Szesnastoletnia Emilia Rossnowska kończy najlepszą pensję w Płocku i na balu debiutantek przyciąga uwagę carskiego oficera, hrabiego Gołubojewowa. Żeby nie dopuścić do uwiedzenia córki, zapobiegliwy ojciec wysyła ją do Paryża na nauki w renomowanym Instytucie Panien Polskich, który księżna Anna Czartoryska założyła w słynnym Hôtel Lambert.
Do stolicy Francji Emilia wyrusza pod opieką przyjaciółki domu - niezależnej i wyzwolonej aktorki i śpiewaczki Luizy Boretti. Ich droga wiedzie przez Bydgoszcz, Berlin, Hamburg, Londyn i Hawr. Dla Emilii jest to prawdziwa szkoła życia. Młodziutka dziewczyna zderza się z historią i wielką polityką. Przekonuje się też, że kobieta nie musi żyć w cieniu mężczyzny - może mieć własne zdanie, samodzielnie kształtować swoją przyszłość, a także brać czynny udział w działaniach politycznych. Jak to wpłynie na dalszą edukację Emilii? I jak potoczą się jej losy we francuskiej metropolii, do której wyrusza również rosyjski hrabia?
Do lektury książki Stanisława Krzemińskiego Od wschodu do zachodu. Ucieczka zaprasza Wydawnictwo Marginesy. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Ucieczka:
Rozdział 1
Bal
(maj 1857)
– Teraz proszę zdać się na mnie... I na taniec – posłyszała Emilia.
Skupiła się więc tylko na tym, by jej kroki były płynne i nie wyprzedzały muzyki. Czuła na sobie spojrzenie hrabiego Gołubojewa. Sama nie miała odwagi na niego patrzeć, więc rozglądała się dyskretnie po sali, szukając wzrokiem rodziców. Mężczyzna lewą ręką lekko kołysał nią w tańcu, drugą trzymał za plecami. „Jak przy pojedynku” – zdążyła jedynie pomyśleć, bo rytm gwałtownie przyspieszył. Męska dłoń stała się nagle stanowcza, a bezczynna dotąd ręka objęła dziewczynę mocno w pasie i przyciągnęła do eleganckiego fraka.
Jedynym męskim strojem, który do tej pory oglądała z tak bliska, była bonżurka, kiedy ojciec w dzieciństwie brał córkę na kolana. Potem, całując przed konfesjonałem stułę, widywała tuż przed sobą sutannę księdza Muszyńskiego. Teraz patrzyła na jedwabny fontaź i długie wyłogi fraka. Przez balowe rękawiczki przebijało ciepło dotyku hrabiego; odurzały ją zapach jego wody kolońskiej oraz poczucie, że dół seledynowej sukni fruwa za nią w powietrzu.
„Nawet nie muszę zastanawiać się nad kolejnymi krokami” – przemknęło jej przez myśl, kiedy mężczyzna zakręcił nią jak frygą.
Wszystko w tym tańcu działo się pod jego dyktando. Emilia miała wrażenie, że jej ciało słucha tylko jego. Przestraszyło ją to nagłe odkrycie, ale jednocześnie chciała, by ten walc nigdy się nie skończył.
Pan Augustyn Rossnowski z niepokojem wodził wzrokiem za córką. Para wirowała na środku sali, a tyle było w tych piruetach energii i siły prowadzącego Emilię tancerza, że coraz więcej osób im się przyglądało. Coroczny bal debiutantek, rozpoczynany zawsze w niedzielę przed południem, stanowił swoiste okno wystawowe młodziutkich panien, które kończyły okoliczne pensje. Od kilku lat, pod koniec maja, cały Płock i sąsiednie miasta żyły tym wydarzeniem. Na dwa miesiące przed egzaminami we wszystkich szkołach dla dziewcząt organizowano kursy tańca. Ćwiczono polki, mazury, kadryle, polonezy i walce, choć te ostatnie w bardzo stonowanej formie. Matki namawiały mężów na zakup sukien, a dziewczęta szeptały między sobą o krojach i zdobieniach. Nauczyciele w przedbalowym ferworze usiłowali przygotować dorastające pannice do kończących szkoły egzaminów: od francuskiego i literatury polskiej po matematykę i historię Rosji, nie mówiąc o religii.
Muzyka zwolniła. Hrabia znów prowadził Emilię tylko jedną dłonią.
– Kiedy orkiestra przyspieszy, proszę mi zaufać – odezwał się cicho.
Jeszcze przez chwilę kołysali się w powolnym takcie samotnych fletów. Włączenie się głośnych smyczków zmieniło gwałtownie rytm. Tym razem był jeszcze szybszy niż poprzednio.
Jedna ręka mężczyzny uniosła jej dłoń, druga objęła ją w talii. Wirowali w walcu, wtapiając się w jego melodię. Kiedy tancerz puścił Emilię, poczuła się swobodna, ale nie wolna...
Ku zgorszeniu patrzących tanecznym krokiem okrąża hrabiego.
Migają słoneczne refleksy od okien, więc przymyka oczy. Widzi kręcące się skrzydełka, które spadają ze starego klonu. Seledynowa suknia wiruje szerokim kołem.
Słyszy brawa, ale nie wie, że klaszczą głównie panowie.
Emilię znów otaczają męskie ramiona. Czuje na sobie dziesiątki oczu.
Zarządca płockiej guberni, generał Mark Jegorowicz Albertow, w nieskazitelnym fraku ozdobionym dwoma rzędami wojskowych baretek, pochylił się do ucha swej małżonki. Spoglądając na roztańczonego hrabiego, szepnął:
– Wot mołodiec! Patrz, jak te polskie damy pożerają go wzrokiem...
Pani generałowa rozejrzała się dyskretnie. Nie bez satysfakcji musiała przyznać mężowi rację. Dziewczęta siedzące przy matkach wyraźnie zazdrościły pannie doktorównie, a pozostałe tańczyły z zaciśniętymi ustami, ustępując miejsca panoszącej się na środku parze.
– Taka jestem dumna z naszej córki – szepnęła wzruszona pani Bogumiła. – Zobacz, panie mężu, jak ona pięknie wygląda! – Pochyliła się do pana Augustyna i ze zdziwieniem zauważyła jego rytmicznie zaciskającą się żuchwę.
– Nie powinna z nim tańczyć – mruknął przez zęby.
– A to czemuż, dobrodzieju?! Przecież on jest hrabią, podobno bardzo majętnym i...
– Później o tym pomówimy, moja pani – syknął.
Siedzący na parapecie okna redaktor „Gońca Płockiego” zanotował w kajecie:
Tegoroczny bal debiutantek kończy brawurowe wykonanie przez orkiestrę jednej z najnowszych kompozycji pana Straussa syna, walca z opusu 175, pod wymownym tytułem Podwyższony puls. Zaiste serca wszystkich zabiły żwawiej, gdy patrzyli na tańczącą w objęciach hrabiego Gołubojewa pannę Emiliję Rossnowską, córkę chirurga w naszym grodzkim szpitalu. Ta drobna szatynka o szarych płonących oczach zadziwiła zebranych lekkością tańca i gracją ruchów.
W skromnej, ale gustownej jasnozielonej sukni obszytej jedynie koronkowymi zdobieniami oraz z wpiętymi we włosy białymi kwiatkami polnych różyczek mogła się prawdziwie podobać.
Kolejny powolny pasaż utworu zbliżał się do końca. Kątem oka Emilia spostrzegła, jak muzycy wstają na znak dyrygenta. Wyraźnie szykowało się finale grande walca, a tym samym i całego balu. Jeszcze zdążyła odnotować lekki uśmiech w kąciku ust hrabiego, kiedy gruchnęła muzyka silna i szybka niczym podmuch burzowej wichury.
Obie ręce hrabiego obejmują mocno jej talię. Odchyleni od siebie kręcą się coraz szybciej.
Podrywa ją do góry i wiruje, unosząc ją jak piórko. Twarze wokół zlewają się jej w różowo-biały bohomaz. Odurzona tańcem rozpościera ramiona.
Nie widzi jego zwycięskiego spojrzenia.
Nie słyszy męskiego poklasku.
Hrabia postawił Emilię na ziemi. Dziewczyna zachwiała się i gdyby jej nie podtrzymał, mogłaby upaść. W głowie panny Rossnowskiej ciągle wirował walc.
– Dziękuję pani, panno Emilio, za tego walca – powiedział, kłaniając się.
Dziewczyna miała sucho w ustach i z trudem przełykała ślinę. Nic nie odpowiedziała, stać ją było tylko na głębokie dygnięcie; z trudem opanowała lekkie drżenie nóg.
Redaktor Czaplicki przed schowaniem notatnika zapisał pospiesznie:
Finałowe pas balu w wykonaniu hrabiego Gołubojewa i śliczniutkiej panny Rossnowskiej wywołało poruszenie wśród męskiej części publiczności. Kilka dam wyrażało natomiast dezaprobatę dla zbyt śmiałych figur tanecznych jak na bal debiutantek. Któraś z pań suponowała nawet, że taneczna edukacja na pewnej płockiej pensji skandalizująco wybiega poza przyjęte w obyczajnem towarzystwie konwenanse.
– W domu porozmawiamy – rzucił pan Rossnowski i nie patrząc na córkę ani nie oglądając się na żonę, ruszył szybko do wyjścia z balowej sali.
Emilia o mało nie wybuchnęła płaczem. Ukochany papa nigdy jeszcze nie odezwał się do niej tak lodowatym tonem.
– Pięknie wyglądałaś. – Pani Bogumiła usiłowała pocieszyć pobladłą córkę. – Wszyscy na was patrzyli.
Kiedy dziewczyna mijała prowadzone przez rodziców koleżanki z pensji, milkły rozmowy i dochodziły ją tylko podekscytowane szepty. Nagle zdała sobie sprawę, że oto znalazła się na cenzurowanym.
Na ulicy Piekarskiej razem z matką wtopiły się w tłum wracający z niedzielnej sumy.
– W domu się przebierzesz i wieczorem pójdziemy na majowe – powiedziała matka takim tonem, jakby to nabożeństwo miało uspokoić jej własny rodzący się niepokój.
„Przecież ja niczego złego nie zrobiłam” – przekonywała w duchu samą siebie Emilia. Gdzieś w głębi serca czuła jednak, że jej myśli i pragnienia właśnie wyrwały się w nieznane do tej pory, a nęcące rejony.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Ucieczka. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: