Maryla i Debora Magdaleny Mosiężnej to opowieść o dwóch kobietach wywodzących się z różnych środowisk, których losy splatają się w przededniu II wojny światowej. Niełatwe wybory, wierność i zdrada i pragnienie przetrwania – wszystko to znajdziecie w powieści, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Janka.
W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Maryla i Debora. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Ten rok był dla Aleksandra czasem zmagań – z nauką i niespodziewanym uczuciem. O ile z tą pierwszą uporał się gładko i bez problemów zdał maturę, drugie przyprawiało go niemal o chorobę. I co z tego, że umawiał się z maturzystkami, zabierał je na tańce, odprowadzał do domu, całował na progu do utraty tchu, skoro cały czas miał przed oczami Deborę. Każdy przyjacielski uścisk jej ręki celebrował bardziej niż pieszczoty z innymi. Musiał coś z tym zrobić. Postanowił zaprosić Deborę na bal, który organizowano po maturach. Dziewczyna wzbraniała się, wymawiała się brakiem sukienki, ale ciocia Przytycka, która miała pewne plany co do bratanicy, sprawiła jej odpowiednią toaletę. Aleksander zaś myślał, że będzie mógł porównać Deborę z pannami ze swojej towarzyskiej sfery i albo się wreszcie wyleczy, albo... Na razie chorował coraz mocniej, bo jego dama poprosiła o lekcje tańca, a od samej jej bliskości kręciło mu się w głowie.
W dniu balu wziął od ojca auto i podjechał pod dom Przytyckich. Tam ujrzał Deborę w zwiewnej białej sukience i z czarnymi włosami upiętymi w węzeł, i po prostu oniemiał – tak piękną jeszcze jej nie widział. Dziewczyna również była oczarowana jego wyglądem, można rzec nawet – onieśmielona. Milczeli oboje; pani Przytycka za to gadała za dwoje, życząc im dobrej zabawy, zalecając wręcz, by nie śpieszyli się z powrotem, a najlepiej wrócili rano, bo dozorca jest nieużyty i nie lubi wpuszczać po nocach.
– Nie boisz się, że moje towarzystwo skompromituje cię w oczach przyjaciół? – zapytała Debora, gdy wsiedli do auta.
– Oni nie są godni czyścić twoich butów – odpowiedział stanowczo Aleksander, patrząc jednak nie na nią, lecz przed siebie.
Debora po prostu musiała odnieść zwycięstwo. I co z tego, że nie miała sukienki z Paryża, a jej fryzura przy krótkich włosach dziewcząt prezentowała się niemodnie. Nieważne, że one ukończyły gimnazjum, a ona nawet nie przestąpiła jego progów. Aleksander uważał ją za doskonałą i tylko to się liczyło. Umiała się znaleźć w towarzystwie, prowadzić rozmowę, znosić uśmieszki, szepty i aluzje. Co do niego, to nie przeprowadził planowanej analizy porównawczej, bo poza swoją towarzyszką nie dostrzegał żadnej kobiety, przez większość tańców nie wypuszczał jej z objęć. A kiedy Alinka Sokołowska, jego dawne lekarstwo na zapomnienie, zaczęła rozprawiać przy Deborze o bojkocie żydowskiego handlu, Aleksander wziął przyjaciółkę za rękę i wyprowadził z sali.
– I to ma być przyszła elita naszego kraju! – sarknął. – Wielkie dzięki! Deboro, bardzo mi przykro, że musiałaś tego wysłuchać, naprawdę...
– Słyszałam i widziałam już gorsze rzeczy – powiedziała spokojnie Debora. – Ale nie mam ochoty tam wracać.
– To jedziemy na przejażdżkę!
Zgodziła się z ochotą.
Przejechali Dolny Mokotów, minęli wiele budynków, wyrastających tu jak grzyby po deszczu, zostawili za sobą baraki, jakieś pola, aż w końcu znaleźli się w miejscu, gdzie byli już tylko oni i gwiazdy. Cały świat zamilkł, czekając na jego wyznanie nie w słowa ubrane, którego już w żaden sposób nie zdołałby zatrzymać. A gdy ona odpowiedziała na nie w tak samo bezsłownym języku, z jednakową pewnością i mocą, nikt i nic nie mogło ich ocalić przed nimi samymi. Debora wprawiła Aleksandra w zdumienie, ściągając pośpiesznie sukienkę i składając ją pieczołowicie, żeby nie dostać od cioci bury za jej zniszczenie. Halka także okazała się zbyt cenna, by ją narażać, powędrowała więc za suknią i oczom oniemiałego Aleksandra ukazała się Debora – uwolniona z fatałaszków, taka, jakiej najbardziej pragnął.
Już po wszystkim spoglądał z niewygasłym zachwytem i zdumieniem na Deborę, spokojnie naciągającą rękawiczki, wygładzająca halkę, i mimo woli zastanawiał się, jak może być taka opanowana, taka sama jak zawsze.. Czy ona nie miała poczucia jakiejś moralnej katastrofy, niepowetowanej straty? Zawsze wydawała mu się tak surowa pod tym względem. A oto zakładała starannie na głowę kapelusz i uśmiechała się do niego, nie wyglądając na choć trochę przejętą.
Jednak kilka tygodni później, leżąc w jego objęciach, spytała:
– Czy uważasz, że jest w tym coś złego?
– A co ty czujesz? – odpowiedział pytaniem.
– Czuję, że to jest dobre – odparła stanowczo. Ta wewnętrzna siła, kierująca jej życiem, okazała się dla niej ważniejsza niż dziesięć przykazań.
