przekonujące, znacznie gorzej w praktyce. Czym niby jest zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią?
– Masz rację, że to tylko teoria, ale może mająca jakiś sens? Schopenhauer myślał o ascezie, a rozumiał ją jako życie w czystości, ubóstwie czy niesprzeciwianiu się złu, które nas spotyka. Wyzbycie się wszelkich pragnień. Nirwana w staroindyjskim ujęciu to najgodniejsza droga wyjścia z błędnego koła wiecznego odradzania się życia – niekończącego się marszu po okręgu.
– Stefan, wiem, czym jest nirwana, ale czy ty to mówisz poważnie?
– Tak, całkiem poważnie. Oczywiście to dotyczy wyłącznie wybranych, ale chodzi mi o to, że może nie trzeba walczyć ze swoimi słabościami i ich konsekwencjami, tylko należy je zaakceptować i szukać szczęścia gdzieś indziej.
– Niby gdzie? Może mam pójść do klasztoru? Niestety, nie dostąpiłam łaski wiary – drwiła.
– Drugim sposobem miało być poznanie piękna i jego kontemplacja jako czegoś, co łagodzi bezsens i egzystencjalne cierpienie.
– Piękno? Widzisz mnie kontemplującą piękno? Jestem pragmatyczką i chcę kochać, do cholery! Widzę, że mnie kompletnie nie rozumiesz!
– A może tworzenie dałoby ci radość? Zastanów się nad tym. Może powinnaś coś tworzyć, znaleźć jakąś pasję. Cokolwiek. Choćby kariera naukowa. Przyznam, że mi dała dużo. No i masz rację, nie rozumiem, bo ja akurat umiem kochać, bardzo dobrze umiem, ale nie przyniosło mi to niczego dobrego i chętnie bym się z tobą zamienił! – W słowach Stefana dało się wyczuć zniecierpliwienie.
– Nie pomagasz – skwitowała Małgorzata. – Ja naprawdę czuję kompletną bezradność, nie chce mi się żyć, a ty mi każesz szukać hobby. Swoją pracę kocham i na pewno daje mi ogromną satysfakcję, ale to wciąż nie pozwala być pełnoprawną kobietą. Czuję się inna, a to mnie dobija.
– Małgorzato, piękno ma naprawdę szeroką definicję: można je odnaleźć w różnych konfiguracjach i sytuacjach, pięknem nie musi być wyłącznie to, co piękne dla oczu. Nie bądź dzieckiem.
– Kurwa, filozof się znalazł! Może cię natchnął Duch Święty, co? – Kobieta nie umiała ukryć irytacji.
– Mogłabyś zacząć słuchać, a nie tylko drwić – powiedział stanowczo.
– Przepraszam, ale chyba mnie to przerasta. Nie wiem, co mam powiedzieć, i nie wiem, co zrobić. Myślałam, że mi pomożesz, pocieszysz jak zwykle – mówiła zrezygnowana.
– Oczywiście, mogłem to zrobić, ale za bardzo mi na tobie zależy. Czeka cię dużo pracy, ale nie powinnaś tak żyć, zafiksowana na jednej rzeczy, bo może gdzieś, za rogiem, czeka na ciebie coś naprawdę ważnego i pięknego. Dawna ty tego nie doświadczy, ale ta nowa, która się narodzi, ona nie ma balastu i ma prawo wyboru. Jest po prostu wolna.
Stefan zaproponował, aby była żona została u niego na noc i faktycznie miałoby to sens, bo na dworze zrobiło się niemiłosiernie zimno i w dodatku dochodziła północ, ale Małgorzata nie mogła tam zostać. Czuła, że to nie jest już jej miejsce, że coś się wydarzyło ważnego, coś pękło w jej duszy.
Wreszcie dotarło do niej, że już nie chce tak dłużej żyć, że nie ma na to siły. Coś właśnie się skończyło.
Książkę Na wieki wieków Pani Amen kupić można w popularnych księgarniach internetowych: