Wiktor, chociaż od zawsze chciał być pisarzem, pracuje na wyższej uczelni, opiekuje się dorosłym dzieckiem z zespołem Downa i zmaga się z depresją. Dwudziestosiedmioletniego Piotra do opuszczenia rodzinnej wsi i zamieszkania w metropolii skłoniła jego odmienność. „Gdybym zdecydował się na coming out, zafundowałbym matce out, ale z tego świata” – stwierdza pewnej niedzieli w autobusie, jadąc z przyjaciółką do kościoła. Zbigniew ma dwadzieścia pięć lat i poczucie, że jego życie jest jak wyrób czekoladopodobny: „Łamie się jak czekolada, rozpuszcza się jak czekolada, tylko smakuje jak nieosolony popcorn. […] Wyrób życiopodobny”. Od zawsze czuł się gorszy. Dokucza mu poczucie upływającego czasu i mijających wraz z nim widoków na miłość. „Zdobywcy oddechu” to zapis fragmentów życia i refleksji trzech mieszkańców Krakowa, których łączy coś więcej niż wspólna podróż.
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2016-10-27
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 200
Tytuł oryginału: Zdobywcy oddechu
Język oryginału: polski
Każdy kto zna mnie i moje czytelnicze upodobania wie, że zaczytuję się w powieściach obyczajowych. Bardzo lubię książki, których miejsce akcji to Kraków. Nie stronię też od debiutów. Dlatego nie zdziwi Was fakt, iż sięgnęłam po "Zdobywców oddechu" Przemysława Piotra Kłosowicza. Jakie są moje wrażenia?
Bohaterów miało być trzech. Tak głosił opis.
Według sporządzonych przeze mnie notatek wynika, że są między dwudziestym piątym a pięćdziesiątym rokiem życia i mieszkają w Krakowie.
Pierwszy ma czterdzieści sześć lat i nie wstydzi się swojego wieku. Mieszka na czwartym piętrze w centrum miasta, prowadzi wykłady i pisze o kobiecie imieniem Gośka. Ironizuje, szydzi ze studentek i ich matek oraz zarobków. Twierdzi, że dzień należy zacząć od oddechu (a da się inaczej?). Snuje teorie o wierności, kościele, śmierci oraz wyskakiwaniu oknem. Dopiero w toku czytania tego niby-rozdziału okazało się, że bohaterem i zarazem pierwszoosobowym narratorem jest Wiktor. Facet, który zrobił ogromny problem z jazdy autobusem i cierpi na depresję.
Język narratora jest ogromnie trudny; czasami są to bardzo krótkie zdania oderwane zupełnie od siebie nawzajem a urywane myśli nie pozwalają do końca pojąć o co chodzi. Był taki fragment, mówiący o tym, że ojciec Wiktora nie rozumiał co syn do niego mówi - pomyślałam: nie dziwię się!
Drugim bohaterem jest dwudziestosiedmioletni Piotrek, którego zaskakują profile randkowe innych. Jego początkowe wynurzenia dotyczą seksu, orgazmu, związków i rozstań. Wspomina też o Lenie oraz kimś, kogo nie potrafi zapomnieć. Nadal szuka swego ukochanego.
Zaś trzeci bohater - Zbigniew - lat dwadzieścia pięć, to krępy i niski gość z odstającymi uszami, który marzy o miłości, ale nie radzi sobie z upływającym czasem. Jego życie nie było różowe, gdyż matka była toksyczna i chciała, by nie rzucał się w oczy, zaś ojca określił mianem "wypełniacz" - wypełniał przestrzeń i polecenia... Właściwie to była dla mnie najlepsza narracja - zrozumiała, bez urywanych zdań.
"Zdobywcy oddechu" to niewątpliwie powieść, której nie można określić mianem standardowej, typowej czy zwyczajnej. To lektura przepełniona refleksjami nad życiem, choć niestety bohaterowie nie dostarczają optymizmu. Ich przemyślenia są z reguły pesymistyczne. Autor poruszył ich ustami mnóstwo tematów - jest Newton, polityka, cuda techniki, witaminy, kobiety lekkich obyczajów, czekolada Wedla i polszczyzna Miodka. Są brazylijskie seriale i przysłowia, narodziny dziecka czy radości płynące z posiadania kota. Określiłabym powieść jako "szwarc, mydło i powidło" - niczego tutaj nie brakuje. Bywa głupio i naukowo, refleksyjnie i z wulgaryzmami. A na deser jest czarny humor.
Debiut cechuje się brakiem wątków, brakiem typowej fabuły i wydarzeń, na które się czeka, kibicuje lub rozpacza. Tutaj tego nie ma! Dialogi to towar mocno deficytowy, zaś monologi są przydługawe. Całość skupia się na Wiktorze, Zbyszku i Piotrku, którzy dostarczają czytelnikowi jedynej, nazwijmy to, rozrywki. Śledzimy ich przemyślenia i choć bywają irytujący to przecież tylko na nich i ich marudzeniu możemy się skupić. Są doskonale scharakteryzowani i pokazują jak może wyglądać życie, z codziennymi problemami, jakże często ukrywanymi przed społeczeństwem.
To jednak nie wszystkie cechy szczególne, wyróżniające książkę spośród rozlicznych debiutów. Autor okazał się by magikiem słowa - postawił na oryginalny pomysł, totalnie niezwykłe wykonanie - drugiego takiego utworu nie spotkałam w literaturze. To lektura obowiązkowa dla tych, którzy lubią psychologiczne ujęcie w książkach.
Na pewno nie jest to powieść skierowana do wielbicieli obyczajówek czy w ogóle książek pisanych standardowo. Czyli na bank nie jest dla mnie! Tak, ma rozliczne plusy, o których napisałam, bo wiem że dla wielu warto. Ale to zupełnie nie moja bajka... Nie potrafiłam się wciągnąć w treść, tak jak na to zasługuje. Początek był mocno niestrawny, długo nie mogłam zrozumieć kiedy jest mowa o którym z bohaterów. Język napawał mnie strachem czy dotrwam choćby do połowy. Nudziłam się, męczyłam i nie czerpałam żadnej radości z tej książki.
Podsumowując - "Zdobywcy oddechu" to lektura specyficzna, pokazująca jak bardzo powieść może różnić się od powieści. By została doceniona musi znaleźć się w rękach nietypowego czytelnika. Lubię metafory, gry słów czy literacką żonglerkę pomysłami, ale tym razem to do mnie nie przemówiło. Może przeczytałam ją w złym momencie życia? Może Wy odnajdziecie w niej coś dla siebie. Zdecydujcie sami.
Przeczytane:2019-03-10,