Ciepła, szalona i wzruszająca opowieść o staruszce mającej… maszynkę do robienia pieniędzy.
Henia to urocza staruszka w kolorowym kapeluszu, posiadaczka tajemniczej maszynki do robienia pieniędzy, dzięki której pomaga światu. Podczas rozmowy ze swoim zmarłym mężem kobieta upewnia się, że niedługo umrze. Wyrusza zatem w podróż, aby wziąć sprawy śmierci w swoje ręce i znaleźć godnego następcę, który przejmie maszynkę. Po drodze zbiera drużynę barwnych postaci, gubi maszynkę, bierze udział w wyścigu hulajnogą, a także odwiedza zaplecze pewnego lombardu i melinę z nagą niewiastą.
Do lektury powieści Małgorzaty Zielaskiewicz, zatytułowanej Stasiek, jeszcze chwilkę zaprasza Wydawnictwo Mięta.
– Stasiek, jeszcze chwilkę to comfort book idealny, który poprawi nastrój, pozwoli nieco się wzruszyć, roześmiać, zapomnieć o troskach – pisze Danuta Awolusi w naszej redakcyjnej recenzji tej książki.
Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści Stasiek, jeszcze chwilkę:
Henia
Ten dzień wyjątkowo ją irytował. Już od rana czuła się jakoś nie teges. Ledwie włożyła papcie, a już wlazła w jakiś plasterek kiszonego, który chyba musiała upuścić dzień wcześniej, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Rozciapało jej się wszystko pod laczkiem, a potem prawie wywinęła orła. Jakby tego było mało, rozbolała ją głowa, a ostatnie jabłko leżące na parapecie okazało się zepsute od środka. Klops za klopsem! To już zbyt wiele, jak na jeden dzień, a nie ma nawet ósmej.
– Ludzie święci, trzymajcie mnie, bo ocipieję… westchnęła pod nosem, wyrzucając z bólem serca upragniony, acz nadgniły od samego serca owoc.
Spojrzała w kalendarz leżący na kuchennym kredensie, żeby zorientować się, w którym miejscu na osi czasu się znajduje. Potem wróciła do pokoju, aby uchylić okno i wybadać dokładnie, organoleptycznie, jak należy się ubrać, żeby wyjść z domu. Wyczuła w zimnym podmuchu wilgoć i szaroburą nutę smogu. Szybko przymknęła okiennice i cofnęła się do pokoju. „Trudno, i tak będę musiała się ruszyć” – pomyślała, znów wzdychając. Końcówka zimy nie należała do jej ulubionych pór roku, ale szkoda czasu na marudzenie.
Nie miała ochoty na szczególne strojenie. Na takie papierowe i blade dni, w których od rana towarzyszył jej ból głowy, miała swój zestaw: portki w kratkę – z gumą w pasie oczywiście – i ciemnozielony sweter. Wyjęła ubrania z dolnej szuflady i wciągnęła na siebie bez większego zastanowienia. Zgarnęła jeszcze przeciwdeszczowy kapelusz, płaszcz, parasol i torbę. Po drodze spojrzała w lusterko, szybkim ruchem przeczesała srebrne włosy grzebieniem, i dotarła do drzwi, które skrzypnęły podczas zamykania. Pokonała wysokie drewniane schody i opuściła kamienicę.
Miała do odhaczenia kilka przystanków. Na początek chciała wejść do piekarni, żeby, wracając, podrzucić świeże wypieki pani Pelasi. Musiała też koniecznie zaopatrzyć się w jabłka i włoszczyznę. A jak już nagotuje zupy, zawekować ze dwa słoiczki dla pani Jasi – dostanie je, jak przyjdzie na herbatkę. A panu Tadkowi chciała kupić kapcie, bo widziała ostatnio, że ma takie ściochrane. Przy okazji dorzuci mu ten serdak, który zdobyła wczoraj. Musi zatem zajrzeć do sklepiku na rogu Fortepianowej.
Henia postanowiła rozpocząć wycieczkę właśnie tam, więc skręciła na skrzyżowaniu. Deszcz niby nie padał, ale wilgoć unosiła się w powietrzu, niby było zimno, ale miała wrażenie, że poci jej się twarz, a do ciała lepią ubrania. Szarość opanowała ulice na wskroś, ale kiedy Henia wyłoniła się zza ostatniej kamienicy, dostrzegła, że gdzieś tam za chmurami chowa się jakiś promień słońca.
„Chodź, słoneczko, chodź, zaraz będzie lepiej” – pomyślała. Zanim weszła do sklepu, odwróciła się jeszcze na chwilę, aby się mu przyjrzeć. „No, nie bądź uparciuch, czekamy na ciebie”. Puściła oczko.
Wybrała dla pana Tadzia skórzane kapcie z nadzieją, że posłużą mu jak najdłużej. Dorzuciła też kilka par bawełnianych skarpet, zapewne też mu się przydadzą. Wymieniła z ekspedientką pozdrowienia i kiedy wyszła na zewnątrz, chowając zakupy do torby, z zaskoczeniem odkryła, że słońce wysłuchało jej próśb. Poczuła na twarzy odrobinę ciepła, zaskakująco miłego, delikatnego, ale dającego poczucie ukojenia skórze spragnionej lata.
Zadecydowała, że od teraz dzień będzie lepszy, bo czemu nie.
Wybrała okrężną drogę, aby skorzystać z tej chwili. Rozglądała się w poszukiwaniu krokusów, ale na jej drodze nie ukazał się ani jeden. Kiedy zatrzymała się na chwilę pod piekarnią, by wybadać, czy ma drobne, zauważyła na chodniku coś dziwnego. Coś, co na początku chciała wyśmiać, ale po dłuższym przyjrzeniu się uznała, że chyba jednak oczy jej nie mylą. Rozum podpowiadał jej: „Olej to, Heńka, dawaj już po te buły”, ale ponieważ już wiedziała, że czasami trzeba pozwolić dojść do głosu także wyobraźni, pozwoliła sobie przetrzeć oczy i przyjrzeć się temu jeszcze raz.
Zrobiła kilka kroków w miejscu. To samo.
„Niemożliwe” – pomyślała.
– Pani Heniu? – Dotarł do niej znajomy głos, więc otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała w stronę piekarni. Co tam pani dojrzała?
– A nic, nic, tak mi się zdawało…
Zbliżyła się do drzwi, a wchodząc, obejrzała za siebie, ale cienia nie było już widać. Przypomniała sobie, po co przyszła, wybrała kilka bułek, ciepłe pieczywo, pospiesznie zapakowała zakupy. Odpowiedziała jeszcze pani Basi na „co tam słychać?”, ale bez większego zaangażowania udała, że się spieszy, i wyszła z piekarni. Ominęła okna i zapatrzyła się znów w chodnik. Wciąż to samo.
Może ten chodnik sobie jakieś żarty stroi?
Zajęta badaniem swojego cienia prawie zapomniała o pani Pelasi. Zawróciła, by powiesić na jej drzwiach wiejski chleb i dwie drożdżówki z powidłami.
Kolejny na liście był sklep spożywczy. Zdała sobie sprawę, że zrobiło jej się gorąco, ale nie była pewna, czy od słońca, szybkiego marszu, czy niedawnego odkrycia.
„No żeż, ja pitolę, przecież to nie może być to” – pomyślała.
Znów się zatrzymała i skorzystała z okazji, że obok niej przechodziła jakaś postać w kapturze nasuniętym prawie na nos.
– Przepraszam panią – zagadała do niej Henia. – Która godzina?
Kiedy kobieta podniosła na nią oczy, okazało się, że to w zasadzie młodziutka dziewczyna. Wyjęła z kieszeni smartfon, a Henia, korzystając z tego, że stoją obok siebie, przyjrzała się obu cieniom. „Jak nic, mój jest niepełny” – pomyślała.
– Słyszała pani? – Dotarło do niej.
– Słucham?
– Siódma dwadzieścia pięć! – powtórzyła dziewczyna dużo głośniej.
– Ach tak, dziękuję bardzo, dziękuję. Dobrego dnia. Henia ukłoniła się i ruszyła w trasę niemal pędem.
Załatwiła swoje sprawunki, kupiła jabłka, włoszczyznę i zgarnęła też serek wiejski, bo przypomniała sobie, że pan Tadzio go lubi. Wróciła do domu, zapakowała mu reklamówkę z podarkami, które dla niego miała, i zeszła na dół, żeby postawić je przy drzwiach. W drodze powrotnej na piętro, będąc już prawie w swoim mieszkaniu, wzięła miotłę, wychyliła się nad poręczą schodów i postukała w jego drzwi. Gdyby tego nie zrobiła, to by mu pewnie ktoś to ukradł prędzej, niż on by znalazł, a nie mogła zapukać, bo aż tak szybko po schodach to latać nie potrafi.
Zamknęła drzwi z poczuciem wypełnionej misji i rzuciła się do siatki z owocami. Szybko się wgryzła w chrupiący miąższ, nie obrała nawet skórki ani nie sięgnęła po ulubiony nożyk. Usiadła, aby na spokojnie dokończyć swoją dawkę witamin, i głęboko westchnęła. Bardzo nie chciała dopuścić do siebie tej natrętnej myśli, ale się nie udało. Rok temu zauważyła to po raz pierwszy, ale teraz jakby się nasiliło. I to mocno.
Jej cień znikał.
Wtedy jej się wydawało, że ma w cieniu jakąś dziurę przy podeszwach, ale zgoniła to na buty. A teraz jej cień nie miał już nóg ponad kolanami. Nagle jej gardło się zablokowało. Przeżuwała ciągle ten sam kęs i nie mogła go połknąć. Odłożyła owoc i chciała ruszyć do pokoju, żeby wyjąć maszynkę, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak się stresowała, żeby kolana jej się uginały. Nie mogła.
W końcu dotarła do komody i wyjęła z niej maszynkę.
– O Boże – wyszeptała do siebie i do niej. – Ona też. Henia dostrzegała już zmiany na futerale, ale wmawiała sobie, że stare drewno ma prawo niszczeć. Co prawda nie słyszała wcześniej o znikających z drewna rycinach, ale myślała, że może się zatarły czy coś. Natomiast maszynka była do tej pory taka sama. A jednak nie dzisiaj. Brakowało jej dwóch obłych wyżłobień na samej górze. Miała ten przedmiot w ręce z tysiąc razy i doskonale znała każdy jego fragment. Nie myliła się.
Przygotowała sobie śniadanie i pokroiła resztkę porzuconego jabłka. Kawa zbożowa już czekała na nią na stole. Usiadła więc i zaczęła jeść. Postanowiła zmierzyć się z tą sprawą, jak już się uspokoi. Włączyła telewizor i odtwarzacz DVD, w którym miała płytę z nagraniami różnych tańców z całego świata, którą kiedyś przygotowały dla niej wnuki. Dała się pochłonąć rytmicznym melodiom i zatracić w świecie beztroski, zanim do niej dotrze, jak bardzo ma przesrane.
***
– Henia, ale mówiłem ci, żebyś te bilety wzięła, daj tę maszynkę jakiejś fundacji i będzie elegancko.
– Nie, to w ogóle nie o to chodzi, to tak nie działa, jakby to było takie proste, tobym to już dawno oddała.
– No ale…
– Zresztą ty mi się tu nie wtranżalaj w moje decyzje, tylko mi powiedz, czy ja mam rację, że jak mi ten cień zniknie, to i ona zniknie?
– No, masz rację.
– I ja wtedy umrę, tak?
– Tak.
– Nie. Nie dam się. Znajdę kogoś. I te bilety od ciebie wezmę, żeby było po mojemu. A w ogóle to skąd ty to wiesz?
– Bo tu się wszystko wie… A w zasadzie, jakby zniknęła z tobą… To źle?
– Stasiek, jak ty nic nie rozumiesz. Jak ona zniknie, to tak, jakby całe moje życie przepadło. Wszystko, co robiłam, jakby to nie miało żadnego znaczenia. Jakby to było po nic. Ja nie dam rady umrzeć tak do końca z tą świadomością. A jak ktoś to będzie kontynuował, to… no wiesz…
– To tak, jakbyś ty nadal żyła?
– I to dobro może jeszcze tylu osobom pomóc. Sam sobie przypomnij, ilu my pomogliśmy. Rozumiesz to?
– Tak. Ale lepiej, jeśli zniknie, niżby wpadła w niepowołane ręce…
– Nie wpadnie. Nawet jak wpadnie, to ona jest cwana, byle kto jej nie może używać. Poza tym… Czemu miałabym nikogo nie znaleźć?
– Spróbuj, ale musisz się spieszyć, czas ci się kończy.
– No co ty nie powiesz, ścigałeś się kiedyś z własnym cieniem?
– Nie, Henia, nie… Czyli tych biletów nie chcesz dzisiaj?
– Jeszcze nie, jeszcze załatwię tę sprawę i wtedy pogadamy.
– Eh…
Książkę Stasiek, jeszcze chwilkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,