Co na sercu, to na języku. Fragment książki „Na Podlasiu. Antonia"

Data: 2020-09-14 13:47:05 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Jest rok 1869. Antonia Gillard traci posadę nauczycielki na pensji dla dziewcząt. Opuszcza Warszawę i zostaje guwernantką w domu rosyjskiego urzędnika w Białej na Podlasiu. Tu zawiązuje przyjaźnie, poznaje lokalne tradycje i śledzi poczynania Oswobodziciela – tajemniczego jeźdźca, który pomaga mieszkańcom regionu mierzyć się z carskimi represjami. W wyniku intrygi guwernantka musi pożegnać się z nauczaniem i podjąć się zupełnie nowego zajęcia.

Antonia, jako dama do towarzystwa hrabiny Stefanii, wyjeżdża do Franopola. Bierze udział w życiu towarzyskim, podróżach i wizytacjach majątków, ale równocześnie angażuje się w pomoc ubogim i chorym. Los sprzyja kobiecie, która zakochuje się z wzajemnością. Jednak dla zakochanych nadchodzi czas próby. Czy zdołają zmylić tropy i odwrócić od siebie uwagę carskiej policji? Jak potoczą się dalsze losy Antonii?

Obrazek w treści Co na sercu, to na języku. Fragment książki „Na Podlasiu. Antonia" [jpg]

Antonia, Cecylia i Aleksandra – trzy kobiety. Trzy odmienne losy. Trzy tomy cyklu powieści Agnieszki Panasiuk rozgrywającego się na Południowym Podlasiu w drugiej połowie XIX stulecia. Do lektury pierwszej z nich – książki Na Podlasiu. Antonia – zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Na Podlasiu. Antonia. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Krótki zimowy dzień chylił się już ku zachodowi, gdy sanie z podróżniczkami z głównego traktu skręciły w gęstsze leśne ostępy. Droga była węższa i oszronionych gałęzi sosen, świerków i brzóz mogła Antonia dotknąć na wyciągnięcie ręki. Sanna nie trwała długo. Las po jednej stronie rzednął, aż zanikł zupełnie, przechodząc w pola i łąki, przy których umościły się chłopskie zagrody szczytami zwrócone do drogi. Konie, jakby czując zapach domu, ciągnęły coraz żwawiej, odnajdując pod zaspami wiodącą doń ścieżkę. Faktycznie, w łunie zachodzącego mroźnego słońca ukazała się kuta brama. Ze stróżówki wypadł odźwierny i skłoniwszy się kilkakrotnie, z radosnym pozdrowieniem uchylił szeroko wrota.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała generałowa Bolinowska, wskazując budynek. – Latem bukowa aleja zasłania widok na dworek, ale teraz już zza zakrętu zobaczysz mój ukochany dom.

Było na co patrzeć. Na tle majaczącego białego lasu stał równie biały jak śnieg piętrowy dworek, nieduży, ale dostojny. Kolumnowy portyk podpierał tympanon z dewizą: „Sobie, swoim, przyjaźni, czasowi”. We wszystkich oknach widać było płonące świece, nawet na gazonie pośrodku podjazdu paliły się pochodnie.

Zza dwuskrzydłowych drzwi wychylała się postać okrąglutkiej kobieciny w szarej sukni. Woźnica zatrzymał sanie. Drzwi tedy otworzyły się na całą szerokość i ukazał się w nich lokaj w szmaragdowej liberii i owa kobiecina – ochmistrzyni.

– Kochana pani generałowo! – jęła się jowialnie witać.

Hrabina Bolinowska równie emocjonalnie jej odpowiadała, rzucając tylko krótkie pytania:

– Czy zdrowi wszyscy? Jak noga Kajetana? Co tam w gołębniku w te mrozy?

Antonia mogła swobodnie się rozejrzeć. Tuż za dworem majaczyły murowane parterowe budynki gospodarskie i świrony z modrzewiowych bali. W pagórku pod drzewami dostrzegła drzwi prowadzące zapewne do lodowni. Niedaleko stała stożkowa wędzarnia i na kształt gołębnika zbudowany sernik, gdzie przechowywano zapasy białego sera.

– Panienko, bardzo prosiemy do środka. Zimnica duża, a i zmęczenie musiało dać się we znaki.

Tosia ocknęła się i z uśmiechem weszła do sporej sieni, która dzieliła dwór na część mieszkalną i gospodarczą. Kamienną posadzkę wysypano świerkowym igliwiem – nie tylko zapobiegającym poślizgnięciu, ale dającym piękny leśny zapach. Lokaj pomógł paniom zdjąć futra i palta i złożył je do misternie rzeźbionej szafy. Ścienne kinkiety oświetlały sień i schody. Centralnie do wejścia uwieszono rzędem poroża jeleni – trofea zdolnego myśliwego.

– Katarzyno, oficjalnie chcę ci przedstawić moją nową damę do towarzystwa, pannę Antonię Gillard – dokonała prezentacji generałowa. – Mam nadzieję, że współpraca między wami układać się będzie zgodnie, bo wiele rzeczy wspólnie dla dobra nas tu wszystkich mieszkańców będziecie czynić.

– Jaśnie pani zna mnie chyba nie od dziś i za panienkę też ręczy, bo jędzy żadnej pani by sobie na towarzyszkę nie wybrała, toć i dogadać się ujdzie. Przepraszam panienkę za takie słowa, ale ja zawsze co na sercu, to na języku – żwawo zwróciła się do Antonii gospodyni Katarzyna.

 – A ja ludzi takich poważam bardziej niż skrytych czy nieszczerze życzliwych. Do pomocy i pracy zawsze jestem skora i marygować nie będę – uspokoiła ją Tosia.

– Jak tak, to jutro po zabiegach u pani generałowej zapraszam do oficyny, pokażę naszą kuchnię, kredensy, apteczkę, pralnię i spiżarenki, ażeby panienka orientacji nabrała, choć dwór nasz nie największy. Ale ja tak w progu trzymam! – zorientowała się Katarzyna, przepuszczając przyjezdne. – Za godzinę kolację podam, po podróży dla odświeżenia do pokojów proszę. Marcysia już na panią generałową czeka, a Rozalka pokój dla rezydentki przygotowała.

Tosia wolno weszła na schody, obserwując zdobienia w boazerii klatki schodowej. Korytarz na piętrze układał się na wzór litery U. Oświetlały go mosiężne kinkiety, na ścianach wisiały rodzajowe obrazy i trofea myśliwskie. Pierwsze drzwi tuż przy schodach prowadziły do salonu. Następne kryły sypialnię i garderobę Bolinowskiej. Kolejne też prowadziły prawdopodobnie do sypialni. Za nimi Katarzyna zatrzymała się i wpuściła Antonię.

– To panienki pokoik. Niegdyś pomieszkiwała tu guwernantka, bo obok był, choć i dalej jest, ino pusty, pokój dziecięcy. Dalej za panienką jest garderoba, ale myślim nie naprzykrzać się tam z pracami. A jeszcze dalej to już tylko kwatera księdza Wójcika i pokoje panicza Aleksandra, które ten zajmuje, jak przyjeżdża. Rozalka! – krzyknęła gospodyni i zaraz z pokoju przeznaczonego na sypialnię Antonii wybiegła dziarska dziewuszka.

– Nie krzyczajcie! Wodę ciepłą do kąpieli dolewam, bo na schodach już was, pani ochmistrzyni, słyszałam. Zachodzi panna, bo strudzona. Ręce rozgrzać w myciu trzeba – zaprosiła Antonię do środka.

Tosia, uśmiechając się, pozwoliła zaprowadzić się do toaletki. W porównaniu z małym pokoikiem zajmowanym u Tochoczewskich sypialnia we franopolskim dworku wydawała się ogromna. Jej liche bagaże już tu zniesiono, a żwawe ręce pokojówki sortowały suknie, bieliznę i bibeloty. Przy jednej ze ścian stało rzeźbione łoże z baldachimem, a przy nim po jednej stronie znajdował się klęcznik z obrazem świętym na ścianie, a po drugiej stoliczek nocny z szufladką. Vis-à-vis stały meble na ubrania – szafa i komoda. W kącie ulokował się piec kaflowy sięgający sufitu. Pod weneckimi oknami otulonymi tiulową firanką i satynową zasłoną rozmieściły się szezlong i biureczko do prac osobistych. Antonia nie mogła uwierzyć własnym oczom. Tak gościnnie została przyjęta! Pokój lśnił czystością, podłoga świeciła z wypastowania, a puszysty dywan muskał jej stopy. Nic nie przypominało surowości jej ostatnich kwater. W miejscu, gdzie się myła, ukryta za malowanym po japońsku parawanem, była przygotowana cała toaletka z lustrem, a obok stał oddzielny stolik z miedniczką. Na blacie toaletki nie było pusto. Oczekiwała na nią menażeria serwetek, flaszek na perfumy, pudełka z różem i pudrem, puzderko szpilek do włosów i piękna posrebrzana szczotka. Uwagę jej przykuła suszona kwiatowa kompozycja.

– Podoba się panience? – Zauważyła zainteresowanie Antonii pokojówka Rozalka. – To nasz zwyczaj. Każdemu milej na duszy, jak po podróży kwiaty obaczy. To na ukojenie myśli znękanych długą drogą. Suknię panience niebieską wybrałam, bo do kolacji już niedługo. Proszę usiąść na szezlongu, przy piecyku się nagrzać, bo kości panience po mroźnej podróży jeszcze do siebie pewno nie przyszły – troskała się pokojówka. – A kąpanie na jutro panience zamówione, bo dziś dla pani naszej, no i ksiądz rezydent rozgrzać się ma zwyczaj, jak z leśnych misji wraca. Oj! – jęknęła Rozalka, wiedząc, że za dużo powiedziała i wybiegła, wynosząc brudną wodę.

Antonia skorzystała z rady pokojówki i przysiadła przy piecyku. Za oknem zrobiło się ciemno, jedynie konary parkowych drzew pokrywała gruba warstwa śniegu, który odbijał światło księżyca lśniącego na czystym niebie. Zegar na biurku wybił pełną godzinę i dziewczyna zeszła na dół w poszukiwaniu jadalni. Drzwi naprzeciw wejścia prowadziły do gabinetu, kolejne po lewo do salonu, reprezentacyjnego i znacznie większego niż ten na piętrze, przechodniego, połączonego z oranżerią. Antonia otwarła przeciwległe drzwi i znalazła się w wyłożonej boazerią jadalni. Przy dębowym lakierowanym stole obstawionym dookoła krzesłami siedziała już jej pracodawczyni. Wysoki i szczupły mężczyzna, zapewne kredencarz, wyjmował z rzeźbionych kredensów serwety i zastawy, a z małego kantorka obok Katarzyna wynosiła potrawy: bulion z makaronem, pieczonego kapłona w białym sosie, gotowane warzywa, jaja w majonezie i chleb na podsypce. Zaraz też nastawiła stojący pod oknem samowar.

– Nie ma tu sali balowej, ale jak wszystkie drzwi na przestrzał otworzymy, to salon, jadalnia i biblioteka z małą oranżerią wystarczą na przyzwoitą zabawę – wyjaśniła hrabina Stefania. – Coś mi mówią twoje błyszczące oczy i rumiane policzki, że do gustu przypadł ci mój dworek?

W odpowiedzi Antonia nieśmiało skinęła głową, wywołując uśmiech generałowej Bolinowskiej.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Na Podlasiu. Antonia. Powieść Agnieszki Panasiuk kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Na Podlasiu. Antonia
Agnieszka Panasiuk3
Okładka książki - Na Podlasiu. Antonia

Jest rok 1869. Antonia Gillard traci posadę nauczycielki na pensji dla dziewcząt. Opuszcza Warszawę i zostaje guwernantką w domu rosyjskiego urzędnika...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy