Życie w bloku, arcydziele surowego piękna czasów późnej komuny, to prawdziwa metafora istnienia człowieka nowoczesnego. Wszak mieszkania unoszą się nad ziemią, a dziesiątki balkonów zwisają nad miastem, dzięki czemu mieszkańcy mogą dystansować się od przyziemnej zgnilizny i klasowo niedopasowanych sąsiadów.
W tym centrum wszechświata, na ostatnim piętrze - gdzie najbliższymi sąsiadami są niebo i synogarlice - mieszka Tadeusz, który od ojca dostał ważne zadanie: pójść z puszką ziarnistej kawy do Stefana, złotej rączki, z prośbą, by ów kawę zmielił. Wyprawa nie jest łatwa, trzeba pokonać korytarz, taki, ja wiem, na sto, góra sto dwanaście metrów, oszklony dwudziestoma, no, może dwudziestoma dwoma oknami, ciemny, bo łobuzy ciągle wykręcają żarówki. A jak tu przejść samotnie przez zaułki tego betonowego Akropolu, skoro ukryte bóstwa i centaury tylko czekają, by w człowieka wejść i go przebóstwić?
Złodzieje żarówek to znakomita i zaskakująca proza. Pod doskonałym piórem Tomasza Różyckiego wielka płyta przeistacza się w wielopiętrową opowieść o życiu bloku i jego mieszkańcach, splecioną z sąsiedzkich plotek i osiedlowych legend. Korytarze wydłużają się i plączą, czas i narrator gubią, a przed czytelnikiem rośnie surrealistyczna, straszna, ja wiem, może nawet trochę śmieszna opowieść o PRL-owskiej Polsce pomieszczonej w jednym bloku.
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2023-05-10
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 256
W nocnym labiryncie zgiełku i neonowych świateł poeta szuka zbawienia. Zagląda w zaułki zamieszkane przez migrantów i uchodźców, błądzi ścieżkami ich...
Księga obrotów - nowy tom wierszy Tomasza Różyckiego to zaszyfrowany raptularz, w którym poeta utrwala i zatrzymuje na chwilę płynący strumień życia: wrażenia...
Przeczytane:2024-06-30, Ocena: 5, Przeczytałam, 2024,
Jestem naprawdę zaskoczona, jak zauroczyła mnie ta książka, szczególnie, że nie ma w niej jakiejś porywającej fabuły. To opowieść o 10-cio piętrowym bloku i jego mieszkańcach w czasach PRL-u. A tak naprawdę o wyprawie nastoletniego Tadeusza do sąsiada ze zdobytą wielkim wysiłkiem kawą, gdyż tylko ów sąsiad ma młynek do jej zmielenia. Brzmi i banalnie, i dziwnie. Ale banalne nie jest na pewno. Przede wszystkim konstrukcja powieści jest niezwykła - ta wyprawa, która pewnie realnie trwałaby kilka minut, rozciąga się na 256 stron. A na nich nasz młody bohater opowiada o swoim życiu rodzinnym, rodzicach, swoich przyjaciołach, sąsiadach, życiu na przełomie lat 70/80-tych. To trochę zbiór anegdotek, w większości pogodnych i opisanych ze sporą dawką humoru. Ale chwilami nasz Tadeusz staje się niemalże mitycznym Tezeuszem błądzącym po swoim bloku, jak heros po labiryncie, I ta druga warstwa jest zdecydowanie głębsza i mroczniejsza, chwilami jak pełna grozy baśń, gdzie w każdym zakamarku kryją się bogowie, którzy tylko czekają na to, aby zamieszkać w naszym ciele i przyczynić nam cierpień. To niespotykany opis dziecięcych lęków, prób objaśniania sobie niezrozumiałego czasami świata, zachowań dorosłych, przyczyn chorób i śmierci. I faktycznie opis wędrówki przez ciemny strych (bo w PRL-u nawet żarówki były trudne do dostania) jest pełna napięcia i niepokoju.
Jest też w książce cudowny zabieg nadawania mieszkańcom blokowiska nazwisk kojarzących się z arystokracją (Czartoryski, Lanckoroński) lub z wybitnymi przedstawicielami sztuki (Szostakowicz, Prieobrażenski, Chełmoński itp.). Jest to tak uroczo groteskowe, szczególnie, gdy wyobrazimy sobie ich w tych kolejkach i małych mieszkankach, gdzie prawie w każdym jest taka sama meblościanka. Nie raz wybuchałam śmiechem. Na dodatek Tadzio zafascynowany jest Heraklitem z Efezu, ale dlaczego to już niech każdy odkryje to sam.
To książka do zastanawiania się, czytania pomiędzy wierszami i bardzo oryginalna. A czyta się ją doskonale.