W miłości, jak we wszystkim innym, Debora była poważna, surowa i praktyczna. Oznajmiła Aleksandrowi, że może całować ją wszędzie, tylko nie w szyję, bo wtedy łatwo o ślady. Nigdy nie zrzucała z siebie ubrań gwałtownie, lecz składała je równiutko, jakby i w takiej chwili to one najbardziej się liczyły. Jej powściągliwość nieraz doprowadzała Gregorowicza do granic wytrzymałości. Nie szafowała miłosnymi zaklęciami, czasami jednak, natrafiając w wędrówce ust po jego ciele na miejsca z pozoru nieoczywiste, umocniona w prawach posiadaczki, szeptała: „Lubię to zagłębienie przy obojczyku. I twoje nadgarstki. Masz piękny nos, wiesz?”
Dwoje małolatów biegających po Starym Mieście mogło umknąć uwadze sąsiedztwa, ale młody, dobrze ubrany mężczyzna i młoda, ubogo wyglądająca kobieta, widywani razem, zawsze zwracali na siebie uwagę. Plotki o żydowskim romansie Aleksandra szybko dotarły na Brzozową, do Gregorowicza seniora. To był prawdziwy cios dla profesora! On, który pragnął dla syna kobiety nieprzeciętnej pod każdym względem, miałby znieść jego związek z jakąś pospolitą dziewczyną? Żydówką w dodatku?! Gregorowicz nie był antysemitą, miał nawet przyjaciół wśród zasymilowanych Żydów, ale tu przecież chodziło o najbliższą rodzinę! Coś musiał zrobić. Dobrze wiedział, że jeśli spróbuje zakazać synowi tej miłości, to tylko silniej zwiąże go z dziewczyną. Postanowił działać inaczej. Najpierw jednak należało upewnić się, czy plotki są prawdziwe. Zapytał syna wprost, a ten, patrząc ojcu w oczy, wszystko potwierdził. Oznajmił, że kocha Deborę i zamierza ją poślubić, gdy tylko skończy dwadzieścia jeden lat. Spodziewał się tęgiej awantury po tym wyznaniu, tymczasem słowa, które usłyszał, wprawiły go w osłupienie: ojciec zaproponował mu dokończenie studiów inżynierskich w Zurychu.
– Ależ tatku! – wykrzyknął zdumiony. – To będzie kosztować majątek!
– Nigdy nie oszczędzałem na jedynym synu i nie zamierzam tego robić. Uważam za niezwykle istotne, żebyś poznawał nowe miejsca i ludzi.
Aleksander był w kropce. Studia w Zurychu otwierały mu drzwi do świata, którego pragnął. Polski nigdy nie uważał za sensowne miejsce do życia. Ale wyjazd za granicę teraz oznaczał rozstanie z Deborą.
– Posłuchaj mnie, synu – odezwał się Gregorowicz senior. – Ja ożeniłem się dopiero, gdy zrobiłem doktorat. Moje narzeczeństwo trwało przez kilka lat. Czy nie sądzisz, że przed oświadczynami powinieneś najpierw skończyć studia, urządzić się w życiu? Kiedy to zrobisz, na pewno nie będę wybierał ci żony, przysięgam. Proszę, przemyśl to.
Aleksander chciał podróży i chciał Debory. Nie zamierzał rezygnować z niczego ani odkładać swego szczęścia na później. Następnego dnia pobiegł do Ogrodu Saskiego, gdzie na jednej z ławek czekała już na niego dziewczyna. Od razu powiedział jej, jaką propozycję dostał od ojca, i zakończył słowami:
– Pojedziesz ze mną. Nie od razu, najpierw ja się tam urządzę, a potem przyślę ci bilet i dołączysz do mnie. Wyobrażasz to sobie? My, razem, nad Jeziorem Zuryskim? – mówił z radością,, chcąc zarazić ją entuzjazmem, ale oblicze Debory pozostało nieodgadnione.
– Naprawdę byłbyś w stanie to wszystko zostawić? – zapytała po chwili cicho. – Ojca, dom, kraj?
– Może kiedyś tu wrócę – mruknął Aleksander. – Ale wcale mi na tym nie zależy. Co to za kraj, który zawsze będzie daremnie gonił za cywilizowanym światem. Nie wierzę w sanację, jak mój ojciec. Wierzę tylko w nas. Niczego mi tu nie żal zostawić.
– A mnie owszem, byłoby żal. Rodziców, rodzeństwa, ciotki, sutereny, tej nędznej sutereny, jedynego kąta, który mogę nazwać moim, też – wyliczała. – Miasta, w którym się urodziłam i spędziłam całe życie. Jak można to rzucić ot tak? Jak można nawet o tym pomyśleć?
Aleksandra poraziła stanowczość jej opinii. Poczuł głębokie zdumienie, zaprawione rodzącym się gniewem.
– Powiedz mi, co ciebie tutaj trzyma? Rodzina? A cóż jej zawdzięczasz prócz tego, że żyjesz? Albo temu miastu, które nie ma dla ciebie odpowiedniego kąta, nigdy nie dało żadnej pomocy? A może jesteś coś winna temu państwu? – Zerwał się z ławki. – Tutaj nawet gdybyś została żoną prezydenta, to i tak by wrzeszczeli, że jesteś brudną Żydówką. W tym kraju każdy wlecze za sobą balast jakiejś przeszłości, wiecznie pokutuje za niepopełnione winy. Ja natomiast chcę myśleć o przyszłości i tylko o niej.
– Nie będzie żadnej przyszłości, jeśli wyrwiesz własne korzenie.
– Więc chcesz tu zostać w imię taniego sentymentalizmu? Niczego już nie rozumiem!
Książkę Maryla i Debora kupicie w popularnych księgarniach internetowych: