W epoce pary i elektryczności nic nie jest tym, na co wygląda! "Cienie Paryża"

Data: 2021-05-18 11:14:44 | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Paryż, rok 1889. Rozpoczyna się Wystawa Światowa. Młody, świetnie zapowiadający się architekt trafia do szpitala psychiatrycznego po tym, jak podpalił restaurację w wybudowanej niedawno wieży Eiffla.

Co go pchnęło do tego czynu? Czy naprawdę jest szalony? Mężczyzna, poddany hipnozie, próbuje odpowiedzieć sobie na te pytania, przeżywając od nowa historię romansu, przez który utracił wszystko. W miarę rozwoju opowieści wychodzą na jaw kolejne niewiadome. Nie wszystko okazuje się tym, na co wygląda…

To niesamowita, romantyczna opowieść grozy w Paryżu czasów pary i elektryczności – z autentycznymi wydarzeniami i postaciami historycznymi w tle. Zanurz się w klimat la belle époque nad Sekwaną, a może dowiesz się, kim była tajemnicza nieznajoma i co tak naprawdę wydarzyło się w cieniu wieży Eiffla.

Obrazek w treści W epoce pary i elektryczności nic nie jest tym, na co wygląda! "Cienie Paryża" [jpg]

Do lektury najnowszej powieści Pauliny Kuzawińskiej Cienie Paryża zaprasza Wydawnictwo Lira. Tymczasem już teraz zachęcamy Was do przeczytania prologu powieści:

Prolog

Między grubymi murami szpitala psychiatrycznego Salpêtrière nieustannie rozbrzmiewają wrzaski. Zmysły Victora, choć otępiałe po podaniu lekarstw, rejestrują tę kakofonię nieartykułowanych dźwięków. Wydają je podopieczni szpitala. Wielu z nich zakuto w łańcuchy w zimnych izolatkach. Chociaż świat zbliża się do początku nowego wieku, w miejscach takich jak to czas nie chce płynąć. Jest rozwleczony w nieskończoność, niczym dzień z życia skazańca. Metody leczenia nieszczęśników zamkniętych w szpitalu z powodu własnego obłędu, z mocy prawa, z dobrej lub złej woli rodziny, za przyczyną wyrodnych dzieci, zawistnych sąsiadów, podstępnych wspólników — jeśli już się zmieniają, to niezmiernie wolno, przytłoczone wielowiekowym marazmem. Pacjentów traktuje się nie jak ludzi, lecz jak bestie.

Ale nawet w tym ponurym przytułku strachu i nieszczęścia zdarzają się lekarze z powołania. Tacy, którzy naprawdę chcą pomóc.

Victorowi podano silny środek uspokajający, który zamazuje część jego najświeższych wspomnień. Tych z ostatnich godzin, a może tylko minut. Prowadzą go na koniec długiego korytarza w północnym skrzydle ponurej paryskiej budowli. Tutaj krzyki szalonych pacjentów dobiegają z mniejszą intensywnością — ale i tak je słyszy. Przypominają owadzi świergot szarańczy, głodny rój, przed którym nie sposób uciec. Mózg Victora uczy się go ignorować.

Gabinet, do którego wprowadzają pacjenta, okazuje się zaskakująco, nieprawdopodobnie wręcz wygodny. Ciężkie zasłony w jedynym oknie są zaciągnięte. Litościwie skrywają kratę, która odgradza szybę. W olbrzymim kominku zwieńczonym gzymsem ze spękanego marmuru szeleści ogień. Płomienie próbują rozproszyć przenikliwy ziąb. W wiekowych murach dawnej fabryki prochu, które zaadaptowano na szpital jeszcze w czasach Ludwika XIV, zawsze jest zimno…

Victora sadzają w podniszczonym fotelu w stylu czerpiącym z czasów tegoż właśnie króla. Zatapia się w nim z rozkoszą. Na nowo czuje, jak bardzo jest osłabiony. Głowa lekko opada mu na pierś — ma wrażenie, że jest nieproporcjonalnie ciężka, jak u źle wyważonej kukły. Równie mocno ciążą mu powieki. Kiedy jednak próbuje zamknąć oczy, jego umysł podrywa się, pobudzony gwałtownym wrażeniem — silnym porywem niemal zwierzęcego instynktu — że w żadnym razie nie może teraz zasnąć.

Mruga. Przed nim, na blacie ciężkiego, mahoniowego biurka materializuje się szklanka z wodą. Na jej widok natychmiast czuje suchość w ustach. Drżącą ręką sięga po naczynie. Chłodny płyn spływa przez przełyk i rozlewa się po jego klatce piersiowej niczym lodowate orzeźwienie.

— Lepiej, panie Argent? — Głos należy do jednego z trzech alienistów, którzy zajmują miejsca po drugiej stronie biurka, w skórzanych fotelach.

Viktor mruga i przygląda mu się z wytężoną uwagą.

— Przepraszam, wymieniłem pańskie nazwisko, ale nie powtórzyłem mojego. Wprawdzie pan i ja już się znamy, lecz w obecnej sytuacji… Niech wszystkim formalnościom stanie się zadość. Jestem doktor Vanrel. — Głos jest przyjemny, niski, nęcący, niemal aksamitny. W jego brzmieniu tkwi coś rozbrajającego. — Moi koledzy to doktor Maunier oraz doktor Duval. Wie pan, po co tu jesteśmy, prawda?

Victor kiwa głową. Przełyka ślinę.

— Chcecie mi pomóc.

Doktor Vanrel się uśmiecha, rad z odpowiedzi.

— Tak właśnie jest, Victorze. Czy mogę mówić panu po imieniu? To sprzyja zbudowaniu więzi, która pomaga w leczeniu. W ten sposób łatwiej trafić do pacjentów. A my musimy dokładnie ocenić pański stan.

Pacjent znów kiwa głową. Jego myśli zasnuwa jeszcze zasłona obojętności, która spłynęła nań po końskiej dawce medykamentów. W tej chwili naprawdę mało go obchodzi, jak będzie nazywał go doktor Vanrel. Jedyne, na czym mu zależy, to żeby go wysłuchali.

— Jesteśmy po tej samej stronie, Victorze — brzmi aksamitny baryton alienisty. — Dlatego chcemy bliżej się przyjrzeć twojemu przypadkowi. Zrozumieć, co tobą powodowało. Chcemy usłyszeć twoją historię. Musimy dowiedzieć się wszystkiego.

— Nie jestem szalony — zapewnia Victor.

Jednocześnie czuje żywsze bicie serca. Do gardła podpełza mu strach i zaciska na nim swoje lodowate szpony.

Czy na pewno? Czy na pewno nie jestem szalony?

— Zebraliśmy się tutaj we trzech, by to ocenić.

— Okazał się pan groźny dla otoczenia — odzywa się bez ostrzeżenia inny głos. Zimniejszy, ochrypły i trzeszczący, jak gdyby w gardle mówiącego grały uderzające o siebie kamyki. W połączeniu ze spiczastym nosem przygarbionego doktora Mauniera ów głos upodabnia psychiatrę do drapieżnego sępa.

Victor mruga nieprzytomnie.

— Ja?… Groźny?… — Z wolna zdaje sobie sprawę, że gapowato rozdziawia usta. To musi być efekt tych lekarstw…

Wciąga powietrze, próbując zebrać myśli. Spogląda po twarzach trzech mężczyzn, zdezorientowany. 

Wyglądają młodo jak na lekarzy, a jednocześnie zdumiewająco, nieprawdopodobnie wręcz staro. W eleganckich, ciemnych garniturach przypominają grupę ponurych cmentarnych cieni. Trzy posępne Mojry, od których zależy jego los.

Doktor Vanrel chyba nie jest z nich najstarszy, ale wydaje się mieć największy autorytet. W odblasku kominka imponuje czupryną pofalowanych srebrzystych włosów. Przywodzi na myśl ekscentrycznego pianistę.

Alienista składa dłonie w piramidkę. Victor zauważa błysk sygnetu na jego małym palcu.

— Czy na pewno wiesz, czemu tutaj z nami jesteś, Victorze?

Młody mężczyzna znów czuje suchość w ustach.

Nie odpowiada.

— Próbowałeś podpalić trzystumetrową wieżę wzniesioną na tegoroczną Wystawę Światową przez twojego pracodawcę, Gustawa Eiffela.

Victor czuje uderzenie gorąca, jak gdyby ogień pożaru, o którym mówi Vanrel, w tej właśnie chwili buchał mu prosto w twarz.

— To niemożliwe. Nigdy bym tego nie zrobił… Pan nie rozumie!

— Uspokój się, Victorze — przykazuje spokojny, ale stanowczy głos doktora. — Uważamy, że jesteś geniuszem. A z geniuszem zawsze łączy się jakiś rodzaj szaleństwa… oraz wysoka wrażliwość na własnym punkcie. Uznałeś, że spotkała cię rażąca niesprawiedliwość, w wyniku czego rozwinął się u ciebie rodzaj obsesji…

— Nie… Niemożliwe!

— …który zawładnął twoim umysłem. W tych okolicznościach musimy…

— Nie! — woła Victor i podrywa się z fotela, by uderzyć otwartą dłonią w blat biurka. — Pan nie rozumie! To ja stworzyłem tę wieżę! Eiffel tylko odkupił mój projekt! A potem ochrzcił go własnym imieniem!

Chłodne oczy psychiatry zwężają się.

— A więc nie zaprzeczasz, że żywiłeś nienawiść do swojego pracodawcy?

Victor głośno sapie, raz i drugi. Poprzeczna zmarszczka zarysowuje mu się na czole.

— Nienawiść? Nie.

— Niektórzy mają na ten temat inne zdanie. Sam monsieur Eiffel wspomniał nam o pewnym incydencie z twoim udziałem, do którego doszło na przyjęciu z okazji ukończenia budowy. Przypominasz sobie, Victorze?

Przed oczyma przelatuje mu kalejdoskop zdarzeń.

Przyjęcie… Orkiestra… Fajerwerki… W jego wspomnieniach rozbłyskują na tle nocnego nieba jak kolorowe, świetliste pająki wspinające się po żelaznej sieci.

— Tak… — mruczy niewyraźnie. — To wszystko… Wszystko zaczęło się na tamtym przyjęciu.

— Mogę zabrać cię tam za pomocą hipnozy — napływa kojący głos Vanrela. Psychiatra unosi na wysokość oczu jakiś połyskujący przedmiot. Kieszonkowy zegarek na kosztownym, złotym łańcuszku.

— Pan wie, na czym ona polega? — pyta ochrypłym głosem przypominający zgarbionego sępa doktor Maunier.

— Nie jestem pewien. Proszę mi wyjaśnić.

— Oczywiście. W hipnozie kluczowy jest przedmiot albo bodziec, który skupia uwagę pacjenta. Działa jak wytrych. Przy jego pomocy hipnotyzer otwiera drzwi do podświadomości. To właśnie zamierzamy dziś zrobić.

Zapada cisza.

— To niebezpieczne? — pyta beznamiętnie Victor.

— Jak każde narzędzie, może być niebezpieczne w rękach nieodpowiedniego człowieka. Lecz proszę się nie obawiać. W dziedzinie hipnozy doktor Vanrel jest znakomitym specjalistą. A doktor Duval i ja jesteśmy tu również po to, żeby czuwać nad prawidłowym przebiegiem badania.

Pacjent powoli, bez entuzjazmu kiwa głową.

— Jestem gotów.

— Policzę od trzech do jednego — oznajmia Vanrel, unosząc zegarek na łańcuszku. — Kiedy skończę, znowu znajdziesz się na przyjęciu. Spójrz mi w oczy. — Victor spełnia prośbę. — Trzy… Dwa… Jeden…

Znienacka przemożna, niewidzialna siła wciska Victora w głąb fotela. 

Świat wypełnia się czarnymi jak noc źrenicami Vanrela.

Książkę Cienie Paryża kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Cienie Paryża
Paulina Kuzawińska 2
Okładka książki - Cienie Paryża

Tajemnicza nieznajoma i młody architekt, miłosna obsesja i pożar w wieży Eiffla…W epoce pary i elektryczności nic nie jest tym, na co wygląda! Paryż...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje