Rita i Tomasz, młodzi ludzie pełni radości, czerpiący z życia pełnymi garściami, czasem lekko zawadzający o granice prawa, nie spodziewają się, co przygotował dla nich los. Sami mają bardzo sprecyzowane plany, piękna ślubna suknia już czeka...
Wskutek tragicznego splotu okoliczności ich życie zmienia się diametralnie; nie będzie ślubu, nie będzie wspólnego czasu, nie będzie już wiatru we włosach Rity, zniknie radosna, szalona dziewczyna. Będzie musiała radzić sobie sama, pomocy nie uzyska nawet od matki Tomka. Zdecyduje się wyjechać.
Na Mazurach spotyka mężczyznę, który zauroczony nią, proponuje wspólne życie. Może nie takie, na jakie liczyła w wyobraźni, ale Rita nie może sobie pozwolić na grymaszenie. Wspólnie prowadzony pensjonat na Mazurach prosperuje dobrze, dzieci rosną. Świat Rity jest podporządkowany obowiązkom i mężowi, sama Rita również staje się osobą podporządkowaną. Nie ma już w sobie woli walki, pragnienia przygody; jej radością oprócz dzieci stają się konie. Chwile ważne dla siebie spędza, jeżdżąc konno po okolicy.
I to uporządkowane, poskładane jakoś życie nagle sypie się niczym domek z kart, a Rita po raz kolejny będzie musiała zmierzyć się z przewrotnością losu. Będzie musiała też zmierzyć się z samą sobą - i nie wiadomo, które z tych zmagań okażą się trudniejsze...
Do lektury najnowszej książki Anny Kasiuk I będę cię kochać aż do śmierci zaprasza Wydawnictwo Jaguar.
„I będę cię kochać aż do śmierci" to powieść o szczęściu, o niespełnionych planach i marzeniach o lepszym życiu. To powieść, w której gorzki smak zawodu miesza się ze skomplikowanymi miłosnymi relacjami pomiędzy bohaterami.
- recenzja książki „I będę cię kochać aż do śmierci"
- Nie wolno nam wychodzić z założenia, że brak szczęśliwych zakończeń ma pozbawić nas możliwości odczuwania szczęścia. Musimy próbować i sięgać po życie na tyle zachłannie, na ile tylko możemy. Co z tego, że to nie sen? Przynajmniej wspomnienia będziemy mieli pierwszorzędne! – mówiła Anna Kasiuk w naszym wywiadzie. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki I będę cię kochać aż do śmierci. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
– Dzwoniły do ciebie dziewczyny?
Na widok czerwonej z wysiłku twarzy żony po plecach Jana przebiegły ciarki. Tego dnia było bardzo gorąco. Koło południa Rita wróciła ze stajni, gdzie w towarzystwie stajennego porządkowała boksy czterech ogierów i jednej klaczy. Tę podarował żonie na pierwszą rocznicę ślubu.
– Nie. Dostałam esemesa, że przyjeżdżają w przyszłym tygodniu.
Minęła w drzwiach męża jedzącego banana i zniknęła w łazience. Wierzchem ręki ocierała spoconą twarz, patrząc na swoje zmęczone oblicze w lustrze.
– Co robisz?
Hamując przezierającą przez jego głos troskę, Jan obserwował żonę, zrzucającą z siebie wilgotne i cuchnące końskim łajnem ubranie.
– Muszę jechać po chłopców. Nie mogę pachnieć gównem.
Jan prychnął, słysząc odpowiedź.
– Zostań, ja pojadę. Odpocznij sobie, weź kąpiel i się zrelaksuj.
Wyprężył się dumny na widok niedowierzania w oczach Rity.
– Dam radę. Dzięki.
Jednak znowu się przeliczył. Już dawno dostrzegł, że mimo ogromnego zmęczenia Rita nie przyjmowała oferowanej przez niego pomocy. Oczywiście doskonale wiedział, co było tego powodem. Jego żona nie chciała mieć wobec niego więcej długów wdzięczności. Pracowała ciężko, była o niebo lepszą matką niż on ojcem. Zasługiwała na szacunek. I tu pędzący pociąg jego myśli drastycznie hamował. Gdyby zdecydował się podążyć tym torem, musiałby skonfrontować się z rzeczywistością i przyznać przed sobą samym, że był dla Rity tyranem i katem.
– Jak chcesz. Dla mnie to żaden kłopot. Mam trochę wolnego.
Wzruszył ramionami, kryjąc rozżalenie. Momentami czuł, że to on bardziej potrzebował Rity niż ona jego.
Przez całą drogę do szkoły walczyła z dziwnym wrażeniem bycia obserwatorem własnego życia. Wydawało jej się, że jest bardziej widzem niż uczestnikiem wszystkiego, co działo się ostatnio wokół niej. Odruchowo i raczej z przyzwyczajenia, a nie samej potrzeby, witała się z matkami odbierającymi ze szkoły, jak ona, swoje dzieci. Nagle ogarnął ją niewytłumaczalny lęk, więc wsiadła do auta i tam czekała na szkolny dzwonek i pojawienie się chłopców. Była tak zamyślona, że nie zauważyła podjeżdżającego radiowozu. Dopiero ciepły głos Piotra uwolnił ją od przygnębiających myśli.
– Wszystko w porządku, Rita?
Lubiła, kiedy zachowywał ten pozorny dystans, podchodził do niej niby przypadkiem, kiedy czekała przed szkołą na dzieci albo pakowała sprawunki pod sklepem spożywczym.
Piotr uderzył lekko palcami w daszek czapki i skinął głową. W jego spojrzeniu tliły się zawadiackie ogniki. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
– Tak. Tak sądzę.
– Przyjechałaś po chłopaków? – Przytaknęła. – A w domu dobrze? Mogę zajrzeć do Jaśka wieczorem.
– Wszystko gra, ale ja chętnie wyrwałabym się na jakiś spacer.
Oczy Piotra zalśniły.
– Spacer?
Rita ponownie przytaknęła, nie spuszczając wzroku. Lubiła ten moment, kiedy w głowie Piotra zaczynały piętrzyć się pomysły na spędzenie z nią wolnej chwili. Oboje byli w związkach. Jej dawno przestał przypominać relację sprzed dziewięciu lat, a małżeństwo Piotra nigdy nie należało do udanych. Jagna była pracownicą pobliskiego sklepu jeździeckiego. Ze sposobu bycia przypominała bardziej mężczyznę, co po latach zaczęło współgrać również z jej wyglądem. Kobieta nie stroniła od wieczornych spotkań w barze Jana, zaniedbując zarówno męża, jak i ich pięcioletnią córkę. Ubrana wiecznie w brudne bryczesy, zdecydowanie wolała towarzystwo zwierząt niż własnej rodziny.
Piotr natomiast był ciepłym i troskliwym mężczyzną. Uwielbiał Marysię i rekompensował jej zaniedbania ze strony matki najlepiej, jak potrafił. Dziewczynka była młodsza od chłopców, ale to nie przeszkadzało im spędzać ze sobą mnóstwa czasu w pensjonacie albo na łąkach, razem z pasącymi się końmi. Piotr zaryzykował kiedyś stwierdzenie, że ich troje dzieci stanowi idealną grupę. Łączyły ich te same pasje i miłość do zwierząt. Dlatego właśnie Marysia często zostawała u Rity i Jana na noc. Miała tu nawet swój niewielki pokoik. Dzięki temu Piotr mógł częściej pojawiać się u nich w domu i choć w ten sposób dbać o bezpieczeństwo Rity.
– Mam pewien pomysł… – powiedział Piotr, wyrywając ją z zamyślenia.
– Tak? A jaki?
– Zrobimy sobie piknik.
– Nie uda mi się wyjść z domu na kilka godzin. Poza tym przez najbliższy miesiąc Janek nie zamierza nigdzie wyjeżdżać. – Zmarszczyła nos, nie kryjąc rozczarowania.
– Mawiają, że pod latarnią najciemniej. Znasz to? Mam świetny pomysł.
Rita prychnęła, widząc ekscytację Piotra, jednak nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo w drzwiach szkoły pojawiły się dzieci.
– Do zobaczenia w weekend – rzucił na odchodne i ponownie uderzył palcami w daszek swojej czapki.
– Do zobaczenia.
Odprowadziła go wzrokiem i pomachała wybiegającej ze szkoły Marysi.
Po powrocie do domu znowu zajęła się sprzątaniem stajni. Chłopcy, co stało się już rytuałem w domu na wzgórzu, mieli wolną godzinę. Tyle miało wystarczyć Ricie na wyłożenie koniom świeżej ściółki. Dopiero potem zamierzała zająć się przygotowaniem obiadu.
– Słuchaj, zostawiłaś komórkę na komodzie. Dzwonił do ciebie jakiś warszawski kierunkowy.
Głos męża dobiegał z wnętrza otwartej na oścież lodówki. Jan nie potrafił powstrzymać się przed podjadaniem.
– Czemu jesz przed obiadem?
Poczuła, że robi jej się na przemian gorąco i zimno. Jakakolwiek próba nawiązania z nią kontaktu, szczególnie przez kogoś spoza miasteczka, wzbudzała w Ricie ogromny niepokój. Życie poza granicami miasta, poza wzgórzem, ich pensjonatem i stajnią, było dla Rity zamkniętym rozdziałem. Jedyne, z czym kojarzyła swoją przeszłość, to próżne rozrywki i ból, do których nie chciała wracać nigdy więcej. Nieprzyjemne ukłucie żalu na wspomnienie młodości wykrzywiło jej twarz. A jednak ktoś próbował ją namierzyć. Ktoś, komu dawno temu zostawiła swój numer telefonu i z kim ustaliła, że będą się kontaktować tylko w przypadku nagłych i zaskakujących zdarzeń. Jakich? Wtedy Rita się nad tym nie zastanawiała.
– Przepraszam. Jestem cholernie głodny. Kiedy obiad? Popatrzyła zaskoczona na męża i prychnęła poirytowana.
– Zaraz się do tego zabiorę.
– Jezu, wiem. Przepraszam. Może zjadę do miasteczka i kupię coś na wynos? – Obrzuciła Jana chłodnym wzrokiem. Nie była pewna, czy jego zachowanie miało cokolwiek wspólnego z nieoczekiwanym telefonem. Może chciał ułatwić jej rozmowę? – Daj spokój. Zabiorę chłopców i wrócę za godzinę. Przywieźć ci coś?
– Nie, dziękuję.
Wpatrywała się w ślad za terenówką Janka zjeżdżającą polną drogą. Jej zakręty tworzyły piękny obraz nici wijącej się pomiędzy porośniętymi trawą pastwiskami. Im byli dalej od wzgórza, tym większe odczuwała przerażenie. Wyciągnęła szyję, by spojrzeć na ścielące się w odległości kilku kilometrów miasteczko. Nalała sobie wody i wyszła na zacieniony o tej porze dnia taras. Widziała stąd pastwisko i leniwie snujące się w słońcu konie. Usiadła na rattanowej kanapie i sięgnęła po komórkę.
Wsłuchana w odgłos oczekiwania na połączenie myślała o siostrze. To ona była jedynym łącznikiem Rity z porzuconym kilka lat wcześniej światem.
– Magda?
Nie rozmawiały ze sobą od śmierci mamy.
– Tak. Dzwoniłam dziś rano.
– Przepraszam cię. Sprzątałam koniom i nie zabrałam ze sobą komórki – wyjaśniła, napawając się ciepłym głosem siostry. Tęskniła za nią.
– Nic dziwnego. Gdybyś utopiła telefon w końskim łajnie, nie miałabym z tobą już żadnego kontaktu.
Obie się roześmiały. I choć przez ten śmiech przebijał smutek, Ritę ogarnęło odprężenie.
– Znam twój numer na pamięć.
– Mogę być zatem spokojna, że jeszcze się usłyszymy. Zapadła niezręczna cisza. Obie mimochodem zaczęły analizować sytuację, w jakiej tkwiły. Los nie pozostawił im wyboru. Rozdarte pomiędzy potrzebą bliskości a koniecznością wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny, wpatrywały się w widok przed oczami. Ten Rity sprawiał jej ogromną przyjemność. Okupiony bolesnym rozczarowaniem, jakim okazała się skłonność do nadużywania alkoholu przez Janka i przemoc, od której nie stronił, był jedyną ucieczką. Na spakowanie swoich rzeczy i zabranie chłopców Rita nie była gotowa. Nie chodziło przecież o nią. U boku Jana mogła zapewnić dzieciom wygodne życie i bezpieczny start w dorosłość. Jej potrzeba uwolnienia się od apodyktycznego męża przestała się liczyć. Bez niego nie znaczyła nic. Nie miała wykształcenia, nie przepracowała w swoim życiu nawet roku, a mimo to wiodła dostatnie i dobre życie. A wszystko za cenę kilku siniaków, którymi zazdrosny Jan tłumaczył swój strach o wierność żony.
– Tak, z pewnością się usłyszymy – rzuciła, wzdychając ciężko. – Co tam u ciebie?
– Właściwie nic nowego. Pracuję. Mam pod sobą zespół czternastu osób, zero czasu wolnego.
– Jak Antoś?
– Rośnie jak na drożdżach. Przyślę ci jego zdjęcie. Dwa tygodnie temu miał komunię.
– Ojej, pewnie przeżywał?
– Mhm. Jest bardzo wrażliwy. Jak jego ciocia…
Znowu ta cisza. Choć rozmowa z siostrą zaspokajała potrzebę bliskości, Rita czuła, że coś wisi w powietrzu. Były umówione, że będą kontaktowały się ze sobą tylko w ostateczności. Utrzymywanie tej relacji kosztowało obie kobiety wiele emocji. Zżerała je tęsknota, potrzeba widywania się była momentami nieznośna. Jednak świadomość, że chwila słabości może okazać się zgubna w skutkach, działała na siostry niczym kubeł zimnej wody. To właśnie ta myśl wyrwała Ritę z coraz wyraźniej odczuwanego przygnębienia.
– Czy coś się dzieje, Magda?
Jej własny głos brzmiał obco. Natychmiast poczuła towarzyszący jej niegdyś lęk. Magda poczuła chyba to samo. Jej odpowiedzi stały się krótkie i treściwe.
– Tak. Miałam gościa.
To już nie był lęk. Rita podniosła się z fotela i podeszła do krawędzi tarasu. Najpierw ze skupieniem śledziła horyzont. Oddychała ciężko i głęboko. Potem przeczesała wzrokiem porastające podnóże wzgórza sosny. Jej gardło ściskać zaczął strach. „Tu miało być bezpiecznie”, myślała, ostatkiem sił hamując ogarniającą ją panikę. Gwałtownie poderwała głowę, by spojrzeć w stronę rozległego jeziora, ścielącego się po lewej stronie od pensjonatu. Słońce odbijało w nim promienie, przez co powierzchnia wody wyglądała jak wielki mieniący się kryształ. Wokół jeziora również rosły sosny. Modrzewie dawały idealne schronienie między długimi zwisającymi ramionami swoich gałęzi. Zaraz obok było pastwisko. Lśniące grzbiety koni wywołały w niej chwilowe uczucie harmonii. Tak na nią działała ich obecność. Ale nawet to nie wystarczyło, by przywrócić w niej spokój.
– Kazia?
Ostatnią myślą była ta o niedoszłej teściowej. Jej pojawienie się po latach nie wróżyło niczego dobrego.
– Nie, odwiedził mnie Tomasz. Wyszedł z więzienia i postanowił cię odnaleźć.
– Powiedziałaś mu?
W jej głosie wyraźnie było słychać rozpacz. Cały misterny plan, przyszłość chłopców. To wszystko nagle zaczęło się od niej oddalać.
Magda zignorowała pytanie siostry. Doskonale zdawała sobie sprawę, że choć spodziewały się nadejścia tej wizyty, rozmawiały wielokrotnie o jej konsekwencjach, nie zdołają uniknąć konfrontacji.
– Tomka zwolniono warunkowo, za dobre sprawowanie. Wyszedł w ubiegłym tygodniu. Odwiedził matkę, był na grobie naszych rodziców. Potem przyszedł do mnie. Nie sprawiał wrażenia… złego.
– Złego?
– Złego człowieka. Może on się zmienił?
– Madziu, czy powiedziałaś mu, gdzie może mnie znaleźć?
– Twierdził, że jest mu przykro. Stracił wszystko, co miał najcenniejsze. Bardzo chciałby to odzyskać, ale liczy się z brakiem takiej możliwości. Nie pytał, gdzie cię szukać. Poprosił o kawę i coś do zjedzenia. A na koniec dodał, że byłaś jego jedyną nadzieją w więzieniu. Wstał i wyszedł.
– I tylko tyle?
– Tak.
– Nie podszedł cię w żaden sposób? Nie zdradziłaś się w rozmowie z jakimś szczegółem?
– Nie.
– Muszę już kończyć. Bądźmy w kontakcie. Zadzwoń, jak wróci… Bo on może wrócić. Teraz wpadł na chwilę, żeby dać znać, że znowu jest w grze. Wie, że się do mnie odezwiesz, i będzie obserwował.
– Czy powinnam bać się o Antosia?
– Nie, to nie ten typ człowieka. On lubił dzieci… Był po prostu młody i narwany… Muszę już kończyć. Bądź czujna. Do usłyszenia, Magda.
Wróciła do domu i ciężko opadła na kanapę. Z jej oczu popłynęły łzy, a z ust wyrwał się przeciągły szloch. Nagle dla Rity wszystko przestało się liczyć. Zbudowany dla dzieci świat, bezpieczny i przynajmniej pozornie pozbawiony zła, stał się domkiem z kart. Wykradziona losowi normalność również przestała istnieć. Ritą zawładnęło dziwne wrażenie, jakby cofnęła się o dwanaście lat i przyszło jej znowu walczyć o każdy kolejny dzień, o szacunek i poczucie własnej wartości.
Dopiero odgłos zamykanych drzwi przywołał ją do rzeczywistości. Otarła pospiesznie oczy i wyszła do łazienki. Zaraz potem poczuła obejmujące ją w pasie rączki Józia.
– Mamuś, tata kupił nam pizzę!
– I zjedliście całą?!
Porwała syna w ramiona i wybiegła z nim z łazienki. Całując i łaskocząc go, usiadła na kanapie w salonie.
– Tak!
– A dla mnie przywieźliście? Nie?
Chłopiec pokiwał głową, przezornie przyciskając brodę do szyi w obawie przed łaskotkami.
– Dla ciebie też coś mamy. – Głos Jana brzmiał poważnie.
Zatrzymał się przed ławą i postawił przed żoną ulubione danie z restauracji mieszczącej się w centrum miasteczka.
– Pad thai?
– Tak.
– Tata prosił, żeby pani Asia przygotowała je z miłością, bo to dla ciebie. – Józio niepohamowanie zapiszczał, kiedy ponownie wessała się w jego dziecięcą szyjkę.
– Tak powiedział tata?
Zemdliło ją. Kiedy jednak uniosła oczy, by spojrzeć na Jana, poczuła przenikający chłód. Mąż wpatrywał się w nią w milczeniu. Domyślił się, że rozmowa z warszawskiego numeru nie przyniosła dobrych wieści.
Upływające dni i brak kolejnych telefonów pozwoliły Ricie oswoić się z nową rzeczywistością. Przynajmniej częściowo i zdecydowanie tylko tak jej się wydawało.
Wreszcie nadszedł czas przyjazdu Miszy i Katii. Tego ranka Rita zawiozła chłopców do szkoły i dopiero po powrocie do domu zaparzyła sobie filiżankę kawy. Usiadła na tarasie w swoim ulubionym fotelu. Miała z tego miejsca doskonały widok na pobliskie jezioro, pastwisko, a częściowo nawet na polną drogę, prowadzącą do ich pensjonatu. Z wyciągniętymi na drugim fotelu nogami wodziła wzrokiem po sylwetkach pasących się koni. Z czułością obserwowała coraz odważniejsze swawole źrebaka. Jan wciąż spał. Wrócił dopiero nad ranem. Pijany niemal do nieprzytomności położył się w pokoiku, który dawno przeznaczyli tylko do jego użytku. Szybko stał się jego osobną sypialnią. Dzięki temu dzieci nie oglądały nietrzeźwego ojca, a Rita nie musiała obawiać się umizgów nieświadomego w alkoholowym upojeniu swoich poczynań męża.
W domu panowała cisza. Był to ostatni tydzień przed mającym niebawem nastąpić najazdem większej grupy gości. Rita przytuliła głowę do oparcia fotela.
– Jesteś zmęczona? – Silny głos męża podziałał orzeźwiająco. Każdego ranka po ciężkiej nocy wstawał niczym młody bóg. Bez kaca, zadowolony.
– Przestraszyłeś mnie.
– Przepraszam.
Postawił przed sobą kubek z parującą kawą i wpatrzył się w dal.
– Jak się czujesz?
– Dobrze. Nabroiłem wczoraj? – Pokornie zerknął w stronę żony.
– Nie zauważyłam nawet, kiedy wróciłeś. Spałam już.
– Przynajmniej przestały cię dręczyć koszmary.
– Tak.
– A co tam w Warszawie?
Rita doskonale wiedziała, że temat wróci. Janowi wiele można było zarzucić, jednak był doskonałym obserwatorem.
– Antoś miał komunię. Magda przysłała zdjęcia.
– Bał się?
– Trochę.
– Pamiętasz Kubę? Był tak przerażony, że nie pamiętał nawet, po co kazaliśmy mu włożyć garnitur. – Jan roześmiał się, a za nim Rita. Mieli tak wiele wspólnych wspomnień. Zaraz jednak przyszło opamiętanie. – A co poza tym? – Jan spoważniał.
– Nic. Chyba zatęskniła za mną.
– I nic się nie wydarzyło?
– Nie.
– Płakałaś. Widziałem.
– Ja też za nią tęsknię, Janku. To moja jedyna rodzina.
– Jesteśmy jeszcze my…
– Oczywiście. Jesteście dla mnie najważniejsi – dodała pospiesznie i otarła łzy.
Podniosła się z fotela gotowa uciec, ale wtedy on uczynił to samo. Przyciągnął do siebie żonę i zamknął w objęciach silnych ramion. Tych kilka wyuczonych póz sprawiało jej niegdyś przyjemność.
– Pamiętaj o tym. A teraz idź przywitać swoje lesby. – Odsunął ją od siebie i wskazał ruchem głowy drogę. Przyjechały.
Rita oswobodziła się i zeszła z tarasu, osłaniając oczy przed słońcem. Jej serce wypełniła radość. Natychmiast
poprawiła podkoszulek i zerknęła na stojącego w cieniu tarasu Jana. Uśmiechał się do niej pobłażliwie i kręcił głową.
– No leć! – Czasami potrafił być uroczy.
Katia i Misza przyjeżdżały do pensjonatu już od kilku lat. Zdążyły zżyć się z Ritą i pokochały dzieci. Na widok wychodzącej im naprzeciw kobiety zaczęły machać i piszczeć, a wreszcie zrzuciły plecaki i podbiegły do pracodawczyni, która w gruncie rzeczy była również ich przyjaciółką, i wpadły jej w objęcia. Powitaniom nie było końca.
– Jan stoi na tarasie i nas obserwuje – zauważyła Misza, konspiracyjnie zniżając głos. – Czy on aby nie jest zazdrosny i o nas?
Rita zerknęła w stronę męża.
– Człowiek taki jak Jan zazdrosny jest o wszystko i wszystkich – odparła i pomachała mężowi, wiedząc, że podobne zachowania niebezpiecznie zmniejszają między nimi dystans, na który ciężko pracowała.
– Czyli nic się nie zmieniło. – Katia westchnęła ponuro i przylgnęła do Rity, gładząc jej włosy.
– Niewiele. Ale chłopcy się ucieszą, że już jesteście. Mają wam tyle do opowiadania! – Rita zmieniła temat i pociągnęła dziewczyny w kierunku domu.
Wszystko w pensjonacie wróciło do znajomego już rytmu sprzed roku. Dziewczyny znały swoje obowiązki i wypełniały je z ogromnym zaangażowaniem. Pomagały Ricie przy zwierzętach, zastępowały ją w gotowaniu. Dzięki temu jej rodzina miała szansę rozkoszować się specjałami kuchni ukraińskiej. Dzieciom najbardziej do gustu przypadł barszcz z pampuszkami. Przygotowany przez rdzenne mieszkanki Ukrainy smakował zdecydowanie inaczej niż ten, którym podczas ich nieobecności raczyła bliskich Rita.
Ona zyskała odrobinę więcej czasu, dzięki czemu każdego ranka, po powrocie ze szkoły mogła usiąść na tarasie i wypić w ciszy kawę. Obserwowała wtedy konie i śledziła okolicę z bezpiecznej odległości.
Powieść I będę cię kochać aż do śmierci kupić można w popularnych księgarniach: